Księga Pierwsza [5]


Służba z zainteresowaniem przyglądała się mężczyźnie czekającemu w salonie. Był wyraźnie opalony od bezlitosnego słońca. W tym kraju o tej porze roku ciężko znaleźć miejsce z choćby odrobiną dostępu do słońca, więc z pewnością przez jakiś czas był poza obrębem tego królestwa. Zaskakujące było też to, że pozwolił słońcu tak się sparzyć, zwłaszcza, że nie przystoi mu to ani trochę. Jest przecież szlachetnego pochodzenia! Tylko prości ludzie na roli mają opaleniznę. Jednak mimo to dumnie siedział i wyczekiwał chwili chwały i największego triumfu, jaki jest dane mu odnieść. Tym czasem niania przygotowywała Lunę do spotkania z bardzo prawdopodobnie, że przyszłym narzeczonym.

– Panienko Luno, czy jest panienka już gotowa? – dziewczyna nie raczyła odpowiedzieć. Choć nie było cienia wątpliwości, że słyszała pytanie. Patrzyła zamglonym wzrokiem w obcą postać w lustrze.

– Jeszcze chwileczkę – rzuciła szybko Marietta, dokonując ostatnich poprawek.

– Oto list od pana Aleksandra Parysa, opisujący jego podróż i samopoczucie – służka położyła go na blacie toaletki i pospiesznie wyszła. Luna wzięła skrawek papieru, który był zapieczętowany.

– List? – powiedziała cichutkim, bezbarwnym tonem. Znowu nabrała apatycznej postawy, nie wyrażającej żadnych uczuć. W ciszy czytała poetycki liścik, pełen fantasmagorycznych wyobrażeń. Nie były on w ani jednym słowie wiarygodny. Czytała go niewzruszona aż do końca. Wcale nie musiała tego czytać, poczuła jednak zimne ukłucie w sercu na myśl, że zlekceważyłaby czyjeś starania.

Gdy skończyła, niani nie było już w pomieszczeniu, szybko więc się otrzepała, po czym zeszła na dół i dołączyła do gościa i jej ojczyma. Wchodząc do pokoju zobaczyła złote jabłko na czerwonej, mięciutkiej poduszeczce.

– Panie! Czy raczysz nam opowiedzieć swą chwalebną wyprawę po tę niebywale cenną rzecz?

– Opisałem wszystko szczegółowo w liście do mej ukochanej, ale oczywiście jestem w stanie opowiedzieć ją jeszcze raz. Nawet sto tysięcy razy. Ile tylko dusza zapragnie –dumnie unosił swój podbródek z szerokim, zwycięskim uśmiechem. – Co o tym myślisz, moja miła?- zwrócił się do dziewczyny, wpatrującej się w złoty przedmiot.

– Bardzo zdumiewające. Nawet gołym okiem można stwierdzić, że ma niebywale gładką powierzchnię.

– Dziękuje, dziękuje. Pochlebstwa twoich ust są wartę każdego trudu i znoju. Ciężko się umordowałem, żeby zdobyć ten fant! Przebyłem drogę do najwyższego szczytu, szczytu „Olimp". Tam napotkałem piękną wyrocznię, która dawała mi zagadkowe wskazówki, jak odnaleźć ten skarb... Oczywiście zwodziły mnie nimfy, czy, kto wie, może nawet same boginie, ażebym to właśnie jej oddał to jabłko, ale mając blisko swej pamięci obraz twej twarzy szybko odepchnąłem każdą pokusę...- opowiadał wychwalając się przy tym z całą swą próżnością.

– Powiedz mi panie, jeśli wolno spytać, skąd wiesz, że to właśnie to jabłko jest tym samym, które rzuciła Eris między boginie?

– Skąd.. skąd wiem? Hehe, to oczywiste, wystarczy spojrzeć! Jest złote, czyż nie widać tego na pierwszy rzut oka?!

– Właśnie, właśnie...- ojczym przytakiwał.

– Pozwól mi obejrzeć to wspaniałe znalezisko jeszcze z tej drugiej strony.... Tak jak myślałam... Panie, czy na tym jabłku było coś więcej? Cokolwiek?

– Czy było...? Czy.... A tak! Było.. było. Tylko już nie pamiętam co...- wyglądał na coraz bardziej zakłopotanego.

– Jakaś szczególna rysa? Może coś wygrawerowane? Obrazek? Napis? Symbol?

– A właśnie! Coś było.. było... jakaś rysa? Nie przyglądnąłem się dobrze, gdy po zdobyciu kazałem szybko zająć się wypolerowaniem tego skarbu i...

– A po zdobyciu nie byłeś czasem zwodzony przez nimfy? - zauważył ojczym.

– Tak! Tak, byłem, ale potem... potem...

– Wydaje mi się, że ktoś mógł oszukać szanownego pana. Na jabłku nigdy nie było żadnej rysy, ani obrazku.

– Nie było, nie było... - pomrukiwał coraz bardziej zażenowany.

– Więc nic nie było od początku? - dopytał starszy człowiek.

– Tak!

– W takim razie, to nie o to jabłko chodziło. Jabłko niezgody było z napisem „Dla najpiękniejszej", to bardzo istotny fakt – powiedziała analizując fakty, które posiadała z wiarygodnością wypowiedzi mężczyzny. Zrzedła mu już całkowicie mina i nie był w stanie niczego z siebie wydusić.

