Rozdział 14 - ,,The case"


– Jesteś za ciężki, do cholery – sapnęłam, po raz kolejny poprawiając wiszącą na moim ramieniu rękę Nate'a – Weź się chociaż na chwilę ogarnij, cholero. Przed nami schody. Nie chcę zlecieć razem z tobą – mruknęłam. 

Gdy wreszcie dotarliśmy na piętro, ruszyłam w kierunku jego pokoju. Rzuciłam go na łóżko, dysząc ze zmęczenia, a ten nawet nie jęknął. Po chwili mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, a potem usłyszałam chrapanie. Westchnęłam, odgarniając niesforne kosmyki, które przykleiły się do mojej twarz i poprawiłam kucyka. Rozejrzałam się po jego niewielkim pokoju i zauważyłam koc, leżący na fotelu. Złapałam za niego, a następnie usiadłam na brzegu łóżka i okryłam nim Nate'a.

– Dlaczego ty mi tak wszystko utrudniasz? – szepnęłam, na chwilę dotykając jego policzka. Szybko odsunęłam rękę, gdy chłopak poruszył się delikatnie i obrócił w moją stronę. Oczy miał wciąż zamknięte i dalej chrapał, więc odetchnęłam z ulgą. Przyglądałam mu się przez kilka minut. 

Cholerny Nate Finnick. 

Nie byliśmy dla siebie dobrzy. Nie umieliśmy wyciągnąć siebie z dołka, ani pomóc sobie nawzajem. Karmiliśmy nasze uzależnienia, twierdząc że dobrze się bawimy. W rzeczywistości niszczyliśmy się nawzajem. Ale nie potrafiliśmy definitywnie z sobą skończyć. 

Nawet po sprzeczkach, znowu kończyliśmy w punkcie wyjścia. 

Czasem bywaliśmy jak stare dobre małżeństwo. 

Prychnęłam pod nosem, myśląc nad tym. Zerwaliśmy dawno temu, ale wciąż nasze drogi się krzyżowały. Nie umieliśmy temu zapobiec, lądowaliśmy w swoich ramionach, twierdząc że to tylko przyjemność, żadnych uczuć. Aż w końcu uświadomiłam sobie, że tylko się okłamywałam. Przez strach przed otworzeniem się przed drugą osobą. 

Dlaczego nie potrafiłam z tego zrezygnować?

To było zupełnie tak, jakby Nate stał się moim kolejnym uzależnieniem, a ja jego. 

Z jednej strony nie chciałam tego, a z drugiej marzyłam o tym. 

Wstałam, rzucając mu ostatnie spojrzenie. Uśmiechnęłam się smutno pod nosem.

