25. W granicie wspomnień

3 kwietnia, dwa lata temu

Seattle

Ira, stojąc na podjeździe domu Victora, czuł się, jakby doznał deja vu lub cofnął się w czasie. Znowu był małym chłopcem, którego przywiozła tu Sara, z tą różnicą, że tym razem Sary nie było.

Odetchnął głęboko i zapiął krótki, wiosenny płaszcz. Zapomniał, że tu bywało tak zimno. To nie słoneczny, ciepły Rzym i wiosna na tej szerokości geograficznej rozkręcała się wolniej.

Taksówka odjechała, a on wciąż nie był pewien, czy dobrze zrobił, przyjeżdżając tu. Do tego taszczył ten wielki bukiet, którego nie chciała Sara. Mógł wyrzucić go do kontenera, a z Victorem skontaktować się telefonicznie.

Nacisnął dzwonek i czekał. Po chwili otworzyła mu kobieta o wyraźnie latynoskich rysach.

— Proszę, pan Victor zaraz przyjdzie. — Wpuściła go i odebrała kwiaty.

Ochronie zadenuncjować musiał się już przy bramie, więc nie dziwne było, że kobieta wpuściła go tak bez słowa wyjaśnienia.

Dom był ciepły i przytulny. Ira próbował przypomnieć sobie, czy coś się tu zmieniło i stwierdził, że kiedyś wydawało mu się, że było tu znacznie więcej miejsca, ale to raczej nie pomieszczenia się skurczyły, tylko on urósł.

Poszedł do dziennego salonu, w którym lubił kiedyś przesiadywać razem z Victorem. Wydawało mu się, że wszystko było takie same: komoda, w której Victor trzymał swoją papeterię; stół, przy którym siadywali i który był świadkiem wybuchu złości Iry, gdy pisał swój list do Mikołaja; krzesła obite jasną tapicerką; zasłony w ogromnych oknach wychodzących na ogród.

— Przepraszam, a pan do kogo?

Ira odwrócił się. W drzwiach stała szczupła i niewątpliwie piękna kobieta. Anna Blacksmith niewiele się zmieniła, jakby czas omijał takich pięknych ludzi. Amanda z pewnością miała urodę po niej, chociaż kolor oczu i włosów odziedziczyła po ojcu.

Ira uśmiechnął się, czując oblewający go gorąc. Po tylu latach wciąż pamiętał, jakie onieśmielenie przy niej czuł i teraz to uczucie powróciło.
— Piękna jak kiedyś — powiedział, próbując dodać sobie pewności. Podszedł bliżej. — Nic się nie zmieniłaś.

Anna poczerwieniała.

Wyciągnął do niej dłoń.
— Bjørnsson — przedstawił się, a kiedy podała mu swoją, zrobił coś, czego nie robiło się już od lat, musnął jej skórę wargami, czując jednocześnie, jak skręcają mu się jelita.

Anna rozchyliła usta. Wyraźnie była w szoku.

Ira ponownie się uśmiechnął.
Ale dla ciebie, Anno, Ira. — Spojrzał kobiecie oczy.

Przez chwilę jej źrenice poruszały się, łapiąc kontakt z jego, a umysł chyba próbował przetworzyć to, co usłyszały uszy. Nagle wyrwała dłoń i cofnęła się.

— Ira? — szepnęła. — Nasz Ira?

W tym momencie w drzwiach pojawił się Aaron.
— O, tu jesteś! A, ja cię wszędzie szukam.

Anna rzuciła mężowi zszokowane spojrzenie. Ira widział, jak jego blade brwi ściągnęły się, a zaskoczone spojrzenie zielonych oczu utkwiło na jego twarzy.

— Kochanie, zgadnij, kto nas odwiedził — powiedziała Anna, podchodząc do męża.

— Nie mam pojęcia — odparł powoli Aaron.

To Ira — szepnęła Anna.

— Ira? Jaki Ira?

— Ten, którego przywiozłeś z Tajlandii — wyjaśniła.

Aaron zdębiał chyba jeszcze bardziej niż ona.

W tym momencie do saloniku weszła ta sama kobieta, która wpuściła Irę do domu. Ustawiła bukiet na stole i powiedziała, że Victor przyjmie Irę w gabinecie.

