Księga Pierwsza [4]
– Czy ty naprawdę jesteś taka głupia?! To byli najzamożniejsi... – cynamonowowłosa zdawała się lekceważyć próbę skarcenia przez Mariettę.
– A widziałaś ich miny? Chyba już żaden nie wspomni o mojej urodzie. – zachichotała cicho.
– Przestań się wygłupiać. Pan Rosentage na pewno jest wściekły...
Tydzień minął na grobowej ciszy. Ojczym Luny chodził naburmuszony, aż do tej pory. Nawet służba bała się podejść do jego sypialni. Błękitnooka tym czasem w pełni cieszyła się przebywaniem na dachu, nad swoim pokojem.
– Meow.
Luna otworzyła jedno oko i rozejrzała się, nasłuchując dźwięku. Nic. Popatrzyła na białe, przelatujące chmury i znowu przymknęła oko.
– Meow!
Nastolatka żwawo się podniosła i tym razem pewniejsza o tysiąc procent wypatrywała kota. Nagle czarne kocisko usiadło obok jej wyprostowanych nóg. Wpatrywał się przez chwilę prosto w jej oczy tak, jak ona w jego.
– Urosło ci się! – powiedziała radośnie i spróbowała objąć kota, ale ten zwinnie skoczył na jej ramię i uciekł. – Heeej, nie uciekaj! Tym razem nie musisz się martwić, że ktoś będzie chciał cię zjeść! No dalej, chodź tu.- wabiła kota, ale ten z bezpiecznej odległości przyglądał się obojętnie. – Daleka droga do oswojenia cię, co? Pfff... – Ponownie położyła się na plecach i zamyślona patrzyła w niebo. – Już wiem! – podekscytowana, znowu się ożywiła. – Posiadasz jakieś imię? Jeśli nie, mogę ci jakieś nadać! Pomyślmy... – kot mimo obojętnej postawy, jaką przyjął, cały czas nastawiał jedno ucho w kierunku dziewczyny. – Co powiesz na... Hej! – kot wstał i lekceważąco wskoczył na pobliską gałąź, po czym zaczął myć łapki. – Ruuuki! – popatrzył na nią zaskoczony. – Co powiesz na Ruki? To zabawne imię. – uśmiechnęła się szeroko, uważając imię za dogodne. Powoli wyciągnęła rękę w stronę czarnego stworzonka, ale ten ani drgnął. Zaskoczona zauważyła w oknie kobietę w koku. To Marietta, na dodatek w miejscu, w którym nie powinno jej być. Uważniej przyjrzała się postaci w oknie. Kobieta rozglądnęła się podejrzliwie i ukryła coś w szufladzie, po czym szybko zamknęła na klucz. Luna nie miała odwagi by przyjrzeć się z bliska, gdyż przerwa niani dobiegła końca i na pewno będzie kazać jej się czegoś uczyć.
Błękitnooka całe popołudnie oswajała się z nowym przyjacielem. Gdy jednak nastała najwyższa pora na obiad, postanowiła sprawdzić, co słychać na parterze.
~~~
Wszyscy krzątają się w tę i z powrotem, co raczej nie jest codziennym widokiem. Gdy zapytałam, co się stało, okazało się, że zaginął klucz do pokoju mamy. Ten pokój był zamknięty i po wyjeździe mamy, ojczym zabronił tam wchodzić. Jedynie parę osób, co jakiś czas, wchodziło żeby pościerać kurze, lub coś takiego. Klucz zawsze wisiał w gablotce ze swoimi innymi braćmi, do chyba wszystkich drzwi w tej posiadłości, włączając w to ogród specjalnie zaprojektowany dla mamy w prezencie od ojczyma. On też został miejscem zakazanym dla większości personelu po odejściu matki. W zasadzie wszystko, co ją przypominało było tu zabronione. Podsłuchałam raz pewną rozmowę pokojówek, które twierdziły, że mój ojczym bardzo cierpi z powodu choroby mojej matki i dopóki nie wyzdrowieje, dopóty nie chce widzieć niczego, co by mu o niej przypominało. Mnie też zabrania chodzić w te miejsca. To naprawdę dziwy człowiek. Mniejsza o to. Gdy się dowie, że nie ma kluczyka na haczyku zrobi aferę na cały dom! Nawet ja wiem, jakie grożą konsekwencje samowolnego wejścia do jej pokoju.
~~~
– Marietto! Czy ktoś widział Mariettę? Ostatnio to ją widziałam przy gablotce! – nagle ktoś wykrzyczał, jakby właśnie dostał olśnienia i wszyscy wokół zaczęli jej szukać.