Co będzie dalej? Pojęcia nie mam.

~~~

– Richard? – usłyszałem czyjś głos, ale jakby przez mgłę – Richard?! Jasna cholera, Richard! 

Otworzyłem oczy. Zobaczyłem kilka wlepionych we mnie par oczu. 

Zamrugałem kilkakrotnie, przyzwyczajając się do światła. Jęknąłem cicho z bólu i złapałem się za nos, z którego powoli sączyła się krew. 

– Jezu... – mruknąłem. Uniosłem głowę i zauważyłem, że stał nade mną ojciec, Paul i Ruth. Po chwili zjawiła się też Hazel, trzymająca przy uchu telefon. 

– Obudził się – rzekła – Chyba ma złamany nos. 

Po chwili rozmowy rozłączyła się i oznajmiła, że niedługo przyjedzie karetka. 

– Kto ci to zrobił, synu? 

Oczywiście. Ważniejsze było kto to zrobił, a nie moje samopoczucie. Ojciec jak zwykle się nie cackał i pytał jedynie o to, co rzeczywiście go interesowało. Jednak przez okropny ból, nie miałem ochoty na kłótnie z nim. Tym bardziej, że przypatrywało nam się moje młodsze rodzeństwo i za niedługo miał zjawić się ambulans. 

– Joseph Davies.

– Davies? – spytał wkurzony – Żartujesz sobie? 

Przewróciłem oczami i nic nie odpowiedziałem. Ojciec wstał i widziałem jak trząsł się ze złości. Zostawił naszą czwórkę i wszedł do innego pokoju, trzaskając za sobą drzwiami. Ojciec roku. Zauważyłem, że Ruth i Paul lekko się trzęśli i wyglądali na naprawdę przestraszonych. Mimo bólu, podparłem się na rękach i gestem przywołałem ich do siebie. Posłałem im pocieszający uśmiech i objąłem ich lekko. W tle słychać było ojca. 

– Twój syn pobił mojego! – krzyczał – Jak mam być spokojny? Co ty sobie myślisz?! Nie tak się umawialiśmy... 

Zmarszczyłem brwi i wymieniłem spojrzenia z Hazel.

– O czym ten stary znowu pierdzieli...? – szepnęła w moją stronę tak, że reszta rodzeństwa nic nie usłyszała. 

Wzruszyłem ramionami, również nic nie rozumiejąc. Byłem zdezorientowany. Jaką umowę mój ojciec miał z rodzicami Kate poza tym, że chcieli zniszczyć pana Wilsona? Czemu miało to według nich związek z pobiciem? W końcu do tej pory byłem przekonany, że oberwałem, bo starszemu bratu Kate nie podobał się nasz związek. Czemu mój ojciec łączył to więc z tamtą sprawą? 

Co jeszcze sobie obiecali?

~~~

Stając przed lustrem, w jego odbiciu ujrzałam leżącą na krześle sukienkę. Westchnęłam. Mama  zostawiła ją tam ukradkiem, gdy nie było mnie w domu, aby dać mi subtelną radę, żebym  ją założyła. Robiła tak w przypadku ważnych wydarzeń od czasu, gdy w wieku dziesięciu lat postanowiłam ubierać się tylko w to, w czym czuję się dobrze i jest mi wygodnie. Sukienki były u mnie wielką rzadkością, podobnie jak spódnice. Jak już je zakładałam, musiały być niezwykle wygodne, nigdy w życiu nie założyłabym obcisłej kreacji. Po prostu uważałam, że ubrania powinny być dobrane tak, aby było nam wygodnie i żebyśmy dobrze się w nich czuli. 

Również i tym razem nie miałam zamiaru zakładać podrzuconej przez mamę kiecki. Czy rozprawa mojego ojca była na tyle ważnym wydarzeniem, żebym musiała wyglądać jak milion dolarów? Nie. Ubrałam się więc stosownie do sytuacji, ale wciąż komfortowo. 

Jedyną rzeczą, którą zmieniłam, było to że akurat tego dnia miałam ochotę zostać w rozpuszczonych włosach. Zazwyczaj spinałam je w wysoki kucyk, jednak zdarzało mi się z niego rezygnować. 

Po raz ostatni przejechałam szczotką po całkowicie prostych już włosach i odgarnęłam je za ucho. Złapałam za torebkę i opuściłam swój pokój. 

Gdy zeszłam na dół, zauważyłam mamę, siedzącą przy stole. Patrzyła na wiszący na ścianie zegar i niespokojnie uderzała paznokciami o blat. Ivy leżała na kanapie w dziwnej pozie i grała w jakąś grę na tablecie. 

– Mamo – mruknęłam, lecz ona była tak zamyślona, że nawet nie zwróciła na mnie uwagi – Mamo? – podeszłam do niej i dotknęłam jej ramienia. Dopiero wtedy zadrżała i spojrzała na mnie – Czas już iść. 

Pokiwała głową, po czym na chwilę dotknęła mojej dłoni. Wstała i przyjrzała mi się. Na jej twarzy pojawiło się lekkie rozczarowanie, lecz nie skomentowała mojego stroju. Może nie był bardzo formalny, ale najgorzej też nie było.

