Ciężkie czasy

Kreator: Witamy znowu!! Kliknijcie łapkę w górę i subskrybujcie po więcej!! jak pod tym filmikiem będzie tysiąc łapek w górę, to wleci kolejny odcineczek! I pamiętajcie o dzwoneczku, byście na bieżąco by z materiałem, wrzucanym przez waszego ulubionego Youtubera Kreatora-Senpaia!

FunPolishFox: Kreator, wtf.

Kreator: No co? Z widzami się witam!!

FunPolishFox: Ta... witamy w kolejnym odcinku, po pierwszej rozprawie...

Vinnie: Jane i Rouge już odpadły!

FunPolishFox: Wtf, co ty tu robisz.

FunPolishFox: Co tu się dzieje.

FunPolishFox: Halo.

***

Karol znowu się nie wyspał. I to jak cholera. I to przez wiele rzeczy.

Pierwszą z nich, był Toby, który całą noc płakał. Co prawda, przeniósł się do Kate, ale wciąż dało się słyszeć jego szlochy przez ściany pokoi. Może i szatyn jakoś zniósłby to, ale jakby tego było mało, całą noc jeszcze Kreator puszczał im Rickroll'a we własnym wykonaniu i niebieskooki przez całą noc jedynie leżał na łóżku, wpatrując się w sufit i słuchając, co ten haker odwala.  Znowu zasnął gdzieś nad ranem, kompletnie wyczerpany. Ale nie spał długo, co widzi po godzinie na zegarze, wskazującym ósmą. Wzdycha ciężko, zwlekając się z łóżka.

To miejsce powoli doprowadza go do szaleństwa.

Jest tutaj uwięziony, wszyscy wydają się go mieć gdzieś i do tego jeszcze ten pojeb... czego Kreator od niego chce? Przestał już rozumieć... chociaż, czy on cokolwiek, kiedykolwiek rozumiał? No raczej nie. Woli nie myśleć. To przereklamowane. Dlatego, bierze jakieś rzeczy i idzie się umyć. O dziwo, ma zapasowe buty i płaszcz, więc nie musi się martwić, że jego look zostanie naruszony. Chociaż w obecnej chwili, nie obchodzi go to wcale, a wcale.

Wychodząc z pokoju, zauważa, że większość drzwi jest zamknięta. Czyli, albo wszyscy śpią, albo też powstawali... zresztą, walić to. Schodzi on na dół, prosto do pierwszej lepszej łazienki, nie zwracając uwagi na jakiś hałas w tle. Podchodzi do jakiejś zasłony i od razu ją odsłania, chcąc tam wejść. Ale nim wchodzi, słyszy on pisk i widzi coś, czego nie powinien.

— Spieprzaj stąd, zboczeńcu!— drze się na niego naga Zero, rzucając w niego mydłem. Pewnie sam Lis fascynowałby się tym, ale to mydło trafia mu w oczy i cofa się, krzywiąc się. Ale prędko uśmiecha się, kiedy białowłosa zasłania się znowu zasłoną.

— Niezłe cycki!— chwili i cicho chichocze, słysząc wściekły jęk tej pandy. Chce jeszcze raz odsłonić zasłony, ale wyczuwa czyjąś dłoń na swoim ramieniu, a następnie ktoś go brutalnie pociąga i wyrzuca za drzwi. Szatyn ląduje na podłodze, z cichym jękiem.

Spogląda w górę i widzi, iż zrobiła to Clockwork, która jeszcze wyrzuca na niego, jego własne rzeczy.

— Lepiej sobie uważaj, koleś.— warczy na niego i z trzaskiem zamyka drzwi. Lis prycha, po prostu wstając i otrzepując się. Prycha, przeklinając pod nosem te dwie i idzie do męskiej, by tam się w spokoju umyć.

Wchodząc tam, od razu napotykając kolejnego człeka z całej ocalałej grupy- Liu. Co jest dziwne, bo sam Karol sądził, że zielonooki padnie jako pierwszy. To dość... dziwaczne jak dla niego. Serio, miał wrażenie, że znajdzie Liu martwego... a najlepiej podpalonego. Nie wie, skąd taki pomysł u niego, lecz jeśli chodzi o Karola, to u niego takie myśli są całkiem normalne. Sam brązowowłosy nie zwraca na niego zbytniej uwagi.

