54. O miłość trzeba walczyć

17 kwietnia, obecnie

Reese stała nad grobem siostry i wpatrywała się w wyryty na płycie napis. Życie zawsze kończyło się śmiercią i nikogo nie powinien ten fakt zaskakiwać, a mimo to tak ciężko było się pogodzić ze stratą.

Pomyślała o mężu, on, podobnie jak Tina, odszedł stanowczo za szybko. Mieli tyle planów, tyle marzeń, tyle miejsc do odwiedzenia i rzeczy do zobaczenia. Chcieli żyć, cieszyć się, kochać.

Kucnęła obok płyty nagrobnej, wyrwała, jej zdaniem, zbyt wybujałą kępkę trawy i cisnęła nią gdzieś w bok. Niech sobie uschnie. Z torebki wyciągnęła zdjęcie męża zalane przezroczystą żywicą epoksydową. Postawiła je obok wyrytego w kamieniu imienia siostry.

— Zaopiekujesz się nim? — zapytała. Pomimo złości, która ją przepełniała, nie potrafiła przestać wierzyć, że po śmierci jest coś jeszcze. Jakieś miejsce, do którego trafia nieśmiertelna przecież dusza. Mimo wszystko wierzyła, że jeszcze się z Manuelem spotkają.

Stała w ciszy, bo nie mogła się przemóc, by odmówić chociaż krótką modlitwę, a przecież kiedyś to robiła. Rozmawiała z Bogiem i nawet czuła jego obecność. Dziś była tylko pustka.

Otarła łzy i ruszyła w drogę powrotną.

Im bliżej było do bramy tym świeższe pochówki mijała. Przy jednym z nich dostrzegła wysokiego mężczyznę o jasnych włosach. Stał wpatrując się w nagrobek. Poczuła szybsze bicie serca.

— Ira! — wyrwało jej się. Od szeryfa wiedziała, że nie był podejrzany o zabójstwo Aziza, ale wciąż pamiętała, co sam jej powiedział: nie czuje się absolutnie nic. Być może on niczego nie czuł, ale ona owszem, i to był strach. Obawa, że znowu będzie musiała przejść przez to, co pół roku temu.

Ira rzucił jej tylko przelotne spojrzenie, po czym odwrócił się i poszedł do wyjścia. Pobiegła za nim. Wolałaby tego nie robić, ale przecież musiała mu coś powiedzieć.

— Ira, zaczekaj!

Dopadła go w chwili, w której wsiadał już na motocykl. Nawet na nią nie spojrzał, tylko wcisnął kask na głowę. Złapała go za ramię.

— Ira, wiem, że jesteś na mnie zły, ale możesz nie uciekać? Porozmawiajmy, proszę. Nie miałam racji. Słyszysz? Bałam się i…

Uniósł głowę. W prześwicie otwartej przesłony dostrzegła jego ciemne oczy. Były jak dwie studnie, przepastne i mroczne.

— Aziz nie zasłużył na to, co go spotkało — dodała zdławionym głosem.

— Nie. Nie zasłużył — odpowiedział, patrząc w stronę cmentarza.

— A ty jesteś jednym z nich, prawda? — Wskazała pierś Iry.

— Jestem — potwierdził. Dlaczego nie zaprzeczył? Przecież mógł to zrobić. Wcisnąć jej jakieś kłamstwo, którego mogłaby się uczepić i wierzyć w nie, wbrew zdrowemu rozsądkowi.

Zacisnęła dłonie na pasku torebki.
— Ira, wiem, że nie mam prawa mówić ci, co jest słuszne, a co nie, ale… Willow to moja rodzina. Córka mojej siostry. Moja jedyna siostrzenica.

— Rozumiem.

— Czyżby? Umiesz sobie wyobrazić, jak się poczułam, widząc cię z nią? Z moją małą Willow?

— Zazdrość? Znam to uczucie. Wiedz, że nie chciałem jej skrzywdzić, ani ciebie. To nigdy nie było moją intencją. Właściwie nie ma o czym mówić. To już skończone. Obie zerwałyście ze mną. — Wzrok uciekł mu gdzieś w bok. — Może to i dobrze. Ty od początku byłaś uprzedzona, a jej pewnie nigdy nie zależało.

— Co ty mówisz? Przecież pojechała cię szukać.

— Szukać? Po co?

— Nie wiem. Wpadła do mnie zdyszana, przeprosiła za wszystko, zostawiła Tommy'ego, a kiedy zapytałam, co się stało? Odparła, że o miłość trzeba walczyć. Potem wybiegła. Na ulicy czekał na nią ten facet z irokezem.

