-14-
|dwunasty tydzień|
- Czy mogę do niego wejść ? - zapytałem patrząc błagalnie na wysokiego pielęgniarza.
Ten tylko posłał mi groźne spojrzenie spod swoich gęstych, czarnych brwi.
Zmieszany zerknąłem na plakietkę z jego imieniem, ale nic mi ono nie mówiło. Jest tu nowy? Albo po prostu nigdy nie miałem z nim za wiele do czynienia...
- Nie - odpowiedział tylko.
Świetnie.
- Czemu? - chciałem koniecznie wiedzieć.
- Pacjenci przebywający w jednoosobowych pokojach nie mogą się nawzajem odwiedzać.
Brzmiał jakby recytował wyuczone na pamięć regułki. Tak, z pewnością był tu nowy. Zrobiłem parę kroków w tył i ruszyłem z powrotem w stronę swojej izolatki.
Nie udało mi się powstrzymać prychnięcia. Co by takiego mogło się stać? Tamta sytuacja na pewna by się już nie powtórzyła! Byłem tego pewien. Minwoo żałował tego co zrobił. On nie był złą osobą. Nadzwyczajnej w świecie stracił nad sobą kontrolę. I miał ku temu powód.
- Czemu chcesz go odwiedzić? - usłyszałem głos, który momentalnie przywrócił na moją twarz uśmiech.
Długie ramię objęło mnie na wysokości żeber i przycisnęło do siebie.
- A czemu miałbym nie chcieć? - odbiłem piłeczkę.
- No nie wiem... - droczył się ze mną. - Może dlatego, że jeszcze nie tak dawno temu leżałeś przez niego nieprzytomny?
Zignorowałem jego słowa.
Zamiast do swojego pokoju, wszedłem do pustej teraz świetlicy i zająłem swoje ulubione miejsce przy oknie. Odwróciłem się jednak tym razem do niego plecami, kierując twarz w stronę Chanyeol'a. On postąpił podobnie. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy wpatrując się w siebie nawzajem.
- Wiesz, ataki mogą dopaść każdego uzależnionego - stanąłem w końcu w obronie dawnego współlokatora. - A ja bardzo dobrze znam to uczucie. Tracisz kontrolę nad swoim ciałem... Rzucasz się na innych... Przecież w moim przypadku ofiarą stałeś się właśnie ty! Jesteś na mnie z tego powodu zły?
Wraz z wypowiedzeniem przeze mnie ostatniego zdania, na twarzy chłopaka pokazał się szeroki uśmiech.
- Tylko, że twój atak skończył się zupełnie inaczej - powiedział niemal szeptem.
No tak.
Zamknąłem oczy przypominając sobie dzień, w którym zawisłem nad jego ciałem. Znowu poczułem jak moje serce i płuca dwukrotnie zwiększają prędkość wykonywanych zadań. Jego dotyk znowu mnie palił, a blask tęczówek zachęcał do bliższego kontaktu. Zagryzłem dolną wargę gdy doszedłem do momentu, w którym nasze usta...
Moje powieki błyskawicznie powędrowały ku górze gdy tylko poczułem na sobie ciepły oddech Chan'a. Czym prędzej odskoczyłem do tyłu odpychając od siebie rozmarzonego chłopaka.
- Nie tutaj - zaśmiałem się.
~×××~
Podniosłem się do pionu i przyjrzałem uważnie trzymanej przeze mnie w rękach torbie. Starając się utrzymać emocje na wodzy, sięgnąłem po pierwszą bluzkę leżącą na równej kupce w do połowy pustej szafie. Ale moje palce nie chciały jej złapać. Zrezygnowany puściłem nadal niezapełniony worek na ziemię.
Już chwilę potem posłałem go kopnięciem na drugi koniec pokoju... I pozwoliłem leżeć mu tam jeszcze przez dwa dni.
~×××~
Gdy wybiła godzina dziewiąta rano, a ja leżałem na swoim łóżku czytając jedną z książek Chan'a, drzwi do mojego pokoju otworzyły się powoli ukazując stojącą po drugiej stronie kobietę. Miała na sobie biały fartuch z zielonymi wstawkami w okolicach dolnych kieszeni i kołnierzyka. Swoje kasztanowe włosy upięła w wysokiego kucyka, a dłuższym kosmykom pozwoliła opadać swobodnie na ramiona. W prawej dłoni trzymała plik kartek i nie przestawała kreślić po nich swoim fioletowym długopisem.
