Księga Trzecia [17]



Pani Marietta złapała za nadgarstek cynamonowo–włosej i zaczęła ciągnąć za sobą wzdłuż korytarza. Luna chciała coś zrobić, aby ją puściła, ale przerażona, zesztywniała i pobladła. Nie chciała się teraz spotkać z ojczymem. Nie chciała słyszeć, jak na nią krzyczy i zmusza do powrotu do domu. Nie chciała zostać uwięziona we własnym pokoju. Nie chciała opuszczać zranionego wilka. Nie chciała także zniknąć bez jakiegokolwiek wyjaśnienia Rukiemu. I przede wszystkim nie chciała odpuścić sobie swojego nowego celu.

– Przepraszam.. – Marietta spojrzała przed siebie na wysokiego młodzieńca ubranego na zielono, który pojawił się w progu drzwi. Tuż po tym szybko się wyprostowała i podniosła głowę z dumą.

– Proszę wybaczyć. – odezwała się odrobinę chwiejnym tonem. Mężczyzna skinął głową i przerzucił wzrok na Lunę stojąca za kobietą.

– Ah, tu jesteś! – powiedział uradowany, po czym zdał sobie sprawę, że wypowiedział to na głos i zakrył szybko ręką usta. Oczy Luny zabłyszczały, widząc szansę na ucieczkę.

– Jak dobrze się składa, też cię szukałam. – Luna uśmiechnęła się szeroko i promiennie. – Korytarze są takie długie, że aż się zgubiłam. – spojrzała nerwowo na Mariette, a następnie obejrzała się za siebie w stronę końca korytarza.

– W takim razie.. – chłopak podszedł do niej i wyciągnął elegancko dłoń. – Pozwolisz mi się eskortować? – czekał, aż jego propozycja zostanie przyjęta, co nastąpiło w ciągu paru krótkich chwil. Marietta okazała na twarzy swoją srogość.

– Pani Marietto... – Luna już szykowała, co powiedzieć, ale chłopak ją wyręczył.

– Przepraszam, że tak zabieram sprzed nosa, ale nie mogę jednak pozwolić, aby królewski gość honorowy błąkał się po korytarzach przed audiencją. – znów lekko skinął głową, tym razem na pożegnanie i ruszył z Luną w przeciwnym kierunku. Pani Marietta była zdruzgotana tym, co usłyszała, ale nic nie powiedziała. Zacisnęła mocno zęby i nie zwlekając opuściła korytarz. 

– No, więc dlaczego chciałaś uciec przed tą kobietą? – zapytał uśmiechnięty chłopak, gdy już się oddalili. 

– Powiedzmy, że chciałam uniknąć niepotrzebnych kłopotów. – powiedziała lekko zawstydzona, wciąż nie dowierzając, że słowo "audiencja" ma taką silną moc – Czy ty masz na imię Barnaba? –zapytała, a chłopak spojrzał na nią zaskoczony.

– Znasz moje imię?

– Słyszałam wcześniej przypadkiem, jak wołali tak na kogoś, kto miał zieloną kamizelkę, więc jakoś tak..

– Nie pomyliłaś się, to byłem ja! – powiedział radośnie, po czym rozpromieniał jeszcze bardziej – Od dziś chyba nie rozstanę się z tą kamizelką. – powiedział do siebie w rozmarzeniu.

– Aż tak ją lubisz? – Luna zmierzyła kamizelkę wzrokiem.

– Ym, można tak powiedzieć. – lekko się zarumienił i otworzył drzwi przed Luną. – Jeszcze nie byłaś na audiencji u króla, nie mylę się? – zmienił błyskawicznie temat.

– Nie, nie mylisz się. Słyszałam, że póki co jest już zajęty sprawami poddanych. – odparła i zaczęła się rozglądać po wielkiej nowej przestrzeni. Poczynając po szczególnie zadbanych zdobieniach, przez wspaniałe obrazy na ścianach, długie i czyściutkie dywany, kończąc na przepięknych krętych i majestatycznych schodach. Luna mimo, że nie przepada za przepychem i woli naturalnie piękne miejsca, to i tak nie mogła się napatrzeć na cudowne dzieła ludzkich rąk. Przy okazji, jak najbardziej, odpychała od siebie myśl o audiencji. Skrycie bała się konfrontacji z królem.

