Część 8
Tydzień później
William
Paul codziennie przynosi mi kawę z "Coffee Heaven", dodam, że na moje polecenie. Mam dziwną satysfakcję, że to prawdopodobnie Maya ją przyrządza. Ciągle o niej myślę, nie poznaję samego siebie. W weekend nawet przez myśl mi nie przeszło by wyjść na miasto. Za to bardzo często zastanawiałem się czy ona to zrobiła. Nieee, na pewno była w domu. Tak jak mówiła, w rzeczywistości nie wygląda na imprezowiczkę. I to mi odpowiada. Nie mam do niej żadnych praw, może robić co chce ale mimo to nie chcę jej wyobrażać sobie z innym facetem. Jestem popierdolony...Po długim dniu w biurze, wychodzę i wsiadam do swojego samochodu. Obieram tym razem inną drogę. Jestem jak na autopilocie. Po paru minutach zatrzymuję się na przeciwko kawiarni. Zaraz będzie 18.00 i będą zamykać. Chcę chociaż na chwilkę ją zobaczyć. Nie wysiądę, tylko zerknę. Po paru minutach widzę jak w "Coffe Heaven" gasną światła a z bocznej alejki otwierają się drzwi. Dostrzegam Mayę, która kieruje się do śmietnika. Otwiera pokrywę i wyrzuca pełny worek. Jest ubrana w strój roboczy , czyli czarną koszulkę z logiem kawiarni i spodnie w tym samym kolorze. Już mam odjeżdżać by mnie nie zauważyła, gdy nagle widzę jakiś ruch za nią. Ktoś chwyta ją od tyłu i zakrywa jej usta dłonią. Nawet się nie zastanawiam, szybko wyskakuję z samochodu i pędzę w ich kierunku. Jakiś facet ciągnie ją w głąb alejki i widze , że Maya mnie zauważa. Z jej oczy bije przerażeniei i po policzkach lecą łzy.
-zostaw ją ty gnoju!- krzyczę na napstnika i kiedy mnie widzi , puszcza Mayę i wyciąga nóż
-nie podchodź chłoptasiu- szczerzy się idiota. Chwytam Mayę za rękę i ciągnę ją za siebie.
-taki cwaniaczek z ciebie? Może ze mną spróbujesz co śmieciu?- warczę na niego i czuję jak zaraz wybuchnę. Długo się nie zastanawiam. Doskakuje do niego, wytrącam z jego brudnej łapy nóż i powalam na ziemię. Siadam na niego okrakiem i jak szalony zaczynam go uderzać. Nie ma ze mną szans. Nie kiedy jestem w takim stanie. Cały czas zadaję ciosy i po chwili jego cała twarz jest pokryta krwią. W oddali słyszę szloch Mayi i to mnie sprowadza na ziemię. Facet jest nieprzytomny, może nawet już martwy. Nie mam zamiaru to sprawdzać. Wstaję i szybko podchdzę do przerażonej Mayi i przyciągam do swojej piersi. Oplatam ją ramionami i zakrwawionymi rękoma zaczynam masować jej plecy.
-uspokój się, już nic ci nie grozi, jestem tutaj-szepczę w jej włosy. Ona nadal płacze, jest roztrzęsiona. Moja mała nie zasłużyła sobie na to. Nie chcę mieć do czynienia z policją, więc szybko ciągnę ją do mojego samochodu i każę jej wsiadać. Kiedy jesteśmy już w środku, sięgam za nią, łapię za pas bezpieczeństwa i ją zapinam. Jest w szoku. Kładę dłonie na jej twarzy i kieruję w moją stronę. Patrzymy sobie w oczy i mówię...
-jesteś bezpieczna, nie pozwolę by ktoś cię skrzywdził rozumiesz?- pytam i cholera to właśnie mam na myśli. Całe szczęście , że dzisiaj moja idiotyczna obsesja kazała mi tutaj przyjechać. Mógł ją zgwalcić, mógł ją zabić!!! Co za ironia, uratowałem ją z rąk potwora choć sam nim jestem.
-czy mnie rozumiesz?- ponawiam pytanie i Maya kiwa głową. Nadal nie może wymówić żadnego słowa.
-gdzie mieszkasz? Zawiozę cię do domu- po pary sekundach nabiera głęboki wdech i podaje adres. Podjeżdżamy pod jej kamienicę i muszę przyznać, że jest to nieciekawa okolica. Wysiadam z samochodu i go okrążam. Otwieram jej drzwi i podaję rękę. Chwyta ją i wysiada. Następnie idę z nią do komienicy. Wchodzimy po schodach i na drugim piętrze Maya zatrzymuje się przy swoich drzwiach. Sięga do torebki i wyciąga klucze. Nic nie mówi i dostrzegam jak jej ręce całe się trzęsą.
