Epidemia
Kreator: Witamy w kolejnym odcineczku naszego Family-Friendly show!
Kreator: Wszystko, co jest nieodpowiednie jest cenzurowane lub wcale tego nie ma, a do tego dbamy, by wszyscy czuli się dobrze, już zwłaszcza prawiczki i dziewice!
Offenderman: Wszystkimi nimi się odpowiednio zajmuję~
Kreator: Więc jak sami widzicie, mamy odpowiednią ekipę, do tego typu działań, więc nie trzeba się o nic martwić, ani nas pozywać!
FunPolishFox: Nom, jeszcze nikt nas nie pozwał w ciągu ostatnich odcinków, więc jest dobrze.
MrD108: Nie chwal dnia przed zachodem słońca, bo pewnie ktoś się znajdzie, komuś nie będzie coś odpowiadać...
FunPolishFox: Mam adwokata, więc nic mi nikt nie zrobi, do cholery.
Kreator: No, jeszcze zobaczymy! W razie czego, użyję na tych typkach mojej magii przyjaźni, jako Księżniczka Kreator Sparkle!
VinierLeek: Sunset Shimmer lepsza!
Kreator: AUTORZE, NIE ODZYWAJ SIĘ!! TWILIGHT JEST PRZECIEŻ KSIĘŻNICZKĄ PRZYJAŹNI!!
FunPolishFox: Discord najlepszy.
FunPolishFox: I jedziemy dalej z tym koksem!
***
Kolejny dzień na wyspie zdecydowanie nie należy do najlepszych. Można nawet powiedzieć, iż jest to jeden z gorszych.
Smiley i Olivia już od wczoraj zarządzili coś na rodzaj kwarantanny- nikt, prócz nich, tak naprawdę nie ma wstępu do domku medycznego, kazano zwiększyć wszystkim higienę. Też wyczyszczono podłogę po wymiotach Karola i miejsce to, wraz z pokojem chłopaka odkażono. Nawet doktorek spalił pościel i niektóre ubrania nastolatka dla pewności. Mimo wszystko, obecnie prawie każdy obawia się jednego- zarażenia tym samym, co Karol. Co prawda, nie wszyscy widzieli, jak dokładnie wygląda stan Karola, jednak po opisie od Smiley'a, IRY oraz Olivii, zdecydowanie nie chcą się tym zarazić.
Jedną z osób, którym jednak taki nastrój się nie udziela, jest Fox. Na spokojnie, wchodzi do szopy, gdzie już czeka na niego Elska, przeszukując cały zebrany tu asortyment.
— Do czego znowu mnie potrzebujesz...?— chce wiedzieć trans, pytając się bez ogródek. Słysząc jego głos, blondyn od razu się odwraca, kładąc na jednym ze stolików kilka narzędzi.
— To nie jest jasne? Trzeba jakoś zaradzić temu, co się dzieje.— oświadcza mu Islandczyk, uśmiechając się.
— Jeśli chcesz mnie zabić, to nie ma problemu...— wyznaje rudzielec, wzruszając ramionami.— Nie będę stawiać oporu, najlepiej bądź brutal...
Przerywa mu liść od samego Ruth'a, który skutecznie tak ucisza okularnika. Zwłaszcza, iż uderzył go w policzek, na którym trans ma swoją ranę po nożu Jeffa.
— Idioto, najpierw słuchaj tego, co chcę ci powiedzieć.— gani go blondyn, by na jego twarz wrócił uśmiech.— Takie zabójstwo będzie meh, a my nie chcemy nudy...?
— Ty nie chcesz nudy...— poprawia go Irlandczyk, lecz Elska ciągnie dalej, jakby mając gdzieś wywody i ciągnąc dalej:
— Zatem, wpadłem na pewien genialny plan, lecz potrzebuję do tego ciebie...
— Bym wszystko za ciebie odwalił?— zgaduje sam Fox, wiedząc, do czego to już zmierza. Islandczyk kiwa głową.
