Księga Pierwsza [1]
~~~
Deszcz, nie sięgający mnie – jakby za oknem. Głuchy bombardujący grad, którego moje uszy nie były w stanie usłyszeć. Jakieś szare postacie – każda o twarzy nieodmiennej od tej obok. Szary, smętny świat, pogrążający się w jednomyślnej opinii społeczeństwa, rozciągającej się co najmniej jak zaraza.... Obok mnie, jeden, jedyny kwiat ubarwiony delikatnym, jasnym i ciepłym różem. Nie posiadał żadnego zapachu.
To moje pierwsze wspomnienia... wspomnienia ze snu, który stał się koszmarem....
–Luuna! Luna! Chodźże tu wreszcie!- już prawie zapomniałam, jak brzmi to moje przeklęte imię. Szkoda, że od razu nie przypomniała mi pełnego, fałszywego imienia... choć w sumie, nie ma o mnie żadnych innych informacji. Już sobie wyobrażam jak woła: „Luno Rosentage, jesteś niewychowaną gówniarą, pewnie dlatego twoja matka cię opuściła... blablabla...".
Prostując, moja matka żyje, ale nie ma się zbyt dobrze. Tak właściwie, jest chora i zamknęli ją w izolatce już jakiś czas temu. Mój ojczym z kolei jest bogatym kupcem i jak na złość pragnie mnie wydać za jakiegoś, najprawdopodobniej próżnego, szlachcica. Jeśli chodzi o teraźniejszą chwilę, pewnie zaraz oberwie mi się po głowie za sam fakt, że „nieszczęsna" niania Marietta musi znosić widok mojej twarzy praktycznie codziennie, czyli o parędziesiąt razy za dużo na każdy dzień.
Nie żebym miała brzydką twarz, czy była nieznośna, albo coś takiego. Ja po prostu mam wygląd, którego wszyscy mi zazdroszczą. Jedwabne, długie włosy o kolorze cynamonu. Błękitne, jak spokojne niebo oczy. Idealny nos. Nieskazitelną skórę i doskonale proporcjonalne ciało, koloru przypominającego jasny kremowy puder mojej mamy. Ludzie twierdzą, że mam szlachecką urodę i albo za to nienawidzą, albo wręcz skrajnie odwrotnie. Jednak ja uważam, że mój wygląd wcale nie jest cudownym darem od losu. Owszem, wiele osób mi go zazdrości, ale na dobrą sprawę, wygląd nie czyni z ludzi bardziej szczęśliwszych osób, jak na ironię, wręcz bardziej przysparza im zmartwień. Nie pochlebia mi mieć adoratorów, bo wszyscy kochają mój wygląd, a nie mnie! Prawdziwą mnie! Mój charakter, temperament, osobowość, dusze i moje serce... Wszyscy jednakowo zachwalają to, co widzą z wierzchu i obwołują „największym skarbem". A ja czuję się, niczym ładnie opakowany prezent, który wszyscy podziwiają i zachwycają się bez ustanku, ale wcale nie są zainteresowani wnętrzem. Nikt nie chce otworzyć i sprawdzić, co jest w środku...
Kiedy jeszcze byłam malutka, moja mama powiedziała mi jedną prawdę, którą z czasem rozumiem coraz lepiej: „Nie ważne, jak się wygląda. Ważne, co ma się w sercu". Tak więc postanowiłam, że ja nie będę oceniać ludzi oczami, będę spoglądać sercem. Zdecydowałam się również na coś jeszcze...
Gdy tylko za parę miesięcy skończę 16 lat, ucieknę stąd jak najdalej! Najlepiej do innego królestwa, gdzieś w zacisze między górami, a bujnym lasem. Tam, gdzie odnajdę swoje szczęście...
~~~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top