– Ivy – odezwała się ciemnowłosa – Wstawaj z tej kanapy, pognieciesz sukienkę.

Moja siostra bez słowa wykonała jej polecenie i nie odrywając wzroku od ekranu ruszyła w kierunku drzwi wejściowych.

– Zostaw to – poleciła mama, zakładając buty.

– To rozprawa, mamo – żachnęła się – Pewnie będzie długa. Nie chcę się nudzić. Chcę się bawić –rzekła ośmiolatka.

– Nie będzie długa – zapewniłam ją, uprzednio wzdychając – Mają za dużo dowodów, a ojciec nie ma się jak bronić, więc szybko wydadzą wyrok. 

Matka rzuciła mi surowe spojrzenie. Wiedziałam, że się ze mną zgadzała. Jednak zapewne nie spodobało jej się, że powiedziałam coś takiego przy młodszej siostrze. Fakt, nie przemyślałam tego. Koniec końców, uznałam jednak, że młoda i tak prędzej czy później zostanie z tym faktem skonfrontowana, więc tylko wzruszyłam ramionami. No cóż, nie było to żadną nowością, że kochałam Ivy, ale nigdy nie potrafiłam dobrze się z nią obchodzić. Często się przy niej zapominałam i mówiłam coś, czego nie powinnam, bluźniłam, bądź nie potrafiłam wyjaśnić jej w delikatny sposób pewnych spraw. Nie byłam najlepszą siostrą. Ale nie tylko Ivy nie potrafiłam się zajmować. Po prostu niezbyt przepadałam za dziećmi, zresztą z wzajemnością. Ciężko mi było się z nimi dogadać. 

Moje myśli od razu zawędrowały do Nate'a. Oczywiście. Nagle wszystko musiało mi się kojarzyć z tą cholerą. 

Zawsze umiał udobruchać młodą. Czasem miałam wręcz wrażenie, że jechali na tej samej fali. Nate po prostu miał w sobie coś z dziecka, był wyluzowany i potrafił rozbawić się byle czym. Zajęcie się ośmiolatką nigdy nie stanowiło dla niego wyzwania. 

Chciałam wyrzucić go z głowy. Miałam ważniejsze rzeczy, którymi powinnam była się w tym momencie zamartwiać. Ale Nate Finnick postanowił mnie podenerwować pomimo swojej nieobecności. 

Poprawka: cholerny Nate Finnick. 

– Ona tylko żartuje – mruknęła cicho mama, gładząc młodą po włosach. 

– Spokojnie, mamo – dziewczynka oderwała wzrok od urządzenia – Rozumiem. Tatuś nie wróci.

W oczach matki pojawiły się łzy, lecz odkaszlnęła, aby się ich pozbyć. Schyliła głowę, chyba mając nadzieję, że tego nie zauważymy. 

– Poczekajcie w samochodzie. Muszę jeszcze coś zabrać – oznajmiła.Zrobiłyśmy to, o co prosiła. 

Matka była tak wściekła na ojca za całą tą sprawę. Udawała, że chciała, aby poniósł konsekwencje czynów ich obojga. Tak naprawdę miała mu za złe, to że ją zranił. Tylko dlatego zeznała przeciwko niemu. Nie przyznała się, że sama również częściowo, ale jednak, brała udział w przekrętach. Zrobiła wszystko, aby to ojciec był jedynym winnym w świetle prawa. Mściła się za zdradę. W rzeczywistości żywiła tak silne uczucia do ojca, że była załamana tym, że miał zamiar trafić za kratki. Widać było, że z tym walczyła, lecz przegrała tę walkę. Nie dało się temu zaprzeczyć. Mimo, że zauważyłam prawdę, ona dalej brnęła w to kłamstwo. Pewnie wcale nie musiała jeszcze czegoś zabrać, a jedynie nie chciała, żebyśmy zobaczyły jak płacze.