- Jak się dzisiaj czujesz, Baek? - zapytała doktor Jang stojąc obok mojej szafki nocnej i posyłając mi krótkie spojrzenie spod swoich niezwykle gęstych rzęs.
- Bez zmian - odpowiedziałem krótko na pytanie, które słyszałem z jej ust już tyle razy.
Lekarka westchnęła głośno i odłożyła swoje notatki na bok. Kiedy tylko nasze oczy się spotkały, uśmiechnęła się do mnie szeroko i zajęła miejsce obok.
- Już niedługo wychodzisz... - zaczęła. - Na pewno się cieszysz.
Nie odpowiedziałem. Czy to naprawdę było takie pewne? Moje uczucia mieszały się ze sobą nieustannie, sprawiając, że nie potrafiłem stwierdzić czy cieszę się z dobiegającego do końca pobytu w szpitalu.
- Ah - jęknąła kobieta przyglądając mi się uważnie. - Jesteś dzisiaj wyjatkowo mało rozmowny.
Kiwnąłem głową. Mimo, że nadal nie otworzyłem ust, ona wciąż nie zamierzała wyjść.
- Co to za książka? - zaciekawiła się cienkim tomem leżącym na poduszce.
Podałem jej go.
- "Dziecko Noego"... Eric-Emmanuel Schmitt - przeczytała na głos. - Ale kto ci ją przyniósł? Rodzice?
Zaprzeczyłem. Jakby jej to wytłumaczyć...
- Chanyeol? - wypaliła nagle sprawiając, że moje oczy omal nie wypadły na ziemię.
Skąd wiedziała? Jakim cudem zgadła?
Zamiast od razu odpowiedzieć na męczące mnie pytania, pani Jang zaśmiała się tylko głośno i szczerze.
- Tak uroczo się rumienisz! - zawołała przez co moje policzki tylko jeszcze bardziej się zaczerwieniły. - Myślisz, że nie wiem?
Ale czego?
- Wszyscy wiedzą! - dodała.
Ale co?!
- Tworzycie z Chanyeol'em naprawdę piękną parę!
Że...co?!
Zacząłem krztusić się własną śliną, a doktor Jang, zamiast mi pomóc, zaczęła śmiać się jeszcze głośniej. Kiedy tylko przestałem kaszleć, zamilkłem; nie byłem zdolny wypowiedzieć ani słowa. I to nie dlatego, że wszyscy o nas wiedzieli... Chociaż to też było zadziwiające. Najtrudniej było mi uwierzyć w to, że właśnie nazwała nas 'piękną parą'. Nieraz wyobrażałem sobie jak ludzie zareagowaliby na nasz homoseksualny związek i zawsze widziałem na ich twarzach tylko obrzydzenie i pogardę. A tu coś takiego! Ktoś nas zaakceptował... Naprawdę ciężko było mi przyjąć to do wiadomości.
Nagle drzwi do mojego pokoju znowu się otworzyły. I to na tyle gwałtownie, że w jednej chwili wytrąciły mnie z moich dotychczasowych rozmyślań.
- Baekie! - usłyszałem.
W progu stał nikt inny jak Chanyeol. Ujrzawszy nadal wesołą minę pani Jang, stanął nieruchomo w miejscu i oblał się rumieńcem.
- To może ja... - zaczął się cofać.
- Nie! Poczekaj, Chanyeol - sprzeciwiła się kobieta. - To ja pójdę.
Spojrzałem zdezorientowany jak nachyla się nade mną i kieruje swoje usta w stronę mojego ucha.
- Macie moje błogosławieństwo - zaśmiała się i nie zaszczycając mnie więcej ani jednym spojrzeniem, wybiegła na korytarz.
Zostaliśmy sami. Zauważyłem zdziwienie Chan'a i właśnie to zdołało przełamać mój poważny wyraz twarzy. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i wskazałem ręką na łóżko chcąc aby chłopak usiadł obok mnie. Kiedy już to uczynił, chwyciłem jego dłoń i oparłem mu głowę na ramieniu.
