Spokój nie trwa wiecznie

Kreator: Witamy w "Show, Które Z Jakiegoś Powodu Jest Znane"! Nikt nie wie, jak osiągnęło sukces, jednak jakoś osiągnęło! I ludzie wciąż chcą je oglądać, z jakiegoś powodu! Nawet teraz, Czytelnicy czytają te rozdziały tak, jak Karyny walczą o Słodziaki!!!

Fun: Kto taki?

Jason the Toy Maker: Też nie wiem.

Kreator: No, ostatnio nasi zawodnicy trochę się ze sobą zapoznali i związały się pierwsze sojusze! Ale spokojnie, zadbamy, by to się zmieniło, hihihi... *na jego masce pojawia się napis "LOL"*

Kreator: Ale przed tym, suchar- czemu Kreator jest boski?

Nina the Killer: Nikogo to nie obchodzi.

Kreator: Bo jest Kreatorem!

FunPolishFox: Może przejdźmy po prostu do odcinka...?

*W pokoju Komisji...*

Wyjątek: Well, to nawet nie było suche...

Zalgo: To Kreator. Tego nie ogarniesz.

***

Karol nie wierzy, czemu się zgodził na to. Jednak wie, że żałuje tego. 

A żałuje tego, iż zgodził wziąć do swojej sypialni Toby'ego. A czemu to zrobił? Otóż nikt nie chciał być, ani z nim, ani z tą upośledzoną ofiarą losu. Bo inni jakoś się dobrali w sypialniach- Liu z doktorkiem, Silent z Jeffem, Jane z Lily, Elska z Fox, Olivia z Pinkameną, Rouge z Kate, Clockwork z Zero, IRA z Sam i Lulu z Zachary'm, która jakoś wolała z nim dzielić pokój niż z Karolem. On sam, nie rozumie czemu. No ale, został sam i Kate wraz z Rouge przekonały go, że Rogers będzie grzeczny i żeby spał z szatynem.

Ale ten zjeb całą noc chrapał i Lis nie mógł zasnąć nawet na chwilę, bo ten cały czas chrapał. Próbował wszystkiego, zatykał sobie uszy, przykrywał się czym mógł, nawet spał chwilę na korytarzu, jednak też tam słychać było go. W końcu, z trudem zasnął nad ranem, gdy sam proxy opuścił sypialnię.

Kaszle on, budząc się i czując jak go z lekka nawala głowa. Jęczy cicho, kładąc dłoń na czole. Ugh... czuje się on jak gówno i pewnie musi teraz wyglądać jak gówno. Wzdycha ciężko, siadając z trudem na łóżku i znowu kaszle. Cholera, źle mu w chuj. Nie ma tu za wielu rzeczy- dwa łóżka, dwie szafy, dywanik i zegar nad drzwiami. Oszczędność w cholerę. Widzi na zegarze, że już dziesiąta. Ech... chyba już wstanie.

Jak postanawia, tak robi. Podczas brania jakiś ciuchów z szafy, znajduje on tam zdjęcie... i to zdjęcie przedstawiające Harcerza, Kelly i Pio- czyli jego chowańce. Marszczy brwi, nie przypominając sobie, aby wczoraj to było. Co to za jakieś czary...?

Dafuq...?- zachodzi w głowę szatyn, postanawiając olać umycie się i po prostu przebiera się od razu z piżamy w normalne ciuchy. Następnie, zmierza on powoli do ich oficjalnej jadalni i kuchni- czyli drugiego domku. Wkurza to nieco niebieskookiego, iż musi zapieprzać tam, jednak jest zbyt zmęczony i też nieco głodny, by narzekać. Też wkurza go ta skrzypiąca w cholerę podłoga w ich hotelu, ale whatever. Udaje mu się doczłapać do drugiego domku i od razu po wejściu, uderza go zapach żarcia.

