Chwilowy spokój
FunPolishFox: Witamy ponownie, w Killing Show...!
Kreator: Mój biedny chłopiec...! Był taki słodki, pierwszy raz, gdy go spotkałem, a teraz on mnie nie pamięta...! Gdzie popełniłem błąd przy wychowywaniu go?!
FunPolishFox: Em... Kreator, ty chyba pamiętasz, że...
Kreator: Ja pamiętam... ale mój Karolek nie!!! *płacze, tuląc poduszkę z nadrukowanym na niej Karolem*
FunPolishFox: Ech... spróbuję go uspokoić, a resztę zapraszam do oglądania!
***
Szatyn wchodzi wpierw do tego całego budynku, wyglądającego na kurort. Od razu przypomina mu to mały salon, jednak trudno nawet nazwać to salonem- jest tu od cholery kanap oraz szafek, a nawet jest tarcza na rzutki. Ale same rzutki są plastikowe. Już tu kręci się parę osób, jakby czegoś szukając. A jest to Pinkamena, Jeff i ten jeden brązowowłosy ziomek... jak on może mieć na imię... Silent? No, Silent. Sam nie wie, skąd to kojarzy, ale chyba tak ma na imię. Cała trójka uważnie się rozgląda po miejscówce, jakby czegoś szukając. No, na pewno szukają łazienki, czy innego takiego szajsu. I sypialni. Sam Lis rozgląda się uważnie, słysząc paplaninę tej różowej laski:
— Ugh, lepiej by była tu jakaś kuchnia lub chociaż lodówka z żarciem...? Nie chcę tu umrzeć przypadkiem z głodu...! Że też muszę szybko robić się głodna, cholera jasna... no i lepiej, by było tu miejsce na robienie babeczek, bo inaczej też nie wytrzymam...! W końcu, kto to widział, brak możliwości robienia sobie pysznych, świetnych słodkości...! To byłby skandal...! I co wy nic nie mówicie, języków wam zabrakło, czy jak? Ech, jeszcze poszukam, może uda mi się to znaleźć...
Ja pierdole, ile ona może tak gadać?- zastanawia się niebieskooki, wchodząc głębiej do tego całego domu. Widzi on korytarz, z jednymi drzwiami po obu stronach ściany i też na końcu są schody. Prędko sprawdza drzwi po prawo i odkrywa on łazienkę, i to chyba męską, bo są pisuary. Zatem, zagląda też do drugiej i prawie od razu wpada on na Jane the Killer.
— Kurna...!— woła cofając się, a głowa dziewczyny krzywi się, chociaż nie wiadomo, jaki musi mieć wyraz twarzy.
— Ekhem, wybacz... ale to damska łazienka, jakby co...— informuje go zamaskowana, prędko wychodząc. Jednak zanim pójdzie gdziekolwiek jeszcze, słychać okrzyk czarnowłosego:
— Ej, Jane, znowu wystraszyłaś kogoś swoją szpetną twarzą? Mówiłem, byś nie ściągała maski, bo wszyscy będą srać w gacie na twój widok!
— Znowu coś powiedział, gnojek jeden...— syczy cicho do siebie dziewczyna, by następnie odwrócić się w stronę the Killera i wrzasnąć w jego stronę.— Odezwał się, ten co ma twarz karpia!
— Phi! Musisz mieć uszkodzony wzrok, skoro tak twierdzisz...— stwierdza Woods, na co Silent robi wyraźnego facepalm'a, a Pinkie słucha z uwagą i lekkim uśmiechem, jakby wyczekując jakiejś dobrej akcji. Sam Lis też czeka, aż coś się wydarzy, bo serio chyba komuś tu odwali.— Ja. Jestem. Piękny. A ty jesteś brzydka jak gówno. Chyba już dawno to ustaliśmy, co nie?
— Ustaliłeś to chyba tylko w świecie swoich chorych fantazji, Woods.— cedzi czarnooka, na co zabójca prycha głośno, podchodząc do niej powoli.— I mnie w to nie mieszaj. Ja chcę tylko cię zabić, nie potrzebuję znać twoich porypanych pomysłów.
— Jeszcze zobaczymy, kto tu kogo zabije.— warczy do niej białoskóry, stając przed nią.— W przeciwieństwie do tej bandy amatorów, ja umiem bardzo wiele...!
— Wypraszam sobie, ja nie jestem amatorem, upośledzony zjebie!— wtrąca się Karol, odbierając to jako urazę w stronę jego wspaniałej osoby. I też Jeff przenosi na niego swoje spojrzenie, dość mocno zirytowane.