Sama miałam mieszane uczucia co do rozprawy. Z jednej strony nie chciałam, żeby Ivy straciła ojca. Mi samej było wszystko jedno, lecz ona była młodsza i potrzebowała obojga rodziców. Ale była też druga strona medalu: moi rodzice zrobili wiele złego rodzinie Richarda. Był moim przyjacielem. Znałam jego sytuację. Zostali niemalże z niczym. Stracił matkę. Został z trójką rodzeństwa i ojcem oraz kiepską sytuacją finansową, do której doprowadzili właśnie moi najbliżsi.

Biłam się z myślami. Byłam za sprawiedliwością, ale zależało mi też na siostrze. Gdybym zeznała również przeciwko matce, zostałybyśmy z Ivy same. Trafiłybyśmy do domów dziecka. To był chyba najgorszy możliwy scenariusz.

Moje rozmyślanie przerwał trzask drzwi samochodu, gdy mama wsiadła do pojazdu. Ruszyliśmy. 

Po kilku minutach jazdy, usłyszałam dzwonek telefonu mamy. Ona prowadziła, więc wyciągnęłam komórkę z jej torebki z zamiarem odebrania za nią. Gdy zobaczyłam kto dzwoni, rzuciłam jej zdziwione spojrzenie.

– Czemu dzwoni do ciebie Gregory Morton? 

– Oddaj mi telefon – odpowiedziała surowym tonem. Patrzyłam na nią zdezorientowana, nie wiedząc co odpowiedzieć, ani zrobić – Powiedziałam, żebyś mi go oddała! – dodała nieco głośniej, wyrywając mi komórkę z ręki – Halo? – fuknęła do telefonu – Tak. Tak będzie – rozmawiała, patrząc przed siebie. Ani razu na mnie nie zerknęła, a jej wyraz twarzy nic nie zdradzał. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Nie sądziłam, że mają ze sobą jakikolwiek kontakt – Sam się przekonasz. Do zobaczenia – mruknęła sucho. Następnie rozłączyła się i podała mi komórkę. Schowałam ją z powrotem do torby, uprzednio rzucając mamie pytające spojrzenie, które zignorowała. 

Po kilku minutach dojechaliśmy do sądu.

~~~

– Niech się pani pospieszy – mruknął niemiło do pielęgniarki, oczyszczającej moje rany. Co jakiś czas cicho syczałem z bólu. Szczypało i to bardzo – Ile można takie draśnięcia oczyszczać? – niecierpliwił się ojciec, patrząc na zegarek. Miałem ochotę na niego krzyknąć i wygarnąć mu fakt,  że rozprawa Masona Wilsona była dla niego ważniejsza niż moje zdrowie,a le chyba zabrakło mi odwagi. Ból oraz fakt, że wciąż niezbyt chciałem się wykłócać przy rodzeństwie również mnie blokowały.

– Daj pani wykonywać spokojnie pracę. Pewnie szybciej by skończyła, gdybyś się tu nie wydzierał i jej nie pospieszał – odparłem. Ojciec jedynie machnął ręką i wyszeptał coś sam do siebie.

– Muszę do kogoś zadzwonić – oznajmił w pewnym momencie i opuścił salę. Przewróciłem tylko oczami, a Hazel pokręciła głową. 

– Buc – mruknęła cicho, jednak wszyscy dobrze ją usłyszeliśmy. Gdy sobie to uświadomiła, zaczerwieniła się lekko. Przez moment się powstrzymywałem, ale w końcu prychnąłem i zaśmiałem się lekko. Podobnie zrobili Paul i Ruth. Nawet pielęgniarka zachichotała cicho, po czym spojrzała na mnie zawstydzona.

– Przepraszam. Nie powinnam – wyszeptała.

– Proszę się nie przejmować – uspokoiłem ją – Taka już prawda. Nie musi pani przepraszać. 

Niedługo potem mój rodzic wrócił na salę. Był dziwnie zadowolony. Próbował to ukryć, ale wciąż uśmiechał się lekko. Od razu to zauważyłem. 

– Gotowe – oznajmiła nagle kobieta, która mnie opatrywała – Proszę brać te tabletki dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Zapraszam na kontrolę za dwa tygodnie – dodała. Jako jedyny jej podziękowałem, razem z rodzeństwem pożegnaliśmy się, jedynie ojciec nie odezwał się słowem. Przewróciłem oczami. 

– Pospieszcie się. Nie możemy się spóźnić – ponaglił nas. Nie mógł doczekać się tego, aby triumfować. Obserwować upadek Masona Wilsona. To jak wydają mu wyrok, niszcząc całe jego życie oraz jego rodziny. 

To było okropne. 

