55. Ja mogę być twoim przyjacielem

Październik, pół roku wcześniej

Ira siedział na ławce i przyglądał się falom połyskującym w promieniach zachodzącego słońca. W tafli wód jeziora Tapps odbijał się pokryty śniegiem masyw Mount Rainier oraz brzegi gęsto porośnięte daglezjami i zachodnimi czerwonymi cedrami. Czuł, że w tej chwili powinien być w innym miejscu.

— Grasz w kosza? — pytanie wybiło się nad okrzyki dochodzące zza pleców Iry.

Zerknął na Orry'ego, który siedział odwrotnie niż zamyślił to sobie projektant ławki. Chude nogi chłopaka wystawały pod oparciem, a broda wspierała się o najwyższe przęsło.

— Nie — odparł Ira. — Kiedy byłem w twoim wieku chłopcy z hacjendy nigdy nie wybierali mnie do drużyny.

— Dlaczego? Byłeś kurduplem czy miałeś dwie lewe nogi?

— Zawsze byłem najwyższy i chyba dlatego mnie nie wybierali, solidarnie traktowali mnie jak powietrze.

— To kicha.

— Czy ja wiem? Ja w odwecie traktowałem ich jak worki treningowe.

Orry oderwał wzrok od grających, odchylił się do tyłu i spojrzał na Irę.
— Nie wyglądasz na takiego, który znęca się nad słabszymi.

— Nie znęcałem się. Robiłem tylko to, co musiałem, jak ty w Klubie.

Orry wrócił spojrzeniem na boisko do koszykówki.
— Chyba nie chciałbym nikogo bić. Czułbym się po tym okropnie. Chociaż… — Zaśmiał się cicho. — Ciebie mógłbym walnąć, bo mnie czasem wnerwiasz.

— To by ci pomogło, ale na krótko. Uwierz mi. Wiem, co mówię. Czasami mam ochotę rozwalić wszystko, co nawinie mi się pod rękę i obić pysk każdemu w zasięgu ramienia i czasem tak robiłem, ale to niczego nie zmieniało. Ja nadal czułem się fatalnie, a mój przyjaciel omijał mnie z daleka.

Orry siedział chwilę cicho. Po jeziorze przepłynął ponton napędzany silnikiem.

— Jak on ma na imię? — zapytał nagle chłopak.

— Kto?

— Twój przyjaciel.

— Haki.

— Aha. I gdzie on teraz jest?

— Pewnie w domu.

— Fajny jest?

— Może być.

— Pewnie robiliście razem ekstra rzeczy. Pomagał ci?

— Raczej szkodził. Chociaż czasem był pomocny. Zawsze mogłem z nim pogadać.

Orry mruknął coś niezrozumiałego.
— Brakuje ci go?

Pytanie chłopaka sprawiło, że Ira poczuł dziwny ucisk w piersi. Być może faktycznie trochę brakowało mu Hakiego. On reprezentował zupełnie inny poziom niż Viper, który miał odmienne niż Ira zainteresowania.
Westchnął głęboko.
— Tak — odparł. — Trochę mi go brakuje — przyznał głośno, ale zrobił to bardziej dla siebie niż dla chłopca.

— Ja mogę być twoim przyjacielem — zaproponował cicho Orry.

Ira zerknął na jego smutną i chyba pełną obaw buzię. Tak, z całą pewnością Orry był jak Ira wtedy: zagubiony, przestraszony i samotny pośród ludzi.
— Jesteś nim — odparł, zaciskając palce na nadgarstku chłopaka.

Twarz Orry'ego nabrała bardziej radosnego wyglądu.

Telefon Iry zawibrował w kieszeni. Wyjął go i sprawdził wiadomość.

Christopher:

„Mam kaszojada”.

„Tak szybko?”

„Promocja była. Gdzie go zawieść, bo strasznie drze ryja”.

„Do Klubu, załatwię ci wjazd”.

„OK. Będziesz?”

„Nie. Dojadę”.

Schował telefon.

— Chodź, Orry. Słońce już prawie zaszło, robi się zimno.

— Starym, zramolałym dziadom zawsze jest zimno.

— Orry, ja mam dwadzieścia sześć lat. Nie jestem stary.