Są tu wszyscy. Cała dziewiętnastka. Jest tu kilka stołów, a wszystko zostało udekorowane, jak w jakiejś nadmorskiej restauracji. I wiele osób, robi wiele rzeczy. Widać jak przy ladzie Smiley szybko zaparza sobie kawę, co chwila poprawiając maskę, a obok niego Pinkamena wesoło coś nuci pod nosem, dodając do chyba jakiejś ciastowej masy pół paczki cukru. IRA siedzi sam z Sam przy jednym z stolików, jedząc chyba w najbardziej nerwowy sposób tosty. A Turner wesoło sobie wcina płatki owsiane, uśmiechając się do każdego. Lily pije na spokojnie espresso, przyglądając się ukradkiem Zach'owi, który z dala od innych próbuje wypić sobie energetyka. Elska z lekko odurzonym uśmiechem, stara się objąć Fox, który odsuwa się od niego, dodając mleka do swojej herbaty. Liu rzuca co jakiś wrogie spojrzenie swojemu bratu, czytając jakiś magazyn, a Jeff robi to samo w jego stronę, podczas gdy z jego rozciętych policzków wylatuje piwo, które pije. Liu w tej wojnie spojrzeń wspiera Jane, pijąca w cichej nienawiści kawę. Lulu na spokojnie sobie siedzi z Zero mającą na sobie podkoszulek z napisem: "NIE JESTEM PANDĄ! JESTEM SZKIELETEM!" i Clockwork, naprawiającą coś w swoim zegarku. Toby je sobie gofry, wraz z Kate i Rouge, a Silent i jednooka dziewczyna jakby próbują wtopić się w tło. Sam Lis podchodzi powoli do kuchni, nie zwracając na innych uwagę.

— Cholera, dzieciaku, wyglądasz jak śmierć...!— mówi do niego Smiley, gdy niebieskooki podchodzi do lodówki, szukając czegoś do żarcia. Z nieznanych powodów, w tej lodówce są też chusteczki. Bierze on jakiś jogurt i następnie łyżeczkę, gdy czerwonooki dalej ględzi.— Co wczoraj robiłeś...? Nie mówi mi, że znowu wpadłeś do wody, czy coś...

— Nie no, pewnie jest zmęczony przez Rogersa. Słyszałeś jak on chrapał...?— zaprzecza różowowłosa, by następnie podetknąć pod nos szatyna łyżkę z tą masą na ciasto. Ten liże trochę i ta ją zabiera.— Ale babeczki zaraz postawią go na nogi...!

— Prędzej jeszcze bardziej się nimi potruje, znając ciebie.— drwi sobie czarnowłosy, lekko ściągając swoją maskę i biorąc łyk świeżo zaparzonej kawy.— Ach.... tego potrzeba, by jakoś przeżyć dzień. Jako lekarz, to ci chłopcze polecam.

— Ugh... ale ja nienawidzę kawy...— krzywi się Lis, czując zapach tego napoju. Na to, doktorek wzrusza ramionami.

— To już twój problem.— i po tych słowach, odwraca się i odchodzi ze swoją kawą. Sam Karol też odchodzi, szukając miejsca, gdzie mógłby usiąść. Liu i Jane? Nie, nie chce przy hipokrytce i debilu. Jeff? Też nie. Widzi on tę jednooką oraz Silent'a, więc postanawia się do nich dosiąść, bo wydają się być jakoś normalni. Omija więc on zielonookiego, który gadać coś o swoim zepsutym oknie i siada przy tych cichociemnych.

Ci nie wydają się być zadowoleni z jego obecności, jednak nie narzekają i dalej jedzą to, co tam mają jeść. Sam szatyn na razie nie zwraca na nich uwagi, dalej jedząc sobie swój jogurt i czując się źle. Cholerny Toby. Cholerne wpadanie do wody. Cholerne życie. I cholerny jogurt, który też nie smakuje za ciekawie, ale i tak go żre, bo nie chce mu się teraz szukać czegoś innego. Podczas jedzenia, z sufitu słychać jakieś trzaski, a następnie głos Kreatora:

— Dzień dobry wam, moje kochane skurwysyny! Mam nadzieje, że wszyscy mieliście tak mokre sny, że zsikaliście się na łóżka! Bo mogę zawsze dać wam bardzo fajne pampersy, cioty, HAHAHAHAHAHAHA!

— On zawsze jest taki irytujący...?— cicho pyta się Silent, biorąc łyk swojej kawy. Jezu, ten koleś chyba tylko raz odezwał się głośno. Co on, ma jakiś ból gardła, czy co?

— I każdej z dziewczynek, pomogę go założyć, bo w końcu ja, Kreator, jestem mistrzem w magii przyjaźni!!! Bo jestem Księżniczka Kreator Sparkle...!

— Obawiam się, że tak.— przyznaje zielonooka, z widoczną rezygnacją. I w tym momencie, też Lis postanawia się odezwać.