— Dokładnie tak.
— To... co tym razem będzie trzeba zrobić? Będzie bolało jak tamta pułapka w wentylacji?— dopytuje się okularnik, lekko się uśmiechając.
— Raczej nie... no chyba, że po drodze, Jeff znów cię dopadnie z nożem.— odpowiada mu Elska, by następnie odwrócić się i dalej przeszukiwać szopę.— Ale na razie, pomóż mi znaleźć parę rzeczy...
W tym samym czasie, Silent dopiero wstaje, nie czując się za dobrze. Kaszle on i potrzebuje chwili, by po otworzeniu oczu, coś widzieć. Chce on usiąść, ale czuje zbytnią słabość, aby to zrobić i dalej leży, nie wiedząc, co się z nim dzieje. Dopiero po chwili, rozumie, co mogło się z nim stać.
Cholera jasna.- myśli, ponownie próbując wstać z łóżka. Tym razem, udaje mu się to. Niestety, nim spróbuje cokolwiek zrobić, upada na podłogę, czując, jakby miał zaraz zwymiotować. Stara się to powstrzymać, jednak nie jest w stanie i pluje on krwią. Następnie znowu traci kontakt z rzeczywistością, lądując we własnej krwi. Podczas gdy on zaczyna umierać przez swoją chorobę, w kuchni Liu, Jeff i Zach też umierają. Umierają oni śmiercią bardzo okropną i bolesną oraz co najmniej nieprzyjemną.
Umierają przez narzekanie Pinkameny, która nie może przestać rozważać, czy zrobić babeczki z mięsem i zaryzykować zarażenia się, czy zrobić zwykłe babeczki, ale nie "smakujące tak dobrze jak jej najlepsze specjały".
— Przeklęta choroba... czemu akurat coś takiego musieliśmy dostać?!— jęczy, chodząc cały czas po jadalni i mówiąc te swoje wywody.— Ten dziad Kreator nie mógł naprawdę wymyślić nic innego?! Znaczy... w sumie, robale byłyby gorsze, ale i tak... nie mógł nas tym razem zamknąć w kuchni? Przynajmniej mnie? To byłoby dobre! I przynajmniej mogłabym robić babeczki bez obaw, że jeszcze i mięso mi czymś zaraził... bo cholera, nie widzi mi się umieranie jeszcze! A już na pewno nie na jakąś chorobę skóry! Swoją drogą, ciekawe jak się nią zaraził Karol? Ktoś się zastanawiał nad tym? Może to jakaś magia? W sumie, nie mam pojęcia, nawet przed tym wszystkim nie wiedziałam, że ktoś taki jak Kreator może istnieć w ogóle, no lol... ale wracając, nie wiem, co mam teraz zrobić! Bez mojego mięsa babeczki nie będą wystarczająco smaczne, ale przecież...
I tak w kółko i w kółko. Liu nawet nie zwracał na to uwagi, jedząc znalezione w kuchni ciastka, a Zachary ma zbyt zmieszany humor, by w ogóle być dupkiem, jakim zazwyczaj jest i powiedzieć coś różowiutkiej panience. Tymczasem, Jeffowi już drga prawa powieka, gdy wzdycha on ciężko, dalej słysząc gadanie panienki Pie. I to on nie wytrzymuje jej gadania.
— Możesz się przymknąć?!— warczy do niej, jednocześnie też odwracając się do niej. Słysząc go, Pinkie przerywa gadanie i to teraz Woods się uruchamia.— Nikogo to kurwa nie obchodzi, kobieto! Wszyscy mamy wywalone na te twoje babeczki, które i tak smakowały chujowo, więc już usiądź na dupie i bądź cicho albo idź wyżalać się w samotności, gdzie u nikogo nie będziesz sprawiać migreny!
