7. Jeden powód
7 kwietnia, obecnie
Reese popchnęła drzwi prowadzące do mieszkania nad pubem Leona. Była tu pierwszy raz i stanowczo stwierdziła, że nazywanie tego miejsca „kawalerką" było niedopowiedzeniem. Raczej loft i to całkiem spory, bo zajmował całe piętro. Leon urządził go w minimalistycznym, męskim stylu. Od wejścia po prawej był aneks kuchenny z wyspą, przed nim salon z oknami wychodzącymi na główną drogę. Po lewej, oddzielona od salonu ogromnym, ażurowym regałem znajdowała się sypialnia.
— Położę się — powiedział Ira, więc ruszyli w tamtą stronę.
Usiadł na łóżku.
— Daj okulary — poprosiła, a gdy odkładała je na stolik, on próbował nakryć się kołdrą. — Nie chcesz się rozebrać? — spytała, widząc, że wpakował się do łóżka w ubraniu.
— Zimno mi — odparł, zrzucając buty.
Położyła mu dłoń na czole. To musiało być tylko takie odczucie, niemające nic wspólnego z temperaturą w pomieszczeniu.
— Zostaniesz ze mną? — poprosił, zamykając oczy.
Zgodziła się, bo nie chciała wychodzić i zostawiać go samego. Obeszła łóżko, położyła się po drugiej stronie. Leżąc, patrzyła na jego twarz. Nie mogąc się powstrzymać, wsunęła palce we włosy Iry, chciała go tylko pogłaskać, żeby wiedział, że tu jest.
Wysunął rękę spod kołdry, chwycił ją za dłoń. Przez chwilę bawił się palcami, a potem wsunął swoje pomiędzy jej i zacisnął.
Manuel też tak robił, kiedy chciał się z nią kochać, to był taki jego znak, niema prośba, na którą odpowiadała zaciśnięciem palców, jeśli też miała ochotę.
Zrobiła to i tym razem, ale Ira nie zareagował, chyba zasnął.
Obudziła się grubo po drugiej w nocy. Neon na zewnątrz oświetlał część kuchni i przestrzeni od drzwi wejściowych aż po sypialnię i połowę łóżka, na której spał Ira. Światło nie było bardzo jasne, ale ona i tak zastanawiała się, czy nie przeszkadzałoby jej to, gdyby była na jego miejscu.
Nagle Ira poderwał się, usiadł i powiedział coś, czego nie zrozumiała. Odrzuciwszy kołdrę, zaczął się rozbierać. Chyba się zgrzał, leżąc w ubraniu. Jak już się oswobodził z prawie wszystkiego, co miał na sobie, poskładał to w kosteczkę i zaniósł do pomieszczenia, do którego drzwi znajdowały się po lewej stronie od zagłowia łóżka. Potem poszedł do kuchni, napił się wody, a wracając, potknął się o jej torebkę.
Omal się nie roześmiała, słysząc, jak prawdopodobnie zaklął, w nieznanym jej języku. Schylił się, podniósł torebkę, a potem zerknął w jej stronę. Leżała w mroku, więc wątpiła, żeby ją widział. Ciekawa była, czy pamiętał coś z tego, co się stało, czy znowu będzie fantazjował.
Wrócił do łóżka, usiadł na brzegu i patrzył na nią, a ona obserwowała go spod lekko przymkniętych powiek. Nagle do niej dotarło, że też się rozebrała, zanim położyła się spać, a jej ubrania leży w nogach łóżka. Jak nic będzie myślał, że coś między nimi było.
Położył się z powrotem na swoim miejscu. Leżał chwilę na wznak, patrząc w sufit, ręce złożył na kołdrze i bawił się palcami, jak mały chłopiec.
— Nie śpię — szepnęła.
— Wiem — odparł. — Słyszałem, jak westchnęłaś, gdy usiadłem na łóżku.
O rany, naprawdę zrobiła to tak głośno?
— Czy my...?
— Nie — odpowiedziała od razu. Lepiej, żeby nie było niedomówień.
— Tak też podejrzewałem, ale chciałem mieć pewność, bo...
— Bo?