— Dzień dobry.— wita się z nim mało energicznie Woods, można powiedzieć, iż ma zmęczony ton głosu. Spogląda też na zmyślonego przyjaciela wymęczonym spojrzeniem.— Też płacz Toby'ego nie dawał ci spać...?

— A żebyś kurwa wiedział.— przyznaje niebieskooki, wchodząc do jednej kabiny i prędko zasłaniając się zasłoną. Nie, żeby wstydził się, czy coś. Nawet lubi, gdy ludzie podziwiają jego piękne ciało. Po prostu nie chce, by ten egdy-jak-chuj typiarz wziął go za geja, czy coś.— Spał w pokoju zaraz obok mojego i całą noc słyszałem go...

—Ta... w sumie, co się dziwić, o ile dobrze wiem, Rouge była dla niego bardzo ważna...— zauważa zielonooki, na co ponownie sam szatyn wzdycha.

— Ważna czy nie, jak dalej będzie płakał jak mała kurewka, to pewnie ktoś go zajebie.

— I co? Może to będziesz ty?— ironizuje brązowowłosy, lecz lekko się wzdryga, gdy słyszy Lisa:

— Jak nie da mi spać, to pewnie tak.

Niebieskooki nie słyszy odpowiedzi Woodsa, tylko słyszy jak ktoś wychodzi z łazienki. Ignoruje to i myje się, bo tak mu się chce. Po samym prysznicu, po którym tylko troszkę czuje się lepiej, ale wciąż słabo. Kiedy jest już jest ubrany i ma jako tako wysuszone włosy, idzie on do kolejnego ważnego miejsca- kuchni. Jak już ma mieć spieprzony humor, to chociaż nie na pustym żołądku. Po drodze, widzi, że wiele z foteli nie ma w tym ich pseudo-salonie, lecz nie zwraca na to uwagi. Wychodząc z domku, zauważa on coś nowego.

A jest to kolejny, dość mały budynek umieszczony tak w miejscu lasku, pomiędzy domkiem kuchennym, a sypialnianym. Sam lasek jest dopiero za tym nowym domkiem. Niebieskooki unosi jedną brew do góry, nie ogarniając, skąd tu nagle nowy budynek i czemu on nic o tym nie wie. Postanawia wejść do środka i samemu przekonać się, co to za miejsce.

Z buta wjeżdża tam i rozgląda się- lekko marszczy brwi, gdy widzi wnętrze tej miejscówki. Przypomina ona z lekka salę szpitalną- są tutaj trzy łóżka, z niebiesko-białą pościelą, obok których są kroplówki i są one naprzeciw drzwi wejściowych. W jednym kącie pokoju jest drewniane biurko z takim samym krzesłem, na którym z nieznanych przyczyn, jest automat do kawy. Po lewej stronie jest kilka szafek ze szklanymi drzwiami, podobnie po prawej i też po samej prawej stronie są jeszcze kolejne drzwi. I zza tych drzwi, wychodzi Elska, mając na sobie dość grubą bluzę, co jest kompletnie szalone, bo pogoda tutaj jest zbyt gorąca na coś takiego. Chociaż sam Karol nosi swój płaszcz, ale co tam z tego.

— Och! Witaj, Karol!— mówi do niego blondyn, jak zawsze się uśmiechając. Czy on kiedyś przestanie się uśmiechać? Bo robi, to kurna, prawie cały czas. To jest z lekka creepy.— Jak tam u ciebie?

— Chujowo.— odpowiada szatyn, dalej rozglądając się po miejscu.— I co to ma być? Jakiś szpital...?

— Najwidoczniej.— stwierdza szarooki, patrząc, co jest w szafkach.— Chociaż bogato to tutaj nie jest... ale co tam, nie jestem lekarzem, by to oceniać...

— No, dla mnie to całe miejsce biednie wygląda.— uznaje niebieskooki, wchodząc głębiej do środka. Wali tu zapachem leków i starości.

Do budynku wchodzą dwie kolejne osoby, a są nimi Doktor Smiley i Olivia. Również rozglądają się po pomieszczeniu. I od razu patrzą, jaki tu jest ekwipunek.

— Hm... miło, że ktokolwiek kto nas uwięził, przynajmniej postarał się nam zrobić takie miejsce...— mówi czarnowłosy, oglądając zawartość szafek po prawej stronie. Krzywi się nieco.— Ale nie widzę, by był tu jakikolwiek sprzęt, do profesjonalnych operacji... i nawet tu widzę, że pudełko z napisem "Dokumenty" dali tylko dla ozdoby...