Różowowłosa mruga parę razy oczami, jakby zaskoczona, że ktoś jej to wytknął. Dopiero po chwili nadyma policzki, by odpowiedzieć mu:
— Ale nie rozumiesz! Jakbym narzekała w samotności, to nie miałoby to sensu! Muszę mieć komu się wygadać. A nikt inny nie wydaje się odpowiedni, by słuchać mnie...
— To przestań narzekać.— syczy na nią czarnowłosy, wstając.
— Ale ja tego potrzebuję! I to cholernie bardzo...!
I zaczyna się kłócić ze sobą, na co Liu strzela facepalm, a Zach tylko przewraca oczami, podbierając ciastka zielonookiemu i jedząc je. Po dłuższej chwili, zwraca się on do samego Liu, szeptem:
— Jesteś pewny, że to dobry pomysł, by akurat jego użyć...? Nie chcę, by coś przypadkiem spieprzył...
— Na sto procent.— zapewnia go brązowowłosy.— A nawet jak coś pójdzie nie tak, to przynajmniej pozbędziemy się niepotrzebnego debila.
To samo można powiedzieć o tobie...- myśli Gibson, jednak zachowuje to już dla siebie, jedząc ciasteczka i słuchając jak Pinkamena oraz Jeff dalej wykłócają się.
W międzyczasie, proxy z plaży wracając do domku sypialnianego. Jakoś w zwyczaj weszło im siedzenie przez jakiś czas tam, odkąd tylko się tutaj znaleźli. Zwłaszcza, iż teraz siedzą tam, gdzie odbywały się sądy. I gdzie Rouge zginęła... w dość dziwaczny sposób, jakby na to nie spojrzeć.
— Ej, Kate...— odzywa się Toby, idąc ze zwieszoną głową do domku.— Dalej wierzysz, że się wydostaniemy...?
— Tak. Wciąż w to wierzę... — przyznaje Chaser, odwracając się do niego.— Ty już straciłeś na to nadzieję, prawda...?
— Tak... bo... w końcu...— tłumaczy Rogers, a jego prawe ramię i lewa powieka drgają, gdy wchodzą oni do salonu w ich domku.— W końcu... na razie, tylko wszyscy umierają, nie mamy jak stąd spróbować chociaż uciec... tak naprawdę... sami tu pewnie niedługo zginiemy...
— Bądźmy dobrej myśli. Jeszcze uda nam się stąd wydostać.— przekonuje go brązowowłosa, kiedy idą na górę, do pokoju, gdzie musi być teraz Silent.— Tylko trzeba poczekać na odpowiednią okazję...
— Kobieto, jaką okazję? Zginiemy tu! Zginiemy tu! Zginiemy tu! Zginiemy tu!— zaczyna nieco panicznie powtarzać Toby, dostając ataku Tourett'a. Kate na to tylko wzdycha, powoli czując, że oszukuje samą siebie.
Bo chyba rzeczywiście, nie mają za bardzo co zrobić, by przeżyć tutaj. Nawet jak jedno z nich spróbuje dokonać morderstwa, musieliby jak najbardziej dokładnie je wykonać. I też muszą uważać, by ktoś nie popsuł ich planów. A jak się nie uda... stracą tylko życia. To dość depresyjna wizja i Kate wchodzi z Toby'm do pokoju Silent'a, licząc, iż może chociaż przy nim trochę się rozchmurzą.
Niestety, tak się nie stanie.
Chaser zasłania sobie usta, a Ticci przestaje powtarzać w kółko tę samą frazę. Nathaniel leży na podłodze, w małej kałuży własnej krwi, jest nieprzytomny. Na chwilę, oboje pomocników Slendermana jest w szoku, lecz prędko wracają do zmysłów.
— Toby, pomóż mi!— woła dziewczyna, podchodząc do przyjaciela i chwytając go pod ramię.— Musimy zabrać go do Smiley'a i Olivii.
Nie trzeba brązowookiemu powtarzać. Pomaga on Kate i wspólnie zaczynają nieść Silent'a do domku medycznego. On sam dalej nie kontaktuje.
