Księga Druga [10]
Nieostrożnie biegła w kierunku obcego lasu. Zrobiło się ciemno, ale to wcale jej nie przejmowało.
– Hej ty! Gdzie tak biegniesz? To mój las!
Usłyszała nieznany głos dochodzący gdzieś ze swojej prawej strony. Zatrzymała się i spostrzegła dziwacznie ubraną młodą kobietę.
– To pani las? – zdziwiła się.
– Zgadza się. Jestem Alabara, czarownica klasy średniej, i każdy kto chce wejść do mojego lasu będzie przeklęty!
– Przeklęty? – powtórzyła po niej zastanawiająco.
– Na przykład jak ten kocur. – wskazała w miejsce, w którym po chwili znalazł się znajomy czarny kot. Ruki zobaczywszy ją nastroszył się. – Jak ci się podoba życie w kociej skórze? – zapytała złośliwym tonem.
– Wiesz... bardziej byś mi się przysłużyła, oszpecając mnie magicznie... – odparła.
– Rzeczywiście. – niechętnie stwierdziła po chwili, wnikliwego analizowania Luny swoim wzrokiem. – Jak na chwilę obecną sama sobie możesz być wdzięczna za los, który na siebie sprowadziłaś...
–...Skoro orientujesz się już w mojej sytuacji... pozwolisz mi schronić się w tym lesie? – spytała otwarcie, wymijając nieprzyjemny temat. To był pierwszy raz, gdy rozmawiała z prawdziwą czarownicą, lecz nie czuła żadnych krępacji, czy też obaw. Zamiast tego ogarniał ją zachwyt do opanowanych przez młodą kobietę umiejętności magicznych.
– Nie lubię, kiedy ktoś zakłóca panujący w nim ład i porządek. – założyła ręce i zachowywała się jakby ta prośba była urażająco egoistyczna ze strony dziewczyny.
– Nie będę nikomu szkodzić, obiecuje! – spojrzała na nią błagalnie. Alabara przerzuciła swój wzrok w stronę przerażonego kota. Szybko zlustrowała go wzrokiem.
– Przyjaciółka, co? – z uśmieszkiem patrzyła na kota kulącego się przy nodze Luny. Cała jego niepohamowana niegrzeczność zniknęła, co jeszcze bardziej dawało znać, że musi się jej naprawdę bać.
– Zdajesz się być bardzo zatroskana o swój las. – Luna po raz kolejny swobodnie zmieniła temat.
– Oczywiście, przecież powinno się dbać o to, co się posiada. – powiedziała dumnie.
– O mieszkańców też dbasz... jesteś czarownicą o najtroskliwszym sercu, jaką znam! – powiedziała Luna i obdarowała ją przyjaznym uśmiechem. Na twarzy czarownicy zaczęły ukazywać się czerwone rumieńce i pojawił się grymas niezadowolenia.
– O czym ty mówisz?! – Alabara zaraz zaczerwieniła się, jak burak.
– Może i magicznie możesz spojrzeć w głąb każdego, ale mi wystarczy jednie spojrzeć na twoje serce. Jest bardzo wrażliwe. Szczerze dbasz, aby mieszkańcy tego lasu czuli się tu dobrze i bezpiecznie... – na dźwięk słów błękitnookiej młoda czarownica gotowała się z czerwoności. Przejrzała jej prawdziwą naturę bez żadnych magicznych sztuczek.
– Jak możesz tak bezczelnie mówić o czarownicy?! Nie wiesz, jakie są czarownice? My nie jesteśmy milutkie i nie cackamy się z uczuciami innych! – oburzyła się. Natomiast cynamonowo-włosa wiedziała, co naprawdę leży na sercu młodej kobiety. – Skoro tak dużo mówisz o tej „głębi", sercu i innych takich bzdetach. Niech ciebie też widzą tym twoim „dobrym serduszkiem", ciekawe jak daleko cię to zaprowadzi. Nikogo nie oczarujesz tymi swoimi niebiesiutkimi oczami w tym lesie! Już moja w tym głowa! – po chwili zastanowienia odrzekła, a jej tajemniczy uśmiech przyprawił cynamonowo-włosom o dreszcze.
– Świetnie! Jesteś najlepszą wiedźmą na jaką mogłam trafić! – Luna wyraźnie była zachwycona zaklęciem Alabary.
– W-wie...dźmą? – powtórzyła niepewnie, pełna zadziwienia, czerwieniąc się przy tym jeszcze bardziej.
Cynamonowo-włosa skinęła głową. Rozszerzone źrenice Alabary nie umiał ukryć faktu, iż to porównanie bardzo nią poruszyło, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Opanowała się jednak szybko i wróciła do kamiennej twarzy.
– Skoro już jestem przeklęta mogę wejść do lasu? – spytała beztrosko błękitnooka, ale została zatrzymana.