— A w sumie... jak wy macie na imię...? Bo o ile tamtych edgy-emo-kretynów łatwo skojarzyć...— podczas mówienia wskazuje na Jane, która rzuca widelcem w Jeffa i Liu, który też rzuca w niego swoją filiżanką.— To was to za chuja nie znam...

— Nie rzucamy się w oczy jak tamci i tyle.— odpowiada mu czarnowłosa, by następnie przedstawić się.— A jak już musisz wiedzieć... Olivia Depth jestem.

— Mi mów po prostu Silent...— prosi brązowowłosy, wpatrzony w swój kubek.

— Nawet nie musiałeś o to prosić, ziom.— zapewnia go Karol, wylizując swoją łyżeczkę.— Jesteś tak cichy, że mógłbym od razu wymyślić dla ciebie taką ksywkę... masz chrypa koleś, czy dojrzewanie?

— Nathaniel już taki jest.— mówi do niego Rouge, która chyba postanowiła przysiąść się z Toby'm i Kate do nich, bo podsuwają krzesła i siadają. Widząc ich, brązowooki lekko się uśmiecha, co jest chyba jego pierwszym objawem pozytywnych uczuć. Seryjnie. No i teraz Lis zna imię tego typa.— Nic na to nie poradzisz.

— Ta.— przyznaje krótko sam zainteresowany, znowu biorąc się za picie kawy.

— Dzięki za wzięcie mnie do siebie.— mówi Rogers w stronę niebieskookiego, na co temu rzednie mina i cicho jęczy, gdy słyszy to. Uderza głową o stół, co niepokoi już jego towarzysza.— Em... wszystko okej?

— Nie, kurwa. Chrapałeś jak cholera przez całą noc i jak tu ma być okej?!— oskarża go zmyślony przyjaciel, podnosząc głowę.

— Heh... zapomniałyśmy ci o tym powiedzieć...— tłumaczy się, z niezręcznym uśmiechem, Hydes.

— No i wtedy ja jej mówię: "HA! I znowu detektyw Kreator rozwiązał sprawę!"...

— Sorki za to...— przeprasza sam Toby, jednak nie widać, by naprawdę było mu przykro. To tylko potęguje irytację samego Lisa.

— A chromolę to, śpię na dole.— stwierdza niebieskooki, czując lekki ból brzucha. Cholera, chyba ten jogurt mu zaszkodził.— Albo lepiej, ty spadaj na dół. Tak, ty lepiej tak zrób.

— Nie no, na pewno mogą gdzieś się znaleźć zatyczki do uszu...— stwierdza Rouge, pukając się po podbródku. Ale też dorzuca swoją typową rzecz.— A jak nie będzie, to po prostu wyniesiesz się z pokoju.

Ktoś tu chyba nie łapie aluzji...- myśli Lis, chcąc już zacząć sprzeczać się z nimi, jednak słyszy on za sobą jakieś trzaski i krzyki. Odwraca się wraz z całą grupą, by zobaczyć co się dzieje, a trochę się dzieje.

Jeff próbuje rzucić się na swojego brata, jednak trzyma go mocno Lily, z jakby lekkim niesmakiem, a naprzeciw niego jest Liu, którego przed atakiem powstrzymuje Fox. Inni przyglądają się temu albo obojętnie, albo z żenadą lub z lekką uciechą, jak Elska lub Pinkamena. Chyba komuś wreszcie odwaliło. Nie pomagają też dalsze wywody Kreatora, którego i tak nikt nie słucha.

— Spokój już...!— krzyczy rudzielec, odpychając bliznowatego od jego brata jak najdalej może. Czyli dość niedaleko.— Właściwym toż to jest nie...!

— Nieźle, fajna drama...!— krzyczy różowowłosa, mając usta całe w kremie po babeczkach.

— Już przestań...!— oświadcza Lily, popychając Jeffa na ścianę i spoglądając na niego groźnie.— Bo zaraz ja się tobą zajmę...!

Czarnowłosy uderza o tą ścianę, z głośnym "bam!". Wszyscy milczą, nawet sam Kreator zamilknął wreszcie. Białoskóry lekko podnosi głowę, a w jego spojrzeniu widać gniew.

— Phi, nie boję się ciebie.— syczy do niej Killer, wstając powoli i przekręcając głową. Słychać strzyknięcie u niego w karku. Spogląda spod byka na Liu i Jane.— Ani dziwki, chronionej przez frajera!

