14. Porozumienie

- Emily, czy możesz ze mną w końcu porozmawiać? Co się z tobą dzieje ostatnio?

Renzo usiłował dogonić dziewczynę, lecz ta wyraźnie go unikała. Nie miał pojęcia, czy chodzi o ich ostatnią rozmowę, czy może o coś, co wydarzyło się podczas misji. Ponoć było to coś złego, ale nawet Mark nie chciał nic zdradzić. Włoch nie pytał, niemniej jednak zależało mu na tym, by kuzynka wreszcie się do niego odezwała, jeśli miał jej w jakikolwiek sposób pomóc.

W dodatku Brian ciągle dręczył go telefonami. Wyglądało na to, że z policjantem Em też się nie kontaktowała, a ten odchodził od zmysłów, wciąż mając przed oczami scenę wynoszenia nieprzytomnej brunetki z jego mieszkania.

Tymczasem Emily zamknęła się w sobie. Postanowiła całkowicie skupić się na zadaniach powierzanych jej przez wuja. Tamtego dnia coś w niej pękło, zdecydowała, że nie chce z nikim utrzymywać głębszych relacji. Nie chciała bowiem nikogo ranić, poza tym uważała, że ktoś taki nie zasługuje na to, by być kochanym. Nie taki potwór, jakim była.

Od zabicia Mao zaliczyła łącznie cztery wypady, podczas dwóch musiała posłużyć się bronią. Zabiła trzy osoby, a każde kolejne odebranie życia przychodziło jej z większą łatwością. Emily pogrążała się w przestępczym świecie, niemal całkowicie zapominając o Brianie i o tym, że czekało na nią jej dawne życie. Jej umysł powoli zaczął się zaprogramowywać, a ona nie starała się nic z tym zrobić. Według niej nie było już dla niej ratunku, sądziła, że zabicie Mao było przekroczeniem pewnej granicy, zza której nie ma powrotu.

Gdyby zdecydowała się na rozmowę z Renzo lub z Brianem, z pewnością wytłumaczyliby jej, że nie mogła wiedzieć, że to jeszcze młody chłopiec. Że przecież tylko się broniła, a sam Mao zabiłby ją, gdyby miał ku temu okazję.

Emily tego nie zrobiła i pozwalała tej wyniszczającej myśli zatruwać umysł.



Ciągły brak wiadomości od Emily denerwował i niepokoił Briana. Co prawda Renzo zapewniał go, że wszystko jest w porządku, ale blondyn średnio w to wierzył. Coś się zmieniło. Sheppard bał się, że być może Emily zmieniła zdanie, że jednak nie chce do niego wrócić, być z nim. Nie wiedział, co ma robić, co myśleć. Nienawidził poczucia bezsilności. Tak samo czuł się, kiedy dowiedział się o śmierci rodziców i nic z tym nie mógł zrobić. Paskudne uczucie.

Rzucał się więc w wir pracy, kiedy tylko nadarzyła się okazja, jechał w teren. Doczepiał się do każdej możliwej ekipy, aż w końcu ludzie zaczęli go omijać. Ci bardziej śmiali dzwonili do Mike'a, aby zajął czymś Briana. Niestety, nawet w warsztacie chłopak szybko się nudził, a i tam irytowali się, że wchodzi ludziom w drogę.

- Stary, wrzuć na luz. Zachowujesz się jak laska podczas okresu, z tą różnicą, że ty nie rzucasz przedmiotami.

Brian odłożył trzymany w ręku klucz francuski. Spojrzał na kumpla zbolałym wzrokiem i westchnął.

- Ja już nie wiem co robić. Emily nie chce ze mną gadać, a ja nie wiem o co jej chodzi, Wostock wciąż nie ma żadnych wieści... ja tu zwariuję, jak tak dalej pójdzie.

- Całkowicie cię rozumiem. I wiesz co? Wcale nie musimy czekać na konkretną okazję. Sami możemy przyczaić się na tego drania. Jestem pewien, że nie siedzi zamelinowany w jednym miejscu.
Brian pokiwał głową.

- Masz rację, zapewne jakoś przemieszcza się pomiędzy kilkoma lokalizacjami.

- No. Wystarczy go tylko namierzyć i capnąć tego mafiosa od siedmiu boleści i po sprawie. Wszystko wróci do normy.

Brian milczał. Nie do końca był przekonany do tego pomysłu.

- To jak? - Mike spojrzał na niego, zacierając ręce.

- Okej. Niech ci będzie.



Kiedy zaszli do mieszkania Eddiego, z początku doznali szoku.

