Księga Druga [11]
Ledwie nastał kolejny dzień, a Luna została obudzona w ten sam sposób, co poprzednio. Tym razem bez problemu rozpoznała głosy kłócących się.
– ...damy radę sami! Jestem silniejszy niż myślicie, a teraz spada.
– Zapomniałeś o jedne drobnej, jednakże bardzo istotnej rzeczy – to MOJE legowisko! Eh... -zdusił w sobie nieprzyjemne warknięcie – wkurzasz mnie coraz bardziej...
– Zobaczysz, tylko nabierze sił i nie będziemy się więcej zadawać z takim gburowatym stworem, jak ty!
– Na to liczę... jest dość ciężka kiedy śpi...
– To dlaczego śpicie razem? – było to dla kota tak nie pojęte, że gdyby tylko mógł rozłożył by ręce w geście zastanowienia.
– Bo wtedy jest cieplej, nie zauważyłeś? – powiedział jakby była to oczywistość. Fakt wilki żyjące w stadach, a nawet najzwyczajniejsze udomowione psy wolą spać blisko siebie. Ten jednak nie wydawał się zwyczajnym białym wilkiem, miał charakterek, ale naturalne odruchy nie są aż tak łatwe do poskromienia.
Dziewczyna wtuliła policzek w miękkie futro wilka. Było jej tak wygodnie, że mogłaby w ogóle nie wstawać.
– Powoli zaczyna świtać. – kot ziewnął, wstał i przeciągnął się.
– Wystarczy tego dobrego, zrobiłem się głodny. – wilk wstał, zmuszając cynamonowo-włosom do nagłej pobudki.
– Śniadanie? –Luna otworzyła oczy i potarła obolały policzek, na który spadła. – Dobry pomysł – szybko się podniosła i dołączyła do wilka. Tuż za nimi gonił Ruki.
– Czemu idziecie w tę samą stronę? – oschle rzucił uwagę biały wilk.
– Dlatego, iż idziemy zjeść śniadanie wspólnie? – zadowolona dziewczyna w ogóle zdawała się nie zwracać uwagi na nieprzyjazny ton zwierzęcia.
– Kto powiedział, że chcę jeść razem z wami? – zapytał, mrużąc oczy co najmniej jakby słońce raziło go po oczach.
– Też nie jestem chętny jeść w pobliżu tej bestii. To całkiem odbierze mi apetyt, Luno chodź...
– Jestem zdumiewająco ciekawa, co się tu jada! – lekceważąc ich spór, podbiegła do jakiegoś kolorowego krzewu.
–...my...– dokończył zaledwie słowo, a już patrzył błagalnym wzrokiem na dziewczynie. Nie dało się ukryć, że była niesamowicie nieporadna i nikogo oraz niczego się nie słuchała. Ruki nawet zaczął współczuć Marieccie. Kot nie omieszkał się ażeby nie fuknąć z niezadowolenia. Wilk popatrzył na niego pobłażliwie, co jeszcze bardziej go zirytowało.
– Czy to jest jadalne? – odezwała się jakby sama do siebie i rozeznawała czy zielone kuleczki przypominające winogrona były zdatne do spożycia. Postanowiła jedną spróbować, lecz nim to zrobiła dostała po głowie dużym i puszystym ogonem wilka.
– Nie jedz wszystkiego, co ci w oczy padnie. Zielone są jeszcze niedojrzałe głupia dziewczynko...
– Jestem Luna! – odparła natychmiastowo, zmieniając temat i podążając za zwierzęciem.
– Nie ważne...– rzucił z niezainteresowaniem.
– A ty? Jak się wabisz? A może nie masz imienia? Ruki też wcześniej nie miał. Jak chcesz, tobie też mogę coś wymyślić....
– Błagam nie... Nie chciałby skończyć z śmiesznych przeziskiem jak ten tu biedak....– przez chwile udawał przejętego, a potem wrócił do swojej oschłej postawy i przewrócił oczami. Biały wilk starał się ją ignorować najbardziej jak to tylko było możliwe.
– „Dziewczynko"? Jak stary jesteś? – zaśmiał się pod nosem Ruki. Wielki wilk spojrzał na niego srogo i aby nie zostawić żadnych wątpliwości odpowiedział krótko:
– Siedemnaście ludzkich...
– Serio? Jesteś niewiele starszy ode mnie... a co do Rukiego to sama nie wiem... – popatrzyła na przyjaciela.