Może nasza przyszłość wcale nie zapowiadała się najgorzej. Na pewno spotkamy na swojej drodze wielu ludzi, którym nie będą podobać się nasze relacje. Ale zawsze znajdą się i tacy, którzy będą nas wspierać, choćby nie wiem co. Dla nich to nasze szczęście stać będzie na pierwszym miejscu. A czy to właśnie w życiu nie jest najważniejsze? Żeby być szczęśliwym. Szczęśliwym, choćby nie wiem co.
~×××~
Ale jeszcze tego samego dnia usiadłem w kącie pokoju, podkuliłem nogi i zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać. Jaka przyszłość? Nasza przyszłość? Czy jakakolwiek istnieje?
Wyjście ze szpitala zbliżało się wielkimi krokami. Westchnąłem i popatrzyłem na nadal pustą torbę myśląc nad tym, że w końcu będę zmuszony ją spakować. Zabiorę wszystkie swoje rzeczy i opuszczę pokój. Mimo, że powinienem z tego powodu odczuwać jedynie ulgę, to właśnie jej brakowało. Od kilku dni panował nade mną wyłącznie strach.
Czy to naprawdę będzie już koniec? Czy po postawieniu pierwszego kroku w zewnętrznym świecie zmuszony będę zapomnieć o wszystkim co stało się tutaj? O Chanyeol'u? On tu zostanie. Nadal będzie pomagał swoim pacjentom. Nadal będzie ratował zbłąkane dusze. Ja też byłem kiedyś jedną z nich, ale teraz...to już przeszłość. Przeszłość, która zawsze ciągnąć się będzie za mną; nigdy nie będę w stanie się jej pozbyć. Ale nadal pozostanie tylko przeszłością. Czymś co było. Czymś co już nigdy nie wróci.
~×××~
Jak codziennie rano, i tym razem pierwszym miejscem, do którego udałem się zaraz po przebudzeniu, była łazienka. Załatwiwszy potrzeby swojego ciała, stanąłem przy zlewie aby obmyć swoje dłonie. A woda kapiąca z kranu wcale nie była lodowata.
Popatrzyłem na swoje odbicie w lustrze. Podniosłem koszulkę do góry, a moje ciało wcale nie było wychudzone.
Odebrałem tacę ze swoim śniadaniem i usiadłem z nią na swoim łóżko. A jego materac wcale nie był taki niewygodny. A wkładane do ust jedzenie wcale nie było niesmaczne.
Punktualnie o godzinie dziewiątej piętnaście weszło do mojego pokoju dwóch ubranych w białe fartuchy mężczyzn. Gdy tylko przekroczyli próg, uśmiechnęli się do mnie szeroko. Oddając mi wszystkie niezbędne dokumenty, podziękowali za ostatnie tygodnie współpracy i życzyli powodzenia w powrocie do normalnego życia. Uścisnęli moją dłoń...i tyle ich widziałem. Na zawsze zniknęli mi z oczu śpiesząc się do swoich kolejnych pacjentów.
Zapełniona nareszcie torba stała pod ścianą czekając cierpliwie aż za nią chwycę. Mi się jednak ani trochę nie śpieszyło; do wykwaterowania zostały niecałe dwie godziny. Otworzyłem drzwi, które od dawna przestały być już zamykane, i skierowałem się do jak zwykle pustej świetlicy.
Parzyłem sobie język kawą, którą zaoferowała mi jedna z pięlęgniarek przyglądając się w ciszy długiemu korytarzowi oddziału odwykowego. Co jakiś czas dostrzegałem nowe twarze prowadzone za ręce przez kilka osób. To spowodowało, że przypomniałem sobie siebie sprzed dwunastu tygodni.
Uzależniłem się, spędziłem tyle czasu w szpitalu psychiatrycznym gdzie wciąż na nowo traciłem kontrolę nad własnym ciałem, przyjmowałem najróżniejsze leki, zostałem zamknięty w pokoju, z którego nie mogłem wyjść...
Ale co za to dostałem? Chanyeol'a.