Orry wstał, przeciągnął się i z uśmiechem samozadowolenia powiedział:
— Zmyliły mnie te siwe włosy na twojej pale, pało. — Po czym rzucił się do ucieczki.

— To gnojek — szepnął Ira, przyglądając się rudej czuprynie podskakującej w rytm kroków chłopaka. Tak, niewątpliwie lubił tego smarkacza. Był jak młodszy brat, którego Ira nigdy nie miał.

*

Wyjechali jakieś pół godziny później. Orry raczej nie był zadowolony, bo Ira obiecał mu weekend nad jeziorem, a skończyło się na jednym popołudniu. Chłopak siedział naburmuszony w aucie, nie odpowiadał na pytania i nie popatrzył na Irę ani razu. Ira czuł się z tym nieswojo. Chyba za bardzo przywiązał się do tego chłopaka, nawet bardziej niż do Alicji. Podejrzewał, że winny za to był charakter Orry'ego. Widział w nim siebie samego sprzed lat. Czy tak właśnie Bjørn postrzegał Irę? Jak młodszą wersję siebie?

— Jedziemy do Klubu? — zapytał nagle chłopiec.

— Tak. Muszę tam coś załatwić.

— Wiedziałem, że tak będzie.

— To nie ma z tobą nic wspólnego.

— Ale z tym gościem już tak? Nie powinieneś się z nim zadawać. To zły człowiek.

— Nie mnie go oceniać. Pewnie sam nie jestem lepszy. Kiedyś zrozumiesz, że pewne sprawy należy doprowadzać do końca, a to jest właśnie taka sprawa.

Zapadła pełna napięcia cisza. Ira nie wiedział, czy Orry rozumiał to, co mu powiedział, czy go to interesowało. Pewnie nie. W jego wieku Irę też nie bardzo obchodziły sprawy dorosłych. Miał inne priorytety. Teraz też nie zamierzał zbawiać świata, obiecał coś sobie i zamierzał dotrzymać słowa, bo komu, jeśli nie sobie, i może jej?

— Ożenisz się z nią? — wypalił nagle Orry.

Irę aż ciarki przeszły, musiał przyznać, że nie spodziewał się tego pytania. Jakim cudem Orry wiedział, o kim myślał Ira? Przecież widział go z Sarą zaledwie kilka razy i Ira usilnie starał się zachowywać wówczas dystans. Chyba jednak nie udało mu się oszukać tego dzieciaka, a jeśli nie udało mu się z nim, to kto jeszcze wiedział o jego afekcie do Sary? Może wszyscy?

— Znowu o niej myślisz?

Roześmiał się nerwowo, żeby ukryć zakłopotanie.
— Skąd wiesz?

— Bo jak z nią rozmawiasz to uszy robią ci się czerwone. Jak o niej mówisz też. No, to chyba jak myślisz, jest podobnie.

Ira dotknął lewej małżowiny, faktycznie uszy miał gorące, ale przecież to nie mogło być od tego, że pomyślał o Shorty. Raczej przez to, co czekało go w Klubie. Tak, to na pewno przez to.
— Zawiozę cię do mieszkania — zmienił temat. — Zostaniesz tam, aż wrócę.

Jakiś czas później zaparkował w podziemnym garażu, już chciał wysiąść, gdy dostał wiadomość od Sary.

„Motel Pod Sekwoją. Czekam”.

Odetchnął z ulgą, ale zaraz wezbrała w nim złość.

„Dlaczego się nie odzywałaś?” — odpisał.

Chwilę czekał na odpowiedź.

„Wyjaśnię, gdy się zobaczymy”.

Ulżyło mu, naprawdę mu ulżyło. Już się bał, że Aaron coś wywęszył, ale skoro Sara pisała do niego z bezpiecznego numeru, to chyba wszystko musiało być w porządku. Kij z Viperem, niech sobie radzi. Dzieciak nie zając, nie ucieknie, a Parmattiego i tak nie było teraz w mieście. Zadzwonił do ochrony Klubu, ale okazało się, że Viper nie pojawił się.

— Długo będziesz grzebał w tym telefonie? Sikać mi się chce — zagadał Orry.