— Same opatrunki do pierwszej pomocy.— dodaje jednooka, zamykając szafkę po lewej. Patrzy na Lisa i Ruth'a.— Chociaż... wy znaleźliście coś jeszcze?

— Co się mnie pytasz, dopiero moja zajebista osoba tu wkroczyła.— fuka do niej zmyślony przyjaciel.

— A w tym pokoiku.— mówiąc to, Islandczyk wskazuje na drzwi za sobą.— Se jakieś same składniki do leków... sami musimy chyba je sobie robić...

— Raczej to nie będzie trudne, pamiętam składy, co bardziej podstawowych lekarstw.— wyznaje czerwonooki, podchodząc do drzwi i otwierając je. Prędko wchodzi do środka i ogląda całe miejsce. Wchodzi też za nim panienka Depth.

— Akurat ja znam składy nawet wielu trucizn, więc w razie czego, będę mogła spróbować jakiejś zaradzić.— po powiedzeniu tego, czarnowłosa dostrzega, iż Smiley spogląda na nią z lekka zdziwiony.— Coś nie tak?

— Skąd to wiesz...?

— Cóż... powiedzmy, że jestem samoukiem i miałam sporo czasu, by się nauczyć tego i owego...

— To czuję, że możemy sobie pogadać o wielu sprawach...

— Mogę przerwać wam tę rozmowę krzewiącego się romansu?— wtrąca się Elska, podchodząc do nich i podając jakąś kartkę doktorkowi.— Moglibyście dla mnie coś takiego wykonać...?

Doktorek bierze ją i ogląda, by powiedzieć coś, co jakoś lekko ciekawi Karola:

— Cholera, cierpisz na aż taką bezsenność...?

— No... niestety tak... a teraz przepraszam, ale... muszę iść.— i zaraz po powiedzeniu tego, wychodzi z tej całej przychodni, czy co to tam jest.

I też szatyn postanawia wyjść, by wreszcie zjeść coś. Widzi, iż kilka osób już wstało i jest zaskoczonym widokiem nowego budynku lub też ma na to wywalone. Czuje on wiatr na samym sobie i patrzy w górę. O dziwo, pogoda zaczyna robić się coraz bardziej zła, jakby miało zacząć lać. No ale, przynajmniej jego płaszcz się na coś przydaje. I nie musi narzekać na gorąco, bo sam wiatr jest zimny, ale temperatura nawet znośna. Jednak ten poranek nie będzie aż tak zjebany, jak myślał... o ile to wciąż poranek.

Wchodząc do jadalni, od razu kieruje się w stronę kuchni, ale gdy idzie, ktoś biegnie i go potrąca przez co wpada on na inną osobę. I wyjątkowo, tą osobą jest Zachary, z którym upada na ziemię. Na szczęście, ląduje obok niego, a nie na nim, bo znowu byłoby, że Karol jest gejem. Znaczy, tak naprawdę to sam Lis upada, bo tego całego Gibsona Lily łapie, co chodzi za nim jak cień.

— Kurna...— jęczy do siebie niebieskooki, wstając powoli z ziemi, a słyszy od Zach'a burdę:

— Uważałbyś, koleś...

— Ktoś mnie popchnął, okej? Nie wińcie mnie za wszystkie problemy świata...— cedzi do niego niebieskooki, już całkiem stając, podobnie sam brązowowłosy. Do ich rozmowy, wtrąca się sama szatynka:

— No, to prawda, nie można cię winić za wszystko...

— Dzięki ci, kobieto!! Wreszcie osoba, która to naprawdę załapała!— cieszy się chłopak, uśmiechając się szeroko, na co ci patrzą się na niego, jakby nawiał z psychiatryka.— Och, wiedziałem, że jesteś dobrą osobą, Lily! Od zawsze to wiedziałem!

Jakoś sama niebieskooka nie wydaje się być zadowolona z tego powodu.

— Nie nazwałabym siebie do końca dobrą osobą... mimo wszystko święta nie jestem.— zaprzecza mu ona, obojętnie składając ręce na piersiach.

— Nikt tu taki nie jest z pewnością, każdy ma tutaj kogoś lub coś na sumieniu, bądźmy szczerzy.— dostrzega znowu Zachary, pokazując wzrokiem wszystkich obecnych w kuchni.— Widać, że nikt tu nawet do końca normalny nie jest...