*

Blacksmith senior uściskał go serdecznie. Ira nie pamiętał, żeby jakiś mężczyzna, poza Hakim, okazywał mu tyle uczucia. Bjørn był bardzo powściągliwy, wręcz oziębły, a jeśli już to robił, Ira czuł się molestowany.

Usiedli naprzeciwko siebie w wyjątkowo wygodnych fotelach.

— Cieszę się, że postanowiłeś przyjechać. Zastanawiam się tylko, czy to moja zasługa, czy może mojej wnuczki? — Victor uśmiechnął się trochę dwuznaczne, ale Ira nie odpowiedział, zamiast tego podjął temat, który tak naprawdę sprowadził go dziś do tego domu.

— Przyznam, że wahałem się i nadal nie jestem pewny... Minęło tyle lat, nie sądziłem, że Bolt...

Wszystko ci zostawił? Cóż, też byłem zaskoczony, kiedy mój prawnik przyszedł do mnie z informacją, że Bolt wyznaczył mnie na wykonawcę jego woli, a wszystko, co miał, przepisał tobie. Chyba spodziewał się, że może nie wrócić z miejsca, w które się wybierał.

Do głowy Iry napłynęły wspomnienia z tamtego dnia. Bolt z całą pewnością planował wrócić. Jeśli ktokolwiek miał tam zostać i robić za nawóz do kwiatów, to tym kimś miał być Ira.

— Swoją drogą — kontynuował Victor — jego śmierć bardzo nas zaskoczyła, i to w takich okolicznościach. — Zamyślił się, a po chwili dodał: — Aaron był wstrząśnięty, ale chyba najbardziej przeżywała to Sara…

Ira zerknął na niego z zainteresowaniem.

— Tak — ciągnął dalej Victor — ona długo nie mogła dojść do siebie. Chyba miała z nim romans.

Ira prychnął pod nosem. Sara i Bolt? W życiu. Ten stary drań lubił babki z wielkim biustem, a Sara… ona… Nagle zdał sobie sprawę, że nie miał pojęcia, jakie były jej preferencje. Może Ira nigdy jej się nie podobał, a to, co między nimi zaszło, było tylko dziełem przypadku i alkoholu, który wtedy w siebie wlała?
A to, co było w Rzymie? Czy odpowiedzialne mogły być za to leki, które przyjmowała?

Świat wokół pociemniał, zwęził się, jakby miał zaraz runąć na Irę.

Victor westchnął.
— Wtedy dopiero dowiedziałem się, że mieszkałeś u Bolta, a po jego śmierci Aaron zrobił wszystko, by odnaleźć twojego biologicznego ojca.

Ira uśmiechnął się nieznacznie.
— Tak powiedział?

Właściwie to uważam — kontynuował Victor, jakby nie dosłyszał kpiny w głosie Iry — że Aaron powinien był zrobić to znacznie wcześniej, a nie pozwolić, byś mieszkał u takiego zatwardziałego kawalera i szowinisty. Czegóż on mógł cię nauczyć? Aż strach pomyśleć.

Ira nie odpowiedział.

Victor złożył dłonie jak do modlitwy.
— Dobrze, że w końcu trafiłeś do ojca.

O, tak. Dobrze dla nich.

Mężczyzna sięgnął po niewielki kartonik, leżący na stoliku obok, a potem podał go Irze.
— Skontaktuj się z moim adwokatem. On ci wszystko powie odnośnie spadku. No, a teraz może zjesz z nami kolację?

— Dziękuję. — Wstał. — Nie jestem głodny.

Victor poszedł z nim do drzwi, po drugiej stronie czekał Aaron.
— Pozwolisz na sekundę? — spytał, wskazując schody na piętro. Ira pamiętał, że Aaron miał swoje własne biuro na górze.

Stąpając po schodach zastanawiał się, czy Amanda jest w domu.

*

Muszę przyznać, że dawno nic mnie tak nie zaskoczyło, jak twój widok — powiedział Aaron, częstując Irę cygarem.

— Dziękuję. Nie palę... i nie piję — dodał Ira, widząc, że Aaron zamierza nalać i jemu. To nie do końca było kłamstwo, Ira pił tylko w wyjątkowych sytuacjach, a ta do takich nie należała.

— Mężczyźni, którzy nie piją i nie palą, nie wzbudzają zaufania — rzucił Aaron mimochodem. — A ty mi wyglądasz na kogoś, kto tego oczekuje.