— Nie chciałbym zobaczyć zawodu w twoich oczach, gdyby jednak, a ja nie pamiętam.
Aż ją korciło, żeby powiedzieć, że to nie byłoby takie złe, bo mogłaby mu przypomnieć. Powstrzymała się i odwróciła do niego plecami.
— Dobranoc — szepnęła.
Już prawie ponownie zasypiała, gdy usłyszała ciche pytanie.
— Mogę cię przytulić?
Nie odpowiedziała od razu, ale nie dlatego że nie chciała, żeby to zrobił, tylko żeby nie usłyszał, jakie emocje wywołało to pytanie.
— Obiecuję, że nie będę cię napastował, a ręce będę trzymał nad kołdrą.
Uśmiechnęła się. Te jego odmienne zachowania były czasem zabawne.
— Możesz — zgodziła się.
**
8 kwietnia, obecnie
Kiedy Ira się obudził, zdał sobie sprawę, że włosy Reese łaskoczą go w twarz. Musiało być wcześnie, bo za oknem widać było szarówkę poranka.
Tak, jak jej obiecał, dłonie trzymał na kołdrze, szkoda tylko, że nie poprosił ją o to samo. Reese spała z głową na jego ramieniu i lewą dłonią w miejscu, w którym nie powinna się znajdować. Ostrożnie, żeby jej nie obudzić, spróbował wysunąć się spod kołdry, jednak zamiast się uwolnić z uścisku, sprawił, że przesunęła lewą nogę do góry i położyła udo na wysokości jego bioder. Teraz nie tylko dłoń znalazła się w tym miejscu.
Chwila, a właściwie dlaczego nie? Jeden powód, dla którego miałby się powstrzymywać?
Bo nie byli parą? Prychnął. To miał być powód?
Bo się nie zgodziła? Jeszcze nie, ale zaraz zrobi tak, że będzie chciała.
Bo spała? To się obudzi. W końcu to ona się teraz do niego kleiła, a nie odwrotnie.
Przekręcił się na bok. Głowa Reese zsunęła się z jego ramienia, ale noga pozostała na biodrze, bo przytrzymał ją pod kolanem. Zanurkował twarzą w zgięciu między ramieniem a szyją Reese. Jej ciało było gorące, a skóra miękka. Mruknęła coś, gdy musnął wargami szyję w okolicy ucha.
Zdawało mu się, czy powiedziała „Manuel"?
Już chciał jej powiedzieć, że może go nawet nazywać kaczorem Donaldem, gdy z jej ust ponownie wydobyło się ciche wyznanie: „kocham cię, Manuelu".
A niech to, myślał, że odczepił ten wagon, chociaż... Zaraz... Chwila. Gość w Camaro był fagasem tej drugiej, Willow, a to jest Reese, więc... One... obie były zajęte. Chyba powinien...
Przymknął powieki.
Reese chyba jednak miała ochotę, bo wsunęła dłoń w jego bokseri i stęknęła trochę głośniej, ale wciąż nie otworzyła oczu. Za to szepnęła po hiszpańsku coś na temat jego ogromnego wzwodu, ale przecież on się dopiero rozkręcał. Chyba że ona myślała, że jest z tym swoim Manuelem. Wtedy, jak się zorientuje, to będzie pewnie zła, że wykorzystał okazję.
Wcisnął twarz w poduszkę. Miał ochotę zakląć paskudnie. Wówczas pomyślał, że to on powinien być obrażony, bo przecież była w jego łóżku, w dłoni trzymała jego członka, a wołała Manuela.
— Reese — szepnął i przygryzł dolną wargę, bo otarła się o niego miejscem, w którym chciał się znaleźć. — Reese — powtórzył trochę głośniej.
Jak otworzy oczy i nie przestanie robić tego, co robiła, to nie będzie się dłużej zastanawiał. Ale ona chyba w końcu zorientowała się, że nie była z Manuelem, bo przestała poruszać ręką i otworzyła oczy. Nic nie powiedziała, tylko patrzyła na niego.
— Nie chcę ci przeszkadzać — szepnął — ale... Manuela nie ma tu z nami.
