Księga Druga [9]
Na zajątrz przyszedł niespodziewany listy od generała Malachittiego i księcia Sognatore. Gerwazy dostarczył je przemoczonej błękitnookiej, która do tej pory nie wróciła do domu. Dziewczyna ani myślała ustąpić w postanowionej decyzji.
Wieści o wyprawie morskiej generała ani trochę nie pocieszył Luny. List o poczynaniach księcia też w żaden sposób nie był w stanie jej ucieszyć. Były to wieści tak smutne, że serce jej krwawiło, na myśl, że znowu sprowadziła na kogoś nieszczęście.
To jak zły sen, pomyślała, łkając mimowolnie. Czuła się okropnie – chcąc, aby adoratorzy dali jej spokój, wysłała ich na pewne nieszczęście i porażkę.
Luna bezczynnie stała cały dzień na dworze, aż do wieczoru, gdy znowu zaczęła się rytualna mżawka. Ojczym niechętnie zabrał sir Lakkiego i wraz z Bonifacym i strażą wybrał się do króla. Luna nadal stała na mrozie, chciała odpokutować za swoje czyny, lecz nie odczuła się ani trochę lepiej. Ona przecież pragnęła, aby tamci nie wrócili, nie chciała wyjść za któregokolwiek człowieka, którego by wpierw szczerze nie pokochała. Przez to sprowadziła na nich wszystkich te nieszczęścia i teraz czuła się paskudnie. Nie mogła znieść bycia sama ze sobą. Przez jej samolubne pragnienie była gotowa znienawidzić samą siebie.
– Słyszałaś? Słyszałaś ostatnie wieści?
Usłyszała za sobą szepty służek, dochodziły zza uchylonego okna.
– Te o generale? – dopytywała.
– Tak! Ponoć podczas podróży morskiej oszalał!
Luna, słysząc tą konwersacje chciała, jak najszczelniej zakryć uszy, ale na nic się to zdało, i tak doskonale słyszała każde słowo.
– Biedny generał Malachitti... Podobno wył i szlochał podczas któregoś już z kolei sztormu.
– Naprawdę? A ja słyszałam o...– nastała bardzo dobitna cisza. Służki zauważyły za oknem nastolatkę i szybko pospieszyły na piętro.
Ból podczas tej głośnej ciszy, szał, furia, rozpacz, gniew na samą siebie – to naprzemiennie wyrażało uczucia błękitnookiej. Nie miała siły już stać. Upadła na ziemie i zaczęła rwać trawę i kwiaty.
Przeze mnie wszyscy są nieszczęśliwi!
Dudniło jej w głowie, a ona sama, czując jak traci ostatnie siły położyła się na wilgotnej glebie i skuliła. Łzy płynęły po jej czerwoniutkich policzkach, z każdą chwilą szukały jak najkrótszej drogi do ziemi.
Ile to jeszcze będzie trwać? Kiedy to się skończy?
Luna trzęsła się i kuliła. Odczuwała na przemian zimno i ciepło. Jej serce biło mocno i tak boleśnie, czuła jakby zaraz miało jej się wydrzeć z piersi. Nikt nie wiedział, jak teraz cierpi. Zamknęła oczy, a i tak nie znalazła ukojenia – widziała przed sobą słowa zawarte w listach. Nie dawały jej spokoju.
***
–..na... Luuuna.... Luna! Obudź się wreszcie!
Usłyszała znajomy głos i otworzyła oczy. Nad nią stał czarny kot.
– No nareszcie, ile można? – prychnął.
– R.... Ruki?
– Nie, święty Mikołaj... no jasne, że ja! Nie rozpoznajesz własnego przyjaciela?!
Chwiejnie się podniosła.
– Gdzie jesteśmy? – spytała zdezorientowana, rozglądając się.
– Są tu drzewa, krzaki i trawa... Myślę, że łatwo oszacować, że jesteśmy w „lesie".
–...Czy ja po drodze zjadłam jakieś grzybki halucynki?... – przyjrzała się bliżej kotu. – Zdaje mi się, że kot do mnie mówi... No pięknie, chyba do reszty oszalałam! – otrzepała swoje ubranie.
– Nie wydaje ci się i nie oszalałaś. Jesteśmy w zaczarowanym lesie, tu chyba nawet latające ryby nie powinny cię zdziwić.
– Są tu latające ryby?! Gdzie? – ożywiła się i zaczęła rozglądać, niczym małe dziecko.
– Spokojnie, jeszcze takich nie spotkałem, to był tylko taki przykład, wiesz?
– Aha... – odrzekła zrezygnowana.
– Eh... Tyle się szykowałem, co by tu ci powiedzieć, a i tak wyszło niegrzecznie... – kot zaczął gadać sam do siebie i karcić się. Luna tym czasem rozglądała się dalej.
