-4-
|czwarty tydzień|
Czas spędzony w ośrodku jeszcze nigdy nie ciągnął mi się tak długo. Ze względu na to, że Chanyeol już więcej nie pojawił się w moim pokoju, miałem go jeszcze więcej na rozmyślanie o wszystkim czego dotyczyła nasza ostatnia rozmowa. Moje ciało przepełniały różne emocje, które wraz z upływem czasu, notorycznie się zmieniały. Naprawdę pragnąłem się nimi z kimś podzielić, ale jedyną osobą, która zawsze chętnie mnie słuchała, był właśnie Chanyeol. A teraz on także zniknął.
Najpierw nie czułem nic poza wściekłością. Byłem zły na wszystkich; na swoich rodziców, że mnie tu zamknęli, na pracowników oddziału, że mnie tu trzymali; i wreszcie także na niedawno poznanego wolontariusza, że i on się ode mnie odwrócił. Nie chciałem z nim już więcej rozmawiać i jestem pewny, że gdybym go w tym czasie zobaczył, najprawdopodobniej rzuciłbym się na niego z pięściami.
Potem moje uczucia gwałtownie się zmieniły. Gniew ustąpił miejsca przygnębieniu sprawiając, że jedyne na co miałem ochotę to użalanie się nad swoim życiem wylewając tony łez i siedząc w najciemniejszym kącie pokoju. Czułem się zdradzony. Zastanawiałem się nad tym czy już nigdy nie uda mi się znaleźć osoby, którą uważałbym za najlepszego przyjaciela. Bałem się, że umrę samotnie i nikomu nie będzie z tego powodu przykro. Polubiłem Chanyeol'a, a on mnie porzucił. Jak mógł mi to zrobić?
Po dwóch dniach postanowiłem diamentalnie zmienić swoje nastawienie. Zdecydowałem, że najlepiej będzie dla mnie jeżeli zaakceptuję całą sytuację. Starałem się zachować obojętność i przestać myśleć o osobie, która była powodem całego tego bałaganu. Szybko przekonałem się jednak, że to niemożliwe. Czym bardziej pragnąłem zapomnieć, tym częściej jego twarz pojawiała się przed moimi oczami. Po kilku godzinach zaniechałem jakichkolwiek prób. Nawet tego nie potrafiłem zrobić? Co ze mną nie tak?
Te wszystkie wahania nastroju doprowadziły do tego, że w końcu znienawidziłem samego siebie; uważałem, że jestem za słaby aby cokolwiek zrobić. Poddałem się. Ta nienawiść do własnej osoby stała się kwintesencją wszystkiego.
Dotrwawszy do ostatniego etapu, byłem w stanie na tyle uspokoić swoje emocje żebym mógł uruchomić swoje szare komórki i nareszcie zacząć myśleć nad ostatnimi słowami chłopaka. Po kolei zacząłem więc odtwarzać w głowie każde zdanie.
"Kiedyś powiedziałeś mi, że jak tylko osiągniesz pełnoletność opuścisz dom rodziców [...]".
To się zgadzało. Pamiętałem jak mu o tym opowiadałem; nie mogłem temu zaprzeczyć. Naprawdę pragnąłem w końcu mieszkać sam.
"Chcesz się od nich wyprowadzić żeby już dłużej nie być od nich zależnym, tak powiedziałeś."
Tak, mam dość robienia wszystkiego co mi rozkażą. Jeśli się od nich odetnę, nareszcie będę mógł wziąć życie w swoje ręce.
"Więc czemu chcesz pozostać uzależnionym od kokainy? Czemu pozwalasz jej rządzić twoim życiem?"
Nie zastanawiałem się nad tym długo. Brałem kokainę dlatego, że dzięki niej czułem się szczęśliwy. Chociażby przez chwilę zapewniała mi radość jakiej nigdy wcześniej nie zaznałem. Dzięki niej nareszcie dostrzegłem, że ludzkie życie jest piękne, a gdy tylko dawka przestała działać chętnie sięgałem po następną, bo nie chciałem znaleźć się znów w ponurej rzeczywistości.
Moje życie przed narkotykiem było monotonne, nudne, zwyczajne... Wstawałem rano, siedziałem na kilku bezużytecznych lekcjach, wracałem do domu, odrabiałem pracę domową i kładłem się spać. Zawsze ta sama rutyna. A kokaina zapewniała mi rozrywkę i sprawiała, że nareszcie szczerze się uśmiechałem. Czy istniało coś lepszego?
Ale czemu pozwalam jej rządzić swoim życiem? Nad tym pytaniem zastanawiałem się najdłużej. Czy kokaina rządziła moim życiem? Nie. Przecież miałem nad nią kontrolę. Brałem ją wtedy kiedy chciałem. Nie była dla mnie jakimś bogiem... Prawda? Prawda.
