Początek końca
Szum wody. To pierwsze, co dochodzi do uszu Karola, gdy czuje on, jak się budzi. Następnie, dochodzi do tego poczucie, iż leży on na czymś twardym. Po dotyku dłoni, chyba na jakimś bruku, czy innym takim szajsie. Przez chwilę, leży on w lekkiej konsternacji, zastanawiając się, co się do cholery dzieje. Leniwie otwiera on oczy, ale zaraz je zamyka, gdy razi go słońce nad nim. Słyszy on też jakieś... ludzkie głosy. Jęczy cicho, zasłaniając oczy ręką i siadając, by rozejrzeć się, gdzie jest i co tu się odwala. I od razu zabiera rękę, otwierając swoje oczy szerzej, też otwiera lekko buzię z szoku.
Nie jest on w swoim mieszkaniu w Seattle, ale... no właśnie, gdzie? Rozgląda się na i zauważa, że jest na jakimś chyba placu, z fontanną pośrodku. Po jednej stronie placu, jest mała, może jednopiętrowa willa, a po drugiej jakiś domeczek, oba są one w stylu jakiegoś kurortu nad morzem, czy tego typu rzeczy. Przed sobą, widzi on piaszczystą drogę, prowadzącą na plażę nad... z daleka, Lis nie jest w stanie stwierdzić, czy to jezioro, morze, czy co innego. Ale chyba morze, bo cały ten plac z domkami, otaczając palmy i inne tego typu drzewka.
Co, do cholery jasnej...?- zachodzi w głowę, by zobaczyć, że jest tu z innymi ludźmi. Budzą się oni, jedni w szoku takim samym jaki on miał, a inni bez większej reakcji. Na oko, szatyn jest w stanie policzyć, iż jest ich tak z dziewiętnastka... chociaż pewien nie jest. Po obejrzeniu ich, jest w stanie dość prędko wydać jasny osąd dotyczący ich osobowości.- Ja pierdole, jakie edgy typki.
— Panie IRA! Panie IRA, wstawaj...!— Karol odwraca się w stronę tego wysokiego głosu, by zobaczyć jakąś brązowowłosą dziewczynkę, klęczącą przed rosłym kolesiem i szturchającą jego ramię. Ten coś warczy pod nosem i powoli się podnosi, by spojrzeć na dziewczynkę. Koleś ma na sobie maskę hokejową.
— Ugh... Sam, co to za miejsce...?— pyta się koleś, spod maski którego widać czerwone oczy. Jego ton głosu nie wskazuje na zbyt milusi charakter. Przygląda się miejscu, w którym się znalazł i krzywi się.— Tropiki...? Jak myśmy się tutaj znaleźli...?
— Pojęcie nie mam, panie IRA... ale nie jesteśmy sami! Jest tu mnóstwo osób! Aż osiemnaście!— oświadcza brązowowłosa, wstając żwawo i patrząc się wprost na Karola, na którego następnie wskazuje.— Jak na przykład, ten pan tutaj!
— Nie cieszy mnie to za bardzo... jeśli jest tu nas tylu, to mogą być to tylko kłopoty...— uznaje hokeista, by następnie prychnąć. Chce coś jeszcze powiedzieć, jednak powstrzymują go jakieś wrzaski. Spogląda on z dziewczyną w stronę źródła dźwięku, podobnie zresztą niebieskooki.
A źródłem tego dźwięku, jest czarnowłosy mężczyzna z lekarską maską, znany dla Karola jako doktor Smiley. Obecnie, jest on duszony przez jakąś brązowowłosą dziewczynę, którą próbuje z siebie zrzucić. Całemu przedstawieniu przygląda się z lekkim zdziwieniem oraz żenadą wszyscy inni.
— Z-Złaź z-ze m-mnie, w-wariatko...!— krzyczy czerwonooki, uderzając niebieskooką. Ta lekko rozluźnia uścisk, ale prędko znów się zbiera, by samej też sprzedać doktorkowi porządnie z prawego sierpowego.
— Nie. Dopóki znów cię nie zabiję.— syczy do niego dziewczyna, z mocno zaciętą miną. Brzmi to nieco dziwacznie dla Lisa, który nie ogarnia, o co tej szalonej babie chodzi. No ale, ma ładny biust, więc walić to. Ale chyba już obchodzi to samego Smiley'a:
— J-Jesteś n-nienormalna...!
