Zakażenie
Kreator: Siemka, szmaty! Witamy znowu w Killing Show! Jesteśmy po wywiadzie oraz wszystkim innym! Ostatnio padła nam pani Bouviere, za zabójstwo Lulu! Pogratulujmy im!
Lulu: Yay... *depresyjne to "yay"*
Lily: ...
Kreator: No i teraz, znowu trochę podręczymy naszych kochanych zawodników, by się nikt z nas nie nudził!
FunPolishFox: Poza tym, przez ciebie Kreator, unicornpiza musi łazić w stroju cheerliderki...
Kreator: No co? Sama się o to prosiła! Chciałem się przefarbować na różowo i niczego nie żałuję! I też nie żałuję przesłania Lily gorących nudesków Karola!
Lily: Ja nie chciałam tego zobaczyć... cholernie nie chciałam...
FunPolishFox: Dziwię się, że nikt cię jeszcze nie dopadł...
Kreator: Bo mam immunitet! Nikt mnie nie zaatakuje, REEEEEEEEEEE! I to nie ten sam, co w pierwszej edycji!
FunPolishFox: No tak, racja... bo parę osób off-screen już dostało wpierdziel od pewnej osoby...
Kreator: Zapraszamy do kolejnego odcinka: "Jak Kreator robi ten program zajebisty!".
FunPolishFox: Po prostu zapraszamy do odcinka...
***
Kolejny dzień na wyspie zaczął się już dawno. I dzisiaj wydarzyło się coś nowego. Otóż sama wyspa wygląda na jakby mniejszą, a do tego obok niej pojawiła się dodatkowa wysepka, połączona z ich obecną wyspą mostem. Znów jest w niej jakiś mały lasek, a także kolejny mały domek, który obecnie parę osób przeszukuje, w celu znalezienie czegoś interesującego. Przynajmniej, póki Kreator się nie odezwie i nie zepsuje im dnia. Zatem, aż piątka osób wybrała się zobaczyć nowe miejsce.
— Narzędzia ogrodnicze...?— mówi do siebie Toby, wyciągając sekator do przycinania gałęzi.— Po co nam to?
— Chyba Kreator liczy na jakieś efektowne morderstwo...— uznaje Kate, przeglądające pudełko pełne magazynków do flary.— Raczej nie chce, byśmy rozwinęli pasję do ogrodnictwa...
Tak, na nowej wyspie, została umieszczona szopa pełna narzędzi ogrodniczych, a także kilku dodatkowych rzeczy, w tym też flary, jakiś chemicznych środków na owady i szczury i innych dziwactw. Też są jakieś książki o ogrodnictwie i mieszaniu chemikaliów ze sobą.
— Zach, coś jeszcze znalazłeś?— pyta się Chaser Gibsona, który smętnie ogląda skrzynkę z mniejszymi narzędziami. Nie reaguje na jej pytanie, więc ta go lekko szturcha.— Zachary, słyszysz mnie?
— C... jasne, że tak!— odpowiada jej po chwili namysłu chłopak, z irytacją w głosie.— Po prostu... zamyśliłem się... i nic ciekawego nie ma tu...
I zaraz po tym, nim ktoś zada kolejne pytania, wychodzi napięcie z szopy. Wszyscy odprowadzają go wzrokiem, nieco zaskoczeni niektórzy jego reakcją.
— Nie no... on aż tak przeżył śmierć Lily...?— dziwi się Hydes.— Znaczy, widziałam, że chyba mieli bliską relację... ale że tak...?
— A jak ty i Toby reagowaliście na śmierć Rouge?— przypomina im Elska, uważnie czytający jedną z książek. Nie słysząc odpowiedzi, uśmiecha się.— No właśnie...
— A gdzie jest ten twój kolega, Fox?— zmienia temat Rogers, odkładając sekator.— Czy już twoim kolegom nie jest?
— Po prostu dalej śpi, czy coś...— wyjaśnia blondyn, zamykając książkę i biorąc kolejną.— I przyznam, niezłe lektury. Może jednak ja sam bardziej zagłębię się w ogrodnictwo...
