6. Skrytka numer 1276
Cześć mordeczki. :D Zauważyliście, że poprzedni rozdział ma tytuł "Nowa Nadzieja" a na gifie jest nie kto inny jak Han Solo? XD To było całkowicie przypadkowe i niezamierzone. Gwiezdne Wojny opanowały mój mózg.
Rozdział trochę długi, więc jak dotrwacie do końca, to dajcie znać. :D
______________________________
- Eddie, potrzebuję to wiedzieć na wczoraj.
- Ale niby jakim cudem ja mam to zrobić?!
Brian i Michael znajdowali się w przybytku Eddiego i jego kumpli. Chcieli, aby hakerzy znaleźli wszystkie skrytki pieniężne Abruzziego w mieście.
- Stary, przecież jesteś królem hakerów! - Mike nie ustępował. Musieli zdobyć te informacje, a ani on, ani Brian nie znali się na komputerach nawet w połowie tak dobrze, jak ta banda geeków.
- Nie, królem, a właściwie królową jest Felicity Smoak, ale wy pewnie i tak nie wiecie kto to... - Eddie jak zwykle miotał się po całym pomieszczeniu, od jednego stanowiska, do drugiego. - Spróbuję, ale Abruzzi tez ma swoich ludzi od zabezpieczeń i nie wydaje mi się, żeby takie dane były dostępne na publicznych serwerach.
Brian bawił się znalezioną kostką Rubika.
- Zawsze wydawało mi się, że hakerzy są właśnie od wynajdywania tych niedostępnych informacji - powiedział, usiłując ułożyć czerwoną ściankę.
Informatyk zdjął okulary i zaczął pocierać nasadę nosa kciukiem i palcem wskazującym.
- Owszem, ale to nie wygląda tak jak na tych wszystkich filmach, że bierzesz klawiaturę, wpisujesz kilka linijek kodu i bang! niszczysz serwery pentagonu. Jeśli ci od mafiosa wykryją atak na ich sieć mogą napuścić na nas wyjątkowo paskudnego wirusa, lub też nas zlokalizować, przyjść tu i wszystkich pozabijać. Żadna z tych wizji nie jest specjalnie optymistyczna.
Michael miał ochotę udusić Eddiego. Powstrzymał się największym wysiłkiem woli.
- Po prostu rób to, co umiesz najlepiej. Spuszczanie łomotu zostaw nam.
Chłopak po raz ostatni popatrzył na Afroamerykanina, zastanawiając się, dlaczego właściwie się z nim przyjaźni, po czym zrezygnowany usiadł do komputera. Splótł dłonie i strzelił stawami, a następnie zabrał się do roboty. Jego palce zaczęły śmigać po klawiaturze, wzrok utkwił w monitorze. Brian i Mike stanęli za nim, obserwując poczynania młodego informatyka.
- Rozpraszacie mnie - fuknął na nich Eddie.
Po chwili na ekranie pojawiły się pola, w których należało wpisać hasła zabezpieczające.
- Łamanie kodów zajmie mi chwilę, w tym czasie możecie się zająć czymś innym niż wgapianie się i irytowanie mnie.
Brian i Mike spojrzeli po sobie, wzięli głębokie oddechy i zaczęli swój występ.
"Dog goes woof
Cat goes meow
Bird goes tweet
and mouse goes squeek
Cow goes moo
Frog goes croak
and the elephant goes toot"
- Dobra, dobra! Dosyć! Nie znoszę was - warknął Eddie, kręcąc głową.
Partnerzy przybili piątki i ponownie zajrzeli w ekran komputera.
- Mam - oznajmił Eddie, poprawiając spadające okulary. - Widzicie te mrugające punkty? Tam znajdują się największe kwoty, jakie Abruzzi posiada w tym mieście.
Brian przeskanował wzrokiem mapę. W sumie punktów było pięć, każdy w innej części miasta. Będą musieli się sporo najeździć.
- Jeżeli zrobimy skok na pierwszą skrytkę, nasz Don Corleone natychmiast się o tym dowie i odpowiednio zabezpieczy resztę forsy - powiedział Mike, krzywiąc się.
W głowie blondyna również pojawiła się taka myśl.
- Niekoniecznie - wtrącił się Eddie. - Jeśli wyrobicie się w ciągu nocnej przerwy, będę w stanie wam pomóc. Jestem w stanie stąd kontrolować zabezpieczenia tych budynków, nie przyłożyli się zbytnio przy ich projektowaniu. Będziecie mieli na to mniej więcej cztery godziny. Pytanie tylko, jak szybko jesteście w stanie jechać?
Sheppard uśmiechnął się.
- Szybko.