— Nie no, wystarczy tego.— stwierdza jakaś czarnowłosa dziewczyna, z krótkimi włosami i jednym okiem. Prędko podchodzi do szatynki i odciąga ją od doktorka, który bierze głębokie wdechy, nawet specjalnie zdejmując do tego swoją maskę. Mocno trzyma szarpiącą się dziewczynę.— Nie mamy na to czasu...!
— Niby czemu?— nie rozumie niebieskooka, patrząc na nią spod byka.
— No nie wiem... może dlatego, że wszyscy obudziliśmy się w jakimś nieznanym sobie miejscu i przydałoby się dowiedzieć, gdzie jesteśmy...?— zauważa szarooki blondyn, siedząc sobie na luzie przy fontannie. Szatyn ogarnia, że to Elska Ruth.— Jakoś to jest dla mnie na razie większy priorytet, niż marnować siły na jakieś pierdoły.
— Tu się z tobą zgadzam, koleś.— odzywa się białoskóry chłopak, zwący się Jeff the Killer. Ma on ręce w kieszeniach i patrzy na wszystkich z pogardą.— Chcę wiedzieć, co za gnojek mnie tu wsadził. I kiedy będę mógł go zarżnąć za to...! I to boleśnie...
— Niech nikt się nie martwi! A zwłaszcza wy, moje panie!— wtrąca się głośno sam Karol, krzycząc. Wszyscy obecni patrzą na niego, a on się tym z lekka upaja.— Dzięki moim genialnym zdolnościom, zaraz tu wszystko ogarniemy i spieprzymy stąd!
— Łgarstwem obwołać muszę biuletyn ten, niefortunnie...— odzywa się rudowłosy okularnik, w którym Lis poznaje Fox. Niebieskooki prycha na to, składając ręce na klacie.
— Nie znasz się, Foxy.— rzuca do niej, naburmuszając się.— Jestem zajebisty!
— Jak na razie, tylko zajebiście narcystyczny.— fuka do niego pandopodobna dziewczyna, nazywana Zero. Rozgląda się po wszystkich raz jeszcze, zatrzymując dłużej spojrzenie na Jeffie i dodaje.— I chyba nie tylko ty taki tu będziesz...
— A co? Masz jakiś problem, pando?!— warczy do niej Killer, wyciągając z jednej z kieszeni bluzy nóż i kierując w nią. Od razu w jej obronie staje aż kilka osób.
— Do ciebie to każdy ma problem, zakało.— syczy do niebo czarnowłosa dziewczyna z maską, znana szerzej jako Jane the Killer lub dla Karola jako Jane Kałasznikow.— Już samo patrzenie na ciebie sprawia, że ludzie wolą mieć kłopoty niż dalej sobie obrzydzać widok.
— Zresztą, czy Zero nie mówi prawdy?— dostrzega zielonooki Liu Woods, brat czarnowłosego, chowając ręce w swoich kieszeniach.— Jesteś narcyzem... bracie.
Ostatnie słowa, mówi z jakby jakąś odrazą lub wstrętem, też tak samo patrząc się na swojego brata, którego to nie rusza.
— Zresztą, ja jestem szkieletem, deklu!— dorzuca do tego sama zainteresowana, która gdyby nie skóra, zrobiłaby się pewnie czerwona ze złości.
Białoskóry chce już coś powiedzieć, zapewne obrazę, jednak rozlega się pewien męski głos:
— Zamilczcie już. To nam nie pomoże.
Teraz spojrzenia wszystkich zostają skierowane na chłopaka stojącego w cieniu. Ma on brązowe włosy i takie same oczy, i wygląda na wyjątkowo spokojnego, w przeciwieństwie do wielu innych tu osób. A brązowowłosy ciągnie swoje:
— Jak słusznie zauważyliście, nie wiemy gdzie jesteśmy, ani jak się tu znaleźliśmy. Kłótnie nie pomogą w naszej sytuacji...
— Akurat wiemy, gdzie jesteśmy!— przerywa mu głośno jakiś koleś w specjalnych goglach i z chustą na twarzy, Ticci Toby dokładniej.— To wyspa!