– Tak mi przykro, panie Aleksandrze, ktoś cię najwyraźniej oszukał. Może nawet podmienił twój skarb! Nie mniej jednak, tak czy owak, nie jest to przedmiot, o który prosiła moja córka, nie mogę więc oddać jej ręki człowiekowi, który dał się oszukać. Proszę odnaleźć złodzieja i przybyć z upragnioną rzeczą, a wydam ci moją córkę za żonę.

– Tak, tak...- powiedział łamiącym się głosem i zwinął się szybciej, niż się pojawił. Jakkolwiek na to popatrzyć, to ojczym Luny pogonił go na dobre. Cała trójka dobrze wiedziała, że to wszystko kłamstwo, ale ukrywając ją pod pozorami, zatuszowali skandal, który mógł okryć mężczyznę niesławą i zniszczyć mu reputację. Wiedzieli też, że już nigdy więcej tu nie wróci, co trochę zasmuciło starego Rosentage'a. Najwyraźniej gardzi ludźmi kłamliwymi i nie chciał takowego na zięcia.

Dziewczyna nie marnowała czasu na oczekiwanie kolejnego adoratora. Beztrosko oswajała się ze swoim czarnym przyjacielem, nie wyobrażając sobie, że wszystko jeszcze przed nią.

Nie pojmuje, dlaczego ludzie upierający się, że kochają „od pierwszego wejrzenia" są zdolni robić takie rzeczy... Dlaczego od razu próbują przekrętów? Albo nie przyznają się, że coś jest dla nich nieosiągalne? Na samo wspomnienie o opalonym zamożnym panie rozbolała ją głowa i serce. Nie czuła się najlepiej, pozwalając mu na niekomfortowe odczucia spowodowane jej zachowaniem, ale nie mogła obdarować go tym, czego pragnął, bo to prawdopodobnie nawet nie istniało. To tylko wyobrażenia, tego czego pragnęły jego oczy.

– Ruki? O, jesteś!- ucieszyła się, gdy zobaczyła swojego nowego przyjaciela. –Nie chciałbyś dzisiaj usiąść obok mnie? -dziewczyna codziennie widywała się ze swoim przyjacielem o tej samej porze na dachu. Każdego dnia oswajała go i czekała kiedy sam będzie chciał do niej podejść. To był jej jedyny przyjaciel, który nie patrzył na nią przez pryzmat wyglądu.

– Miau – kot zasiadł obok jakby wszystko rozumiał. Po chwili zwinął się w kłębek i otarł o ciepłą kostkę Luny. Cynamonowo-włosa instynktownie zaczęła głaskać kota. Ten z kolei zaczął mruczeć w podziękowaniu za ciepły i delikatny dotyk jej dłoni. Luna uśmiechnęła się pod nosem, aż tu nagle niespodziewanie... Zaskoczyła się! Wyczuła pod palcami coś nietypowego. Ostrożnie przyjrzała się i ujrzała coś za uchem kota.

– Ruki, ty masz bliznę na karku? – gdy to powiedziała kot przestał mruczeć, otworzył szare oczy i szybko zwiał.

Następnego dnia zawitał nie kto inny, jak sir Arthmael ze swoim metalowym podarkiem. Obdarował cynamonowo-włosom również listem. A miecz... Miecz robił wrażenie. Był majestatycznie wielki, ciężki i zdawać by się mogło, że najpotężniejszy na świecie. Albo chociaż takie miał robić wrażenie.

–Pani mojego serca. Oto dar, który jestem pewien, że bóg mi zesłał! Znalazłem tę miecz i pognałem ile sił na moim wiernym rumaku wprost do ciebie! – słychać było oddanie i szczerą wiarę w tym, co mówił, jednak Luna widziała w tym jakąś magiczną iskrę, złudzenie. Z trudem jej przyszło stawić czoła nowemu wyzwaniu.

– Jesteś pewien, że to właśnie od boga jest ten miecz...

– Jestem pewien! - wtrącił z entuzjazmem.

– W takim razie sprawdźmy czy jest tym mieczem, o który prosiłam. „Boski, niezniszczalny miecz". Wrzuć go do ognia. Jeśli jest niezniszczalny, [albo chociaż metalowy] nie roztopi się, prawda? - powiedziała niewzruszonym głosem i niezdartą pokerową miną. Sir Arthmael był zdumiony i oniemiały, ale musiał udowodnić swoją rację. Jako rycerz musiał trzymać się kodeksu. Jeżeli miecz okazałby się zaczarowanym, lub zwyczajnie pod wpływem zaklęcia, to ogień odsłoni jego prawdziwą naturę.

– Oczywiście, jak sobie życzysz – powiedział na bezdechu – Nie chcę, aby moje relację z tobą, zbrukał choćby cień wątpliwości... - wydusił jakoś z siebie. Potem gorzko przełknął ślinę. Ojczym Luny zarządził, ażeby rozporządzić palenisko.

– Pozbądźmy się wszelkich wątpliwości i poddajmy go próbie.

– Niech tak się stanie –powiedział, po czym nabierał powietrza do płuc. Choć nikt nie widział, dziewczynie drżały ręce, a w duchu błagała, aby okazał się zwykłym zaczarowanym mieczem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top