— Viper?! Wypuścili go?

Nie umiała odpowiedzieć mu na to pytanie, bo nie wiedziała, o co pytał.
Tymczasem on zatrzasnął przesłonę w  kasku, przekręcił kluczyk w stacyjce, ale nie odjechał, tylko patrzył gdzieś przed siebie. Po chwili zgasił silnik.

— Daj mi numer do Willow — poprosił.

Reese wyciągnęła telefon, pogrzebała w kontaktach i podała numer, dyktując po dwie cyfry.

Ira zapisał go sobie i czekał, a Reese zastanawiała się, jak chciał rozmawiać, skoro telefon trzymał w dłoni wspartej na baku. Podejrzewała, że w kask był wbudowany jakiś system, ale nie znała się na tym za bardzo.

— Willow? — powiedział po chwili, potem zamilkł i chyba słuchał. — Tknij ją, a zapomnę, że kiedykolwiek byłeś moim kumplem — powiedział nagle.

Żołądek Reese ścisnął się w twardy supeł. Ira chyba nie rozmawiał z Willow, tylko z tym gościem. Czyżby dziewczynie coś groziło?

— Będę — odparł beznamiętnie do kogoś po drugiej stronie, a potem schował telefon.

— Ira, co się stało? — Złapała przedramię mężczyzny. — Czy Willow grozi jakieś niebezpieczeństwo?

***

Październik, pół roku wcześniej

Sara pakowała właśnie niewielką torbę podróżną, kiedy ktoś zapukał do drzwi jej mieszkania. Myśląc o tym, że starszy pan z parteru pewnie znowu wpuścił Irę, poszła otworzyć. Jej zdziwienie sięgnęło zenitu, kiedy po drugiej stronie zobaczyła skupioną twarz Aarona.

— Nie zaprosisz mnie do środka? — zapytał.

— Wcześniej nie potrzebowałeś zaproszenia — odparła, odwracając się i zostawiając go w niewielkim korytarzu. Przymknęła drzwi do sypialni i poszła do kuchni. — Masz na coś ochotę? — zapytała z czystej uprzejmości, licząc jednocześnie na to, że odmówi.

— Właściwie to tak — odparł, zdejmując płaszcz i zawieszając go na oparciu krzesła.

Sara wyciągnęła piwo z lodówki.
— Na co?

— Na małe tête-à-tête.

Otworzyła butelkę, upiła spory łyk.
— Pamiętasz, że za chuja nie rozumiem tych twoich powiedzonek?

— Pamiętam, że prosiłem, żebyś nie piła piwa, kiedy się spotykamy.

Pociągnęła kolejny łyk.
— A ja nie pamiętam, żebyśmy się dziś umawiali — odparła. Nie podobało jej się to, że przyszedł bez zapowiedzi.

Aaron stanął naprzeciwko niej. Już chciała napić się ponownie, kiedy chwycił butelkę.

— Teraz i ja muszę się napić — wypił piwo do końca, odstawił butelkę, a potem ujął ją pod brodę. Jak zwykle pachniał ładnie, był gładko ogolony i brakowało już tylko jednego – karmelka w jego ustach. Z tym smakiem go kojarzyła. — Przynajmniej nie śmierdzisz papierosami — mruknął pochylając się nad jej ustami.

Pozwoliła się pocałować. Po tylu latach przywykła do niego i do tej specyficznej czułości, którą zwykł ją obdarzać.

— Anna pojechała do Norwegii. Szykuje jakąś niespodziankę dla Iry — powiedział nagle.

Sara nastawiła ucha. Wiedziała, że kobieta się gdzieś wybierała, nawet Ira to wiedział, ale jak sam stwierdził, Amanda nie raczyła go poinformować.
Co ona kombinowała? Chyba nie zamierzała spotkać się z Shadowem? Bo jeśli tak, to Ira nie będzie zadowolony.

— Tobie też ten pomysł wydaje się nieprzemyślany? — spytał Aaron, chyba przez to jaką minę zrobiła.

— Poleciała do niego? Jak mogłeś na to pozwolić?

Uśmiechnął się.
— Znasz Annę, to silna i niezależna kobieta, robi to, co chce, a skoro postanowiła poznać biologicznego ojca Iry, to nie mogłem jej tego zabraniać. Amanda też była ciekawa.

— Aaron, kurwa, puściłeś dwie najważniejsze dla siebie osoby w ręce tego sadysty? Oszalałeś?