Sam Lis wytrzymuje je, składając ręce na klacie. Czuje się on, jak wiadomo, o wiele lepszy od wszystkich zgromadzonych tu osób, więc pewnie on spogląda na nieco wyższego od niego Woodsa, który chyba też uważa się za jednego z silniejszych zawodników tutaj. Atmosfera robi się jeszcze bardziej napięta niż wcześniej i już niedaleko do walki.
— Uuu, coś ciekawego się dzieje...!— cieszy się niebieskooka, zacierając ręce z radości.— Już nudno tu się robiło...!
— Jak dzieci...— uznaje cicho brązowowłosy, by następnie wyjść szybko stamtąd.
— Jesteś amatorem i nawet nie próbuj mi podskakiwać, kretynie.— grozi mu the Killer, ale sam niebieskooki nic sobie z tego nie robi:
— Bo ci mi zrobisz? Wystraszysz swoją mordą karpia?
— Dobrze powiedziane!— wtóruje chłopakowi Arkensaw, na co białoskóry robi się ledwie czerwony i pewnie chciałby już coś powiedzieć jeszcze, jednak powstrzymuje go pewna osoba, wtrącając się w tę rozmowę, jak wcześniej Karol, ale z dość charakterystycznym akcentem:
— Zapanuje spokój niech!
I ze schodów schodzi Fox wraz z Elską i podchodzą do nich- Ruth na wyraźnym luzie, a Irlandczyk z lekkim niepokojem. Wszyscy przypatrują się im, chociaż szarooki wydaje się być nieco sparaliżowany tą całą uwagą. Mimo to, mężnie prawi im tu monolog:
— Na zabijanie nie czas to. Ani niepotrzebne waśnie wasze. Miejsce to przebrnąć i poznać musimy, nim dosięgnie paranoja całkiem nas.
— Akurat tutaj zgodzę się z Foxy, chociaż fajnie byłoby widzieć jak ktoś tak umiera w walce...— dodaje swoją uwagę blondyn, opierając się o ścianę.
— Lordzie Ruth!
— Spokojnie, spokojnie, Willy, tak tylko mówię...— od razu się poprawia szarooki, chociaż ten jego sprytny uśmieszek nie zapowiada zbyt wiele dobrego, nawet dla zmyślonego przyjaciela.— Sam nie zamierzam nikogo zabijać. Inni mnie dobrze wyręczą w tym, prawda?
— Ja mogę z chęcią to zrobić.— oświadcza Jeff, wręcz zabijając już spojrzeniem swoją nemesis.— I to z ogromną przyjemnością.
— Ha, czyli też nie będę musiała sobie brudzić rąk, by mieć składniki do babeczek...!— oświadcza Pinkamena, na co wszyscy patrzą się na nią z uniesionymi brwiami, prócz Elski uśmiechającego się do niej. Ta peszy się i dorzuca jeszcze.— No co... chyba będę mogła...?
— Ech... nadziei żadnej nie ma w was...— załamuje się okularnik, poprawiając swoje okulary.— Troszeczkę ani...
— Ej, wy byliście na górze. Co tam jest?— zauważa wreszcie Jane, spoglądając chyba na nich.
— Jest tam kuchnia?— dopytuje się różowowłosa, z błyskiem w oku, ale Islandczyk prędko ugasza jej zapał:
— Nie. Jest tam dziesięć pokoi, po jeden dla dwóch osób. Czyli lepiej, by już teraz znaleźć sobie partnera i mieć spokój...! Bo ja już mam pokój z Foxy.
— Poczekajta, zgody mej dać nie dałem...— przypomina rudzielec, nadymając lekko policzki.
— Zajebiście! To ja idę po Silennt'a. Przynajmniej on docenia moje piękno...!— oznajmia The Killer i wychodzi powoli z tego domku.
— Hm... poszukam jakiś smacznych dziewczyn do spania razem!— myśli głośno Pinki i wesoło podskakując wychodzi z domku, a prawie zaraz po niej robi to Jane. Też duet Fox-Elska wychodzi stąd, zostawiając Lisa całkiem samego.
Hm... kurde, muszę sobie ogarnąć jakąś laskę do spania razem...!- rozumie powagę sprawy niebieskooki, by następnie wyjść szybko z domku i rozejrzeć się. Jego rozmówcy rozeszli się już. Postanawia iść do drugiego domku, licząc, że może tam kogoś napotka. I to najlepiej jakąś laskę. Wchodzi do środka i zanim wejdzie głębiej, słyszy on głos Zachary'ego:
— Czyli proponujesz mi sojusz...?