Mówiąc to, wychodzi też z szopy. Gdy to robi, wzrokiem wodzi za nim Silent, który mruży je. Ma złe przeczucia, co do Ruth'a, jednak woli nie wtrącać się w sprawy Islandczyka. Wyznaje złotą zasadę: "Nie wytkaj nosa w nie swoje sprawy", zatem tak też robi. Klęka na podłogę, oglądając pudełka ze śrubkami. Próbując po jedno sięgnąć, niespodziewanie czuje ból w palcu wskazującym. Krzywi się lekko, gdy do tego słyszy pisk i zza pudełka wyłazi ogromny szczur, który też ugryzł go w palec. Zwierzątko wybiega z półki i ucieka mu. Nathaniel tylko ogląda zranienie i przykłada palec do ust, wstając.
— Szczury tu jeszcze mamy...— informuje resztę, czując jak dziwnie cały palec zaczyna go boleć. Jak widać, nawet zwierzęta nie mogą tu być normalne.
W międzyczasie, Zachary przemierza wyspę samotnie. Cały czas myśli o sprawie z Lily. Jasne, na początku miał ją za jakąś szaloną babę, a potem... a potem po prostu polubił ją. Pokazała mu swoją lepszą stronę. No i cholera... szkoda mu jej teraz. Zwłaszcza, gdy myśli, że zrobiła to dla niego... to jest jeszcze gorzej.
Ogarnij się, Zach. Postaraj się przeżyć tutaj.- mówi sam sobie mentalnie, wchodząc do lasku na głównej wyspie. Wyjątkowo, słyszy on jak lata tu całe stado ptaków, chociaż jeszcze wczoraj nie było tu żadnego zwierzaka. Nie wie, czy to ma jakiś ukryty przekaz, czy po prostu Kreatorowi się nudzi, lecz olewa to. Dostrzega wśród drzew Liu, który siedzi sobie na ziemi, szturchając patykiem martwego ptaka i oglądając same drzewa. Zach, na poprawę humoru, postanawia spróbować być chociaż dla niego wrednym.
— A ty co? Szukasz sobie dobrego drzewa do powieszenia się?— cedzi do niego, jednak zielonooki tylko wzdycha.
— Raczej tak.— przyznaje dziwnie Woods, odkładając patyk na ziemię.— Albo zginę z ręki kogoś innego albo zabiję się sam, albo Kreator wymyśli sposób, byśmy zmarli wszyscy w jakiś dziwny sposób. Nie sądzę, by ktokolwiek z nas przeżył to wszystko...
No, takiego depresyjnego wyznania to Zachary się akurat nie spodziewał. I niespecjalnie poprawia mu ono humor. Jednak w sumie... trochę można sobie powróżyć źle, czemu nie.
— Nie no, pewnie proxy zostaną ocaleni przez Slendermana, a reszta zdechnie.— poprawia go brązowowłosy, lecz brat Jeffa wciąż nie wierzy w to:
— Niby jak? Jesteśmy już trochę czasu tutaj, może nawet z dwa tygodnie, jedna z jego proxy JUŻ nie żyje, więc jak możemy dalej sądzić, że ktokolwiek się tu po nas pojawi?
— Hm... czyli, w takim razie, rzeczywiście chyba tu umrzemy... zajebiście...— stwierdza Zach sarkastycznie, siadając obok Liu, który wznawia znęcanie się nad truchłem.
— Nie widzę innej opcji.— ciągnie swój wywód bliznowaty.— Próba ucieczki stąd to czyste samobójstwo, Kreator stale daje nam nowe powody, by zabijać się, a nawet jeśli byśmy nie chcieli, to i tak będziemy w przegranej sytuacji...
Zachary myśli nad tym wszystkim. No, rzeczywiście, nie mają wiele opcji. Jednak do głowy wpada mu pewna myśl, która dla niego mogłaby się udać.
— A co jeśli byśmy spróbowali go zaatakować?— wymyśla, a Liu patrzy na niego jak na wariata.— Widziałeś, że podczas rozpraw, używał chyba jakiegoś specjalnego pilota... co jeśli byśmy schwytali go i wydobyli od niego informację, o co naprawdę tutaj chodzi.
Woods myśli nad tym pomysłem, czy oby na pewno jest on dobry. Jakoś nie widzi mu się, by atakowanie tego hakera pomogło im... jednak ma do wyboru spróbować tego lub umrzeć tutaj. Wzrusza ramionami, poprawiając przy tym włosy.
— Można spróbować. Chociaż pewnie nie będzie to proste...— zgadza się na to brat Killera.