***
Tails.Doll: Kurna, a już myślałem, że znowu jakieś nudne perypetie będą...!
Sonic.exe: No, trochę się zbierało, że będzie tylko gadanie ich wszystkich...
FunPolishFox: Nie no, ta choroba każdego dnia będzie kogoś brać...
Rouge: A jest to jakoś zaplanowane, kogo będzie brać, którego dnia?
MrD108: Nie, to akurat losowe...
FunPolishFox: Nom.
Kreator: Ta, bo zaraz wam uwierzymy, wy kłamcy!
FunPolishFox: Morda.
***
Karol bierze głęboki wdech, uważnie oglądając swoją rzutkę. Jemu i Asmo zostało już tylko po jednym strzale. Po jednym strzale, który przesądzi, kto wygra. Oboje mają po równo punktów. Szatyn obraca rzutkę, kątem oka spoglądając na uśmiechającego się demona. Prycha, skupiając spojrzenie na tarczy. Uśmiecha się pewnie.
— Szykuj się na przegraną, demonie! Bo zaraz cię pokonam!— oznajmia niebieskooki, podrzucając sobie rzutkę, która w pewnej chwili wbija mu się lekko w dłoń. Na to, chłopak cicho syczy i upuszcza ją na podłogę, by następnie zebrać ją stamtąd.— I to bardzo cię pokonam! Nawet nie zobaczysz, kiedy!
— No, chyba zobaczę, bo twoja pora, Karolak.— przypomina czarnowłosy, a szatyn ponownie skupia się na tarczy. Ustawia się w odpowiedniej pozycji i zamyka jedno oko, przygotowując się do rzutu. Tylko ten jeden rzut...
Olivia ogląda, jak Karol dalej jęczy imię "Asmodeusz" przez sen i wygląda przy tym, jakby miał koszmar. Jednooka wzdycha, starając się nie słuchać tego. Odkąd tylko przyszła tutaj słyszy jak szatyn mamrocze to. Obudził się zaraz po tym, ale dalej wydawało mu się, iż dzieją się wokół niego niestworzone rzeczy.
Sam Smiley jakby ignoruje jego jęki, na spokojnie jedząc i pijąc kawę. Chyba musiał jakoś przyzwyczaić się do czegoś takiego. Sama czarnowłosa zastanawia się, co zrobi, jak sam zachoruje na tę dziwną chorobę. Sama nastolatka nie martwi się o siebie- wie, iż dzięki udoskonaleniom od Mutatio, nie zarazi się od nikogo. Dlatego, siedzi ona z Karolem, a Smiley'owi kazała trzymać się z dala. Teraz tylko jedzą wspólnie, wyjątkowo.
— Zostaw... zostaw mnie...— jęczy znowu i cicho przez sen nastolatek, a w jego głosie da się dosłyszeć nutkę desperacji.— O... odejdź...
— Ciekawe, o kogo chodzi...— zastanawia się czerwonooki, przyglądając się śpiącemu szatynowi.— Bo nie brzmi to zbyt ciekawie...
— Raczej sam ci tego nie powie.— zauważa zielonooka.
— Ta... może opowie innym trupom, jak umrze.— stwierdza doktorek, całkiem na spokojnie.
W trakcie tego, do domku medycznego wchodzi Kate i Toby, niosąc jakiegoś osobnika. Jest to Silent. Doktorek i dziewczyna od razu wstają, by pomóc położyć brązowowłosego na łóżko. Zaraz po tym, Smiley nakazuje proxy'm:
— Wyjdźcie. Już! Później powiem wam, jak z nim...
Ci patrzą się na siebie, by następnie niechętnie wykonać polecenie. Tymczasem, tamci sprawdzają, jak z samym Nathaniel'em. Dość szybko odkrywają zakażenie w okolicach kończyn zwłaszcza ramion, pleców i ud. Wygląda to jednak nieco lepiej niż zakażenie u Karola, które zdążyło ogarnąć większą skalę i powoli wyglądać coraz gorzej. Podczas ogląda ran, Olivia dostrzega coś jeszcze- malutkie ugryzienie na jednym z palców chłopaka.