O chuj.- myśli zmyślony przyjaciel, postanawiając podsłuchać tę rozmowę, która wydaje się być nawet interesująca. Kto wie, może zostanie oficjalnym szpiegiem tutaj...? To byłoby zajebiste...! I na pewno wzbudziłoby respekt na dziel... znaczy, wyspie, więc przywiera do ściany i uważnie słucha. I słyszy on żeński głos, należący do brunetki co Smiley'a udusić chciała:
— Tak. Znam nieco taktyki niektórych tu osób, więc mogłabym cię jakoś ochronić.
— Ale niby czemu chcesz mnie chronić... Lily?— przed powiedzeniem jej imienia, musi chwilę pomyśleć, chyba dopiero co je usłyszał.— Wyjaśnij mi to.
— Słuchaj, może zabrzmi to jak obłęd, jednak ja już walczyłam z nimi wszystkimi... ja...— Lily robi przerwę, nim wyzna wreszcie coś, co nawet u Lisa powoduje lekki ból głowy.— ... ja jestem z innego wymiaru.
To nieco dziwi nastolatka, który marszczy brwi. Z innego wymiaru...? Jasne, słyszał o tym, ale nigdy nie zagłębiał się w to. W końcu, ważne, że w jego wymiarze jest co robić, co nie? A dziewczyna ciągnie dalej tę swoją dziwaczną odpowiedź:
— Wiem, jakie mają słabości, a także wiele innych. I znam cię z mojego wymiaru... więc pozwól mi chociaż tutaj sobie pomóc, Zachary Gibsonie.
Karol nie wie, czy ta baba jest szalona, czy jak, jednak przypomina sobie o swoich zdolnościach oraz Autorce i jakoś ogarnia to. I zastanawia się, jak teraz zareaguje sam Gibson. Jakby nie patrzeć, on Karolem nie jest, więc nie wiadomo, co zrobi. Może drama będzie? W sumie, dla szatyna jakaś drama byłaby lepsza od ckliwego romansu, którym tu teraz zajeżdża. Serio.
— Hm... w sumie, moim szefem jest cholerny duch i spotkałem trochę dziwnych istot, więc to co mówisz nie jest aż tak szalone...— wreszcie mówi chłopak, dość obojętnie dodając też.— Ale i tak nie sądzę, by sojusz był dla mnie opłacalny.
Jakiś zwrot akcji, w tej hiszpańskiej telenoweli, dla Karola. Chociaż szkoda, że coś nie będzie ciekawszego. I z lekka zawiedzionym głosem, Lily pyta się:
— Ale... dlaczego...?
— Mimo wszystko, wciąż nie znam cię zbytnio. To inny wymiar... i poza tym, wolę nie zostać wplątanym w jakąś głupią intrygę.— wyjaśnia jej brązowowłosy i słychać jego kroki zbliżające się do wyjścia. Jeszcze niebieskooka coś woła do niego:
— Jeszcze sprawię, że zmienisz zdanie...!
Słysząc zbliżające się do niego kolejne kroki, jak torpeda wybiega stamtąd, prosto na dzieciniec. Nie patrzy, gdzie biegnie, przez co wpada on na kogoś. Wpada on na tego kolesia IRĘ. Hokeista stoi jakoś, a szatyn upada na zadek, co jest dość bolesne dla jego pośladków i jego samego. Wydaje z siebie jęk bólu, wprost każąc w głowie ludziom przestać wpadać na niego. Podnosi on spojrzenie i od razu robi się ono surowsze, gdy widzi irytację tego kolesia.
— Kurczę, wszystko okej?— chce wiedzieć jego nierozłączna, brązowowłosa towarzyszka, stając obok IRY.
— Uważaj jak leziesz.— warczy do niego brązowowłosy, a za nim idzie w stronę domku Lily. Spojrzenie jej i Lisa się styka, i na chwilę wydaje mu się jakby była ona... wściekła? Nie jest pewien, bo szybko ten kontakt się urywa, a IRA mówi swoje.— Bo jeszcze źle się to dla ciebie skończy.
— Na przykład, bólem zadka! Jeśli już go nie masz...— żartuje sobie brązowowłosa, a sam Karol uśmiecha się krzywo, wstając z ziemi i otrzepując się.
— Bywało gorzej. W Rosji byłem, a tam... uf, szkoda gadać.— zapewnia ją niebieskooki, uśmiechając się jakby milej. W sumie, ta dziewczyna mu nawet jego Autorkę przypomina... tylko nie ma tych durnych lisich uszu i ogona.— A właściwie, chyba wcześniej się nie przedstawiliście, co nie?