— Już idziemy — odparł. Właśnie zamierzał schować telefon, gdy przyszła kolejna wiadomość.

„Uciekaj”.

Wpatrywał się w wyświetlacz telefonu i nie rozumiał. Nie znał numeru, z którego przyszła. Rozejrzał się po parkingu. Poza kilkoma pojazdami wydawał się pusty.

— Orry, przesiądź się do tyłu — rozkazał, wpatrując się w samochód, który wydawał mu się znajomy.

— Ale po co?

— Bo cię o to proszę. Właź do tyłu i połóż się płasko.

Chłopak zerknął tylko w oczy Iry, a potem bez słowa sprzeciwu przepełzł na tylną kanapę.

— Masz tu siedzieć i nosa nie wyściubiać, choćby nie wiem, co się działo. Rozumiesz? W wozie jesteś bezpieczny. — Wybrał numer do Sary, ale automat poinformował go, że abonent był czasowo niedostępny. Nie spodobało mu się to. Czemu wyłączyła aparat?

Wyciągnął broń ze schowka. Bardzo nie lubił nosić ją ze sobą, ale jeszcze bardziej nie spodobała mu się wiadomość od nieznanego nadawcy.
Wysiadł powoli, czując, że podnoszą mu się drobne włoski na karku. Nie wiedział, czego się spodziewać, ale wiedział, że musiał odciągnąć ich od Orry'ego.

Znowu dostał wiadomość.

„Uciekłeś?”

Zmarszczył brwi? Ktoś robił sobie jaja czy co? Schował telefon, odbezpieczył pistolet i podszedł do pojazdu, który wydał mu się podejrzany. Już w połowie drogi stwierdził, że coś jest cholernie nie tak. W samochodzie siedziało dwóch dziwnie wyglądających gości. Ira zmrużył oczy, pomimo okularów nie widział tak wyraźnie, jakby sobie tego życzył. Gdy był już bardzo blisko zdał sobie sprawę, że pojazd był pusty, a to, co brał za pasażerów, było po prostu nadrukiem na pokrowcach – na przednich dwóch mężczyzn, a na tylnych cycate damy. Uśmiechnął się sam do siebie. Ktoś musiał czuć się wyjątkowo samotnie w swoim wozie, że zafundował sobie takie paskudztwo. Ciekawe, czy podczas jazdy rozmawiał z kumplem obok, a waląc konia zagadywał do panienek z tylnej kanapy?

Znowu dostał wiadomość.

„?”

— Żartowniś — szepnął i odpisał: „spadaj”. Rozejrzał się ponownie, ale nie zauważywszy niczego, poszedł z powrotem do swojego auta.

Kolejna wiadomość przyszła, gdy chwytał za klamkę.

„Ira, kurwa, uciekaj!”

Tym razem dreszcz przeszył całe jego ciało. Wiadomości były do niego.

„Kim jesteś?” — odpisał.

„Kimś, kto nie chciał ci zaszkodzić.

Musisz uciekać, teraz, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś.

Błagam, uciekaj. On już o was wie”.

Świat zawirował niebezpiecznie. Ira postąpił krok, a betonowa podłoga pod nim, jakby zmiękła. Wszystko wydawało się jakieś odrealnione, jak gdyby był poza – poza światem, poza ciałem, poza umysłem.  Odwrócił się od samochodu. Jego spojrzenie spoczęło na pokrowcu okrywającym motocykl.

Otworzył tylne drzwi swojego auta. Sięgnął po kurtkę.
— Nie, ty zostań — powiedział, do Orry'ego. — Ja muszę coś załatwić. Wezmę motocykl. Zaczekaj aż odjadę i jeśli… — Nie mógł się skupić. Jeśli co? Jeśli parking będzie pusty? Nigdy nie był. Rzucił swój telefon na siedzenie. — Wiesz, co masz z nim zrobić. Oddaj go jej. Tylko jej. Idź do starego, on ci pomoże.

Orry patrzył na niego ze strachem wymalowanym na chłopięcej buzi. Gdyby tylko Ira nie kochał tak bardzo Sary i nie dotrzymywał danych sobie obietnic, już dawno zabrałby tego chłopca daleko stąd. Był dla niego ważny. Poczuł, że musi mu to w jakiś sposób okazać. Wsiadł do auta, przyciągnął chłopca do siebie i przytulił mocno, po męsku, klepiąc go po plecach. Potem wysiadł, nie patrząc mu już w twarz.