— Skąd się tego dowiedziałeś, Toby?— dopytuje się jedna z dziewczyn, mające za jedno oko zegarek, czyli to zdecydowanie musi być panna Clockwork.
— Klimat oraz wszystko inne wyraźnie na to wskazuje.— odpowiada za chłopaka jakaś kobieta, z dziwaczną maską na twarzy. Jej głos i sylwetka zdecydowanie wskazują na kobietę bliską średniego wieku. I to musi chyba być Rouge.
— Czyli co? Jesteśmy serio na jakiejś cholernej wyspie?— irytuje się kolejny koleś, zdejmujący z twarzy maskę podobną do połamanej zepsutej czaszki. A zatem, to jest Zachary Gibson.— I co my mamy zrobić? Kurde, wyciąć se drzewa i zbudować tratwy?
— Ja nawet mogę, jeśli będę tam tylko z tobą...— wyznaje szatynka, rzucając mordercze spojrzenie na Smiley'a, który tylko na to syczy coś pod nosem.
— A chociaż ktoś pamięta, jak się tu znaleźliśmy...?— zadaje pytanie Kate the Chaser, nawet ładna dziewczyna, jak dla Karola.
Wszyscy spoglądają po sobie i dość łatwo idzie ogarnąć jeden fakt- nikt nie pamięta, jak się tu znalazł. Sam niebieskooki próbuje skojarzyć fakty. Nie przypomina sobie żadnego porwania, ani nic. Nie, pamięta, że był sobie w swoim mieszkaniu z Harcerzem, normalnie obejrzał jakiś horror, a potem poszedł spać... i tyle. Żadnych fajerwerków, czy tego typu rzeczy. Chociaż... marszczy brwi, zastanawiając się mocniej. Coś chyba sobie przypomina. Tak, zdecydowanie sobie przypomina jakiś głos... mówiący jedno zdanie...
Chyba przegryw tych edgy typów udziela mi się i odwala mi.- uznaje w myślach szatyn, oglądając jak wszyscy tu zebrani ludzie znowu zaczynają się chyba wykłócać. A o nim zapomnieli, idioci.- Swoją drogą, w co znowu wplątała mnie moja Autorka...?
— To pewnie jakiś spisek... jestem tego pewna...!— woła różowowłosa dziewczyna, uważnie wszystkich lustrując i pocierając podbródek.— Tylko trzeba się dowiedzieć, kogo...
— Em... ja bym prędzej powiedziała, że po prostu porwanie...— odpowiada jej z zażenowaniem czarnowłosa dziewczyna z dwiema kitkami oraz grzywką zasłaniającą oczy. Ten charakterystyczny wygląd ma akurat nie kto inny, jak Eyeless Lulu.
— Nie mamy na to czasu, Sam.— mówi do swojej towarzyszki IRA, ze sporymi nerwami oglądając resztę osób.— Akurat mieliśmy świetny trop i do cholery straciliśmy go...
— Ej, nie przejmuj się, panie IRA!— uspokaja go brązowowłosa, a w jej głosie jest coś... no po prostu przyjemnego.— Na pewno zaraz ogarniemy wszystko i poradzimy sobie. Jak zawsze! Będzie dobrze.
Jak się okazuje, nie będzie dobrze.
Niebo przecina błyskawica, a grzmot sprawia, iż większość osób tutaj napina się, jakby gotowa na walkę. Sam Lis czuje, że dzieje się coś niepokojącego. Wiatr wzmaga się, a przejście na plażę zostaje chwilowo zagrodzone jakąś roślinnością. Ale tylko chwilowo, ponieważ prawie zaraz, ponieważ po paru sekundach odsłaniają one osobnika, stojącego w przejściu- a jest to jakiś mężczyzna w dziwnej elektronicznej masce, z rudymi włosami. Na jego masce wyświetla się słowo: "HELLO!", a on sam mówi:
— Witajcie śmiertelnicy i pokłońcie się przede mną!!
Nikt tego nie robi. Zupełnie nikt. Na masce hakera pojawia się "NANI?", a następnie trzy kropki, gdy wydaje się dokładnie oglądać wszystkich. Swoje spojrzenie nieco dłużej zatrzymuje na Karolu, który lekko się z tego powodu wzdryga.