— Właśnie, bo ja na przykład jestem zajebisty!!— chwali się, typowo, Karol ale tamta dwójka go całkiem olewa.

— To ja też nie jestem normalna?— pyta się szatynka, unosząc jedną brew w górę.

— Wiesz... gdy zachowujesz się jak jakaś fangirl, to nie jesteś. Ale tak normalnie... to nawet spoko z ciebie osoba.— podczas mówienia tego, Zach nawet lekko się uśmiecha, co wywołuje na twarzy Lily lekki rumieniec, chociaż wciąż ma obojętną minę.

— Hm... miło to mi... słyszeć...

No i chuj, do mojego haremu na ta laska nie pójdzie.- myśli Lis, odchodząc od tej zakochanej parki i idąc do tej kuchni. Już tam jest Pinkamena, która z uśmiechem na ustach, kroi jakąś nerkę, a obok niej jest masa na ciasto. Zauważając nastolatka, uśmiecha się szerzej, ale w tym uśmiechu coś jest nie tak. Szczególnie, że do tego, jej źrenice zrobiły się podejrzanie cieniutkie, jakby weszła w swój "psycho mode".

— Siemka, Karolak!!— woła do niego, przerywając na chwilkę krojenie, a jej oczy wracając do normy.— Zjesz ze mną babeczki? Wreszcie mam do nich mój specjalny składnik...!

— Twój specjalny składnik...?

— Tak! Ludzkie narządy!— oświadcza różowowłosa, pokazując na nerkę, krojoną przez nią.— Wszędzie je rozpoznam... jak widać, postarali się o dobry recykling! Bo to w sumie, jedno z niewielu rzeczy, co zostało... ktoś obrabował nas z większości żarcia...

Sam niebieskooki jest zaskoczony, gdy widzi coś takiego. Prawdą jest, że ciało Jane nagle zniknęło podczas ich rozprawy, no i Rouge dość podejrzanie zginęła. Nie wie, czy ta wariatka sobie żartuje, czy próbuje zrobić z niego debila, czy co, no ale, jej odmawiać nie będzie. Może jeszcze będzie miał panienkę w haremie? Dlatego, uśmiecha się lekko i zgadza się:

— Z wielką chęcią, zjem twoje babeczki...! Przynajmniej zjem coś porządnego...

W sumie, to prawda, bo nawet jeść mu się wczoraj nie chciało, więc... no, dość długo siedział o pustym żołądku. Słysząc tą odpowiedź, niebieskooka uśmiecha się nawet jeszcze szerzej i szybko wraca do robienia babeczek.

— To poczekaj chwilkę i zaraz je dostaniesz!— prosi go dziewczyna, kończąc krojenie i wrzucając kawałki mięcha do masy na ciasto.— Zajmij nam miejsce, dobrze?

— Okej.— i Karol rusza do stolików. Prędko znajduje miejsce zaraz przy drzwiach od kuchni, skąd widać całą miejscówkę- jest już tutaj większość osób, chociaż... nie ma jeszcze, ani Elski, ani Fox, a także duetu Sam-IRA... gdzie oni niby mogą być?

W trakcie siedzenia, ktoś niespodziewanie podbija do jego stolika. I nie dość, że podbija to wbija nóż centralnie obok niego dłoni. Szatyna powstrzymuje się przed wrzaskiem i też prawie spada z krzesła. Prędko spogląda na sprawę tych zdarzeń, którym jest nie kto inny, jak Jeff.

— Pojebało cię?!— drze się na niego zmyślony przyjaciel, którego szok zmienia się w złość.

— Nie. A teraz spieprzaj z mojego miejsca.— rozkazuje mu białoskóry, wyciągając swój nóż.

Na to, szatyn tylko składa butnie ręce na klacie i jeszcze kładzie nogi na stole, by pokazać, że nie ma opcji.

— Trzeba było siedzieć na nim, a nie teraz gadać mi tu głupoty.— upiera się nastolatek, z całą pewnością i dumą w swoim głosie.—  To miejsce moje i Pinkie, która zaraz tu przyjdzie.

— A jak ja tu ci zaraz...!— Jeff już ma się rzucić na Karola, ale ktoś go powstrzymuje.