Tak, jak Brian podejrzewał, Emily czekała na niego w miejscu ich pierwszego spotkania. Do rozpoczęcia planowanej akcji zostało mu jeszcze trochę czasu, mógł więc spokojnie z nią porozmawiać.
Na jej widok jego serce szybciej zabiło, na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Brunetka podeszła do niego lekkim krokiem i przytuliła się.
- Jesteś - powiedziała.
- A gdzie miałbym być?
Emily odsunęła się od chłopaka i spojrzała w jego błękitne tęczówki.
- Renzo był u mnie wczoraj wieczorem, rozmawialiśmy. Powiedział mi, żebym nie brała tabletek, że żadnego krwiaka nie ma. Co to ma znaczyć?
Brian ujął jej dłonie i poprowadził ją do jednej z ławek znajdujących się na skraju wzniesienia. Usiedli blisko siebie. Dziewczyna wpatrywała się w niego, oczekując wyjaśnień.
- Twój kuzyn odwiedził mnie wczoraj. Założyliśmy się, że jeśli wygram z nim wyścig, udzieli mi informacji na twój temat. Miałaś rację, mówiąc, że on coś wie. Twój wuj wymyślił tego krwiaka, żebyś brała tabletki powodujące zanik pamięci. To właśnie przez nie nie mogłaś sobie niczego przypomnieć.
Oczy Emily tkwiły nieruchome. Jej mózg usiłował przetrawić to, czego właśnie się dowiedziała. Jej własny wuj faszerował ją jakimiś prochami, ponieważ nie chciał, aby jej wspomnienia wróciły.
- Dlaczego?
- Em, mówiłem ci. To nie policjanci są sprawcami tej blizny. - Brian przesunął kciukiem po wgłębieniu na jej skroni. - To Fabio do ciebie strzelił, za to, że go zdradziłaś.
Brązowooka gwałtownie wstała, przy okazji kopiąc z wściekłości w ławkę. Podeszła do krawędzi i oparła się na barierce oddzielającej ją od przepaści. Spojrzała na rozciągające się pod nią miasto. Opuściła głowę.
- Co ja mam teraz zrobić? - spytała cicho.
Brian obserwował ją, gotowy w razie potrzeby powstrzymać ją przed skokiem. Słysząc jej pytanie, zaczął się zastanawiać, co też mógłby jej poradzić.
- Cóż, dzięki Renzo wiemy jedno: musisz przestać brać te tabletki. Ja i Mike już działamy, niedługo będzie po wszystkim. Póki co muszę prosić cię, abyś z niczym się nie zdradzała przed wujkiem. Daj nam jeszcze trochę czasu, a obiecuję, że ci pomożemy.
- Ja nie chcę tam wracać - powiedziała brunetka, odwracając się w stronę Briana. Jej oczy pełne były łez. Skrzyżowała na piersi ramiona, patrząc na blondyna.
- Hej, nie płacz, mała. - Brian wstał i zbliżył się do niej. - To nie potrwa długo, zaufaj mi. Nie zawiodę cię. Nie tym razem.
Chłopak pochylił się i złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Em przymknęła oczy, unosząc nieco podbródek. Przez jej ciało przebiegł przyjemny dreszcz, którego od tak dawna nie czuła.
- Wszystko będzie dobrze - powtórzył Brian, przyciągając ją do siebie i zamykając w uścisku swych ramion.
Stali tak przez dziesięć minut. Potem pożegnali się, i każde ruszyło w swoją stronę. Oboje mieli zadania do wykonania, każde najlepiej, jak potrafi.
Dochodziła północ. Równo z jej wybiciem Brian i Mike mieli wyruszyć do pierwszego z miejsc zaznaczonych na mapie Eddiego. Oboje byli ubrani na czarno, odpowiednio do takiej roboty. Informatyk podszedł do nich i obojgu wręczył małe słuchawki.
- Dzięki temu będziemy się kontaktować. Będę udzielał wam wskazówek. Zawsze musicie odczekać, dopóki nie powiem wam, że zabezpieczenia zostały zdjęte. W przeciwnym razie uruchomicie alarm, a tego byśmy nie chcieli. Jego oszczędności znajdują się w pięciu bankach, każdy należy do innej firmy. Budynki nie będą puste, więc musicie być ostrożni. Jakieś pytania?
- Czy można dzięki temu zamówić żarcie?
Eddie i Brian spojrzeli na Mike'a z politowaniem.
- No co? - Murzyn wzruszył ramionami i powrócił do sprawdzania swojej broni.
- Pamiętajcie, żeby działać szybko. Idźcie. I niech moc będzie z wami.
- Czy ty właśnie zacytowałeś "Gwiezdne Wojny"?
- Tak! Zawsze chciałem to zrobić. - Eddie wyrzucił w górę pięści w zwycięskim geście.