— No racja! O tym zapomniałem!— doznaje olśnienia piętnastolatka, pukając się w czoło. Wyciąga dłoń w stronę nastolatka, a sam IRA wygląda na zdenerwowanego.— Sam Turner jestem! Bardzo mi miło poznać pana!
— Nie, nie musisz mnie nazywać panem.— odpowiada jej, puszczając do niej oczko i ściskając jej dłoń. Z wyższością tłumaczy.— Możesz mnie nazywać "swoim panem", jak dołączysz do mojego haremu!
No, musi o tym wspomnieć. W końcu, nawet w takich warunkach nie może zapomnieć o swoim celu, co nie? Priorytety jakieś są i są one dla niego bardzo ważne.
— Co kurna...?— nie ogarnia kumpel Sam, marszcząc brwi i mierząc zmieszanym spojrzeniem Lisa. Szybko jednak znowu pojawia się u niego gniew.— W co ty chcesz wplątać Sam, dziwaku?!
— E tam, panie IRA, pewnie Karol żartował...!— uspokaja całą sytuację Turner, chwytając dłoń swojego towarzysza. Przenosi spojrzenie na szatyna.— Bo to był żart...?
— No co ty! Z chęcią bym cię wziął do haremu!— zapewnia ją niebieskooki, by następnie pogłaskać ją po głowie.— Lolitka zawsze się przy... kurwa!
Klnie, gdy IRA chwyta mocno jego nadgarstek i ściska go. Niebieskooki wydaje z siebie pisk, zaciskając powieki. To dość bolesne i Karol czuje, jakby właśnie ten furiat łamał mu rękę. Krzywi się mocno, powstrzymując płynięcie łez z kącików oczu. Otwiera oczy, by spojrzeć na wściekłego hokeistę.
— Trzymaj łapy z dala od Sam. Jasne?— przestrzega go brązowowłosy, by mocniej ścisnąć nadgarstek Lisa i miotnąć nim gdzieś. Lis przez chwilę gdzieś leci, a wszystko się kręci, póki nie wpada on do jakiegoś zimnego miejsca.
Na kilka sekund, traci on oddech. Widzi on nad sobą jakby... rozmazane słońce. Nie pojmuje on zupełnie, co się dzieje. Chce już wyklinać IRĘ nad wszystko, jednak przy otworzeniu ust, wpływa do niej spora ilość wody. Oczy zmyślonego przyjaciela jakby powiększają się, kiedy jeszcze więcej wody do niej wlatuje. Brakuje mu powietrza i powoli dusi się, a przed oczami robi mu się ciemno. W pewnej chwili, czuje on jak ktoś ciągnie go za kołnierz i wyciąga z wody.
Szatyn kaszle głośno, biorąc głęboki oddechy. Woda kapie z jego ubrań i włosów, gdy on sam chwyta barierki... fontanny. Tak, to fontanna. Prawie się w niej utopił. Brzmi nieco lamersko... ale to oryginalna śmierć by była. Nikt inny by tak nie umarł. No i od razu udupiłby kolesia, przez którego to się stało, czyli IRĘ. W sumie, nawet wiele by zyskał...
— Ravioli, ravioli, co ty odpierdalasz Karololi!?
Lis podnosi spojrzenie i widzi nad sobą organizatora tego wszystkiego- Kreatora. Haker ma na masce znaki zapytania. Widząc to, Karol prycha i wychodzi z fontanny, jeszcze bardziej ociekając wodą.
— Topiłem się fontannie własnej zajebistości, a co?— rzuca do zamaskowanego, siadając sobie na krawędzi fontanny. No i chuj, drogi płaszcz zjebał się... czyli już nie będzie mógł w nim popylać, zajebiście. A lubił go.— Problem?
— Nie, nie ma żadnego problemu...!— zapewnia go Kreator, by następnie usiąść obok niego i poklepać go po ramieniu.— Tylko wiesz, Jason cię tu wrzucił i tak dalej... to nie jest zajebiste!
— To było zajebiste...! Bo... bo...— zmyślony przyjaciel próbuje wymyśli coś mądrego, by nie wyjść na frajera. I wymyśla coś dość... głupiego.— Bo mentalnie, moja zajebistość kazała mu to zrobić!
Nie przekonuje to zamaskowanego, który tylko śmieje się z niego, a na jego masce pojawia się: "HAHAHAHAHA!".
— Ta, ta, a mój Autor nie ma depresji!— szydzi sobie dziwacznie haker, na co Lis odwraca wzrok i robi się czerwony. Kreator szturcha go.— A ty co, focha masz? Kochanie, już mnie nie będzie bolała głowa, tylko nie odmawiaj mi teraz...!