Szybko znowu podchodzi do łóżka Lisa i sprawdza jego rany. Znajduje ponownie też małą rankę na jego nodze. Widząc to, potrafi już chyba stwierdzić, co jest przyczyną choroby. A przynajmniej drogą roznoszenia ich.
— Szczury. Szczury roznoszą tę chorobę.— oświadcza czarnowłosa, by następnie wyjaśnić to dokładniej.— Zauważyłam zarówno u Silent'a, jak i u Karola ugryzienie do małego zwierzątka... a inni twierdzili, iż widzieli szczury...
— Hm... to nawet miałoby sens... i jeśli tak, to przydałoby się wybić te małe szkodniki...
— To poinformuj innych o tym. Może uda nam się to zwalczyć?
Sam i IRA przechadzają się po plaży. Brązowowłosa wesoło sobie podskakuje podczas chodzenia, a sam Jason raczej uważnie się rozgląda, jakby ktoś miał raz na nich wyskoczyć i spróbować zabić. W sumie, w obecnej sytuacji, to dość prawdopodobny scenariusz.
— O, panie IRA, spójrz!— nagle Turner staje i wskazuje na coś, na piasku. A jest to mały szczur, który gryzie coś.— Ale to słodkie!
— Nie dotykaj, jeszcze się czymś zarazisz.— ostrzega ją mężczyzna.— Jak od tego Karola...
— Ta... ciekawe, czy uda mu się przeżyć...— myśli głośno brązowowłosa, lekko przy tym smutniejąc.— Chociaż... pan Smiley twierdzi, iż najpewniej umrze...
— Niewielka strata.— uznaje sam sportowiec, wpatrując się w morze.— Irytował jak cholera.
— Mimo wszystko... mógł być nawet bardzo fajnym kumplem...— mówi Sam, siadając na piasku i oglądając gryzonia.— Szkoda, że może teraz zginać...
— Nie łam się tak Sam, przez jednego gamonia.— fuka IRA, siadając obok swojej podopiecznej. Szczur podchodzi do nich, jednak ci już nie zwracają na niego uwagi.— Najpewniej nie tylko on tu teraz umrze. Najlepiej będzie, jeśli przestaniesz czuć sympatię do innych, bo niedługo nas już tu nie będzie...
— Znowu planujesz ucieczkę?— dziwi się dziewczyna, unosząc jedną brew do góry.— Ale jak niby chcesz stąd uciec...?
— Zobaczy... cholera!
IRA nawet nie zauważył, jak szczur podszedł do jego dłoni i ugryzł go w nią. Odrzuca od siebie małe zwierzątko i ogląda małą rankę na swojej dłoni. Zaciska usta, widząc swoją krew. No i cholera, chyba sam się teraz zarazi... kurwa mać.
— Gdzie my właściwie jesteśmy?— pyta się Clockwork Zero, oglądając morze lub też ocean na moście.— Jakaś zaginiona wyspa, czy co?
Obie już od dłuższego czasu siedzą tam sobie, myśląc nad różnymi sprawami. I teraz Clocky pomyślałam nad tym. Bo w sumie... jasne, są na wyspie, ale gdzie dokładnie? Na jakiej? Są daleko czy blisko ludzi? Czegokolwiek?
— Nie zdziwiłoby mnie to.— odpowiada Zero, znudzona.— Patrząc na to, co ostatnio się odwalało, powoli nic mnie nie dziwi...
I przenosi spojrzenie z wody na IRĘ i Sam, którzy w wyraźnym pośpiechu idą do dziedzińca. Chyba coś się stało... ale co tam Zero się będzie wtrącać nie jej sprawa.
***
FunPolishFox: Nie jestem dumna zbytnio z tego rozdziału... ale przynajmniej coś jest.
FunPolishFox: Do zobaczenia w kolejnym odcinku!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top