Mike i Brian wyszli na zewnątrz i zapakowali się do nissana Briana. Na tą akcję potrzebowali szybkiego samochodu, tak więc bryka Shepparda nadawała się idealnie. Poza tym, Mike za nic w świecie nie naraziłby swojego ferrari na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Równo z wybiciem północy Brian wcisnął gaz do dechy.
Rozpoczął się ich wyścig z czasem.
- Eddie, informuj.
- Cel numer jeden znajduje się przy Worth Way. - Głos Eddiego rozbrzmiał w ich słuchawkach głośno i wyraźnie.
- Okej, jedziemy tam.
Brian skręcił w prawo, nie zważając na czerwone światła. Moreau został o wszystkim uprzedzony, tak więc nikt nie powinien go ścigać za przekroczenie prędkości. Z resztą i tak nie zamierzał się tym przejmować.
- Jesteśmy na Worth Way.
- Budynek banku macie na końcu ulicy, po prawej stronie.
Blondyn przyspieszył, aby już po chwili z piskiem opon zatrzymać się przed bankiem, w którym Abruzzi trzymał część swoich pieniędzy.
Mike i Brian nałożyli na głowy kominiarki, wzięli broń i plecaki i pobiegli na tyły budynku, poruszając się jedną z dwóch bocznych, wąskich uliczek.
Tak, jak się spodziewali, z tyłu nie było nikogo. Zatrzymali się.
- Eddie, melduj. Jak z zabezpieczeniami? - spytał Mike, kucając za śmietnikiem.
W słuchawkach usłyszeli głośny pisk. Skrzywili się, a czarnoskóry zaklął.
- Wybaczcie, małe spięcie. Już, możecie wchodzić.
Brian podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Drzwi ustąpiły, mężczyźni wślizgnęli się do środka. Kolejnym zadaniem ich komputerowego pomocnika było naprowadzenie ich na skrytkę mafiosa.
- Pierwszy w prawo, miniecie pokoje dla pracowników, toalety i dojdziecie do windy.
Poruszali się kierowani jego głosem, cały czas rozglądając się za jakimiś pracownikami. Korytarz był jednak pusty.
- Jesteśmy. Winda nie działa.
- Bo nie macie karty dostępu. Spójrz na lewo. Widzisz kwadratową klapę?
Brian spojrzał na Mike'a, domyślając się, co za chwilę usłyszy.
- To jest zsyp na śmieci. Musicie się nim opuścić, inaczej się tam nie dostaniecie.
- A nie możesz po prostu jakoś aktywować tej windy? - spytał Mike.
- Wtedy was zauważą. Poza tym, ominie was cała frajda.
Brian westchnął, po czym podniósł pokrywę. Z niechęcią spojrzał w dół.
- No, nie bądź cykor, księżniczko - ponaglał go Mike.
- Naprawdę chcesz, żebym cię tam wrzucił głową w dół? - Brian uniósł pytająco brew.
Afroamerykanin cofnął się parę kroków, kręcąc przecząco głową.
Sheppard wskoczył do środka i zamknął oczy. Czuł na twarzy pęd powietrza, kiedy zjeżdżał w dół. Wrażenie było takie jak na zjeżdżalni, tyle że z bardziej bolesnym lądowaniem. Blondyn trafił siedzeniem na ziemię. Jęknął, lecz słysząc zbliżającego się kumpla, szybko przeturlał się na bok. Michael spadł blisko niego ze zduszonym jękiem.
- Przypomnij mi, żebym udusił Eddiego, jak wrócimy - powiedział Mike, zbierając się z podłogi.
Rozejrzeli się po pomieszczeniu. Najwyraźniej znajdowali się w pralni połączonej ze składowiskiem różnego rodzaju odpadów.
- Gdzie teraz? - Brian poprawił swoją słuchawkę, oczekując dalszych wskazówek.
- Na wprost was powinny być drzwi. Za nimi znajduje się korytarz. Na jego końcu znajdziecie wejście do skrytki. Alarmy są dezaktywowane.
- Co z ochroną? Są tam jacyś ludzie?
Michael wyciągnął zza paska broń i naładował ją.
- Są, ale jest na to sposób. Zajrzyj do plecaka.
Brian zrobił tak, jak Eddie kazał. Klęknął na jednym kolanie i rozsunął zamek.
- Spakowałem wam kilka puszek specjalnego gazu, który uśpi nieproszonych gości na kilka godzin.
- Jesteś tego pewien? Nikt nie może dowiedzieć się o napadzie, nim nie zaliczymy wszystkich budynków.
Chłopak nie był do końca przekonany.