A jest to Lulu oraz Silent, którzy prędko chwytają czarnowłosego i starają odciągnąć się od Lisa, czującego z jednej strony dumę, że go ludzie lubią i chronią, a z drugiej strony złość, iż nie mógł udowodnić, że każdego może pokonać, nawet bez mocy. Więc ogląda, jak ci się z nim szarpią.

— Jeff... proszę, uspokój się!— mówi Bezoka do Killera, mocno trzymając jego ramię.— To nie jest dobry... pomysł!

— A jest! Zaraz pokaże dzieciakowi, gdzie jego miejsce!— krzyczy zabójca, zwracając tym samym uwagę wszystkich w pokoju. I fajnie, jak dla Karola. Niech oglądają tego debila.— Tylko... zostawcie mnie!

— Nie. Nie ma na to opcji...!— mówi nieco głośniej Nathaniel, który widocznie z braku siły, zostaje odepchnięty i ląduje na jeden ze stolików. Podbiega do niego widocznie zmartwiona Kate.

— Cholera, Nat, w porządku?— pyta się go Chaser, podczas gdy Silent zbiera się.

— Ta... nic mi się nie stało...

— Czy możecie przestać?!— podnosi głos osoba, po której najmniej teraz tego oczekiwano. A dokładniej, sam Ticci Toby, którego prawie ramię powoli i niekontrolowanie zaczyna się trząść, podobnie głowa, za którą się łapie.— My wszyscy możemy tutaj zginąć, już zginęła Rou, a wy... a wy tutaj zamierzacie walczyć o jakieś pierdoły! Pierdoły! Pierdoły! pierdoły! pierdoły! Pierdoły...

Nie może przestać krzyczeć tego jednego słowa. Coś mu się płyta zacięła. Podchodzą do niego sam Silent i Kate, którzy próbują go jakoś uspokoić. Sam Jeff wyrywa ramię od Bezokiej i odchodzi, szukając nowego miejsca. A Lulu tylko patrzy powierzchownie, czy nic Lisowi nie jest i też idzie do swojego miejsca.

W końcu, rozlegają się trzaski...


Fox poprawia swój krawat, który następnie wpakowuje pod kamizelkę swojego stroju. Skończył się w spokoju myć w męskiej łazience, ponieważ wszyscy faceci poszli już sobie na śniadanie. Nie może przecież pozwolić, by ktoś odkrył jego tajemnicę. Słyszy, jak ktoś wchodzi do środka i na spokojnie odwraca się do tej osoby. Lekko się spina, widząc Islandczyka, ale nie okazuje tego. Sam Ruth na razie traktuje go jak faceta i dobrze. Dopóki nikt nie wie, kim jest, jest idealnie.

— Jak tam, Foxy? Dobrze spałaś, kochaniutka?— dopytuje się go blondyn, opierając się o jedną ze ścian łazienki. Okularnik marszczy brwi, słysząc to i przygląda się, z dezorientacją, swojemu towarzyszowi.

— Ekhem... oczywiście... ależ czemuż nazwać pan panią mnie musiał...?— chce wiedzieć rudzielec, postanawiając zwrócić uwagę na tę formę.

Na to, Islandczyk tylko wyciąga z kieszeni jakąś kartkę i ją rozkłada przed transem, by ten mógł dokładnie zobaczyć, co na niej jest napisane. I Irlandczyk blednie, widząc jak wołem jest tam napisane, jego prawdziwe dane i jego... prawdziwa płeć...

"Amelia Remus"

"Kobieta"

— Skąd... skąd...— nie rozumie chodzący pech, tracąc swoją maskę spokoju. Spogląda z ogromnym szokiem na kartkę, by następnie spróbować ją wyrwać mężczyźnie, który tylko unosi dłoń z kartką wyżej, uśmiechając się do rudzielca wrednie.— Oddajże to!

— A, a, a! Grzeczniej proszę!— nakazuje blondyn, odpychając od siebie Irlandczyka, a następnie składając kartkę i chowając ją wewnątrz swojej bluzy.— Bo inaczej, wszyscy zaczną cię nazywać "Amelką", kochana! A jeśli wszystko pójdzie, jak chcę, to dla wszystkich dalej będziesz Willy'm...