— Równie dobrze, jak nie chcesz brać w tym udziału, to możesz czekać, jak ten haker wybije nas wszystkich jak kaczki.— zauważa brązowowłosy, wstając z ziemi i otrzepując się. Liu od razu wstaje za nim, mówiąc:
— Nie no i tak umrzemy, więc można spróbować. Tylko lepiej użyć do tego kogoś, kto jest od nas nieco sprawniejszy... mój brat nada się idealnie.
I oboje idą szukać Jeffa, by przekonać go do tego planu. A co robi sam zainteresowany? Obecnie wchodzi do jadalni, by czegoś się napić i posiedzieć sobie. Jedynymi osobami, jakie tam są, to Fox pijący herbatę, Elska czytający coś o ogrodnictwie i Pinkamena, którą słychać nucącą z kuchni. Pewnie znowu robi swoje babeczki dla kanibali. Białoskóry ignoruje ich, mając nieco parszywy humor. Jakieś przeklęte szczury chyba pogryzły większość jego bluz i dresów i musiał się naszukać, nim znalazł nowe. Dlatego, lepiej dla innych, by go nie wkurzali.
— Dobry dzionek, Jeff!— wita się z nim rudzielec, uśmiechając się.
— Pierdol się, dziwaku.— syczy do niego czarnowłosy, wchodząc do kuchni.
— Chcesz babeczkę, Jeffy?— proponuje mu tam różowowłosa, wyciągając w jego stronę talerz pełen wypieków. Ten bierze jedną, szydząc:
— A nie są one zarezerwowane dla tego twojego Karolka?
— Tfu! Nawet mi nie mów o nim!— mówi z obrzydzeniem niebieskooka.— Nie dość, że zabrał mi majtki, to i jeszcze nie pozwolił mi się za to zabić! Nie chcę już go znać!
— A kto by w sumie chciał?— zauważa białoskóry, wyciągając jakieś piwo z lodówki i odchodząc, mając nieco lepszy humor.
Będąc w jadalni, siada na byle jakim miejscu i je sobie babeczkę. Podczas tej niebywale fascynującej czynności, dostrzega, że Fox przygląda mu się, podczas picia swojej herbaty. Nie podoba mu się to specjalnie.
— Na co się gapisz, leszczu?— warczy do niego, znowu uśmiechając się dumnie.— Też chciałbyś piękny jak ja, co?
— Hm... mniemam, iż szpas rzekłeś, gdyż przypomina twarz twa odpychającego coś...— oświadcza mu swoim typowym stylem okularnik, czego Jeff nie potrafi zrozumieć. I co go ponownie wkurza.
— Kurwa, mów normalnie typie!— drze się na niego czarnowłosy, na co sam Irlandczyk jest niewzruszony.— Jakoś kiedy skazywaliśmy tę sukę Rouge, czy kto tam był, to umiałeś się normalnie wysłowić!
— Wyczuwam dramę...— szepcze Elska, znad książki oglądając dalszy przebieg zdarzeń.
Sam Fox wzdycha, poprawiając swój krawat. Następnie, ściąga swoje okulary i wyciąga jakąś chusteczkę, zaczynając wycierać swoje szkła. Podczas tej czynności, zupełnie spokojnie wyjaśnia znaczenie swoich słów:
— Żartowałeś sobie ze mnie? Bo za ładny nie jesteś... i chyba niezbyt mądry...
Tego Woods nie wytrzymuje. Wstaje on szybko i podchodzi do Will'a, chwytając jego włosy. Pociąga go za nie, na co ten mocno zaciska usta, nawet się nie szarpiąc, tylko na spokojnie jeszcze odkładając na stolik okulary, nim zostaje zaciągnięty do kuchni. Tam Jeff rzuca go na ścianę i otwiera jedną z szafek. Pinkie cofa się pod inną ścianę, z lekko otwartymi ustami też oglądając całą akcję. Sam Islandczyk przez drzwi patrzy, co się dzieje. Killer chwyta ubrania rudzielca i przykłada nóż do jednego z jego policzków.
— Mógłbym cholernie łatwo zarżnąć cię za twoje zjebanie tu i teraz... tylko nie chcę mi się pieprzyć z tymi wszystkimi sądami i innymi pierdołami...— syczy w stronę sparaliżowanego Fox'a Jeff. Następnie, robi długie, ale płytkie nacięcie na policzku rudzielca.— Ale przynajmniej, mogę uczynić ci przysługę i sprawić, byś wyglądał nieco lepiej...