-daj mi klucze, ja otworzę- ne czekam na odpowiedź, po prostu robię to co powiedziałem. Wchdozimy do środka i zamykam za nami drzwi. Rozglądam sie po małym pokju z aneksem kuchennym. W oddali widzę tylko jedne drzwi, więc albo to jej sypialnia i dalej jest łązienka. Albo to tylko łazienka. Nie zdziwiłbym się gdyby okazało się, że śpi na tej starej kanapie. Mimo, że to nora, widać , że o nią dba jak może. Jest czysto i schludnie. Maya siada na kanapie zakrywa swoją twarz dłońmi. Podchodzę do niej i kucam przed nią. Odsuwam jej ręcę bo chcę na nią popatrzeć. Ma zaczerwienione i opuchnięte oczy od płaczu. Ścieram palcem jej sływającą łzę na policzku.
-dziękuję ci William, gdyby nie ty...
-ciiii, już wszystko dobrze Maya- powinienem zabrać dłoń, ale tak przyjemnie trzymać ją na jej policzku. Zjeżdżam na jej szyję i zaczynam delikatnie masować.
-odpręż się trochę, jestem przy tobie
-musimy zadzwonić na policję, on pewnie nadal tam leży...
-to śmieć Maya, nie będziemy dzwonic na policję. Wyprze się wszystkiego i narobi nam problemów. Dostał to na co zasłużył. Drugi raz zastanowi się czy warto...
-a jeśli znowu to zrobi?
-obiecuję ci , że już nigdy go nie spotkasz.
Jeszcze przez chwilę z nią siedzę, ale już myślami jestem gdzie indziej. Gdy wychodzę , każę jej dobrze zamknąć drzwi. Teraz pozostaje mi wrócić na miejsce zdarzenia. Mam nadzieję, że nadal leży za śmietnikiem.
I jest, już odzyskał przytomność i próbuje wstać. Jeszcze mnie nie zauważył.Z płaszcza wyciągam swoje skórzane rękawiczki i zakładam je. Jest jesień więc o tej porze jest już ciemno. Nikt nas nie zobaczy. Charczy i pluje krwią na chodnik. Kiedy udaje mu się wstać, postanawiam w końcu się ujawnić...
-już idziesz? Myślałem, że jeszcze się zabawimy śmieciu- na dźwięk mojego głosu odwraca się i widzę jego szok wymalowany na twarzy.
-czego chcesz ?- warczy na mnie
-chcę tylko zobaczyć jak bierzesz ostatni oddech- mówię z wielkim uśmiechem na twarzy
-pojebało cię psycholu?- nie lubię tego słowa, więc nie tracąc czasu rzucam się na niego, uderzam go pięścią w twarz i kopię kolanem w brzuch. Zgina się z bólu i pada na ziemię. Wyciągam nóż z kieszeni i jego oczy robią się ogromne.
-widzisz , ja też mam zabawkę- śmieję się z jego przerażenia, już nie jest taki hej do przodu.
- przepraszam, już nigdy tego nie zrobię, chciałem ją tylko trochę nastraszyć , to wszystko- skomle jak mała dziwka i bardzo mi się to podoba.
-nie kłam, chciałeś ją zgwałcić a potem może nawet i zabić
-nie, nie, to nie prawda...chciałem...chciałem ją obrabować
-hahaha obrabować ? Klenerkę? Miała w ręku tylko śmieci idioto. Chociaż wiesz co? To i tak bez znaczenia. Zadarłeś z niedodpowiednim człowiekiem- nie daję mu szansy na dalsze wyjaśnienia, znów go przyszpilam i choć stara się ze mną walczyć to nie uda mu się wyjść z tego cało. Wykorzystuję okazję i przejeżdżam szybko ostrzem po jego gardle . Zaczyna się krztusić i wykrwawiać. Nachylam się by mnie widział i mówię...
-miałeś pecha spotykając większego potwora od siebie- chwilę później , tak jak mu powiedziałem, z wielką przyjemnością przyglądam się jak ostatni raz nabiera powietrza. Kolejne martwe oczy. Tym razem czuję jeszcze większą satysfakcję. Obroniłem Mayę i chyba mogę nazwać siebie bohaterem. Może nie takim klasycznym ale zawsze coś. Podnoszę zwłoki i wrzucam do wielkiego kontenera na śmieci. Ufff trochę się namęczyłem, ale było warto. Nadal uśmiechając się, wracam do samochodu i zmierzam do swojego domu. Ten wieczór mógł się skończyć źle dla Mayi, muszę mieć na nią oko. Taaak , to właśnie zrobię. Będzie pod moją opieką...
Jeśli Ci się podobało, to zostaw znak po sobie ;D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top