Ira uśmiechnął się krzywo i przyjął szklankę.

— Ładny sygnet — zagadał Aaron.

Ira zerknął na prawą dłoń. Wątpił, by Aaron znał znaczenie symbolu Valknut, a tym bardziej by miał świadomość, że to herb organizacji założonej przez przodka Bjørna.

— Nie ten. Ten drugi. — Aaron wskazał lewą dłoń Iry. — Mogę zobaczyć z bliska? Dwa skrzyżowane topory i korona? Gdzie sprzedają takie błyskotki.

Ira odebrał sygnet i wsunął go do kieszeni. Tak bardzo przywykł do noszenia go, że odcinając się od Bjørna, zapomniał cisnąć mu tym w twarz. Nagle naszła go nieodparta ochota, by dopiec Aaronowi.
— Na targu w Belfaście, po północnej stronie muru, można sobie kupić herb i nadanie irlandzkiego szlachectwa — powiedział z premedytacją, zdając sobie sprawę, jak drażliwym tematem dla Irlandczyka, była kwestia Irlandii Północnej. Dobrze pamiętał też, że Amanda opowiadała o tym, jak jej ojciec wciąż podkreślał swoje arystokratyczne pochodzenie.

Aaron roześmiał się. Całkiem dobrze wychodziło mu udawanie, że słowa Iry go nie uraziły.
— Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że cię jeszcze zobaczę. Po tym, jak Shadow się do ciebie dobrał... O, przepraszam, chyba nie powinienem o tym wspominać.

Nie, dlaczego? Tylko zamiast Shadow powinieneś użyć słowa... ojciec.

Mina Aarona szybko zrzedła, chyba zapomniał o tym drobnym szczególe.

— Tak... twój ojciec, kawał chuja, chociaż nieźle płacił za przyjemności, które... — zamilkł, wyraźnie nie chciał mówić o tym na głos.

Można nabyć w klubie Victora? — Dokończył Ira. — Możesz mówić otwarcie, obaj dobrze wiemy, jaki proceder tam się odbywa. — Upił łyk. Musiał przyznać, że to była całkiem niezła szkocka whisky.

— To tylko biznes — wyjaśnił Aaron.

— Oczywiście, biznes. Tak, jak walki psów czy ludzi na śmierć i życie. Biznes. Ale na mnie nie udało ci się zarobić, chociaż... z tego, co pamiętam, to Bolt zabronił mi wspominać ci o Meksyku, więc chyba to nie ty miałeś na tym zarabiać.

Nie wiedziałem, że cię tam wysłał.

— W Meksyku poznałem ciekawych ludzi z ciekawymi umiejętnościami i sporo się nauczyłem.

— Tak? W takiej mordowni? Czego można się nauczyć w takim miejscu?

— Rzeczy przydatnych w... biznesie. — Puścił mu oczko.

Aaron odwzajemnił uśmiech.
— Czyli szukasz pracy?

Chciał powiedzieć, że raczej zemsty, bo gdyby nie Aaron, Sara nie chciałby porzucić go wtedy w Meksyku i teraz. Zamiast tego rzucił nonszalancko:
— To zależy od ciebie.

— Ode mnie? — Tubalny śmiech Aarona wypełnił pomieszczenie. — Dobry żart, a tak na poważnie, po co wróciłeś?

Bolt coś mi zostawił.

— A tak. Chyba mu się na koniec klepki poprzestawiały. Ale wiesz... interesy Bolta należą teraz do mnie i zyski z nich również.

— Rozumiem, ale nie po to tu jestem. Nie będę owijał w bawełnę, bo tego nie lubię. Jest tu ktoś, na kim mi zależy.

— Co takiego?

Nie co, ale kto?

— Nie rozumiem.

— Domyślam się.

Aaron zmarszczył brwi.
— O czym ty, synu, do cholery, mówisz?