Poszedł do motocykla. Ściągnął plandekę. Kask był pod spodem. Wcisnął go na głowę. Pistolet chciał upchnąć do schowka pod kanapą, ale się nie zmieścił.

— Bjørnsson, odsuń się od maszyny, nie chciałbym jej uszkodzić.

***

17 kwietnia, obecnie

Haki czuł beznadzieję własnych działań. Miał wrażenie, że jak wtedy, w Paryżu, uganiał się jedynie za zapachem Iry, wciąż będąc dostatecznie blisko by go czuć, ale zbyt daleko, żeby dostrzec tego, który ten zapach nosił. Tak było i tym razem.

Mieszkanie nad jeziorem Tapps Ira opuścił zaledwie dziesięć minut przed tym, jak dotarł tam Haki. Tyle zdołał się dowiedzieć od strażnika, który nie był zbytnio rozmowny. Że też nikt nie chciał współpracować z nim dobrowolnie. To było frustrujące.

Łagodne metody w przypadku Iry się nie sprawdzały. Haki nie rozumiał, co takiego miał w sobie jego przyjaciel, że ludzie czuli potrzebę chronienia go. Tak było podczas jego ucieczki z domu i obecnie. Szeryf z Tatomy udawał Greka. Zakochana w Irze dziewczyna skoczyłaby za nim w ogień. Dyrektor placówki, w której przebywał Ira wyraźnie się o niego martwił. Gość z pubu podwijał rękawy, jakby chciał tłuc Hakiego po pysku i jedna Reese była oziębła niczym sopel lodu. Oczywiście był jeszcze Viper, który chciał sprzedać Irę za wolność.

Westchnął i wydobył z kieszeni złotą papierośnicę, którą dostał od Bjørna. Nie nosił w niej rurek z bibuły wypełnionych tytoniem tylko gumę do żucia. Wyjął jeden listek. Zatrzasnął pudełeczko, a gumę wsadził do ust. Słodki smak od razu je wypełnił.

Potem wyciągnął brzęczący telefon. Latika? Nie przypominał sobie, żeby dawał jej numer do siebie.

— Znalazłeś go? — zapytała od razu, gdy tylko odebrał.

Nie spodobało mu się to. A gdzie: cześć, gdzie byłeś, martwiłam się całą noc.

— Dlaczego tak cię to interesuje?

— Myślę, że ty wiesz dlaczego? Sądziłam, że jesteś kimś, komu zależy na ludziach.

Fuknął.
— A co ludzie mają do tego?

— Nie wiem. Może to, że zostaną bez środków do życia, bo ty nie potrafisz dogadać się z przyjacielem. Jeśli nie zależy ci na nich, to  może chociaż zależy ci na mnie?

— Na pewno nie jesteś mi obojętna.

— Skoro tak, to pomóż mi. Dogadaj się z nim. Przekonaj, że jest ważny, że może zmienić wolę Bjørna Haraldssona.

— Co? Skąd ty…

— A jak myślisz? Jestem tu bo muszę, ale wcale nie chcę zamykać tej fabryki, ani żadnej innej.

— Ty jesteś…?

— Egzekutorem? Tak. Miałam dopilnować likwidacji fabryk na zachodnim wybrzeżu. Zaczęłam tutaj, bo tak kazał mi mój szef. A zrobił to na polecenie twojego brata.

— Hallvor cię przysłał? Nie wierzę, co za dupek. Do mojego łóżka też kazał ci wleźć?

— Jak możesz?

— Mogę. Bo czuję się jak ostatni idiota. Dobrze bawiłaś się moim kosztem?

— Haki, to nie jest zabawa.

— Chyba jednak tak, skoro wciąż tu jesteś. Co, negocjacje nie poszły po twojej myśli?

— My nie będziemy niczego negocjować. Zrozum, tu nie ma półśrodków. Muszę działać do momentu, aż zostanę odwołana, a to może nastąpić tylko wtedy, gdy wykonawca testamentu podejmie taką decyzję. Z tego, co wiem, to człowiek bez skrupułów.