— Ciekawe, czy wreszcie się pozabijają... w sumie, to byłby fajny pokaz o poranku...— zastanawia się Islandczyk, oglądając wszystko spod przymrużonych oczu.

— Lordzie Ruth!

— No co?

— A chyba nareszcie to ja zrobię!— wyznaje rywalka Jeffa, dość zagniewanym tonem.— Nie pozwolę obrażać już ani siebie, ani Liu...!

— Obrażanie nas, przez Jeffa to cholerna hipokryzja...— wtóruje jej drugi z braci Woods, na co ten pierwszy jeszcze bardziej się uruchamia:

— Ach tak!? Nie żeby coś, ale z was też są cholerni hipokryci, debile!

— Tu się nie można nie zgodzić...— potwierdza Clockwork, wmontowując sobie swój zegarek do oka.— Chociaż i tak z całej trójki to chyba Jane jest najlepsza...

— Chyba kpisz.— warczy do niej Jeff.

— Czy nawet o poranku nie może być spokojnie...?!— irytuje się IRA, prawie uderzając głową o stół.

— Jak dla mnie, zaraz wszystko się rozjaśni i będzie spokój...!— uspokaja go Sam, uśmiechając się szeroko. Gdy dostrzega Karola, macha do niego. Ten chce jej odmachać, wyczuwając wciąż okazję do wzięcia jej do haremu, jednak nie jest mu to dane.

Bo znowu słychać trzaski przy suficie, które skutecznie rozluźniając atmosferę i sprawiają, iż wszyscy przestają interesować się problemami Jeffa i jego wrogów. A to dlatego, bo ten dźwięk zapowiada jedno- Kreator postanowił odezwać się do nich. Dość szybko ogarnęli to.

— A co to ma znaczyć, to ignorowanie mnie?!— wkurza się sam haker, a jego głos powoduje u Karola ból głowy. Jakby nawalający go coraz bardziej brzuch nie wystarczał.— Ja tu daję wam wspaniałe lekcje życiowe, a wy coś takiego!? Tak być nie może! Koniec tego dobrego! Ni ma!!

— Może wreszcie nas stąd wypuści?— optymistycznie uznaje Turner, jednak jej towarzysz zdecydowanie zaprzecza temu:

— Nie sądzę, by było tak łatwo...

— A co nam niby zrobisz, hakerzyno?— chce wiedzieć Zachary, składając ręce na klacie, z bezczelnym tonem.— Przeniesiesz na inną wyspę?

— Nie potrzeba mi tego... bo mam już zakładników!

Na tę wieść, Lis marszczy brwi, nie ogarniając. Podobnie, kilka innych osób, które widocznie myślą, o co temu kolesiowi może teraz chodzić. Kątem oka patrzy on na Rouge, która zasłania sobie usta w nerwach. Też Fox spina się, a Elska wciąż jest wyluzowany. Chyba ktoś jednak ogarnia, o co może tutaj chodzić.

— Ale chwila, chwila... jacy zakładnicy?— nie rozumie Zero, rozglądając się w dezorientacji. Prędko dostaje dość niepokojące wyjaśnienia od Kreatora:

— Proste! Dostaliście wszyscy zdjęcia z jakimiś osobami, które są pewnie dla was ważne... wszystkie te osoby są porwane i coś im się stanie, jeśli do następnego dnia, nie zobaczę tu zwłok! Niektóre osoby to wy, z pewnych powodów... ale nieważne! Albo ktoś umrze, albo wasi bliscy zginą! Papa i do kostnicy, na spotkanie z miłym panem grabarzem lub księdzem!

To już wywołuje szok i taki konkretny. Wiele osób wygląda na oburzone, wymieniając się między sobą uwagami, czy to prawda. Mało kto zachowuje jakiś spokój. Chyba najbardziej poruszony jest Zachary, Lily i proxy Slendermana, z Rouge na czele. A szatyn ma duszności i czuje, że chyba długo już tu nie wytrzyma i chyba zaraz zwymiotuje.

— To musi być kłamstwo. To nie jest możliwe...!— protestuje Kate, wstając ze swojego miejsca.

— Nikt nie może skrzywdzić Toby'ego, ciebie i Silenta!— wtóruje jej Rouge, też wstając.

— Ale... jak miałoby to się stać...? Że Skroll miałby być...— nie dowierza Lulu, łapiąc się za głowę.— Nie to jest mo...