– Mam wrażenie, że skądś kojarzę ten las... To miejsce... Przyśniło mi się! Tak, już sobie przypominam. To w tym lesie rozpętała się burza, tylko nie pamiętam, co sprawiło, że czułam się bezpiecznie i spokojnie... Ruki, co to za las?
– To magiczny las znajdujący się w sąsiednim królestwie. Jest bardzo blisko twojego miejsca zamieszkania. Praktycznie tuż przy granicy za polem zbóż należących do twojego ojczyma...
– Z niego przywędrowałeś?!
– Można tak powiedzieć...
– Jejku! Tu jest wspaniale! – zachwyciła się, a kot jedynie tajemniczo się uśmiechnął.
– Może następnym razem, jak się tu wybierzemy zostaniemy dłużej..
– Następnym? Co masz na myśli?
– No wiesz, kiedy zrezygnujesz z życia w tamtym miejscu i będziesz chciała uciec, tak jak mi wiele razy opowiadałaś na dachu... Myślę, że możemy się tu wybrać, jeśli ci się podoba.
– Naprawdę!? Myślisz, że będzie się tu dobrze żyło? – rozanieliła się na same wspomnienie upragnionej ucieczki w jakimś bajeczne wyśnionym miejscu pełne roślinności, jak tu.
– Musisz przekonać się sama, choć ja przypuszczam, że tu będziesz bardziej szczęśliwsza i spokojniejsza. Tu z pewnością będę mógł więcej dla ciebie zrobić i odwdzięczyć się. – jego uśmiech coraz bardziej promieniował radością – Zawsze jesteś dla mnie miła mimo, że ja zawsze jestem arogancki i nieuprzejmy... Oswoiłaś mnie i teraz stałaś się moim najważniejszym przyjacielem. Dlatego pragnę podążać za tobą w Twojej dalszej podróży, jeśli pozwolisz...
– Zawsze uważałam, że jesteś dziwnym kotem. – zaśmiała się i przykucnęła obok czarnego kota. –Jasne, że możesz! Przyjaciele są bardzo ważni, nie powinno się ich zaniedbywać. Nawet jeśli chce się osiągnąć największe marzenie! – pogłaskała go.
– Czas, który dla mnie poświęciłaś sprawił, że jestem dla ciebie ważny, tak samo, jak teraz ty dla mnie, prawda? Proszę, nie męcz się długo w tym domu i podejmij jakąś zdrową decyzje. Nie karz mi się o ciebie zamartwiać. Śmiało rusz przed siebie, a ja będę ci towarzyszył.
***
– Dziękuję... – powiedziała ochrypłym tonem. Na dźwięk swojego głosu otworzyła oczy. Leżała w swoim łóżku. Nagle zdarzenia sprzed snu uderzały w jej obolałe ciało. Na czole miała położony zimny okład. Gorączka, którą złapała powinna przykuć ją do łóżka na parę kolejnych dni, pomimo tego Luna żwawo skoczyła na obie nogi. Zachwiała się, ale zaraz stanęła prosto. Chciała niezwłocznie udać się do magicznego lasu. Chciała po drodze pozbyć się wszystkich nieszczęść. Chciała być wolna i przestać narażać wszystkich wokół siebie na niemiłe fatum.
Zanim zdążyła się kompletnie ubrać, jak zauważyła czarną kulkę drżącą z zimna po drugiej stronie okna. Otworzyła je, a kot wskoczył na wewnętrzną stronę parapetu, a następnie na ziemie.
– Wybieram się do lasu teraz! Idziesz ze mną? – odezwała się do niego i zaczęła wkładać buty. Kot na widok poczynań dziewczyny wcale nie zdawał się być szczęśliwy. Nastolatka nie zwracała w ogóle uwagi na milczącego kota. Nie chciała nawet wiedzieć, czy to była prawda, czy tylko wytwór jej wyobraźni, który podświadomie chciał wyrwać ją od narastającej depresji. Przemknęła jednak niezauważona na dworze i biegła w stronę pola zbóż. Kot wybiegł za nią, ale przestał podążać, gdy tylko dotarli do pola.
– O co ci chodzi, Ruki? Idziesz czy nie? – kot ani drgnął. Nad nimi rozciągały się ciemne chmur, które po raz kolejny zwiastowały brzydką pogodę. – No chodź, to nasza szansa! –odezwała się wesoło – Bo zaraz jeszcze się rozpada lub, co gorsza, znowu rozpęta się jakaś burza. Schowamy się zanim to nastąpi! – machnęła rękę, zachęcając do drogi i ruszyła w dalszą drogę. Mimo jej obecnego stanu zdrowia biegła radośnie, ile sił w nogach. Biegła w stronę swojej przyszłości. Biegła tam, gdzie mogła poczuć się lepiej. W końcu, nie miała już nic do stracenia...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top