Już ma wbić swój nóż głębiej w twarz szarookiego, do kuchni wchodzi Zachary i Liu, którzy chwytają Jeffa i odciągają go od Fox'a, który bierze głęboki wdechy, a z jego rany skapuje na podłogę krew. Sam białoskóry szarpie się mocno, a jego nóż z brzdękiem upada na podłogę.
— Puszczać mnie! Dajcie mi upiększyć tego świra!— krzyczy czarnowłosy, gdy jest wyciągany z sali.
— Zrobimy to...! Ale nie teraz...!— oznajmia mu Gibson, kiedy cała trójką wychodzi z budynku.
W kuchni nastaje cisza. Fox trzyma dłoń na swojej ranie, trzęsąc się nieco. Tymczasem Pinkamena bierze nóż z podłogi i ostrożnie zlizuje krew z końcówki. Uśmiecha się przy tym.
— Mmm... niezły smak, Willy!— chwali różowowłosa, uśmiechając się jeszcze szerzej.— Mogę skosztować więcej...?
William wydaje się być zaskoczony tą ofertą, ale uśmiecha się lekko.
— Oczywiście. Damie nie odmówię.— i zaraz po tych słowach, Pinkie podchodzi do niego i zlizuje mu krew prosto z rany.
— No? To czego chcecie ode mnie, kretyni?— pyta się Zachary'ego i Liu Jeff, siedząc z nimi w lasku.
Widząc go w takim stanie, nie są już pewni, czy to aby na pewno dobry pomysł, by brać go do siebie, jednak Zach brnie w to dalej:
— Potrzebujemy pilnie twojej pomocy, Jeff.
— A do czego niby?— prycha zabójca, składając ręce na klacie.— Frajerom w byle czym nie będę pomagał...
— Chcemy, byś pomógł nam uwięzić Kreatora.— tłumaczy mu jego brat, z niechęcią. Widząc nierozumienie na twarzy Jeffa, dalej wyjaśnia.— Słuchaj, najpewniej wszyscy i tak zginiemy, więc możemy spróbować uwięzić tego hakerzynę i wydusić od niego wszelkie informację o całej tej farsie...
— I co? Niby pewnie ja miałbym go zaatakować, tak?— stwierdza Jeffrey.
— Tak, ty.
— A czemu sami tego nie zrobicie, debile?
— Bo jesteś z nas wszystkich najpewniej najsilniejszy.— słodzi mu Gibson, aby go lepiej przekonać. Sam Jeff rzeczywiście wydaje się tym zadowolony, więc Zachary dalej mówi.— Do tego, masz najszybszy refleks i w razie czego, jeśli się okaże, że Kreator umie się bronić, to poradzisz sobie z nim raz-dwa! To jak- wchodzisz w to?
Killer myśli nad tym chwilę, pocierając swój podbródek. Aż wreszcie nie odpowiada:
— Hm... no dobra, piszę się na to! Temu chujowi dostanie się za puszczanie cały czas tych jego durnych piosenek...
Kiedy oni to planują, ktoś wreszcie wstaje. A jest to Karol, który do tej pory spał, ale nareszcie obudził się. Jęczy głośno, nie mogąc oddychać. Słyszy on jakieś dziwne piski, podobne do pisków tego szczura, co mu się w mieszkaniu gdzieś zalągł i to właśnie go obudziło. Próbuje on usiąść, jednak najpierw czuje silny ból w plecach, a następnie brzuchu. Stęka głośno, widząc jak wszystko jest rozmazane. Z trudem wstaje, czując jak coraz gorzej idzie mu oddychanie. Jednak zaraz przestaje być to problemem, kiedy robi mu się duszno i czuje jak zwymiotuje.
Cholera jasna...- myśli panicznie i chwiejnie zmierza w stronę dołu, do łazienek, prawie przy tym nie upadając. Cały poci się jak świnia i coraz gorzej widzi.- Co się ze mną dzieje, na Asmodeusza?!
— Zazwyczaj nie zajmuję się specjalnie układaniem fryzur, ale masz zbyt fajne włoski, by się nimi trochę nie pobawić!— mówi do Clockwork Sam, splatając jej brązowe włosy w warkocza.— A dobrze to robię?