Nie! Nie, nieprawda. Nieprawda. Sam biłem się z własnymi myślami. Nieprawda. Sam siebie oszukuję. A przecież nie jestem głupi! To wszystko kłamstwa! Jeszcze raz postanowiłem wszystko przemyśleć.
Już dawno strąciłem kontrolę nad tym kiedy biorę kokainę. Owszem, na początku zażywałem ją jedynie wtedy kiedy tego chciałem, ale potem wszystko się zmieniło. Coraz częściej kupowałem dawki, co jakiś czas je powiększałem i w końcu biały proszek stał się dla mnie czymś najważniejszym na świecie. Nie mogłem bez niego żyć. Robiłem dla niego wszystko! Wreszcie to do mnie dotarło. Wreszcie przejrzałem na oczy.
Zacząłem krzyczeć. Kokaina zawładnęła moim życiem.
Wydzierałem się jakbym właśnie wisiał na średniowiecznym stosie. Naprawdę czułem się jakby najgorętszy ogień rozpalił się właśnie w moim wnętrzu i spalał wszystkie kłamstwa, którym do tej pory pozwalałem kwitnąć. Kokaina zawładnęła moim życiem.
Zacząłem bić się w głowę dłońmi zaciśniętymi w pięści. Było mi tak bardzo wstyd. Jak mogłem nie zauważyć tego wcześniej? Kokaina zawładnęła moim życiem.
Krzyczałem i krzyczałem, a mój krzyk co chwilę załamywał się od płaczu. W jednym momencie znienawidziłem narkotyk, który do tej pory tak skutecznie mnie zaślepił. Nienawidziłem kokainy. Nienawidziłem tego co ze mną zrobiła. Zmieniła mnie. Jak jakiś głupi proszek może mnie zmienić? Jak mogłem być od niego uzależniony? Jak to wszystko się stało?
Do mojego pokoju wpadło nagle kilku opiekunów, zaalarmowanych zapewne moim głośnym wrzaskiem. Kiedy tylko dobiegli do miejsca w którym stałem ze strzykawkami w gotowości, przestraszony, przestałem krzyczeć. Spojrzałem im w oczy nie czując już ani odrobiny nienawiści, którą pałałem jeszcze dzień wcześniej. Zaraz potem spuściłem wzrok i zmusiłem się do wypowiedzenia jednego pojedynczego słowa.
- Chanyeol.
Kiedy tylko usłyszałem znajome kroki zmierzające w moją stronę, nie myśląc co robię, rzuciłem się do przodu i wpadłem w niedźwiedzie objęcia Chan'a. Gdy moja głowa opadła w końcu na jego klatce piersiowej, nie wytrzymałem i rozpłakałam się do reszty. Czułem jak jego wielka dłoń głaszcze mnie po włosach, ale nie uspokoiło mnie to. Wręcz przeciwnie, z moich oczu zaczęło lecieć jeszcze więcej łez.
Chanyeol od początku miał rację. Chciał dla mnie dobrze, a ja potraktowałem go jak największego wroga. Gdybym tylko zrozumiał to wcześniej. Jak mogłem zachowywać się tak głupio? Czy go zraniłem? Na pewno. Tak bardzo chciałbym teraz cofnąć czas. Nienawidziłem go. Nienawidziłem... A to nie jego powinienem nienawidzić. Kokaina zawładnęła nie tylko moim ciałem. Czułem jakby była żyjącym stworzeniem; demonem, który pochłonął moją duszę. Teraz nareszcie rozumiałem czemu rodzice mnie tu zamknęli i byłem im wdzięczny. Tak, byłem im wdzięczny. Nie mogłem w to uwierzyć.
- Nasze oczy muszą być raz na jakiś czas wymyte przez łzy, żebyśmy znowu mogli czysto patrzeć na nasze życie - szepnął nagle chłopak.
Odsunąłem się od niego aby popatrzeć mu w oczy.
- Przepraszam - powiedziałem tylko.
- Nie gniewam się - uśmiechnął się i znowu przycisnął mnie do swojego ciała.
----
Bardzo przepraszam Was wszystkich za to, że musieliście tak długo czekać na następny rozdział... Nie chcę się usprawiedliwiać, ale chcę żebyście wiedzieli, że bardzo mi przykro i w przyszłości postaram się aby kolejne rozdziały pojawiały się wcześniej.
Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki. Jesteście kochaniiii!
Jeśli macie jakieś uwagi to chętnie ich wysłucham.
Życzę wszystkim udanych wakacji ;)
~Ola
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top