Księga Pierwsza [7]



– Odkąd cię pierwszy raz ujrzałem, nie mogę o tobie zapomnieć. Chcąc spełnić swą obietnice desperacko przeszukiwałem góry i doliny, aby wręczyć ci siedmiolistny podarek, lecz nigdy nie byłem w stanie go znaleźć. Zrezygnowany usiadłem na polance i moim oczom ukazał się on. – Wyciągnął starannie przechowanego polnego kwiatka. Był w małym pudełeczku z ziemią. Oczarowywał soczystą czerwienią niczym ukochane maki jej mamy. Dziewczyna uważnie słuchała przemowy sir Lakkiego. –Uświadomił mi, że to nie siedmiolistna koniczyna której szukałem jest tym, co naprawdę dałoby ci szczęście. Chciałabyś być tak pięknie wolna jak ten kwiat. Zrozumiałem, że to właśnie to, co pragnę ci dać. Uwielbiam na ciebie patrzeć, tak samo jak na ten kwiat. Powiedz co tylko zechcesz, ale ten czerwony od moich uczuć kwiat jest symbolem mojego oddania. Tylko tobie jednej mogę oddać moje serce. Tylko tobie jednej chciałbym podarować ten kwiat! – Mężczyzna poważny i skoncentrowany wpatrywał się w swoją lubą. Luna natomiast w zamyśleniu patrzyła na mały podarek. – Też chciałbym wieść życie podobne do tego kwiatu.

Luna wzięła delikatnie spodeczek z kwiatkiem niczym bezcenny skarb do ręki i przyglądała mu się.

– Pójdź ze mną kochana...

Błękitnooka poczuła ukłucie w sercu i zapragnęła uronić choć parę łez, lecz nie zdołała. Ucieczka była jej dawnym pragnieniem. Chciała być wolna, chciała się śmiać, chciała biegać i skakać, chciała... zwyczajnie uciec. Ale nie tak. Nie w ten sposób.

Nie z kimś, kogo wcale nie darzy żadnym uczuciem.

Nie z kimś, kto tylko kocha jej twarz.

– Pojedźmy w miejsce gdzie nie będzie trosk. – zaskoczona obwiesiła na nim swój wzrok. Ojczym siedział jak dotąd cicho, ale jego brwi zaczęły się marszczyć. – Zostawmy to miasto, zostawmy to królestwo. – Zbliżył się do niej zdecydowanie. – Zamieszkajmy gdzieś w miejscu, gdzie rosną kwiaty, gdzie leniwie płynie rzeczka, gdzie śpiewają ptaki... Gdzie odnajdziemy razem nasze wspólne szczęście.

Luna w duszy walczyła sama ze sobą. Jej emocje chciały wziąć górę nad kontrolowaną miną i postawą. Jej oddech znacznie przyspieszył. – Zostawmy te niewygodne reguły i zasady. Znajdźmy wspólnie miejsce, gdzie będziemy się zawsze śmiać, jeść i spać dowoli, ile tylko dusza zapragnie! Pojedź ze mną daleko stąd! Do innego królestwa – ponownie się przybliżył. Młoda kobieta czuła coraz większy dyskomfort. – Pełnego kwitnących kwiatów i śpiewających ptaków. Gdzieś daleko od zła. –mocno chwycił ją za rękę.

– Dość tego! – pan Rosentage wstał i oburzył się. – Nie jesteś dobry dla Luny! Przecz z mojego domu, uwodzicielu! Nie dasz mojej córce szczęścia. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć w pobliżu Luny, ani mej posiadłości! Wynoś się! – Starszy mężczyzna odepchnął sir Lakkiego od błękitnookiej. – Jeśli jednak nie posłuchasz i ktokolwiek stąd zauważy cię w pobliżu, oskarżę cię o próbę porwania mojej córki!

Służba próbowała powstrzymać ojczyma Luny od dalszej furii, ale każda próba skończyła się fiaskiem. Nikogo nie słuchał.

– Córki? Wydaje mi się, że nie jesteś jej ojcem. Nawet raz, nawet przez chwilę nigdy nie byłeś dla niej „tatusiem". – sir Lakki podsycał jego agresje. – A może choć raz spytasz Luny, czego naprawdę chce? Widać w jej oczach, że jest tu nieszczęśliwa. Nigdy jej nie słuchasz. Więc skąd możesz wiedzieć, co naprawdę by ją uszczęśliwiło? – Mężczyzna nie oszczędzał żadnego słowa, doprowadzając starszego mężczyznę do szału. Jego diabelski uśmiech rósł w siłę.

No tak, pomyślała Luna. Gdybym uciekła nic by nie zyskał. To nie jest dla niego korzystne. Gdyby pewnego dnia moja matka umarła, a on nie sprawowałby nade mną opieki, nie otrzymałby w spadku ziem należących do moich dziadków. Czy to właśnie oto może mu chodzić?