— No, nawet całkiem nieźle, młoda.— przyznaje zielonooka, na spokojnie sobie czekając, aż Turner skończy. Całą sytuację rysuje na jednej kartce Zero, a IRA wykonuje brzuszki pod jedną ze ścian. Na krótką chwilę, białowłosa przerywa swoje zajęcie i ogląda go.
— A ty co tak ćwiczysz? To jakieś twoje hobby, czy jak?— chce wiedzieć, z lekkiego znudzenia.
— Ciesz się, że ćwiczę w ten sposób, a nie uprawiam boksu na tobie.— warczy do niej sportowiec, wznawiając liczenie, ile już zrobił.
— Geez, spokojnie...— mówi mu szkielet, znowu rysują.— Coś ty taki nerwowy cały czas?
— Pan IRA po prostu taki już jest.— odpowiada za swojego przyjaciela dziewczynka, kończąc robić warkocza Natalie.— Ale jest też świetnym nauczycielem! I przyjacielem! Z nim, wszelkie kłopoty znikają.
— Ta, ta... Sam też bywa pomocna...— oznajmia brązowowłosy, niezainteresowany za bardzo tematem.
— Ta... jak widzę, świetni z was kumple...— stwierdza zielonooka.— Chociaż... Sam zła nie jest, to rzeczywiście trzeba przyznać... czesać to nawet umie...
— Dziękuję, proszę pani!
Nim dalej sobie pogadają, słychać z korytarza do łazienek i na schody głośne jęki bólu. Wszyscy na to przerywają swoje zajęcia, nie ogarniając, co do ma być.
— Hm? Kreator nasłał na nas jakieś cholerne zombie?— zastanawia się Zero, wstając i ciągnąć za sobą jedno z krzeseł w ramach obrony. Reszta czeka na to, aż ona sprawdzi wszystko.
I białowłosa dostrzega, co jest na korytarzu. A raczej kto. Zaciska wargi, widząc jak Karol upada na kolana, a jego oddech jest świszczący niepokojąco.
— I co? To naprawdę zombie?!— ekscytuje się Turner, podchodząc wraz z pozostałą dwójką do pandy.
— Nie... ale coś zombiepodobne...— informuje ich panda, oglądając ze wszystkimi, jak niezgrabnie szatyn próbuje wstać. Nie udaje mu się to i dalej klęczy na podłodze. Wreszcie zakrywa sobie usta, tylko po to, aby zaraz znowu je odkryć i zwymiotować prosto na podłogę. Clockwork oraz Zero są tym widokiem zniesmaczone, a Sam bardziej zmieszana. A IRA jest kompletnie obojętny. I pewnie zostawiliby Karola samemu sobie, gdyby nie to, iż zaraz wypluwa z siebie krew. Na to, już Sam reaguje:
— Pan Karol...!
Chce już pobiec i spróbować mu pomóc, ale chwyta ją jej opiekun.
— Nie podchodź do niego...!— ostrzega ją, odciągając ją od chorego.— Cholera, co mu się stało...?
— Kurna... to już jest ohydne...— stwierdza Natalie, marszcząc nos.
Karol po zwymiotowaniu krwią, chce znowu wstać, jednak tylko upada na podłogę, niedaleko własnych wymiocin i chyba mdleje. Cała czwórka patrzy na niego, niepewna, co zrobić z nim teraz. No, raczej przydałoby się go stąd zabrać, bo nie wygląda on teraz zbyt ładnie.
Zatem, IRA poświęca się i chwyta nogę Karola, by zaciągnąć go tak do domku medycznego, gdzie powinien być Smiley. I niech ten doktorek zajmie się tym zjebem. Może i nie jest to najmilszy sposób na zabranie kogokolwiek do lekarza, jednak Jason się nie pieprzy. Brązowowłoosy bez pukania wchodzi do środka, podczas gdy Olivia i Smiley pili na spokojnie kawę. Rzuca im na podłogę chorego.
— Weźcie się nim zajmijcie. Zrzygał się nam krwią i czymś jeszcze...— opowiada im sportowiec, podczas kiedy czarnowłosa i czarnowłosy biorą chłopaka i kładą na jedno z łóżek.— I nie mam pojęcia, co mu jest, ani czy jeszcze coś odwalił...