Na jej twarzy widział już różne miny, lecz ta pobiła wszystkie. Zamarła i chyba nawet przestała oddychać, bo jej piersi nie unosiły się już w rytmie tej czynności.
— Przepraszam — wyszeptała i już chciała zabrać dłoń, ale chwycił ją za nadgarstek i przytrzymał.
— Nie musisz mnie przepraszać, bo nie mam nic przeciwko temu, żebyś kontynuowała to, co zaczęłaś.
— Ale ja myślałam, że jesteś... — Zrobiła się czerwona. Nie wiedział, ze złości czy wstydu?
— Nim? Manuelem? To twój mąż?
Przytaknęła.
— Przepraszam. — Odsunęła się i usiadła.
Ira położył się na plecach, a lewą stopę oparł obok prawego kolana. Nie lubił takich sytuacji i nie sądził, żeby mu się wcześniej zdarzały.
— Zaskoczyłeś mnie.
— Ja... ciebie? To nie ja włożyłem ci rękę do majtek. — Zerknął na nią i uśmiechnął się lekko. No przecież widział, że się podnieciła, to po co te ceregiele? Uciekanie. Przepraszanie, za coś, co nie było ani złe, ani niestosowne. Chyba nigdy nie zrozumie tej ich chrześcijańskiej moralności. — Chodź tu i przestań tyle myśleć. — Wyciągnął do niej dłoń.
Pokiwała głową.
— Nie... ja... to nie byłoby chyba...
Zaczynała go wkurwiać. To: chcę, ale nie mogę. Tak, ale jednak nie. Może, choć nie jestem pewna. Co to, do chuja, miało być?
— Podaj jeden powód. Tylko sensowny. — Jeden mu wystarczył. To chyba była jego ulubiona kwestia. Skonsternowała się i nic nie odpowiedziała, więc dźwignął się i chciał ją pocałować.
— Nie zabezpieczam się — powiedziała mu prosto w twarz.
Odsunął się nieznacznie i uśmiechnął trochę wrednie, żeby poczuła się jeszcze bardziej zakłopotana.
— No, to mógłby być dobry powód... — powiedział i usiadł na brzegu łóżka.
— Co robisz? — spytała, gdy wyciągnął dłoń w stronę szafki nocnej. Pewnie sobie pomyślała, że miał gdzieś schowane prezerwatywy, ale prawda była taka, że ich nie miał. Sięgnął po okulary. Nie zamierzał jej zmuszać ani namawiać.
— Poleż sobie jeszcze, a ja pójdę po jakieś bułki, bagietki, czy co tam mają w tej piekarni naprzeciwko. Zrobię nam śniadanie. Lubisz kawę?
— Tak.
— Aha. Ja nie. To kupię ci na mieście, bo tu nie mam. — Poszedł się ubrać. Gdy wychodził leżała w łóżku i zerkała na niego. Coś czuł, że się zmyje, zanim on wróci. Przez chwilę nawet się zastanawiał, czy nie zamknąć drzwi na dole, ale stwierdził, że takim desperatem nie był, i nie będzie jej zmuszał. Jak nie chciała, to nie. Jeszcze sama do niego przyjdzie. Willow przynajmniej nie udawała, że nie chciała. Była tak szczera w ekspresji swoich uczuć, że od razu wiedział, co jej po głowie chodziło.
Do mieszkania wrócił po około piętnastu minutach. Tak, jak się spodziewał, Reese nie było. Zostawiła mu tylko karteczkę na blacie w kuchni. Odstawił zakupy oraz kawę, którą dla niej kupił, usiadł na wysokim stołku barowym i przeczytał wiadomość.
„Musiałam już iść".
Trzeba było przyznać, że pismo, jak na kobietę, miała paskudne. Wziął długopis, upił łyk kawy, skrzywił się, bo przecież nie lubił tego paskudztwa, i dopisał na dole:
„Bo mąż na mnie czeka, dzieci płaczą, a kozy trzeba wydoić".