— No co jest z wami!? Nie mówcie, że nie kojarzycie waszego jedynego, specjalnego Senpaia, najbardziej boskiego ze wszystkiego co boskie, Kreatora!— krzyczy na nich zamaskowany, kiedy na jego masce pojawiają się ikonki płaczu, które prędko zmieniają się w krzyżyki.— Zwłaszcza ty, Karolak!!
Ja...?- nie ogarnia szatyn, na którego wszyscy patrzą z pytaniem, skąd zna tego pojeba. Ale on nawet sam nie może skojarzyć typa, no chyba że kopiowanie wyglądu Wrench'a z Watch Dogs 2 coś ma się na rzeczy, ale tak... to nie, kolesia nie zna. Chociaż... ma wrażenie, jakby widział go wcześniej i nie chodzi tu o ten ukradziony wygląd. Po prostu... coś mu to mówi. Ale postanawia na razie nie myśleć nad tym głębiej.
— Ale co ja, podróbo Wrench'a? — nie ogarnia szatyn, by następnie rozłożyć ręce i uśmiechnąć się złośliwie.— Poza tym, coś ci się pomyliło, ziom- to ja tu jestem najbardziej boski, chociaż wolę określenie "zajebisty".
— Kreatora skąd tego podobnież znać musisz?— chce wiedzieć Fox, poprawiając swoje okulary.
— To jest dobre pytanie...— przyznaje Ruth, przyglądając się rudzielcowi, marszcząc brwi przez chwilę i też zadać pytanie.— I mam wrażenie, że my też się widzieliśmy...?
Szarooki przygląda się blondynowi, też jakby marszcząc brwi w zamyśleniu. A sam zamaskowany prędko wyjaśnia całą sytuację:
— Akurat Karolak mnie nie zna, choć powinien, ponieważ to ja jestem najbardziej zajebisty! W końcu, jestem OP hakerem i takie tam, heheszki...
— A może powiesz nam, co my tu właściwie wszyscy robimy? I dlaczego tu jesteśmy?— wtrąca się Rouge, wychodząc nieco naprzód, a za nią wychodzą też Rogers i Chaser.
Rzekomy haker przenosi na nich spojrzenie, chyba je przenosi i na jego masce pojawiają się znowu emotki uśmiechu, gdy on sam zaciera ręce.
— Och, bo jesteśmy w grze! Specjalnej grze, przygotowanej dla was...— kiedy to mówi, kilka osób, jakby się wzdryga, a sam Lis czuje się tak, jakby gdzieś to już słyszał.
— Hm? Niby w jakiej grze?— nie rozumie Pinkamena, łapiąc się za głowę.— Mamy tu robić jakieś wyzwania, czy jak?
— Zaraz wam wszystko wytłumaczę! Nadstawcie swoje uszy, moi drodzy!— po tych słowach, chrząka i rozkłada ręce, a na jego masce pojawia się słowo: "LISTEN!".— Otóż macie możliwość, by żyć tu sobie, w dostatku i szczęściu, razem, nie martwiąc się niczym. Wiecie, takie wieczne wakacje w tropikach! Oczywiście, za cenę, jaką jest pozostanie tu, już na zawsze! Co jest logiczne, bo nie macie łodzi, a zanim gdzieś dopłyniecie to zostaniecie głównymi gwiazdkami hentai...!
— Nie no, nie ma innej opcji, która nie wywoła u mnie chęci samobójstwa?— pyta się szatynka dusząca wcześniej Smiley'a, wyraźnie zirytowana już całą sytuacją. Już wygląda na zaskoczoną, gdy zamaskowany oświadcza:
— Możecie też zabić kogoś!
Rozlegają się ciche szmery i szepty, kiedy do wszystkich dociera to, co właśnie ten koleś powiedział. Sam szatyn nieco nie ogarnia na chwilę tego- można się wydostać ot tak, dźgając kogoś? Toż to proste! Nawet zbyt proste, jednak nad tym też niebieskooki myśli, tylko patrzy, kto jest najbliżej niego. Ale jego plany o morderstwie szlag trafia, kiedy słyszy on pytanie Elski:
— A czy morderstwo musi być jakieś szczególne, czy jakiekolwiek...?