Ktoś zapukał do drzwi.
— Papo, zaraz będzie kolacja. — Ira usłyszał głos Amandy, a zaraz potem jej ciche kroki na dywanie. — Chodź, bo Carlotta... — Spojrzała na niego i zrobiła równie zaskoczoną minę, jak Sara wcześniej. — Ira? O Boże, to ty? Przyjechałeś? I zgoliłeś brodę? — Pogłaskała jego gładki policzek, uśmiechając się zalotnie. Potem, jakby zdała sobie sprawę, że Aaron jej się przyglądał, wyprostowała się,
wyjęła szklankę z dłoni Iry i wzięła łyk. — Paskudztwo — powiedziała, odstawiając ją na ławę. Wyciągnęła dłoń.Chodźcie jeść.

Ira chwycił ją i poszedł posłusznie. Miał nadzieję, że znienawidzony Aaron będzie miał teraz nad czym się zastanawiać. Na razie postanowił nie mówić mu, że przyjechał tu po Sarę.

***

10 kwietnia, obecnie

Ira zerknął przez ramię. Amanda i Haki wymieniali się uprzejmościami jak stare, skłócone małżeństwo. Zdjął swoją bosmankę z wieszaka. Cicho zamknął drzwi. Na schodach stała jeszcze kobieta w mundurze, ją chyba też widział na posterunku. Poszła przodem, Ira za nią, a młody policjant z tyłu.

— Jestem aresztowany? — spytał, myśląc o tym, że chyba powinni byli przedstawić mu jego prawa.

— Nie — odparł mężczyzna — szeryf Wright chce tylko z panem porozmawiać.

Ira miał ochotę powiedzieć mu, że nie był żadnym panem, nawet jeśli jego ojciec twierdził, że tak było, że byli lepsi od innych — on lepszy się nie czuł.

Na posterunku zaprowadzili go wprost do biura szeryfa. Przekraczając próg, Ira zastanawiał się, czy dane mu będzie opuścić to miejsce z wolnymi dłońmi czy skutymi kajdankami.

Szeryf stał przy oknie, opierając pośladki o parapet, a na jego miejscu siedziała jakaś Afroamerykanka. Ira wlepił w nią spojrzenie, miał wrażenie, że powinien znać jej twarz.

— Usiądź — poprosiła, wskazując miejsce naprzeciwko siebie.

Ira zajął pusty fotel i zerknął na szeryfa, którego postawa mówiła, że nie był zadowolony.

— Jak się czujesz? — spytała kobieta.

Była jakimś lekarzem, czy co?

— Poza tym, że mam problemy z chodzeniem, ataki padaczki, zanik pamięci, bóle głowy. To chyba... dobrze.

Kobieta zerknęła na szeryfa, a jej spojrzenie było karcące. Szeryf skurczył się w sobie.

— Pamiętasz mnie? — spytała, wracając wzrokiem do Iry.

Czyli powinien? Zaprzeczył.

— Nazywam się Klara Young i jestem prokuratorem okręgowym.

Więc jednak go zamkną. Pewnie na czterdzieści osiem. Jeśli szeryf wiedział o Meksyku, jak mówiła Reese, to nic dziwnego, że Ira był głównym podejrzanym. Z taką przeszłością w małym zamkniętym społeczeństwie możesz być tylko persona non grata.

— Ira? Słuchałeś mnie?

Coś mówiła? Coś więcej? Znowu się zamyślił i nie słyszał.
— Nie zabiłem go — odparł. Tego był akurat pewien. Nie zrobiłby krzywdy komuś, kto na to nie zasługiwał.

Young rzuciła zaskoczone spojrzenie szeryfowi.
— Kogo?

— Aziza — wyjaśnił Ira, również zerkając na Wrighta. — Lubiłem go. Był... w porządku.

— Nikt cię o to nie oskarża. Prawda? — Znowu spojrzenie w kierunku szeryfa.

Wright odchrząknął głośno.
— Nie w takim celu cię wezwałem. Pani prokurator, chciała się z tobą zobaczyć.

— Ira... pamiętasz coś sprzed pobicia? — Pochyliła się do przodu.

Ira zerknął na swoje palce. Miał wrażenie, że żołądek przykleił mu się do kręgosłupa.
— Nie — odparł, myśląc o tym, że kłamstwo miało krótkie nogi. Jeśli szeryf porozmawia z Reese, dowie się, że Ira jednak coś sobie przypomniał. — Chociaż mam wrażenie, że ciebie powinienem znać — dodał.

Prokurator westchnęła.
— Proszę go zatrzymać na czterdzieści osiem godzin — zwróciła się do szeryfa.

Ira rzucił jej równie zaskoczone spojrzenie, co sam szeryf.