Chłopak mieszkał w niewielkiej kamienicy, w kawalerce na drugim piętrze. Gdy Brian nacisnął na dzwonek, za drzwiami rozległy się dźwięki fanfar Marvela. Mike i Brian popatrzyli na siebie zdziwieni. Mniej więcej w połowie utworu zza drzwi wychylił się Kravetzki we własnej osobie.

- O, to znów wy - powiedział, a jego mina bynajmniej nie była ucieszona ich widokiem.

Brunet otworzył drzwi szerzej i wpuścił mężczyzn do środka.

- Witam w moim królestwie numer dwa. - Eddie zamaszystym gestem ukazał 45 metrów kwadratowych powierzchni, na której żył.

Tym, co najbardziej rzucało się w oczy, było oczywiście stanowisko pracy - trzy połączone ze sobą monitory, świecące klawiatura i mysz, potężny komputer o ogromnej mocy, a do tego wszystkiego całkiem przyzwoity sprzęt grający.

Mike zagwizdał, wsuwając dłonie do kieszeni.

- No, no, całkiem nieźle, jak na nerda - pochwalił, kiwając głową.

Eddie skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i zmierzył go wzrokiem.

- Jak coś ci się nie podoba, to wiesz, gdzie są drzwi.

Brian zajęty był oglądaniem pokaźnej kolekcji figurek z serii X-Menów. Wziął do ręki postać Logana, a widząc to Ed zaczął na niego wrzeszczeć.

- To jest bezcenny okaz! Odłóż to, zanim rozwalisz!

Komputerowiec podbiegł do policjanta i wyjął z jego dłoni figurkę, którą delikatnie odłożył na miejsce.

- A teraz do rzeczy. Co was do mnie sprowadza?

- Potrzebujemy informacji.

- Jak zwykle. Czy policja w tym mieście naprawdę nie ma ani jednego, konkretnego fachowca w dziedzinie komputerowej? - Eddie westchnął, kierując się w stronę biurka.

- Jakoś tak wyszło, że u nas wszyscy garną się w teren. No wiesz, chcą mieć porządne zasługi dla miasta - odparł Brian, uśmiechając się kącikiem ust.

Eddie zmroził go wzrokiem.

- Usłyszę jeszcze jedno słowo obrażające bezpośrednio mnie lub moją profesję, a możecie sobie szukać pomocy nawet u Felicity Smoak.

Przyjaciele ponownie spojrzeli na siebie, marszcząc brwi, zaś Eddie na ten widok przewrócił oczami.

- Dobra, przejdźmy do konkretów, czeka na mnie mecz w LoL'u - Kravetzki strzelił palcami i poprawił swoje okulary. - Kogo mam znaleźć?

- Dasz radę przenieść tu obraz z kamer miejskich? - spytał Mike, pochylając się nad krzesłem geeka.

W odpowiedzi Eddie spojrzał na niego tak, jakby Michael był co najmniej niedorozwinięty umysłowo.

- Mike, przecież zaznałeś już próbek jego możliwości, wal prosto z mostu - Brian westchnął, i kontynuował: - Eddie, musimy dowiedzieć się, gdzie przebywa Abruzzi.

- Chodzi wam o tego mafiosa, co to kropnął twoją...?

- Tak - uciął krótko Brian. - Wiemy, że jest w mieście, ale dobrze się ukrywa. Za dnia jest niewidoczny, ale jego interesy nie stoją w miejscu. Niektórych dokonują jego ludzie, lecz ostatnimi czasy jego zaufanie wobec osób trzecich znacznie zmalało. Sądzimy, że pod osłoną nocy Abruzzi przemieszcza się pomiędzy kilkoma kwaterami.

- Dlaczego nie poprosisz swoich kumpli, żeby obstawili miasto? - spytał Eddie.

- Po pierwsze, nie ma nas na tyle, żeby obstawić miasto. Po drugie, i najważniejsze, chcę to zrobić po cichu. Nie chcę go wypłoszyć, tylko dorwać. Raz, a skutecznie.

- Dobra, zobaczę, co się da zrobić.



Dwie godziny później przejrzeli już większość nagrań. Niestety, na żadnym z nich nie było widać, aby Abruzzi gdziekolwiek się przemieszczał.

- Jeszcze jeden.

- Stary, tu nic nie ma. Gość wyparował, jak kamfora. Amba Fatima, przykro mi.

Sheppard nie zamierzał dać za wygraną.

- Coś tu musi być. Niemożliwe, żeby...