— Jedną. Właściwie bardziej martwi mnie Ira — odparł, patrząc jej w oczy. — I to, co cię z nim łączy.

Zaśmiała się nerwowo. Nigdy nie była dobra w ukrywaniu uczuć.
— Nic mnie z nim nie łączy, chyba że przeszłość i to, co stało się w Meksyku. — Otworzyła szafkę, wyciągnęła fiolkę z tabletkami, miała ochotę połknąć od razu dwie.

— A co się stało w Meksyku?

— Przecież wiesz. Stchórzyłam.

— Nie tak mi to opisywałaś.

— Ale teraz tak o tym myślę! Oddałam go w ręce sadysty, do którego teraz ty puściłeś swoją żonę.

— Nie o niej rozmawiamy. Chcę wiedzieć, co łączy cię z tym chłopakiem? I zastanów się nad odpowiedzią, bo z nim już rozmawiałem.

Odwróciła się twarzą do niego.
— I co ci powiedział?

Aaron patrzył w jej twarz, ale wyglądało, że nie zamierzał odpowiedzieć. Zamiast tego ściągnął marynarkę i odłożył ją tam, gdzie płaszcz.
— Pozwolisz, że zostanę u ciebie na noc? Mam wrażenie, że minęły wieki od naszego ostatniego intymnego spotkania. — Obłapił ją w pasie i pocałował w szyję. Wzdrygnęła się. Jakoś coraz trudniej przychodziło jej godzenie się na wszystko, czego chciał. Wiedziała, że to przez Irę. Byłoby lepiej gdyby obaj dali jej spokój.

— Co masz pod spodem? — padło pytanie pomiędzy jednym muśnięciem warg a drugim.

— Nic specjalnego — odparła, myśląc o tym, że na łóżku stała spakowana już torba. Musiała dać Irze znać, że dziś nie przyjedzie.

— Czemu się tak spinasz? Nagle przestał podobać ci się mój dotyk?

— Co? Przepraszam, zamyśliłam się.

— To przestań myśleć, połknij te swoje dropsy, po których jesteś taka, jak lubię i chodź do łóżka. — Skierował się do sypialni.

— Czekaj! — Zatrzymała go. Nie chciała, żeby zobaczył torbę, musiała ją schować. — Daj mi chwilę, włożę coś, co lubisz.

Uśmiechnął się i wyglądało, że te słowa pobudziły jego wyobraźnię.

**

Wiadomość od Sary przyszła w chwili, w której Ira wchodził do mieszkania nad jeziorem Tapps. Wściekle trzasnął drzwiami i poszedł do salonu. Ze złością opadł na fotel. Nie rozumiał, czemu nie wyprosiła Aarona? Przecież mogła mu powiedzieć cokolwiek. Skłamać, w tym była niezła. Dużo lepsza niż Ira. I co teraz? Miał tak siedzieć i gapić się w sufit, wyobrażając sobie, co Sara robiła z Aaronem? Bo przecież coś z nim robiła i Ira miał nawet pewne wyobrażenie. Kiedy pytał ją o to i niby w żartach sugerował, robiła się czerwona na twarzy i rzucała mu wściekłe spojrzenie.

— To kutas — szepnął, zsuwając się w fotelu tak, że prawie już leżał. Położył ozdobną poduszkę na twarz i trwał tak chwilę, wyobrażając sobie Aarona pakującego się w tylne wejście. — A żeby ci tak zgnił i odpadł! — Cisnął poduszką w okno, a ona pacnęła w szybę cicho i opadła na podłogę.

Wyciągnął telefon. Wybrał numer. Czekał i czekał, i czekał. Amanda chyba nie mogła lub nie chciała odebrać. Ostatnio oddalili się od siebie, ale czy mogło być w tym coś dziwnego? W końcu traktował ją trochę ozięble, i wiedział o tym, ale nie mógł się przemóc. Zrezygnował i rozłączył się.

Siedział z wyciągniętymi nogami i starał się nie myśleć, ale nie potrafił, nie mógł i nie chciał zostawiać Sary samej z tym człowiekiem.

W końcu przypomniał sobie, że powiedział mu o swojej przyjaźni z Sarą, a przyjaciele czasem wpadają z niezapowiedzianą wizytą, na przykład na meczyk albo teleturniej, Sara je lubiła. Tak, to dobry plan. Weźmie zgrzewkę piwa, chipsy, pójdzie tam i nie wyjdzie. Aaron będzie musiał… zaraz, co ona napisała? Przeczytał jeszcze raz. Zostaje u niej na noc? Naprawdę? I nawet koty go nie odstraszają? Przecież on ich nienawidził.