Fox przygryza wargę, nie mogąc uwierzyć, że ktokolwiek mógł ot tak się tego dowiedzieć. I to jeszcze Elska... co za cholerny pech! I to w stronę Fox'a, a nie kogoś innego! Wzdycha cicho jednak, nie zamierzając zdradzić swojej tajemnicy... chyba, że zrobi się poważnie.

— Czego chcesz?

— Może nieco bardziej z kulturą... taką, jak ty zawsze masz...?

— Panu, czegoż trza?— poprawia się okularnik, zaczynając mieć złe przeczucia do tego, co kombinuje Ruth. I utwierdza się w tym, widząc jego diabelski uśmieszek.

— Proste- trochę rozkręćmy to miejsce i pomóżmy panu Kreatorowi...

Dalsza jego odpowiedź zostaje przerwana przez wyraźny trzask pioruna, który wręcz stroszy włosy. Zaraz po nim, słychać trzaski i głos wspomnianego hakera:

— Aj, aj! Mam nadzieję, że wszystkim podobał się mój występ! Jutro zagram dla moich napalonych fanów i mokrych fanek na kazoo! A na razie, ogłoszenie poranne! Ktoś próbował uciec z wyspy! Więc, jak chcecie się pośmiać z frajerów, którym się to nie udało, to polecam pójść na plażę! Papatki!

I rozłącza się, a trans wraz z Islandczykiem idą na plażę, by zobaczyć, co się do cholery dzieje.


Karol, wraz z innymi, idzie sprawdzić, co się dzieje na tej plaży. Prócz Pinkie, która powiedziała, że musi pilnować wypieków. Po drodze, dołączają do nich Fox i Elska. Wszyscy staja na plaży, podczas gdy zaczyna wiać mocny wiatr, całkiem szarpiąc ich ubrania i włosy, a do tego czuć krople deszczu i robi się to uczucie coraz mocniejsze.

Z oddali, na oceanie, widać coś dziwnego- a dokładniej, dwójkę ludzi i jakiś prowizoryczny statek, zrobiony z... foteli, z salonu, a także chyba pościeli i patyków. Jakimś cudem unosi się to na wodzie, podpływając coraz bliżej do wyspy. Wreszcie, jedno uderzenia pioruna rozwala statek i dwójka osób wypada z niego, wpadając do wody. Większy z ludków zostaje pod wodą na dłużej, podczas gdy mniejszy rozpaczliwie walczy o życie, chyba mając problemy z pływaniem.

Szatyn zastanawia się, co zrobić z tym fantem. Ale, ogarniając, że to tamta słodka lolitka Sam, postanawia działać. Ściąga swój płaszcz i oddaje go Silent'owi, ze słowami "Potrzymaj mi", by następnie ściągnąć buty i pobiec do wody. Co jak co, ale lolitki do haremu ratować trzeba! Wbiega do wody i bez większych problemów płynie do Turner, chociaż fale mu przeszkadzają. W pewnej chwili, wpływa pod wodę, chwytają dziewczynę za dłoń i pociągając za sobą. Po długich minutach, wypływa z nią na powierzchnię, na wyspę, gdzie pada z nią na ziemię.

— Kurde, już myślałam, że zginą!— oznajmia białowłosa, podchodząc z innymi do dwójki ocalałych. Lis kaszle, czując, że nałykał się trochę wody przypadkiem, a Sam nie daje oznak życia. Fox klęka przy sam, próbując ją asekurować jakoś, a Lulu zadaje dość dobre pytanie:

— Em... jeśli dobrze rozumie, uratowano jedną osobę... ale czy nie powinna być jeszcze druga...?

— Powinna...— przyznaje grobowym głosem Lily, wpatrując się w fale.— Ale nie wiadomo, co z nim...

— On żyje!— woła Zach, wskazując jak niedaleko nich, z wody wychodzi IRA- całkiem mokry i również kaszlący. Też na jego ramieniu widać wyraźną ranę po ugryzieniu, niewielką, ale jednak. Widzi on tłum osób oraz nieprzytomną Turner, więc od razu do nich podchodzi.

— Co jest z Sam?!— chce wiedzieć, nawet nie bawiąc się w żadne grzeczności. Wreszcie brązowowłosa kaszle, dając tym samym znaki życia, ale wciąż nie jest przytomna. Mimo to, oddycha chrapliwie. Na to, domniemany Jason, jak wreszcie zrozumiał Lis, wzdycha z ulgą.