– Hej! Bądźcie poważni. – wszyscy zatrzymali się na dźwięk głosu Luny. – Przecież dobrze wiecie, jaka jest Marietta. Poważna i surowa kobieta. Podejrzewacie, że ona dopuściłaby się złamania reguły? W pokoju mojej mamy nie ma nic ciekawego, prócz paru rzeczy, z których korzystała mieszkając tu. Nie ma tam nawet żadnych drogocennych skarbów, jeśli patrząc na to zwykłymi ludzkimi oczami. – wyglądali, jakby do końca jej nie rozumieli, ale miała wrażenie, że przemówiła im do rozsądku. – Nie lubię, kiedy niania zmusza mnie do rzeczy, na które wcale nie mam ochoty, ale to człowiek z zasadami. Nie zrobiłaby tego, wiem to.
– Nigdy nic nie wiadomo. Ludzie, którzy są najmniej podejrzewani, zazwyczaj są winni.
– No chyba w książkach.
Dorośli... jak zawsze nie obejdzie się bez wymiany opinii i niemiłych słów, pomyślała Luna. Wtem, na korytarz wszedł pan w średnim wieku. Był to stary ogrodnik pielęgnujący ogród mamy.
– A cóż to za zbiegowisko?! Czyżby panienka Luna wybrała sobie przyszłego męża?
– Bardzo śmieszne – dziewczyna kompletnie zapomniała o jego niecodziennym poczuciu humoru – ale nie o to chodzi. Zaginął klucz od pokoju mamy.
– Klucz? Klucz... – podrapał się po czubku swej głowy. – Gdzieś jakiś widziałem, tylko gdzie...?
Wszyscy z niecierpliwością spojrzeli na starca.
– A nie, nie...
Każdy ciężko westchnął, po chwili jednak ogrodnik dodał:
– Wziąłem jeden przez pomyłkę. Nie dostrzegłem od razu, że zamiast do ogrodu wziąłem od pokoju... Moje biedne kości... musiałem się wracać, a już doszedłem do bramy... – służba z wilka popatrzyła na starca, który udawał obolałego. – Nic nie poradzę, że wzrok nie ten, co przed laty... oba klucze wiszą obok siebie, i na obu jest to samo imię...
Jedna z pokojówek szybko naprawiła błąd i sprawa ucichła zanim ojczym zdołałby usłyszeć jakąkolwiek plotkę na ten temat. Ale Lunę wciąż zastanawiało, gdzie jest jej niania, oraz co robiła w tamtym miejscu. Chciała się również upewnić, czy jeszcze jakieś klucze nie zginęły, więc wolno ruszyła w stronę, gdzie się znajdowały. Nie dane jej jednak był tego sprawdzić, gdyż zaciekawiona przystanęła przy lekko uchylonych drzwiach. Dziewczyna przez szparę ledwo dojrzała Mariettę.
Kiedy ma przerwę zawsze siada tu w ciszy i odosobnieniu, co czasem zastanawia cynamonowo-włosom. Bo, co może robić kobieta w średnim wieku w takim miejscu? Niebieskooka nawet nie wiedziała, że może dowiedzieć się tej tajemnicy po tak zadziwiającym wydarzeniu. Nagle, jej oczom ukazał się kłębek wełny. Bez wątpienia była to Marietta robiąca jakąś robótkę na drutach. Wyglądała, jakby sprawiało jej to wielką przyjemność, ale jakkolwiek na to nie popatrzeć, zdecydowanie była za młoda na robienie na drutach jakichś sweterków. Luna ledwo powstrzymała lawinę śmiechu. Nigdy nie podejrzewałaby tak poważnej kobiety, o coś takiego. Jak na złość zachwiała się w kierunku drzwi, przez które zaraz niezgrabnie wpadła do środka. Marietta zerwała się na równe nogi, ukrywając za sobą swoją robótkę.
– Potrzebujesz czegoś ode mnie?
– N-nie. Tylko... wszyscy cię szukają. – powiedziała chcąc zbić ją z tropu, lecz te niebieskie oczy od razu zdradziły jej, że widziała, co trzyma za plecami.
Pierwszy raz widziała u niej tak zakłopotany wyraz twarzy. Luna zakaszlała i odwróciła się niezręcznie. Kobieta w koku szybko ukryła w szufladzie swoją pracę i zamknęła na kluczyk. Dopiero teraz niebieskooka ją zrozumiała. Nie chciała po prostu zostać wyśmiana. Nastolatka udała więc, że nic nie widziała i postanowiła zatrzymać tą ciekawostkę dla siebie. Marietta, mimo tylu krzyków, wrzasków, upomnień, napomnień, rozkazów i innych takich, nadal jest człowiekiem. Surowym, ale w środku drzemią w niej szczerze prawdziwe emocje. Na szczęście problem został szybko zażegnany, ale zerkając przez okno zaobserwowała, że zbliża się nowy. Jeśli oko Luny jej nie myliło, zbliżała się powoli karoca Parysa...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top