-7-

Jeszcze tylko dziesięć metrów.

W oddali już widziałem drzwi prowadzące na zewnątrz.

Pięć metrów.

Z każdym krokiem byliśmy coraz bliżej.

Jeden.

Gdy tylko postawiłem stopę za murami psychiatryka i poczułem jak wiatr muska moją twarz, nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Stanąłem w miejscu i z otwartymi ustami obserwowałem lekko kołyszące się liście wielkich, rosnących dookoła drzew. Szumiały radośnie w moją stronę jakby cieszyły się razem ze mną. Trawa na polance po środku niewielkiego, należącego do szpitala, ogródka, była długa i niezwykle zielona. Już dawno zapomniałem jak intensywny może być jej kolor. Podniosłem wzrok i zapatrzyłem się w błękitne niebo z przecinającymi je miejscami, bialutkimi i puszystymi chmurami. Tuż nad moją głową latały małe i większe ptaki, których nazwy wyleciały mi akurat z głowy.

Świat żył. I miał się doskonale. A ja nareszcie poczułem się jego częścią.

- Podoba ci się? - usłyszałem głos za sobą i nawet nie musiałem się obracać do tyłu, żeby wiedzieć do kogo należy.

- Bardzo - odpowiedziałem.

- Chodźmy usiąść - wskazał ręką na ławki ustawione symetrycznie dookoła polany.

- Tam - zdecydowałem pokazując na środek trawnika, na miejsce w cieniu największego z drzew, które najbardziej mi się spodobało.

- Dobrze - zgodził się i razem ruszyliśmy w wyznaczonym kierunku.

Podczas drogi jeszcze raz rozejrzałem się dookoła. Na kilku ławkach siedzieli inni pacjenci szpitala. Zastanawiałem się jakim sposobem byli tutaj bez eskorty któregoś z pielęgniarzy. Czy ufano im na tyle, żeby wypuścić ich tu samych?
Popatrzyłem na automatycznie otwierane, przezroczyste drzwi naprzeciwko mnie. Za nimi dostrzegłem tylko kilka mniej lub bardziej przypadkowych osób, a jeszcze dalej schody, parking, ulicę, inne budynki...
Przecież... Przecież z łatwością mogli stąd uciec.

Nagle zatrzymałem się w miejscu nerwowo łapiąc oddech. Uciec. Uciec. Próbowałem się uspokoić, ale to słowo wciąż rozbrzmiewało w moich myślach. Uciec. Uciec stąd. Moje ciało pragnęło tego bardziej niż czegokolwiek innego. Jakaś część mojego mózgu, której nadal nie byłem w stanie kontrolować, wiedziała już, że ta droga może poprowadzić mnie do kokainy. Cholera. Że też nadal nie potrafiłem o niej zapomnieć.

Zgiąłem się w pół czując okropny ból. Zaraz jednak znowu się wyprostowałem i na nowo wlepiłem wzrok w tamtym kierunku. Słyszałem jak Chanyeol niepewnie woła moje imię. Musiał poczuć jak moje mięśnie napinają się do granic możliwości.
Walczyłem z samym sobą. Nie chciałem aby głód przejął nade mną kontrolę.

- Chan - jęknąłem tylko próbując wyjaśnić co dzieje.

Czy zrozumiał? A może czytał mi w myślach? Nie wiem i ani trochę mnie to nie obchodzi. Ważne jest tylko to, że szybko zorientował się w sytuacji i obrócił moje ciało w drugą stronę. Zasłonił mi widok swoją osobą i ścisnął obie moje dłonie. Zaciskając zęby położyłem głowę na jego klatce piersiowej i, jak tylko mogłem, przywarłem do jego kojąco ciepłego ciała.
Poczułem, że mój dotyk wywołał u niego dreszcze. Czemu?

Chwilę później Chanyeol zdecydował się puścić moje nadgarstki i zamiast tego zacisnął mnie w żelaznym uścisku splatając swoje ręce na moich plecach. Zacisnąłem piąstki na jego białym fartuchu i zamknąłem oczy rozkoszując się jego zapachem. Odetchnąłem z ulgą. Byłem bezpieczny. Teraz już nic się nie stanie. Nie ucieknę, nie zostawię Chan'a. Moje przywiązanie do niego stało się silniejsze niż chęć przyjęcia kolejnej dawki i niczym kotwica trzymywało mnie w miejscu. Nareszcie było coś ważniejszego w moim życiu. I to coś trzymało mnie właśnie w swoich objęciach. Miałem nadzieję, że nigdy nie zechce mnie puścić.