Potem zrobił sobie tosty francuskie, usiadł przy stoliku obok okna i, popijając tę paskudną kawę, przyglądał się ludziom idącym chodnikiem. Jego szczególną uwagę przykuła młoda kobieta, która szła z telefonem w dłoni, a przed nią podskakiwał mały, kilkuletni chłopiec. Dzieciak w ogóle nie zwracał uwagi na matkę, bo to chyba była jego matka, a ona nie zwracała uwagi na niego. W pewnym momencie oboje weszli na pasy wprost pod skręcający w boczną uliczkę samochód. Na szczęście kierowca zdążył się zatrzymać. Kobieta machnęła mu tylko i dalej poszła, gapiąc się w telefon. Nawet nie podała gówniarzowi ręki.
Ira odwrócił wzrok. Nie. To nie było na jego nerwy. Kaszojady powinno się przywiązywać do nogi, a nie puszczać samopas. Gdyby on był ojcem, smarkacz chodziłby na smyczy.
***
Październik, pięć lat wcześniej
Haki siedział naprzeciwko Iry w Cafe Bodega i zastanawiał się, dlatego jego przyjaciel chciał przyjść akurat tutaj. Czy powodem było to, że kawiarnia znajdowała się na terenie kampusu? A może wbrew temu, co mówił Ira, jednak chciał się integrować ze studencką społecznością, chociaż zawsze się tego wypierał.
I czemu przyszli tu akurat w czwartek, kiedy próbę miał męski chór? Słychać ich było aż tutaj, w kawiarni.
Haki rozejrzał się i stwierdził, że wystrój był taki sobie. Na czerwonej ścianie, przy której stał długi stół oraz krzesełka na kółkach przyklejono coś w rodzaju fototapety imitującej okna, przez które zobaczyć można było, na tle zachodzącego słońca, odwzorowane sylwetki Statuy Wolności, wieży Eiffla czy piramid w Gizie.
Żenująco tandetne.
Po przeciwnej stronie, przy białej ścianie, ustawiono sofy pokryte czerwonym velvetem a pomiędzy nimi stoliki. Na ścianach wisiały mapy świata i pocztówki oraz zdjęcia przyczepiane tam przez studentów. Jednym słowem, jak na standardy, do których przywykł Haki, było biednie. Ale cóż, w końcu to lokal dla studentów.
— Mogliśmy skoczyć do Kaffebønna Stortorget, tam przynajmniej widać przystań — stwierdził Haki, przyglądając się twarzom młodych ludzi.
— Lubię tu przychodzić — odparł Ira, patrząc w twarz Hakiego, potem jego wzrok uciekł na chwilę w bok, a na policzki wypłynął rumieniec. Chłopak szybko spuścił spojrzenie i zakreślił coś książce, którą czytał.
Haki obejrzał się ostentacyjnie. Długo i przenikliwe przyglądał się dziewczynom siedzącym przy stoliku za nimi.
— Nie gap się — upomniał go Ira.
Wtedy ładna blondynka posłała w ich kierunku kokieteryjny uśmiech. Haki nie omieszkał się odwdzięczyć tym samym, ale ona prychnęła i odwróciła wzrok.
Więc ten uśmiech był dla Iry, pomyślał Haki. Podparł brodę na dłoniach, uśmiechnął się wymownie i czekał na relację przyjaciela.
— Czego się gapisz — burknął Ira.
Haki miał nadzieję, że piekły go uszy.
— Chyba już odkryłem, czemu lubisz tu przychodzić.
— Guzik odkryłeś. — Ira przewrócił stronę.
— A popatrz ty mnie się w twarz.
— Przestań pajacować.
— No, dalej, nie wstydź się. A może się boisz, że odkryję prawdę?
— Jaką prawdę? — warknął Ira, hardo spojrzał Hakiemu w oczy, a potem znowu uciekł spojrzeniem w bok.
— Ha, wiedziałem! Ona ci się podoba!
— Przestań się wydzierać — szepnął Ira, próbując ukryć zażenowanie oraz własną twarz za dłonią.
— No weź, nie wstydź się. To fajna dziewczyna.
— Fajna? — zapytał Ira i znów zerknął w bok.
— Nawet bardzo. Taka miss kampusu.
— Zgrywasz się.
— Ja? W życiu. Zaproś ją do kina.
— Co? Oczadziałeś? Nigdy się nie zgodzi. Poza tym nie podoba mi się, że sobie jaja robisz.