W tej sytuacji cena jaką przyszło mi zapłacić wydawała się wręcz niczym.
Brałem kokainę przez dwa miesiące. Leczyłem się przez trzy. Zmarnowałem prawie pół roku swojego życia... Ale czy tego żałowałem?
~×××~
Kiedy Chanyeol wreszcie do mnie przyszedł, zdążyłem wypić już trzy filiżanki kawy, więc gdy tylko go ujrzałem, momentalnie obróciłem się w jego stronę. Ale nie usłyszałem ani słowa z jego ust. Po prostu usiadł naprzeciwko mnie i z całej siły ścisnął moje rozgrzane do czerwoności dłonie. Patrzył na mnie w sposób, przez który miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Ale powstrzymałem to.
Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie i powoli puściłem ręce chłopaka wstając jednocześnie na nogi i ze spuszczoną głową ruszając w stronę swojej izolatki. Za pięć minut wybije godzina jedenasta.
Staliśmy oboje opierając się o jedną ze ścian. Między nami panowała nadal niczym niezmącona cisza. W końcu do środka weszła ubrana w żółto-biały strój kobieta, siostra Kwon. Łącząc ze mną spojrzenia oparła swoje ręce na biodrach. Potem powiedziała kilka mniej istotnych zdań i uścisnęła mnie na pożegnanie. Kończąc swój monolog, zapytała o moich rodziców.
- Będą czekać na parkingu - odpowiedziałem.
- Dobrze - kiwnęła głową. - W takim razie... Chanyeol? Odprowadzisz Baekhyun'a?
Zgodził się.
~×××~
Szedłem powoli korytarzem mijając tysiące drzwi i żegnając się z każdym znajomym pracownikiem czy pacjentem. Uścisnąłem wszystkich, z wyjątkiem Minwoo. Ostatecznie nie pozwolili mi do niego wejść, ale zgodzili się przekazać mu, jak tylko będzie to możliwe, że nie obwiniam go za to, co mi zrobił. Mogłem mieć tylko nadzieję, że szybko wróci do siebie.
Wychodząc poza drzwi oddziału, poczułem jak palce Chanyeol'a znowu splatają się z moimi. Pozwoliłem pojedynczej łzie spłynąć na mój policzek, zacisnąłem wolną dłoń na torbie i nie obejrzałem się już więcej za siebie.
~×××~
W
yszliśmy na zewnątrz. Podmuch wiatru rozwiał moje włosy; oczy zostały oślepione przez promienie wychodzącego zza białych chmur słońca. Obserwowałem jak zielone liście drzew kołyszą się łagodnie pomiędzy pobliskimi budynkami. Wszędzie dookoła widziałem ludzi; ludzi śpieszących się do tylko sobie znanych miejsc, ludzi jedzących w pośpiechu drugie śniadanie, ludzi wsiadających do stojącego akurat na przystanku autobusu i ludzi spacerujących bez celu ze swoimi kolegami, przyjaciółmi, kochankami. Każdy z nich miał swoje radości i swoje problemy; wszyscy żyli w swoim własnym, zamkniętym świecie. Nikt nie zauważył stojącego na szpitalnym placu i dygoczącego z nerwów, młodego chłopaka.
Jak długo dane mi będzie cieszyć się tą chwilą? Chwilą, w której Chanyeol jest tuż obok mnie? Przecież on należy do świata, który właśnie zostawiam za sobą. Z nim też będę się musiał prędzej czy później pożegnać...
- Tam - odezwałem się w końcu i kiwnąłem głową w stronę srebrnego auta.
Stało ono na tyle daleko, że nie mogłem dostrzec jego pasażerów, ale byłem pewny, że w środku siedzieli moi rodzice.
Zrobiłem pierwszy krok w jego stronę.
Ale stojący nadal w miejscu Chanyeol i nasze nadal złączone palce uniemożliwiły mi dalszy ruch. Chłopak, wykorzystując moje chwilowe zdezorientowanie, pociągnął mnie do tyłu i zosłonił drogę swoją osobą. Zdziwiony uniosłem głowę do góry i skupiłem wzrok na przepięknym kolorze jego tęczówek.
- Czemu płaczesz? - zapytał nagle.