— Całkiem spocony... trudności z oddychaniem... i... czekaj, a co tu jest...?— podczas wyliczania widocznych objaw choroby, czerwonooki dostrzega czerwony obrzęk, wystający spod koszulki nastolatka. Rozrywa ją, by zobaczyć dość nieprzyjemny widok.— No pięknie...
Na całej klatce piersiowej oraz widocznej części brzucha, niebieskooki ma wyraźny obrzęk, wręcz skóra robi się już ciemnofioletowa. Smiley ściąga nieco spodenki Karola, by zobaczyć, iż jest to na całym brzuchu nastolatka. Cały ten obrzęk kontrastuje z niezdrowo bladą cerą Lisa, którą musiał nabyć przez tę chorobę. Olivia na spokojnie ogląda to wraz z nim, a sam IRA zauważa, co się dzieje z Karolem.
— Co to jest...?— pyta, już mocno zmieszany.
— Będziemy musieli to dokładnie sprawdzić jeszcze... ale w najgorszym wypadku, nieuleczalna dla nas choroba, jaką jest martwicze zapalenie powięzi...— oświadcza doktorek, dotykając ostrożnie tej rany.— Gdybyśmy mieli profesjonalny sprzęt medyczny, można by było zaryzykować było operacją... jednak w tym przypadku, ten chłopak jest już jedną nogą w grobie...
— Hm... ale coś mi to nie się nie zgadza... czytałam o tej chorobie i po prostu... coś tu jest nie tak.— wtrąca się jednooka, łapiąc się za głowę.
Rozlegają się trzaski, więc już wiadomo, że ta choroba nie wzięła się znikąd. I mają już co do tego pewność, kiedy Kreator się z nimi wita:
— No siema, pojeby wy moje! Jak tam zdrówko?! Bo coś chyba Karola wzięło za bardzo, hehehe!
— Co to za choroba?— chce wiedzieć Olivia, na co sam haker wybucha śmiechem.
— I uwierzcie mi, nie ma on choroby takiej, którą wyleczycie sami, gamonie! Nawet ty, Olivia, byś nie mogła teraz zrobić!— wyznaje zamaskowany wesoło.— Zdradzę tylko, iż to się cholernie szybko rozprzestrzenia! I jak chcecie, bym znowu miał dla was dobre serduszko, to dajcie mi jakieś ładne morderstwo! Wtedy, może wam uleczę z tego! A tak... miłej zabawy w epidemię! I tak, wiem, że jestem kochany! I żeby nie było- nie próbujcie mi zabijać chorych! Co to za zabawa, oglądać jak dusicie kogoś, kto nawet bronić się nie może?! Żadna!!
I się rozłącza, a IRA idzie od razu sprawdzić, co z sam, więc Olivia i Smiley zostają sami z tym jednym ich pacjentem. Sam Karol budzi się, jednak nie wydaje się za bardzo kontaktować. Mimo to, czarnowłosy próbuje się z nim komunikować:
— Karol, jesteś w stanie mnie usłyszeć? Odpowiedz mi...
Niebieskooki marszczy nieco brwi, słysząc czyiś głos. Nie udaje mu się go wcale rozpoznać. Chociaż... słyszy go dalej i chyba go poznaje...
— Asmodeusz... Asmo... weź... weź...— słabo mówi i dalej coś jeszcze szepce, ale nie udaje im się tego zrozumieć.
— Ma przywidzenia... ale i tak, co z nim zrobimy?— dopytuje się nastolatka.
— Cóż... gdybym mógł, zaleciłbym po prostu zabicie go, ale w tym wypadku musimy zachować się jak podczas epidemii.— zaleca czarnowłosy, poprawiając swoją maskę.— Poinformuj wszystkich, jak mają się zachowywać, bo coś sądzę, że chyba nie wiedzą...
***
MrD108: Tak szybko kolejny motyw? Nie za szybko z tym lecicie?
FunPolishFox: E tam, fajnie jest! I może szybciej trup będzie! Bo wszyscy się cieszą, jak są trupy!
Kreator: No! I tak oto minął kolejny odcinek Killing Show! Kto teraz umrze? I z jakiego powodu? Czy Karol przeżyje do momentu, aż ktoś zabije kogoś?
Kreator: Dowiecie się w kolejnym odcinku!
Kreator: I poza tym, co to za spiski przeciwko mnie?! POLISH!!!
FunPolishFox: Co ja? To nie moja wina, okej...?
Kreator: KŁAMIESZ!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top