~×××~

- Przepraszam - wydukałem niewyraźnie jak nareszcie usiedliśmy pod drzewem.

- Czemu? - udawał, że nie wie.

- Trochę mi wstyd... - jęknąłem.

- Niepotrzebnie.

Odwróciłem się w jego stronę i obserwowałem jak wielki uśmiech pojawia się na jego twarzy. Wyglądał tak pięknie z rozwianymi przez wiatr włosami i świecącymi się w słońcu oczami. Przypomniały mi się czasy jak byłem jeszcze młodszy i oglądałem film na laptopie taty. Grała tam aktorka, której uroda równie wyjątkowo mnie zachwycała... Zaraz. No właśnie. AKTORKA. KOBIETA. Więc dlaczego porównuję do niej Chan'a?! Swojego najlepszego przyjaciela?!

- Wiesz... Ktoś kiedyś powiedział coś bardzo mądrego... - ciągnął dalej.

Skupiłem się na tym co mówił próbując jednocześnie odgonić obraz Chanyeol'a skaczącego po dachach i strzelającego do każdego ze swoich dwóch małych pistoletów. Boże. Do reszty mnie już porąbało.

- Każdy w życiu przechodzi trudne chwile - mówił zapatrzony w niebo. - Ale żadna chmura nie jest na tyle ciemna, że słońce nie mogłoby przez nią świecić. Z każdej sytuacji można wybrnąć, nieważne jak beznadziejna by ona była. I...

Nie słuchałem go już dłużej. W zamyśleniu oglądałem chmury i słońce, które jak na zawołanie zaczęły ilustrować wypowiedziane wcześniej słowa. Nawet nie zorientowałem się jak powiedziałem na głos:

- Ty jesteś moim słońcem, Chanie.

~×××~

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. W końcu i ja musiałem wrócić z powrotem do swojego pokoju i o dziwo ani trochę się nie sprzeciwiałem. Może to dlatego, że w końcu zrozumiałem, że to konieczne? A może tylko dlatego, że Chanyeol obiecał częściej zabierać mnie na zewnątrz? Kiedyś w żarcie porównał mnie do szczeniaczka. Teraz naprawdę czułem się jak mały piesek czekający tylko na to, że jego właściciel zabierze go na spacer.

Wszedłem do środka i znowu ujrzałem puste, białe ściany, które w tej chwili wydały mi się nadzwyczaj nudne. Już tęskniłem za kolorową, pełną życia przyrodą, od której oddzielały mnie zamykające się właśnie drzwi. Spojrzałem w ich kierunku i zobaczyłem, że Chan nadal stał przy mnie. Mój humor lekko się poprawił. Za oknem niebo powoli zmieniało kolor, niedługo kończyła się jego zmiana.

- Masz zjeść wszystko - wskazał na moją szafkę nocną.

I ja spojrzałem w jej kierunku przelatując wzrokiem po trzech kromkach chleba, kawałku szynki, kostce sera białego i małym, truskawkowym jogurciku. Moja kolacja czekała już na mnie na tacce przyniesionej przez którąś z pań pracujących w kuchni. Po chwili znowu przeniosłem wzrok na chłopaka i kiwnąłem głową.

- Obiecujesz? - zapytał.

- Obiecuję.

Obserwowałem jak powoli podchodzi do mnie i staje w odległości tak niewielkiej, że mogłem poczuć jego ciepły oddech na swoich włosach. Odczekał moment po czym gwałtownie mnie do siebie przytulił. Moje oczy, które ze zdziwienia zamieniły się w dwa okrągłe spodki, teraz zamknęły się napotykając materiał, którym okryta była jego klatka piersiowa. Uśmiechnąłem się sam do siebie.

- Dobranoc - usłyszałem szept Chanyeol'a. - Śpij dobrze.

Po tych słowach odsunął się ode mnie, uśmiechnął szeroko i zniknął za drzwiami. A ja nadal stałem na środku pokoju i próbowałem wyłapać jego zapach w powietrzu. Już teraz pragnąłem znowu go zobaczyć. Już teraz nie mogłem doczekać się naszego następnego spotkania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top