— Nie robię. Ładna byłaby z was para. Dwie blondynki?
— Blondynki?
Haki odwrócił się. Ira najwyraźniej nie miał odwagi, ale on to co innego.
— Cześć, jestem Haki. Ja i mój kolega zastanawiamy się, czy nie poszłabyś z nim do kina? I może na kawę? — zagadał ładną blondynkę, a zaraz po tym poczuł srogie kopnięcie w piszczel.
Odwrócił się. Ira patrzył na niego z morderczym błyskiem w oczach. Głupek, jak dalej będzie żył w celibacie to mu w końcu sperma oczami wypłynie.
— Chętnie — odparła atrakcyjna blondynka, uśmiechając się uroczo. Wstała, dumnie wypięła piersi, a miała co wypinać, podeszła do ich stolika, pochyliła się nad Irą tak, że jak nic widział tylko jej biust, potem wyjęła mu ołówek z dłoni, gładząc przy tym jego palce i na marginesie strony w książce, która leżała przed Irą, zanotowała numer telefonu. — Zadzwoń do mnie. — Po czym wyszła, kołysząc biodrami, a jej koleżanki podążyły za nią.
— Ochujałeś? — warknął Ira. — Czemu umówiłeś mnie z tą Czeszką.
— Bo się o ciebie martwię i nie chcę, żebyś się odcisków nabawił — odparł radośnie Haki. Tak, kompletnie nic sobie nie robił ze złości przyjaciela. Naprawdę nie rozumiał, czemu Ira dramatyzował.
— Palant — rzucił Bjørnsson i podniósł się z miejsca.
— Czekaj! — Haki złapał go za rękaw, a Ira szarpnął się tak mocno, że wpadł na przechodzącą właśnie dziewczynę.
— Jak łazisz? — naskoczył na nią. — Nie dość, że kulawa, to jeszcze ślepa!
Hakiego aż zatkało. Nie sądził, że Ira mógłby potraktować tak kogokolwiek, a już na pewno nie sądził, że osobę niepełnosprawną.
Dziewczyna wcisnęła szyję między ramiona i przeprosiła. Była tak niska, że przy Irze wyglądała jak dziecko.
Przez chwilę Ira mierzył ją wściekłym spojrzeniem, a ona skuliła się pod tym wzrokiem. Później odwrócił się i wyszedł. Haki pognał za nim.
— Coś się tak zagotował? — zapytał, kiedy dogonił go na zewnątrz. Ira stał przed kawiarnią i głęboko wciągał powietrze.
— Musisz się wtrącać? Prosił cię ktoś o to?
— Ira, daj spokój. To tylko randka. Zabierzesz ją do kina, potrzymasz za rękę w ciemności, skoczycie na kawę...
— Wiesz, że nie lubię kawy.
— Oj, to na soczek. Ona jest tak na ciebie napalona, że to cię nawet nie będzie wiele kosztowało: bilet do kina, kawa z ciastkiem i jedna prezerwatywa.
— Ale z ciebie palant — stwierdził Ira i ruszył do auta.
— Dobra, dwie prezerwatywy, chociaż przypuszczam, że to będzie szybka akcja! — Zawołał za nim. Wkurzanie Iry sprawiało mu nieopisaną radość. — Czekaj, zapomniałeś książkę!
Zawrócił do kawiarni. Podszedł do wciąż pustego stolika i usiadł na miejscu Iry. Z rozbawieniem spojrzał na stronę w książce, na której widniał numer do Czeszki. Potem zerknął na miejsce, gdzie przed chwilą jeszcze siedziała jej zgrabna pupa. Wtedy zdał sobie sprawę, że Ira nie zerkał w lewo, w stronę Czeszki, ale w prawo, w kierunku stolika, przy którym siedziała niska, ciemnowłosa dziewczyna o zupełnie przeciętnej urodzie i wyglądzie fanki rockowych kapel, ta sama, na którą Ira naskoczył przed wyjściem.
Haki uśmiechnął się pod nosem.
No, bez jaj. Ona? Taka mysz? Czyżby przysłowie, że kto się lubi, ten się czubi, w przypadku Iry było prawdziwe?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top