Wtedy Eddie zatrzymał kadr. Wcisnął kilka klawiszy, a obraz automatycznie się powiększył. Blondyn pochylił głowę i przyjrzał się postaci siedzącej w czarnym fordzie.

- To on.

- Jesteś pewny? - Mike, od kilkunastu minut leżący na kanapie, dołączył do Briana i Eddiego.

Policjant skinął głową.

- Tak, to na pewno on. Dasz radę prześledzić jego trasę?

Kravetzki bez problemu odtworzył drogę, jaką przebył samochód. Okazało się, że jego końcowym przystankiem była rezydencja Abruzzich.

- Czyli jednak wrócił na stare śmieci - podsumował Mike.

Brian zacisnął szczękę. Chwycił swoją jeansową kurtkę i ruszył do drzwi.

- Hej! A ty dokąd?! - krzyknął za nim Michael.

- Mam z kimś do pogadania.



Lorenzo siedział w swoim pokoju i oglądał najnowszy odcinek "The Walking Dead". Wtem do jego uszu dobiegły pierwsze takty "Thanks for the memories". Spojrzał na wyświetlacz, a jego brwi powędrowały ku górze.

- Co tam, kochasiu?

- Za dziesięć minut w dokach. Lepiej, żebyś był.

Rozmówca zakończył połączenie, nim Renzo zdołał coś odpowiedzieć. Przez chwilę siedział nieruchomo, lecz po dłuższym zastanowieniu, zgasił komputer i zaczął zbierać się do drogi.



Kiedy dotarł na miejsce, wiedział, że coś złego się święci. Blondasek chodził wkurzony w tę i z powrotem, jakby miał rekord kilometrów do pobicia. Renzo pokręcił głową i zgasił swoje bmw.

- Jeśli znów masz zamiar mnie szarpać, powiedz od razu, to chociaż kurtkę zdejmę. Wiesz, Versace...

Na widok młodego Abruzziego Brian skrzywił się, jakby właśnie zjadł cytrynę.

- Dlaczego nie wspominałeś, że ojciec was odwiedza?

Brunet oparł się o maskę samochodu i spojrzał na Briana.

- A czy to nie oczywiste, że ojciec raz na jakiś czas odwiedza syna?

- Słuchaj, młody, nie pogrywaj sobie ze mną... - warknął Sheppard, tracąc nad sobą panowanie.

- Jaki ty masz problem? - spytał Lorenzo.

- Jaki ja mam problem? Już ci mówię, ty Tizianno za pięć groszy. Otóż moja ukochana jest notorycznie śmiertelnie truta przez twojego tatusia, a jakby tego było mało, ten wysyła ją na samobójcze misje, podczas których musi robić rzeczy, których wcale nie chce robić. Mam wymieniać dalej?

- I co ja niby mam z tym zrobić?

Brian zastanawiał się, czy chłopak tylko udaje, czy naprawdę jest takim idiotą.

- Jeśli nie zrobisz nic, zapuszkuję cię razem z twoim starym, za utrudnianie pracy funkcjonariuszowi i za współudział w licznych akcjach Fabio.

- Nie masz na to dowodów - odparował Renzo.

Brian tylko się uśmiechnął.

- A myślisz że komu uwierzą, rozpieszczonemu synalkowi szefa mafii ściganego w kilkunastu stanach, czy policjantowi?

Przez krótką chwilę wydawało się, że mężczyźni rzucą się sobie do gardeł, lecz nic takiego nie nastąpiło. Atmosfera była napięta, jednak ani jeden, ani drugi nie chcieli przelewać krwi. Teraz nie było na to czasu. Trzeba było bowiem działać w sprawie osoby, na której im obu zależało.

Brian uważnie obserwował zachowanie Renzo. Wyraźnie widział zawahanie, a potem powolne przełamywanie się oporów chłopaka. Widać wzmianka o pierdlu zmotywowała go do nawiązania współpracy.

- Dobra. Czy jeśli... Powiedzmy, że udzielę ci pewnych wskazówek, które ułatwią zlokalizowanie pobytu ojca i złapanie go. Co wtedy? Obiecasz mi, że go nie skrzywdzicie? I że nie dostanie najwyższej możliwej kary? Że będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie?

Brian bez zająknięcia się odpowiedział twierdząco.

Teraz wszystko zależało już tylko od decyzji Lorenzo.

Ciężkie westchnienie, które wydobyło się z piersi młodego Włocha, policjant uznał za potwierdzenie. Kamień spadł z jego serca. Pozostało już tylko ułożyć plan działania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top