— Taki jak ty.

— Na litość boską, ja staram się pomóc. Odwlekałam to jak mogłam, chociaż konta bankowe Laser Project powinnam była zablokować już pierwszego dnia. Chcę, tak samo jak ty, żeby Ira Bjørnsson wrócił do domu. Masz z nim kontakt? Wyjaśnij mu.

— Próbowałem, ale on nie chce mnie słuchać.

— To widać, źle próbowałeś.

— Nie bądź taka mądra. Nic o nim nie wiesz. Nie znasz go. Ira potrafi być uparty. Nie robi niczego, czego nie chce zrobić. Gdy Bjørn próbował go do czegoś zmusić, zazwyczaj odwracało się to przeciwko niemu. Zmusimy go żeby wrócił? To będziemy tego żałować. Mam inny plan.

— Jaki?

— Cóż… drastyczny, tak bym to ujął. Mam drugą rozmowę, muszę kończyć. — Rozłączył się, nie zamierzał niczego więcej tłumaczyć, a nieznany numer faktycznie się do niego dobijał. — Hallo?

— Szeryf Anthony Wright po tej stronie.

— Witam, chciałbym powiedzieć, że miło pana słyszeć, ale obawiam się, że ten telefon wiąże się raczej z czymś przykrym.

— Dlaczego nie powiedział mi pan całej prawdy?

— Jakiej prawdy? Mojej? Pańskiej?

— Prawdy o Irze Bjørnssonie. O tym, kim jest i co się stanie, jeśli się nie znajdzie.

— Ach, już pan wie. Latika Johnson była u pana?

— Nie. Był u mnie Ira Bjørnsson.

Haki poczuł mrowienie na karku.
— Zatrzymał go pan?

— Nie miałem podstaw. Pan wie, czym on się tu zajmował?

— Wiem dla kogo tu przyleciał. I wiem, że skoro ona nie żyje, czego pan, oczywiście, nie potwierdza…

— Potwierdzam. Pański… przyjaciel — zaakcentował słowo — już też o tym wie.

— Jak zareagował?

— Trudno powiedzieć, w ogóle był jakiś dziwny.

— Gdzie teraz jest?

— Czy jeśli panu powiem, zabierze go pan i zrobi wszystko, żeby powstrzymać likwidację fabryki w Coldwater?

— Mogę obiecać, że postaram się za wszelką cenę przekonać go, żeby to powstrzymał, bo tylko on może to zrobić.

— Dobrze. Zaufam panu, chociaż podejrzewam, że okłamał mnie pan, gdy pierwszy raz rozmawialiśmy.

— O, dziękuję.

— Proszę nie dziękować. Nie zawdzięcza pan tego sobie, ale pewnej osobie, która uważa, że pan i Bjørnsson jesteście ze sobą blisko.

— Oczekuje pan potwierdzenia?

— W żadnym razie. Nie interesuje mnie, co i z kim robicie, pod warunkiem, że nie łamiecie naszego prawa i nikt na tym nie cierpi.

— To gdzie on jest?

— Chwila, muszę się zalogować do systemu.

— Dobrze zrozumiałem? Ira ma lokalizator?

— Niczego takiego nie powiedziałem, a pan niech nie wyciąga pochopnych wniosków. Chce pan wiedzieć, czy nie?

— Chcę.

— Ok, jest w pobliżu… Co do cholery?

— Co? Co się stało? Wie pan, gdzie on jest. Hallo? Szeryfie, słyszy mnie pan!

— Tak, słyszę.

— To gdzie on jest?

— W mojej dłoni.

— Słucham?

— Lokalizator jest w mojej dłoni. Gnojek wrzucił go do plecaka, który mi dał.

Haki uśmiechnął się pod nosem. To byłoby zbyt proste. Podziękował i rozłączył się. Szeryf obiecał mu jeszcze, że jeśli tylko pojawi się jakaś informacja, da znać.

Rozpiął guziki lekkiego wiosennego płaszcza i sprawdził wewnętrzną kieszeń. Kolejny i tym razem ostatni list Bjørna do Aarona Blacksmitha miał zostać doręczony osobiście przez Hakiego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top