– Wpuszczę cię jedynie pod warunkiem – zajmiesz się pewnym nieznośnym i trochę kłopotliwym stworzeniem. Trzeba się nim opiekować... – Luna poczuła, jak jej gorączka się podnosi i przyprawia ją o duszności, czego z resztą nie chciała dać po sobie poznać. Tak też było! Tyle lat praktyki udawania takiej, jaką sobie życzą ją widzieć, sprawiło, że miała wielkie zadatki aktorskie. Chciała, jak najszybciej, ukryć się w bezpiecznym lesie przed całym strasznym światem, bo czuła, że długo już nie ustoi.
– Oczywiście, nie mam nic przeciwko...– spojrzała, że koło jej nogi stoi wierny towarzysz. Uśmiechnęła się do niego. – Jak znajdę...? – odezwała się i zorientowała, że młodej czarownicy już tu nie ma. Postanowiła nie zwlekać i wejść do lasu. Magia ulatniała się w powietrzu i sprawiała, że wszystko zdawało się bardziej kolorowe i ciekawsze. Napawała przy tym swoim urokiem każde oko.
***
Ciepło... jest mi tak ciepło. Wyłącznie moje kończyny zdają się takie lodowate, jak u trupa. Czuje się bezpiecznie i spokojnie – dokładnie jak w tamtym śnie...
Może to znowu tylko ten sen? Jeśli tak, to niech nikt mnie nie budzi. Chcę teraz jedynie wtulić się w to coś, tak przyjemnie miękkiego.
Nagle, mimo zamkniętych oczu, ukazał mi się błysk, a po chwili dotarł dźwięk pioruna.
Jest prawdziwa burza, a ja jestem w lesie. Zwyczajnie bałabym się, ale ufnie wierzę, że magia czarownicy Alabary chroni to miejsce i jego mieszkańców. Od niedawna, wliczając również mnie.
Ospale uchyliłam jedno oko, ale nie zobaczyłam niczego szczególnego, jedynie rozmazany obraz zielonych krzewów i drzew.
Poczułam deja vu jak za pierwszym razem – wygląd, status, majętność... tutaj tracą na wartości...
***
–...Zabieraj te zielska, drażnią moje nozdrza!
– To nie dla ciebie tylko dla niej, „Wasza Wysokość".
Usłyszał czyjąś rozmowę, ale była jeszcze zbyt osłabiona, ażeby otworzyć oczy.
– Musisz się nabijać z mojego szlacheckiego pochodzenia? Łaskawie mnie nie irytuj, bo źle się to dla ciebie skończy.
Zesztywniała, słysząc gdzieś bardzo blisko groźne warknięcie. Po chwili zaczęła się wiercić.
– Budzi się! Nareszcie się budzi! – entuzjastyczny głos przywitał dziewczynę. Gdy otworzyła oczy zobaczyła przed sobą Rukiego.
– Ruki..? – przetarła oczy, a następnie twarz. Potem powoli się podniosła.
– Nie no, znowu masz jakieś wątpliwości co do mojej osoby?...– kot ugryzł się w język – Proszę, zażyj to. To magiczne zioła, które z pewnością pomogą ci wyzdrowieć.
– N-nie mam wątpliwości. Cieszę się, że cię widzę...– przyjęła napar. – Dziękuję – powiedziała jeszcze półprzytomna, a jej ruchy były flegmatyczne. Nieruchome nogi natomiast zdawały się dalej spać.
– Tak się martwiłem... to była moja wina! Nie wiedziałem, że wybierzesz się w taką pogodę i aktualnym stanem zdrowia do lasu! Powinnaś poczekać aż wyzdrowiejesz! Nie wziąłem też pod uwagę, że ta straszna kobieta może się pokazać. Na szczęście, wygląda na to, że nic ci nie zrobiła... – Ruki analizował sytuację.
– Nie gniewam się, ale co się tak właściwie wydarzyło po naszym wejściu do lasu? – nadal ospale mrugała oczami.
– Nie pamiętasz? Twój stan się pogorszył i nagle zasłabłaś.
Usłyszała głos za sobą i znowu zesztywniała, napinając tym razem wszystkie mięśnie.
– Eh... Zasłabłaś trochę zbyt blisko wężowiska... potem napatoczył się ten wielkolud i zaczął zgrywać bohatera. Zabrał cię aż tu i całą noc odstraszał te wszystkie pełzające stwory. Jeny, ile się ich roi podczas deszczu...
– Kogo nazywasz wielkoludem, pechowy pchlarzu? – znowu warknął. Tym razem dziewczyna zebrała się na odwagę, ażeby spojrzeć na wybawcę i podziękować mu.
– Oczywiście sam też świetnie opanowywałem sytuację, nie musiałeś nam wcale pomagać...– Ruki nie przestawał upierać się przy swoim, nastroszając się przy tym. W międzyczasie Lunie opadła szczęka z wrażenia. Tuż za nią leżał wielki biały wilk! Był dwa lub trzy razy większy od niej. Miał położoną jedną łapę na drugiej i dostojnie się prezentował.