— A weź się wal, zjebie.— mówi do niego szatyn. Jednak nie słyszy on odpowiedzi.
Odwraca się i nie ma już obok niego Kreatora. Lis nie do końca ogarnia, co właśnie się stało. Koleś, który pewnie zorganizował to wszystko, właśnie przeprowadził z nim krótką, bezsensowną dyskusję. O cholerę w niej chodziło...? Chociaż... powiedział coś o Jasonie... i Autorze... ale tu jest tylko Autorka, nie Autor. Choć... próbuje myśleć nad tym więcej...
I od razu czuje on okropny ból głowy. Syczy cicho z bólu i łapie się za bańkę, starając się wstać, jednak prawie upada na ziemię. Oddycha ciężko, czując lekki, ciepły pot na karku. Kurna, dawno go tak łeb nie rozbolał... jak uczył się używać mocy, to wtedy, ale tak to wcale go nie bolał...
— Ej, a tobie co?
Podnosi znowu spojrzenie, by zobaczyć przy sobie Liu i doktorka Smiley'a. Oboje przyglądają mu się jak dziwakowi. On sam marszczy brwi i prostuje się, prychając pod nosem.
— Nic takiego. A czego chcecie?— pyta się ich, składając ręce na klacie.
— Cóż... wydawało nam się, że potrzebujesz pomocy...— tłumaczy Smiley, dając Liu znudzone spojrzenie.— Pan Woods wolał się upewnić, czy już ktoś nie umiera...
— W tej sytuacji, wszystko jest możliwe...!— odpowiada zielonooki, ale niebieskooki nie słucha tego dalej, tylko prędko odchodzi.
Wychodzi on z dziedzińca i wchodzi na plażę. Widzi on miejsca na ognisko, przy którym zgromadzili się proxy z Silent'em, a dalej most, na którym jest trójka lasek. Widząc je, od razu tam zmierza, z uśmiechem. Olewa to, że dalej jest mokry. Kiedy przechodzi obok proxych, słyszy część ich rozmowy:
— Katie, Rou, co teraz...?
— Na pewno teraz nie ma opcji, by się stąd wydostać Toby... ale coś się wymyśli...
— Lepiej, by to się stało szybko... mam złe przeczucia, że niedługo mogę zostać sama ja lub ktoś z nas...
— Tak nie będzie...! Damy radę...!
I coś jeszcze. Jednak Lis już nie słuchać zbliżając się do mostu. Będąc niedaleko niego, zauważa on stojąco w cieniu czarnowłosą dziewczynę, z jednym zielonym okiem. Po krótkich przemyśleniach, postanawia do niej podbić.
— Hej, laska...! Może chcesz towarzystwa...?— proponuje jej, uśmiechając się szeroko. Ta tylko spogląda na niego zmęczonym spojrzeniem, spod swojego jednego oka.
— Chyba podziękuję... i tak muszę jeszcze sprawdzić parę rzeczy...— odpowiada mu i prędko odchodzi, nim zdążą więcej pogadać. Szatyn chce za nią iść, ale słyszy on z mostu wołanie Zero:
— Ej ty, koleś! Podbiegnij tu szybko! Jak najszybciej możesz, potrzebujemy cię...!
Czyżby moja szansa...?- zastanawia się zmyślony przyjaciel, odwracając się w stronę lasek z mostu. Jest tam Zero, Clockwork i Eyeless. Czyli całkiem ładne partie. Bez większego myślenia, postanawia pobiec do nich. I biegnie najpierw przez plażę, a potem przez most, a jego glany uderzając ciężko o deski. Dziewczyny są na końcu mostu i kiedy tam dociera, to Clock podstawia mu nogę i wręcz widowiskowo wpada on do wody.
I znowu traci oddech, ale tym razem wypływa na powierzchnię, na chwilę oszołomiony. I słyszy nad sobą śmiechy białowłosej oraz zielonookiej.
— Mówiłam, że się nabierze!— chichocze panda, widząc jak niezgrabnie Lis próbuje dostać się na most.
— I miałaś rację jak cholera!— zgadza się z nią Clockwork, uśmiechając się głupkowato.
— Chyba cieszę się, że nic nie widziałam...— stwierdza Lulu, poprawiając grzywkę.
***
Kreator: I to tyle, w tym drugim już odcinku Killing Show Namber Four! Co będzie dalej? Czy Karol przestanie wpadać na ludzi i do wody?
Kreator: To wszystko, w kolejnym odcinku!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top