Pogoda dość szybko wraca do normy- burza ustaje, fale się uspokajają, a wiatr i deszcz przestają dawać o sobie znaki. W ciągu paru sekund, znowu jest słoneczne i upalnie. Jakby nic się nie wydarzyło.

— Ona wyliże się z tego, lecz tobą się trzeba porządniej zająć.— informuje go Smiley, uważnie oglądając ranę z bliska.

— Jak tam chcesz...— niechętnie zgadza się na to sportowiec, wpatrując się w dal oceanu. Jakby z góry, słychać nagle głos Kreatora:

— Ha! Spodziewaliście się, że tak łatwo stąd uciekniecie!? Już dawno przewidziałem wasze plany! Taki sam los podzielą inni, którzy spróbują stąd uciec, w sposób inny niż poprzez zabijanie! HA! Ale żem wam powiedział! Ale wam poszło w pięty...!

I dalej bredzi on bez sensu. Tymczasem, Karol, wraz z Sam i IRĄ, zostają zabrani do domku medycznego, gdzie Smiley i Olivia zajmują się raną furiata, a Karol sprawdza, jak tam z Sam. Dziewczyna już oddycha spokojniej, leżąc na łóżku szpitalnym, a obok niej siedzi sam niebieskooki, czując się niczym boss. Już nikt mu nie powie, że jest ciotą! Ocalił słodką dziewczynkę! Za coś takiego, to dostaje się same plusy! Tymczasem, Jason lekko się krzywi, kiedy jednooka oczyszcza jego ranę, po ugryzieniu przez jakiegoś mniejszego rekina.

— Miałeś szczęście, że ugryzł się mały rekin, a nie większe bydle...— przypomina mu czerwonooki, gdy Olivia zakłada opatrunek.

— Bez swoich mocy, nie dałbyś sobie teraz żadnej rady.— dorzuca do tego też czarnowłosa.

— Wiem... nie musicie mi, do cholery, przypominać o tym...!— irytuje się sam brązowowłosy.

Słychać cichy jęk ze strony Sam, która wreszcie się obudziła. Otwiera powoli oczy i rozgląda się, jakby nie do końca wiedząc, co się dzieje.

— Gdzie... gdzie ja jestem...?— pyta się cicho, tym swoim uroczym głosem, by następnie obrócić głowę i trochę się pobudzić, widokiem swojego kumpla.— Pan IRA...? Wszystko w porządku?

— Tak, jestem całkiem zdrów. Jak zawsze.— odpowiada jej koleś, uśmiechając się lekko, chyba po raz pierwszy, odkąd trafił tutaj. To coś wyjątkowego. Przestaje, gdy kończy wypowiedź.— Niestety, nasz plan spalił się na panewce...

— Ej! Ale ważne, że żyjemy! I będziemy mieli szansę na mnóstwo innych planów!— stwierdza optymistycznie Turner, by następnie dojrzeć obok siebie Karola.— Eee... a czemu ty też jesteś mokry, Karolek...?

— Cóż... to ja cię wyciągnąłem z wody.— wyznaje, wypinając dumnie klatę.— Utonęłabyś, gdyby nie ja!

— Serio...? Dzięki!— dziękując, tuli się do chłopaka, który z chęcią też tuli tę dziewczynkę.— Chyba zawdzięczam ci życie... chociaż pan IRA też na pewno by mnie wyciągnął!

— Nie ma za co.— zapewnia ją zmyślony przyjaciel.

— Ta, jednak jest coś, za co można cię lubić...— uznaje sam sportowiec, by następnie podejść do Lisa i chwycić go mocno za gardło.— Ale przysięgam, jeśli jeszcze raz spróbujesz zaoferować jakieś chore rzeczy Sam, to ty skończysz jako kąsek dla rekinów...

— Ugh...

— Hej, ktoś chce babeczki?— do pokoju wchodzi Pinkamena, trzymając cały talerz pełen wypieków. Rozgląda się po pomieszczeniu i uśmiecha z lekką żenadą.— Em... chyba wpadłam nie w moment...

***

Kreator: I tak nam minął kolejny odcinek Killing Show! Jak widzicie, u naszych zawodników robi się całkiem miło! Ale, trzeba to zmienić, bo tytuł zobowiązuje!

Kreator: Co będzie dalej? Kiedy Karol zrozumie, że ocalił trapa? Czy może IRA jednak zabije Karola?

Kreator: To wszystko w kolejnych odcinkach!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top