– Nie żebym chciał komukolwiek pomagać. Zwyczajnie zrobiło mi się jej żal, widząc twoją nieporadność, pechowcu...– złośliwie dogryzł i nie zwracał uwagi na cynamonowo-włosom.
– Nieznośny jesteś! Pff.. Luno, chodź! Zostawmy „jego mość" samemu sobie. – Ruki dumnie się podniósł i majestatycznie uniósł swoją głowę i pokazał jak najklarowniej swoją niechęć do wilka.
– Bardzo dobrze, zostawcie mnie i idźcie sobie...– rzucił beznamiętnie i położył swój łeb na łapach. Błękitnooka jak dotąd dalej była znieruchomiała z szoku. Zapatrzona była w wielkie zwierze tuż obok niej.
– Luna! Hej Luna...– kot odwrócił się i bezradnie wrócił do przyjaciółki. – Saturn do Luny, czy jest panienka jeszcze na Ziemi? ...Co z tobą?
– To... to najprawdziwszy biały wilk! – wykrztusiła wreszcie z siebie, ożywiając się i zastygając w mocnym uścisku wokół szyi wilka.
– HEJ! Co ci?! – wielki wilk podniósł się. Spłoszony zerkał to na nastolatkę, to na czarnego kota. – Tam masz kota. Zabieraj go i zwijaj się! – warknął ostrzegawczo, lecz dziewczyna dalej się do niego tuliła. – Och nie... trafiła mi się psychofanka... – westchnął malkontentnie i spróbował się otrzepać.
– Pogorszyła jej się gorączka? – zmartwił się Ruki.
– Rzeczywiście jest bardziej czerwona niż przed chwilą... Ej, weź coś powiedz swojej pani!
– To nie jest moja pani! – oburzył się.
– Pff... nie wiesz, że czarne koty przynoszą pecha? – po jednym dobitnym spojrzeniu postanowił zignorować kota i zwrócił się do cynamonowo-włosej. – Żadnego pożytku... Nie mogłaś sobie wybrać innego zwierzaka? Ten nie umie niczego zrobić poza irytowaniem...
– Jeszcze zdążycie się zaprzyjaźnić – zaśmiała się do siebie. – Choćby w przesądach czarne koty przynosiły nieszczęście, to Ruki spośród stu tysięcy czarnych kotów przyniósł mi prawdziwe szczęście, wiesz? Wierzę, że jest wyjątkowy, ponieważ to dzięki niemu udało mi się coś zmienić w moim życiu. Dzięki czemu mogę być tu teraz i na dodatek spotkać żywego białego wilka!
Wilk w dalszym ciągu nieufnie patrzył. Instynkt mu podpowiadał, żeby oddalić się jak najbardziej od nowo-przybyłych mieszkańców lasu, bo w innym przypadku nie zazna spokoju. A jedyne czego chciał to po prostu beztrosko leżeć i nie przejmować się niczym. Lecz nie miał wyjścia. Podejrzewał, że ta dwójka tak szybko się od niego nie odczepi, więc usiadł i z obojętnością słuchał dalej. Miał nadzieje, że swoim niezainteresowaniem jakoś uda mu się ich zniechęci. Niestety bez rezultatu.
– Dzięki tobie się odważyłam. – obdarowała przyjaciela serdecznym uśmiechem, jej twarz dalej była zalana rumieńcem. – Notabene – zwróciła się do wilka – to nie jest mój „zwierzak", to mój towarzysz i wierny przyjaciel... Oraz nie ja go wybrałam, bardziej on mnie. – czule wyraziła swoje uczucia w słowach. Była naprawdę wdzięczna za jego przyjaźń. – Dobrze jest móc wspomóc się przyjaciółmi...
– Pff... koty nie są wierne. To pchlarze, które chodzą tam, gdzie chcą i niczym się nie przejmują.
– Nie Ruki! – puściła całkiem wilka i szybko uściskała czarnego przyjaciela. – Mówisz tak, bo sam nie masz jeszcze przyjaciół. – Wilk przyglądał się w milczeniu i przerzucił oczami, a następnie wstał i ruszył powolnie leśną ścieżką. – Hej, poczekaj! Miałam ci podziękować... Dokąd idziesz?
– Jak najdalej od was! -zadeklarował warknięciem, ale dziewczyna ochoczo pobiegła za nim.
– Luna! Nie możesz biegać! Jesteś jeszcze choraaa... Eh, nie słucha mnie... -westchnął nieporadnie kot i ślamazarnym krokiem ruszył za nimi.
Tak zaczyna rozwijać się nowa przyjaźń... Nowa przyjaźń to nie tylko więcej szczęśliwych wspomnień, to też nowe problemy i troski. A jednak każdy potrzebuje kogoś, kto będzie nas wspierać. Prawdziwy przyjaciel to ktoś, kto przyjdzie ci z pomocą w każdy czas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top