– Hej, nie mam więcej niż trzech lat. Nie myślcie sobie, że możecie mnie porównywać do jakiegoś starego piernika!
Wielki wilk zatrzymał się, a Luna nie zauważywszy wpadła na niego. Ten tylko groźnie warknął, a po chwili stwierdzając, że to nie ma sensu uspokoił się.
– Te owoce są jadalne. – oparł się na drzewie i bez problemu sięgnął gałęzi z owocami. Chwycił ją swoimi zębiskami, zerwał jednym szarpnięciem i wrócił do parteru.
– Jakiś ty wielki olbrzymie, nie powinieneś, aby czasem polować na jakieś zwierzęta? –Ruki znalazł sobie nowy powód do drwiny z wilka.
– Tak bardzo chcesz zostać moim śniadaniem? – wyszczerzył się w odpowiedzi do kota. Ten szybko się nastroszył i schował za nogami Luny. Dziewczyna ani przez chwilę odkąd się poznali nie wydawała się być przestraszona.
– Wilki jedzą przeważnie mięso zwierząt kopytnych...– wykazała się swoją wiedzą, po czym kucnęła i sięgnęła po owoc przypominający papaję. Minutę później zaczęła jeść ją ze smakiem.
– Znawczyni się znalazła. – biały wilk zabrał się za konsumowanie jednego z owoców.
– Najwyraźniej trafił nam się roślinożerny wilk. – dorzucił Ruki, chichocząc.
– Masz coś do wegetarianów? Te owoce są naprawdę dobre. To najlepsze dobrodziejstwa magicznego lasu. Ależ po co miałbyś spróbować?
– Wegetarianin? Czyli jesteś za głupi, żeby coś upolować? – czarny kot prychnął, odsuwając od siebie nieznany owoc.
– Aż tak ci zależy, aby zostać czyjąś przekąską?
– Oczywiście, że nie!
– To nie nazywaj mnie głupim... Głupim możesz sobie nazywać tę dziewczynkę... W tym lesie jest zakaz polowania...
– Kto się czubi, ten się lubi. – powiedziała rozbawiona dziewczyna, kończąc magiczny owoc. Obaj popatrzyli na nią w tym samym czasie z tym samym spojrzeniem. Luna wzięła kolejny owoc i ugryzła. Nagle zauważyła, że w owocu jest wydrążona dziura. Po chwili pokazał się twórca dziury.
– Robaczywy owoc? Wyrzuć to! – Ruki przerwał ciszę.
– Ruki! – dała mu znać, że zachował się niewłaściwie. – Przepraszam, nie wiedziałam, że tu mieszkasz...– odezwała się łagodnym tonem do właściciela owocu i odłożył go bezpiecznie pod drzewem.
– Dziwna jesteś...– chcąc, nie chcąc wilk się odezwał, kończąc śniadanie. – W każdym razie kończcie śniadanie i spływajcie. Stan Luny najwidoczniej się polepszył. –spojrzał na dziewczynę, która zesztywniała.
– Nadal jest czerwona, ślepoto, ale jak już wcześniej mówiłem, damy sobie radę sami. Zaraz znajdę wczorajsze zioła i ostatecznie całkiem wydobrzeje. – ucieszył się Ruki z swojej pomocności.
– Jeny! Wypowiedziałeś moje imię! – nagle dziewczyna zaczęła się ekscytować. Czarnemu kotu całkiem zrzedła mina. Odkąd tylko zdała sobie sprawę, że są w obecności białego wilka bez przerwy nic tylko poświęca mu prawie całą swoją uwagę.
– Naprawdę? – zmrużył oczy. – Miałem na myśli „dziwną i głupiutką małą dziewczyneczkę, która nie wiadomo, dlaczego uczepiła się mnie ze swoim wkurzającym pchlarzem", ale ze względu na okoliczności zawarłem wszystko w jednym słowie...
– Och i chyba będę musiała cię trochę zasmucić, ale podejrzewam, że to ty jesteś tą „istotą", którą mam się zająć, jeśli chcę zostać w tym lesie. To był warunek, który postawiła mi Alabara...
Wilk podniósł uszy na dźwięk imienia i pokazał swoją wrogość.
– Trudno. Powiedz tylko, gdzie mogę ją znaleźć... chętnie wrzuciłbym coś jeszcze na ząb...
– Hahaha...– błękitnooka nie zdawała sobie w ogóle sprawy z groźnego nastawienia zwierzęcia – Alabara to nie jest jakaś roślina, to czarownica, głuptasie. – znowu zaczęła się śmiać.