Płaczę? Nawet tego nie zauważyłem.
- Baekhyunnie... - jego głos przesiąknięty był bólem.
Zaraz potem przytulił mnie do siebie na tyle mocno, że poczułem jak materiał jego uniformu wgniata się w skórę mojej twarzy. Ale nie miałem nawet ochoty się od niego odsunąć; jego bliskość sprawiła mi niewyobrażalną przyjemność. Gdy poczułem jego rękę głaszczącą mnie delikatnie po głowie, omal do reszty się nie rozkleiłem. Z całej siły starałem się jednak powstrzymać zgromadzone pod powiekami łzy. Chciałem rozstać się z nim jak przystało na prawie dorosłego już człowieka. Bez płaczu i zgrzytania zębów.
- Podaj mi swój adres - jego głos wytrącił mnie nagle z równowagi, którą tak gorączkowo starałem się utrzymać.
- Co? - akurat to krótkie słowo idealnie wyjaśniło sytuację, która powstała w moim mózgu po usłyszeniu jego słów. Kompletna pustka. Każda dotychczas przebywająca tam myśl zniknęła nie zostawiając po sobie ani najmniejszego śladu. Co on powiedział? Czemu to powiedział?
- Baek? - moje zachowanie zbiło go z tropu.
Odwróciłem głowę w drugą stronę.
- Ej, ty chyba nie... - zaczął, ale końcówka zdania nie chciała przejść mu przez gardło. - Popatrz na mnie.
Nie. Nie chciałem tego robić. Nie rozumiałem, co miał na myśli, ale za nic nie chciałem wyjawić mu teraz swoich uczuć. Chciałem tylko rozstać się w spokoju. Czemu to jest takie trudne?
- Ty naprawdę... - znowu rzucił nic nieznaczącymi słowami.
O co mu chodziło?!
Nagle poczułem jak jego dłoń chwyta mój podbródek zmuszając mnie abym skierował na niego wzrok.
- Byun Baekhyun'ie, ty chyba nie pomyślałeś, że cię zostawię?
- Co?
Jego nad wyraz szczery śmiech w jednej sekundzie rozniósł się po całej okolicy. Nie było w nim ani odrobinę kpiny z mojej osoby; wiedziałem to. Był po prostu niezwykle spontaniczny i wynikał z radości Chan'a, której źródła nie potrafiłem niestety zlokalizować.
Mimo to, słuchając go poczułem jakbym był na najlepszym koncercie. I słuchał najpiękniejszej z melodii.
- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! - zawołał wprowadzając mnie w coraz większe osłupienie.
Po chwili złączył nasze usta. Zamknąłem oczy czując niczym niezmącone szczęście.
Czy ta chwila może trwać już wiecznie? Czy możemy zostać tak już na zawsze? Wszystko inne się dla mnie nie liczy; to ty jesteś dla mnie całym światem.
Czy Bóg istnieje? Jeśli tak, to czy nie ma twojej twarzy? Nic nie mogło się z tobą równać, byłeś dla mnie najwspanialszym z cudów.
Czy życie właśnie na tym nie polega? Czy nie chodzi w nim o to, żeby po prostu być szczęśliwym? Dla mnie nie ma większego szczęścia od ciebie.
Nasze połączone wargi obracały się niepewnie. Symbolizowały nas. Nadal niczego nie byliśmy pewni; nadal poszukiwaliśmy odpowiedzi. Ale wiedzieliśmy, że nadejdzie ona tylko wtedy, kiedy pozostaniemy razem.
Gdy tylko się ode mnie odsunął powiedział coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Moje serce zawirowało jakby właśnie zakończyło podróż na największym rollercoaster'ze świata.
- Za dwa tygodnie kończę praktyki w szpitalu i wyjeżdżam do Seoul'u na studia... Pojedź razem ze mną.
KONIEC
---
Tak, to już koniec; po prawie czterech miesiącach zakończyła się historia Baekhyun'a :')
A ja nadal nie mogę się z tym pogodzić... ㅠㅡㅠ
Nie będę się tu rozpisywać, ale...
Dziękuję Wam wszystkim ♡
I zapraszam do przeczytania podziękowań umieszczonych w kolejnym poście ♡
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top