— Jeśli Emrze coś się stanie...!— niepokoi się Zachary, który chyba ma stan pomiędzy wściekłością, a strachem. Zupełnie inaczej niż przez ostatni czas, gdy okazywał tylko znudzenie lub  irytację.

— Spróbuj coś zrobić Sam, a przysięgam, będziesz błagał o śmierć!— przerywa jej IRA, uderzając pięścią o stół, którego kawał się łamie pod naporem jego siły. Sama Sam jest dziwacznie blada, wpatrując się w swoje niedokończone śniadanie.

— Jak tak bardzo chcesz ratować tę swoją Sam, to lepiej zabij kogoś!— radzi mu zamaskowany, by zaśmiać się następnie.— A teraz papatki, ale muszę spadać na mój pokaz do Top Madl!

— Ale czekaj!— woła Rouge, jednak Kreator chyba się rozłącza.

Kiedy on kończy mówić, sam Lis wybiega z jadalni, prosto na dziedziniec. Z braku pomysłu, gdzie może zwymiotować, od razu podbiega do fontanny i do niej wymiotuje. Cały jego jogurt leci do wody, gdy on jeszcze do tego kaszle. Nie czuje się on przez to wiele lepiej, no ale przynajmniej już mu nie jest duszno.

Słyszy on niedaleko siebie kroki, a następnie głos Lulu:

— Więc... czemu wołaliście za nim...?

— Tak nagle wybiegł... cholera, już kogoś zabito, czy jak?— to już głos Jane, która szturcha Lisa, na co ten jęczy. Rozlegają się wzdychnięcia ulgi.— To jednak żyje. Ale co z nim?

— Wszystko... ugh... okej... to... tylko przez jogurt... kurna— oznajmia sam zmyślony przyjaciel, wstając chwiejnie i oglądając osoby, które się przy nim zebrały. To właśnie Lulu, Jane i Rouge. Same dziewczyny, wow. Ale ma szczęście. Jednak nie ma ochoty na razie się tym cieszyć. Odwraca się i idzie w stronę domku.— Cholera... 

— Ta, miałam rację. Ten jogurt jest dawno przeterminowany...

Już nawet Karol nie wie, kto to mówi. Bo zaraz po tym, całkiem odlatuje, po prostu mdlejąc.


Podpisując to, zgadzasz się na wszystko... jesteś pewien?

Jasne, że tak! To oczy...

Karolowi nie jest dane usłyszeć więcej tego dziwnego dialogu, w swoim śnie, w którym na całkowitą ciemność. Słyszy on jakieś wrzaski i delikatnie otwiera oczy. Prawie dostaje zawału, kiedy jakby widzi nad sobą jakąś ciemną sylwetkę, ale ta prędko opuszcza jego pokój. Otwiera on szerzej oczy, z lekką ulgą widząc swój pokój. Ale ulga znika, kiedy przypomina sobie, iż to pokój w tym cholernym więzieniu, jaką jest ta wyspa.

Czemu go tu wzięto, właściwie? Nie ogarnia tego. Wie, że jest zajebisty i tak dalej, ale żeby od razu więzić jego zajebistość? Pojebało? I też myśli nad tym całym Kreatorem. Znowu. Ten gość... tak, zna go. Te głosy we śnie... rozmawiał z nim kiedyś. Tylko kiedy i gdzie? Próbuje sobie ponownie przypomnieć, ale kończy się to jedynie bólem głowy.

Syczy cicho do siebie, znowu czując się źle. Siada on, by rozciągnąć się po chwili. Nie ogarnia za bardzo, co się stało, kiedy zemdlał, jednak nie ma czasu, by pomyśleć o tym za bardzo. Słyszy on jakieś wrzaski z okna, więc wstaje i podchodzi do niego, nawet nie zwracając uwagi na to, że nie jest zamknięte. Widzi on osoby zbierające się do lasku, a więc i on postanawia tam iść, by zobaczyć, co się odwala. Nim tam nawet dociera, słyszy on komunikat Kreatora:

— Oho! Ciało zostało znalezione! Miłej zabawy ze śledztwem!

Jak widać, kiedy on spał, to kogoś zabito. Dość szybko to poszło.

***

Kreator: No i mamy pierwszą ofiarę...! Dość prędko to poszło!

Kreator: A co będzie dalej...?

Kreator: Zobaczycie w kolejnym odcinku, widzowie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top