~~~

Dopiero siedząc na korytarzu, poczułam lekki stres. Obserwowałam tych wszystkich przechodzących obok pracowników. Jedni sztucznie się uśmiechali, inni przyglądali się nam z wyższością, a jeszcze inni wyglądali na zupełnie obojętnych. Przynajmniej z jednym z nich miałam za niedługo zobaczyć się na sali rozpraw. Ktoś z nich miał za parę minut oskarżać mojego ojca, osądzać za ostatnie kilka miesięcy jego życia i wydawać wyrok. 

Zaczęłam się nieco niepokoić. To, co wiedziałam o ojcu, nie było zbyt pozytywne. Ale tyle już wystarczało. Wolałam mieć o nim wyobrażenie takie, jak dotychczas. Znać go od własnej strony. Mieć świadomość jego wad i zalet, ale jedynie na podstawie własnych przeżyć i obserwacji.

Za moment mogło okazać się, że zrobił dużo więcej złego, niż sądziłam. Mogło okazać się, że jego nielegalne działania trwały dłużej. Może robił to od lat? Może zniszczył życie większej ilości osób niż tylko rodzinie Mortonów? A co jeśli dostanie dożywocie?

Te wszystkie myśli kłębiły się w mojej głowie i nie potrafiłam nad nimi zapanować. Do tej pory spokojna Ivy, przestała bawić się tabletem i nerwowo tupała nogami. Jak miałam ją wesprzeć i uspokoić, gdy sama zaczęłam się denerwować?

– Za chwilę wrócę – wyszeptałam w kierunku siostry i mamy, wstając z krzesła. Szłam przed siebie, nie wiedząc dokąd poprowadzi mnie korytarz. Chciałam znaleźć toaletę, nie mając pojęcia gdzie jestem. Pierwszy raz byłam w tym budynku.

– Naomi – usłyszałam nagle głos Richarda. Był za mną. Odwróciłam się w jego stronę i zauważyłam w jakim był stanie.  Otworzyłam szeroko oczy, gdy ujrzałam jego zabandażowaną twarz. 

– Człowieku... – mruknęłam, podchodząc do niego – Jak ci się to stało, do cholery? – zapytałam. W tym momencie minął nas pewien elegancko ubrany mężczyzna, który spojrzał na mnie surowo i oceniająco. Zerknęłam na niego obojętnie, mając gdzieś co myślał o mnie czy moim sposobie wypowiadania się i podeszłam do przyjaciela.

– Długa historia – odparł – Potem ci opowiem, zaraz zacznie się rozprawa.

– Jezu... – mruknęłam – Czy ty musisz klasycznie dostać w twarz chociaż raz na miesiąc? 

– Najwidoczniej tak.

Zrezygnowałam z pójścia do łazienki, bo i tak nie udało mi się jej znaleźć. Zresztą nie miałam już zbyt wiele czasu. Wcześniej miałam szczerą nadzieję, że spotkanie i rozmowa z Richardem mnie jakoś uspokoi. Jednak gdy zobaczyłam to, jak wyglądał, zestresowałam się jeszcze bardziej. Myśli na temat tego, co mogło mu się stać plątały się z obawami dotyczącymi przebiegu rozprawy. W tle pojawiał się jeszcze Nate i moje niezrozumiałe uczucia względem niego. Mieszanka wybuchowa. Byłam tak przytłoczona i zagubiona, że nie zwracałam na nic uwagi. 