– Zastanawiam się właśnie, kto tu powinien zostać nazwany „głuptasem"...– powiedział do siebie, a następnie chwilę w ciszy przyglądał się Lunie i Rukiemu. Wyglądali na zadowolonych ze spędzania wspólnie czasu oraz na bardzo bliskich sobie. Kiedy zauważyli, że wilk im się przygląda też zastanawiająco zaczęli mu się spoglądać. – Zachodzę w głowę, co tu robicie. Dlaczego właściwie chcieliście tu przybyć? – jego postanowienie wzięło w łeb, gdy zdał sobie sprawę, że ciekawość zwyciężyła i zanim się spostrzegł już zadał pytanie.
Ruki i Luna spojrzeli po sobie i wrócili pamięcią do nieprzyjemnego domu ojczyma Luny.
– Uciekłam z domu mojego ojczyma... Nie mogłam znieść bycia w tamtym miejscu...
– Czyli jesteś taka jak ja...– powiedział łagodnym głosem i nieobecnym wzrokiem. Po czym wstał i ruszył z powrotem w stronę legowiska. Cynamonowo-włosa bez słowa podążała za nim jak zwykle, a kot poszedł rozejrzeć się w pobliżu za obiecanymi zaczarowanymi ziołami leczniczymi.
Kiedy wrócił zastał znużoną w śnie Lunę i drzemiącego wilka. Dziewczyna oczywiście opierała głowę o wielkiego zwierzaka. Jej policzki dalej były z lekka szkarłatne, ale odpoczynek jej służy. Wygląda też na to, że przybycie tutaj wcale nie było aż takim złym wyborem. Teraz musi się jedynie opiekować białym wilkiem i zostać tu w zaciszu i spokoju, jak długo chce. Wilk szorstko odnosił się w stosunkach do nich, ale posiadł bardzo wyczulony instynkt opiekuńczy.
– Wstawaj śpiąca królewno, musisz zażyć lekarstwo, żeby szybko wyzdrowieć. – Ruki zaczął wybudzać cynamonowo-włosom. – Nie powinnaś tak swobodnie spać obok tej wielkiej bestii, nie wiadomo czy on cię nie pożre w trakcie spania, albo czy nie ma jakiejś wścieklizny...
– Ej! Jestem tu i też słyszę. – odezwał się wkurzony wilk. Przebudzona dziewczyna wzięła lekarstwo i w ciszy przysłuchiwała się kolejnej kłótni tej dwójki. –...Apropo pożerania, gdybym zjadł coś tak wkurzającego jak to, z pewnością wielu mieszkańców by mi podziękowało...
– Przestań mówić na mnie „to"...– prawie, że syknął z podirytowania. – No pięknie.. i po jakiego ja jeszcze podsuwam mu jakieś pomysły.... Luna ON jest niebezpieczny! – dziewczyna jak zwykle beztrosko się zaśmiała, nie robiąc sobie nic z tego typu uwagi.
– Nie jestem żaden „on" jestem Tai, okej!? A ty się głupio nie śmiej, głupku! – warknął to na kota, to na dziewczynę. – Bezużyteczny kot i jego nie bardziej użyteczna przyjaciółka... Ehh za co...? – niechętnie patrzył na dwójkę, jakby gorzko żałował, że w ogóle ich spotkał. Dziewczyna jednak lekkodusznie się uśmiechała. – Co z tego, że ładna skoro taka głupia...– powiedział pod nosem, prychnął i odwrócił głowę na drugą stronę by móc kontynuować przerwaną drzemkę. Lunę zawsze rozbawiały konflikty Rukiego i Tai'a. Nigdy się nie gniewała na tego typu niemiłe uwagi wilka, który często mówił coś obraźliwego. Rukiemu ostry język też się nie zatrzymywał. Czuła, że to miejsce jest ukojeniem dla jej serca, a z nimi łatwo nie zazna nudy. Wciąż ciążył na jej sercu ból, ale tu mogła swobodnie poczuć wolność i być myśli, że więcej nikogo nie skrzywdzi.
W ten sposób nadeszły upojne dni. Okres burz się skończył i nadeszła prawdziwa wiosna. Ciepłe słoneczne dni pełne śmiechów. Kojące gwieździste noce. Wtem powróciły ptaki i zaczęły tworzyć sobie gniazda. Zaczarowany las kwitł i olśniewał swymi magicznymi miejscami. A przyjaźń tej trójki rosła mimo iż był to niebywale powolny proces.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top