– Sir Lakki! – Luna wrzasnęła tak głośno, że wszyscy zwrócili się w jej stronę bez chwili zawahania –Ojczymie! Wystarczy! – Poczuła jak jej zdarte gardło zabolało, wzięła ostrożnie głęboki wdech i kontynuowała – Wystarczy już. – Powtórzyła łagodniejszym i o wiele bardziej kojącym głosem. Spojrzała w zagniewane oczy ojczyma. Były pełne rozpaczy i bólu. Agresja to tylko efekt obronny. Boi się, więc zamiast dać się zranić, jest gotów zadać cios. Luna jednym spokojnym spojrzenie dała mu znać, że nie ma się już czego bać. Nie pomogło mu to na pewno do końca, jednak ukoiło choć na moment. – Sir Lakki, nie dostałam od ciebie listu z wyprawy więc zechciałbyś odpowiedzieć mi na parę pytań związanych z podróżą?

– Naturalnie. – pokłonił się z największym uszanowaniem jej osobie.

– W takim razie powiedz mi proszę, ile piskląt osierociłeś po drodze... ile ptaków pozbawiłeś domów, ile drzew powaliłeś po drodze. Powiedz, ile wyrwałeś koniczyn, ile zmiażdżyłeś kwiatów, ile przez ciebie istnień cierpiało? Ile było warte to nieszczęście wszystkich dookoła? Chcąc zadowolić samego siebie... – załamał jej się głos, wyglądała na twardą, ale w środku bardzo się bała tego, co mówi – Pomyślałeś choć raz o tym, że rośliny też żyją, też czują i że za każdym razem, gdy którąś wyrywasz skazujesz ją na szybką egzekucje?

Sir Lakki nie ukrywał zaskoczenia jej zimną aurą.

– Czy kwiat, który zerwałeś naprawdę może być wolny w tym pudełeczku? A czy nie był wolny na swojej polanie? – Kontynuowała. – Czy przypadkiem nie zabrałeś mu jego szczęścia?

– Ten kwiatek to nic! Pojedź ze mną, a pokażę ci jak piękne jest tamto miejsce. Jak nie teraz, to w nocy. Uwierz, że nie miałem złych intencji zrywając ten kwiat... – zachował się jakby wcale nie słyszał tych wszystkich zadanych pytań. Dalej drążył swoje.

– Koniec! Chcesz zhańbić mój dom?! Jak możesz ośmielać się tak bezwstydnie mówić o porwaniu Luny. To niewybaczalne! Proszę natychmiast wyprowadzić go do podziemia i szczelnie zamknąć. Ja ci dam nauczkę! – zwrócił się do niego ojczym Luny z zawistnym wzrokiem.

– Przestań! Pozwól mu zwyczajnie odejść! – cynamonowo-włosa nie mogła nic wskórać.

– Nie wiadomo przecież do czego jest zdolny! – wrzasnął pan Rosentage. Był nie do opanowania jak nigdy dotąd.

– No właśnie, nie wiadomo, czy nie zapragnę wrócić tu w nocy i porwać „ukochanej córeczki", jeśli w ogóle można tak powiedzieć o osobie tak lekceważącej uczucia innych? – sir Lakki dalej sobie drwił –A może usłuchasz „córeczki" i wypuścisz mnie? Może również, pozwolisz dla bezpieczeństwa zamknąć ją we własnym pokoju, albo jakimś hospicjum w izolatce? Jak jej „chorą" matkę...?

Ojczym Luny spoliczkował mężczyznę zanim gwardia zdążyła go zabrać.

– Tyle tego dobrego. Pożałujesz swoich słów i sprawiedliwie poniesiesz swoje konsekwencje, już ja tego przypilnuje. – starszy mężczyzna wyglądał groźnie.

– Przestań! Nie! Wystarczy...! – Głos dziewczyny zdawał się być głuchy. Wyprowadzili sir Lakkiego do podziemi, a ojczym Luny nakazał jej, aby natychmiast udała się do swojego pokoju. W ogóle nie chciał jej słuchać. Takiego go chyba jeszcze nie widziała więc przestraszona wykonała rozkaz.
Cynamonowo-włosa bała się. Była wręcz przerażona myślą, że przez nią ktoś może cierpieć w podziemiu. Bała się też, że jeśli wyjdzie po za ten dom informacja, iż jej ojczym przetrzymuje rycerza w niewoli, mogą go czekać niemiłe konsekwencje prawne. Postanowiła więc działać. – „Dopiero ci, którzy odczuwają strach, mogą naprawdę stać się silniejsi", prawda dziadku? Bez choćby spróbowania stawienia czoła swoim lękom, jest się nic niewartym. Nie da się ruszyć do przodu stojąc w miejscu. Dlatego muszę coś zrobić dla nich, jak i dla samej siebie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top