W końcu rozpoczęła się rozprawa.

~~~

– Czyli twierdzi pan, że pan Morton wiedział o kontrakcie? 

– Tak. 

– Miał świadomość, iż poniesie wielkie straty, a i tak go podpisał?

– Przekazałem mu plik dokumentów – oznajmił mój ojciec – Kazałem zapoznać się z wszystkim, co było tam zapisane. Fakt, wmówiłem mu, że to zwykła umowa, dzięki której zyski firmy podzielone będą po równo na nas dwóch – przyznał – Ale gdyby był odpowiedzialnym mężczyzną, przeczytałby całość, łącznie z tym, co było zapisane małym druczkiem. Nie podpisałby dokumentów i nie zniszczył sobie życia. 

– Brzmi jak idealny plan – rzekł oskarżyciel, czyli ojciec Kate. Dostrzegłam siedzącego obok Gregory'ego Mortona. Aż w nim wrzało. Ja za to trzęsłam się jak nigdy wcześniej. Ogarniała mnie panika – Mój klient nigdy w życiu nie pomyślałby, że pan go oszuka. Przyjaźniliście się od lat – ciągnął – A jednak. Znalazłem dowody przeciwko panu, które są nie do odparcia. 

Mocno zacisnęłam palce na materiale spodni. Czułam, że nadchodzi decydujący moment. Jakie dowody mieli? Jak miało to wpłynąć na nasz los? 

Nagle drzwi do sali otworzyły się. Spojrzałam w tamtym kierunku i ujrzałam zagubionego Nate'a, rozglądającego się po sali. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zaczął iść w moim kierunku, gdyż było obok mnie wolne miejsce. Uniosłam głowę w górę i na moment przymknęłam oczy, słysząc jego przepychanie się między krzesłami. 

– Nie sądziłam, że przyjdziesz – wyszeptałam, gdy zajął miejsce obok mnie.

– Lepiej późno niż wcale.

– Proszę o przedstawienie dowodów – odezwał się obrońca. Zaczęłam niespokojnie oddychać i wbijać paznokcie w swoją dłoń. Nagle poczułam dotyk Nate'a na swojej skórze. Delikatnie ścisnął moją dłoń, lecz nie zabrał jej. Zaczęłam nieco się uspokajać, ale wciąż byłam potwornie spięta. Po chwili zabrałam dłoń od ręki blondyna. Wciąż byłam na niego zła za te wszystkie nastroje i humorki.

Gdy adwokatowi wręczono kopie dokumentów, otworzył szeroko oczy. Serce podeszło mi do gardła.

– Wyciek z konta bankowego. Okazuje się, że regularnie, średnio raz w miesiącu otrzymywał pan ogromne sumy pieniężne. Były one przekazywane panu od Caspera Warrena – W mojej głowie zapaliła się lampka. Już gdzieś słyszałam to nazwisko. Ale nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie i do kogo należało. Zapamiętywanie imion nie było moją mocną stroną – Co ciekawe, inną rzecz, którą udało mi się odkryć, jest fakt, iż miał pan romans z żoną mojego klienta. A w pańskim gabinecie znaleziono obrazy ją przedstawiające. 

– Zgadza się – rzekł twardo mój rodzic, patrząc zrezygnowanym wzrokiem na oskarżyciela.

– Wie pan co jeszcze odkryliśmy? Obrazy były jedynie przykrywką pańskiego interesu. 

Wyprostowałam się gwałtownie, czując dreszcz na swoich plecach. Jak to: przykrywką?

– Po wyjęciu obrazów z ram, znaleźliśmy woreczki z narkotykami. Były na nich wyłącznie pańskie odciski palców. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top