– Poczekaj tu proszę. – powiedział uśmiechnięty chłopak i oddalił się od niej. Luna została sama na korytarzu i czuła na sobie wzrok wszystkich przechodniów.

No tak... już prawie zapomniałam jaka potrafi być uciążliwa moja aparycja... Ja to nie mam najmniejszych szans schować się w tłumie. Choć może to i dobrze, gdybym została na zawsze w bezpieczniej strefie komfortu, to nigdy nie doświadczyłabym tyle różnych uczuć i nie poznała tyle magicznych stworzeń. Może ucieczka z domu pod namową nie była najlepszą decyzją, ale jeśli mam znaleźć rozwiązanie...

„..W lesie znajdziesz odpowiedzi. Jeśli natomiast tu zostaniesz, podzielisz los swojej matki. Idź! Idź przed siebie! Biegnij, nie zwlekaj!"

Luna wspominała głos, który kiedyś słyszała. Niestety nie pamiętała do kogo należy, ani skąd się wziął w jej pamięci. Wiedziała za to, że w tych słowach jest prawda. Siedząc i gdybając, nic by nie osiągnęła. To już nawet nie chodzi o to, jak ludzie odbierają jej wygląd, czego szczerze nigdy nie mogła zrozumieć. Tu chodziło o coś więcej – nie uciekła z domostwa tylko przez to. Nie chciała nikogo więcej skrzywdzić, ani bawić się uczuciami adoratorów – szczere czy złudne, jakiekolwiek by one nie były. Wiedziała, że uciekając nie rozwiąże problemu, ale posunie ją do przodu. Coś w tamtych słowach, które słyszała, dał jej motywacji do ruszenia się z miejsca, w którym tkwiła od dawna i nadały nowy cel: „znaleźć odpowiedzi". Nie pamiętała dokładnie wszystkich słów, ale wiedziała mniej więcej czego szuka. Gdy będzie się zbliżać ku temu, mgła na pewno odsłoni jej to, co chce zobaczyć. Mając przy sobie przyjaciela w postaci Rukiego i nowego towarzysza Tai'a, wiedziała, że staje się silniejsza i w nich będzie mogła znaleźć oparcie w razie kryzysu.

Luna... na.. Luna! Przestań mnie ignorować! – Ruki wybuchł swoim temperamentem, a dziewczyna ocknęła się z przemyśleń.

– Ruki! – ucieszyła się, widząc czarnego kota na parapecie i zaraz ruszyła go uściskać. Kot pośpiesznie wyrwał się z objęcia, aby dziewczyna nie zmiażdżyła go swoją czułością. Tak mocnego uścisku chyba jeszcze nie doświadczył. Mimo, że z jednej strony cieszył się jej wyraźnym zadowoleniem na jego widok, to nadal był zły, że rzuciła się w bieg, jak tylko usłyszała o Tai'u i grożącym mu niebezpieczeństwu w lesie. Ponad to, podjęła decyzje o opuszczeniu lasu, nie mówiąc mu nawet co zamierza.

– Wiedziałam, że nas znajdziesz. – powiedziała pogodnie, a kot w milczeniu przyglądał się jej. Zanim się otrząsnęła z zamyśleń, miała naprawdę strwożoną minę i marszczyła brwi. Rukiemu było nawet trochę ciężko uwierzyć, że sprawił jej taką radość, pokazując się. Podejrzewał raczej, że dziewczyna odczuwa w zamku dyskomfort, nawet większy niż w gospodarstwie Rosentage. 

– Co się stało Ruki? – zapytała, głaszcząc kota po główce i karku. – Też czułeś się osamotniony? – rzekła, zgadując nad czym zastanawia się czarny kot. Uśmiechnęła się szeroko, a on jedynie wtulił się w jej dłoń.

– Panienka Luna Rosentage? – usłyszała za sobą głos i odwróciła się. Przed nią stał mężczyzna we fraku o pompatycznym wyrazie twarzy. Luna kiwnięciem głowy potwierdziła. – Król może teraz cię przyjąć. – powiedział i rozchylił potężne i majestatyczne drzwi.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top