— Cieszę się, że pytasz o to!— woła Kreator, wskazując na Islandczyka.— Otóż wystarczy zabić kogoś z grupy tak, by nikt się nie skapnął, zatrzeć ślady i oszukać wszystkich, jak jakiś mastermind!
— Czyli po prostu dokonać morderstwa doskonałego, dziwaku?— upewnia się hokeista, ściągając swoją maskę. Jest, o dziwo, dość spokojny na razie.
— Dokładnie tak!— kontynuuje zamaskowany.— Po odkryciu ciała i krótkim śledztwie, odbędzie się sąd, podczas którego będziecie musieli wskazać sprawcę! Jeśli wskażecie go dobrze, to zabójca zostanie poddany karze, a reszta będzie żyć dalej. Jeśli, jednak, wskażecie go źle, to winny zostanie uwolniony, a reszta będzie musiała ponieść konsekwencję!
— A co to będą za konsekwencje?!— dopytuje się z oddali Zero, stojąc obok Clockwork. Na to pytanie, Kreator prawie radośnie podskakuje.
— Och... karą będzie... śmierć!— ostatnie słowo zamaskowany akcentuje, aby dodać efektu.
I jakiś on jest. Ludzie wyraźnie są jeszcze bardziej zaskoczeni i widać, że plany niektórych chyba się właśnie zmieniają. Oj, chyba nie ma szansy na to, że ktoś szybko się stąd wydostanie. Sam Karol zastanawia się, czy zabije kogoś, aby się stąd wyrwać. Nah, na razie może nie... może jak będzie mniej osób to wtedy. W końcu, jest tak genialny, że na pewno uda mu się przeżyć to wszystko! I przeżyje to...
— To mają być jakieś żarty?— odzywa się wreszcie Zachary, krzywiąc się z niesmakiem.— Jakaś pieprzona ukryta kamera? Bo to chyba nie może być na poważnie...
— Ależ to jest na poważnie!— zapewnia go Kreator i ktoś też nie wytrzymuje.
— A zatrzymaj swe potworne wywody dla siebie.— mówi do niego Fox, składając ręce na klacie.— Na towarzystwo te, ręki mej nie podniosę. Głowa twa, zapomnieć o tym może.
— Hm... chyba gdzieś już słyszałem coś podobnego...— stwierdza cicho Elska, pocierając swój podbródek w zamyśleniu.
— No, to już wasza sprawa, czy chcecie zabijać, czy nie! Ja do niczego nie zmuszam! Tylko zachęcam... a zachęcać mogę bardzo brutalnie... ale to wszystko, na razie! Do następnego! Bayo!!
I zaraz po tym, robi jakąś dziwaczną pozę jak jakaś dziewczynka z anime i znowu zostaje zasłonięty roślinnością, która po chwili też znika. Cała dwudziestka osób zostaje sama, nie wiedząc do końca, co ze sobą zrobić. Szatyn patrzy, czy są jakieś fajne dziewczyny do rozmowy, bo na pewno chce dalej zbierać harem. Nieważne gdzie jest, nie odpuści tego.
Ludzie powoli rozchodzą się, by dokładniej rozejrzeć się po całym miejscu. I to na kilka par lub grupek i prędko samotny zostaje sam Karol, który szuka jakiejś dobrej grupy. Pada na duet dziewczynka i IRA agresywny, więc szybko podchodzi do nich.
— Siema wam! Pozwolicie, że najlepszy z nas wszystkich przejdzie się zwami?— proponuje niebieskooki, na co brązowowłosy prycha, a dziewczyna uśmiecha się z żenadą.
— Nie. Nie przyjmujemy do siebie żadnych ofiar losu.— mówiąc to, odpycha od nich chłopaka i odchodzi.
Sam niebieskooki tylko coś szepcze pod nosem ze złości i spogląda na nich. Skupia swoje moce... i nic się nie dzieje. Zupełnie nic. Skupia się raz jeszcze i nic. Marszczy brwi, kiedy dalej się nic nie dzieje. I wysila się jak może, ale żadna magia wciąż się nie dzieje. Z lekką paniką spogląda na własną dłoń.
Co tu się odwala...?- zachodzi w głowę, postanawiając się rozejrzeć po miejscu i zebrać myśli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top