Zsunął się z siedziska na podłogę.

Nawet nie mógł się na nią złościć, bo na końcu wiadomości napisała „kc”. No, przecież wiadomo, że to oznacza: kocham cię.

Położył się na dywanie. Czuł się jak wtedy, na plaży, kiedy zdał sobie sprawę, że to jej chce i że nie słowami, ale czynami pokazywała, co tak naprawdę do niego czuła. Obiecała przecież, że po tym wszystkim wyjadą. Musiał wytrzymać. Zrobić swoje, a przede wszystkim wziąć się w garść.

Drzwi cicho otworzyły się, a potem zamknęły. Ira patrzył na białe sportowe buty, które zbliżały się z każdym krokiem swojego posiadacza.

— Masz zawał? — zapytał Orry, zatrzymując się w przejściu.

— Nie — odparł Ira, chowając twarz w zgięciu łokcia.

— Ale z głową na pewno masz problem.

— Skąd ten wniosek.

— Nie wiem, może stąd, że mi prawie nos złamałeś tymi drzwiami! Ty się, człowieku, orientuj trochę w tym, co robisz. Myślałem, że się ogarniesz, przypomnisz sobie o mnie i otworzysz, ale nie. Leżysz tu sobie, a ja z tymi tobołami, jak ten ciul, stoję i czekam.

Ira podniósł się z podłogi.
— Nie pyskuj, bo cię zaraz odwiozę z powrotem.

Orry prychnął.
— Dzieci w przedszkolu możesz straszyć, ale nie mnie.

— Orry, czy ja ci coś zrobiłem, że tak mnie traktujesz? Zabieram cię do siebie, kupuję ci to, co chcesz, gram z tobą w te odmóżdżające gry, a ty nic tylko strzelasz focha. Co mam jeszcze zrobić, żebyś przestał zachowywać się jak rozkapryszona panienka?

— Nie chciałem tu przyjeżdżać. Nie lubię jej.

— I vice versa wyobraź sobie. Ona też za tobą nie przepada, ale cała nasza trójka jest związana wspólną sprawą, dlatego, Orry, musisz powściągnąć język. Sara…

— Ona cię wykorzystuje! — krzyknął chłopak, marszcząc brwi. — Ona ciebie, a ty mnie. Nie tak miało być. Obiecałeś, że nie będę musiał tam wracać. A wracamy. Odsyłasz mnie tam.

— Mówiłem ci, że kiedy to się skończy, już tam nie wrócisz. Zanieś rzeczy do sypialni. Zadzwonię tylko i pójdziemy nad jezioro.

Wybrał numer do Vipera.

— Masz? — zapytał, wstając z podłogi.

— Mam. To znaczy mam kogoś na oku. Taka jedna ćpunka. Za działkę zrobi ci gałkę i jeszcze buty wypucuje.

— Nie chcę ćpunki ani gałki tylko szczeniaka.

— Przecież wiem. Ćpunka ma szczeniaka. Dałem jej trochę towaru na próbę, wiesz tego specjalnego, co wciąga jak bagno. Za następny będzie musiała zapłacić, wtedy zażądam kaszojada.

— Daj mi znać, jak będziesz go miał.

— A na co ci on?

Ira przełknął ślinę, nie chciał o tym myśleć, ani tym bardziej mówić.
— Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz — odparł.

— Właśnie… Ira? Czy ty sypiasz z Shorty?

— Skąd ci to przyszło do głowy?

— Wczoraj Jacob po pijaku opowiadał, że przejmujesz władzę w klanie. To nie był pierwszy raz, jak tak przy ludziach gadał. Mówił o tym, że najpierw omotałeś Victora, potem uwiodłeś Amandę, urobiłeś panią Blacksmith i głowy pozostałych klanów, a teraz podbijasz do Shorty, bo przy jej pomocy na pewno zamierzasz pozbyć się Aarona.

Ira roześmiał się na początku, ale potem do niego dotarło, że to mógł być powód, dla którego wezwał go dziś Aaron.

— Ira, to prawda? Chcesz przejąć władzę?

Oczadziałeś? Niczego nie będę przejmował ani siłą, ani dobrowolnie. Nie opowiadaj takich andronów.

— Czego?

— Głupot nie opowiadaj. Dobra, muszę kończyć. Daj znać jak się ćpunka zdecyduje. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top