- Spokojna twoja rozczochrana, to sprawdzony produkt. Testowałem go na rodzicach, kiedy wyjeżdżałem na nocne rozgrywki mistrzostw świata w LOL'a. Będą spali jak zabici co najmniej do rana.
Nie pozostało im nic innego, jak zaufać nerdowi. Brian wyjął jedną puszkę i przyjrzał się jej. Na wierzchu miała zawleczkę, zupełnie jak w granacie. Podeszli do drzwi.
Tymczasem Eddie starał się jak mógł, siedząc w Centrum Dowodzenia razem ze swoimi kumplami, którzy byli jego wsparciem. Póki co wszystko szło gładko, nie natrafił na żadne skomplikowane zabezpieczenie, któremu nie mógłby dać rady. Modlił się, aby w dalszej części misji też tak było.
Czuł się znakomicie. Zupełnie jak jeden z bohaterów komiksów, które tak uwielbiał. On, niepozorny informatyk, pomagał dwóm gościom, którzy chcieli skopać tyłek złego mafiosa. Brzmiało to jak scenariusz całkiem dobrego filmu akcji. Którego on, Eddie Kravetzki, był częścią.
Z jego marzeń wyrwały go podniesione głosy jego kolegów po fachu.
- Ej, ja tu pracuję, cwele! Możecie być trochę ciszej?!
- Goku właśnie spuszcza łomot Vegecie!* - odkrzyknął jeden z nich.
Brunet wstrzymał oddech.
- I nic mi nie mówicie?!
Eddie natychmiast zerwał się z krzesła i podbiegł do swoich towarzyszy, dołączając do nich w oglądaniu swojego ulubionego show.
- Na trzy. Ty otwierasz, ja rzucam - wyjaśnił Sheppard.
Mike skinął głową.
- Raz... Dwa... Trzy.
Michael otworzył drzwi, a Brian oderwał zawleczkę i wrzucił puszkę do środka. Przyjaciel na powrót zamknął drzwi, przyciskając materiał kominiarki do twarzy.
- Ile mamy odczekać?
- 3 minuty.
Były glina spojrzał na zegarek. Czekali, aż gaz uśpi osoby będące w pomieszczeniu i ulotni się na tyle, aby ich samych nie zwalił z nóg. Następnie weszli do środka, rozglądając się za skrytką należącą do Abruzziego.
- Numer 1276 - usłyszeli w słuchawkach.
Michael pierwszy dopadł odpowiedniego schowka i zabrał się za rozwalanie zamka.
- Ej, stary, czekaj! - Brian chwycił jego rękę. - Mam coś, co nam pomoże.
To mówiąc, blondyn wyjął z plecaka urządzenie do rozbrajania zamków.
- Należał do Emily, Moreau wydał mi go po jej śmierci. Skonfiskowali go, kiedy ją złapali - wyjaśnił chłopak.
Czas dłużył im się niemiłosiernie, kiedy tak stali i patrzyli, jak gadżet pracuje nad otworzeniem zamka. Odetchnęli, gdy usłyszeli ciche kliknięcie. Skrytka stanęła przed nimi otworem. W środku leżały paczki banknotów o niespotykanym w obiegu nominale 500 dolarów.
- Wow, cóż za spotkanie, panie McKinley**. - Na widok tylu pieniędzy oczy Michaela niemalże wyszły z oczodołów.
- Nie wgapiaj się, tylko zabieraj to - polecił Brian, pakując banknoty do plecaka.
- Stary, myślisz, że Moreau by się zorientował, gdybyśmy... no wiesz... wzięli sobie ze dwie, trzy takie pęczki? - spytał Michael, niby mimochodem.
Sheppard skarcił go wzrokiem, zasuwając zamek.
- Skup się na zadaniu. Wynagrodzę ci twoją pomoc, o to się nie martw.
- Stary, ja żartuję, w życiu bym od ciebie kasy nie wziął! No, poza tą, którą mi wisisz...
Przyjaciele wybiegli z pomieszczenia, wracając do pralni.
- Eddie, gdzie teraz?
- Teraz uruchomię wam windę, bo już nikt was nie zobaczy.
Szybkim krokiem ruszyli do windy. Po chwili drzwi rozsunęły się. Weszli do środka, oczekując, aż Eddie zawiezie ich na górę.
Kiedy już wydostali się na zewnątrz, popędzili do auta, zerkając na pozostały im czas.
- Nasz następny cel?
- Park Avenue, niedaleko mostu.
- Przyjąłem. - Brian odpalił silnik. - Jesteśmy w drodze.
______________________________
* Goku i Vegeta - postaci z popularnego anime stworzonego przez Akirę Toriyamę pt. "Dragon Ball".
** William McKinley - dwudziesty piąty prezydent USA; jego podobizna znajduje się na banknocie o nominale 500 dolarów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top