— Nie patrz tak na mnie, jeśli pozwolę ci odejść, dopadną cię ludzie, którzy tak nieudolnie próbowali wysłać cię na tamten świat. Z pewnych względów jesteś mi potrzebny?

— Ja? Do czego? Nic nie pamiętam. Pracowałem z tobą? — Oparł czoło na dłoni i, masując skroń, kontynuował: — W jakim charakterze?

— Po prostu nie chcę, żeby coś ci się stało.

— Chyba trochę na to za późno.

— Słuchaj, chłopcze — huknął szeryf. — Pani prokurator jest dla ciebie miła, to może doceń ten fakt, zamiast burczeć pod nosem. Jak będziesz za bardzo fikał, to odeślemy cię do Meksyku!

Więc jednak Reese nie kłamała, szeryf coś tam wiedział. Może nawet za dużo. Ale wiedzieć, a mieć na to dowód, to dwie różne sprawy.

— Proszę mi powiedzieć — warknął Ira. — Co nas łączyło? Panią i mnie? Dlaczego chce mnie pani chronić? Muszę to wiedzieć? Mam dość zgadywania.

Prokurator milczała, patrząc na niego ze smutkiem. W końcu jednak nabrała powietrza i nawet otworzyła usta.

— O nie. Nic z tego. Ja go potem nie zamierzam z podłogi zbierać. Z pewnego źródła wiem, że wspomniana wywołują u niego atak padaczki, a to nam niepotrzebne. No, dawaj... posiedzisz trochę w celi, odpoczniesz. — Szeryf machnął na niego jak na krnąbrnego dzieciaka.

Ira podniósł się z ociąganiem.
— Dostanę chociaż coś do jedzenia? Nic dziś jeszcze nie jadłem.

— Oczywiście, szeryf coś ci zamówi — oświadczyła Young, a wspomniany mężczyzna sapnął całkiem głośno.

— Coś jeszcze sobie życzysz? — Wright nie był zadowolony, dało się to wyczuć z jego tonu.

— Możecie powiadomić... — Kogo? Kogo powinien powiadomić? Hakiego czy Amandę, a może Leona? Ale przecież on widział, że zabrała go policja. Pewnie powiedział reszcie. — Moją narzeczoną. — Zdecydował.

— Kogo? — warknął Wright. — Z kliniki dopiero wyszedłeś. Jakim cudem zdążyłeś się już zaręczyć?

Young patrzyła na niego z tym samym zdziwieniem.

— Amandę Blacksmith — wyjaśnił.

Zmarszczyła brwi.
— Jak...?

— Jest u Leona. Lepiej ją powiadomcie, bo coś mi się wydaje, że jeśli tego nie zrobicie, gotowa was pozwać. — Ledwo skończył to mówić, a zza ściany dobiegł ich podniesiony kobiecy głos.

Szeryf otworzył drzwi z impetem.
— Co to za wrzaski?! — ryknął.

Ira stanął za nim, a że był wyższy, to dobrze widział, kto robił zamieszanie — Amanada, oczywiście.
Ruszyła żwawo w kierunku szeryfa, który cofnął się, nadeptujac Irze na czubek buta. On również się cofnął i dostrzegł wtedy, że Young stanęła tak, by nie było jej widać. To go trochę zaskoczyło, ale zaraz pomyślał, że przecież musiała mieć jakiś powód, by tak zrobić? Tylko jaki? Nagle dotarło do niego: prokurator okręgowa, on i córka bossa mafii. Cholera! Był kretem? Zdrajcą?

Amanda ostrzegła właśnie szeryfa konsekwencjami bezpodstawnego aresztowania. Była pewna siebie, stanowcza i z całą pewnością przekonująca. Chyba nigdy nikt tak o niego nie walczył, jak ona w tej chwili. Rudowłosa lwica nie cofnęła się krok.

— Uspokój narzeczoną, bo ją też zaraz zamknę za zakłócanie spokoju — warknął Wright, kiwając w stronę młodego funkcjonariusza, który przywiózł Irę na posterunek. — Odprowadź go do celi.

Amanda zrobiła się czerwona na twarzy.

— A tej pani wskażcie wyjście. — Wrócił do biura.

Młody policjant ujął Irę pod ramię i pociągnął w stronę korytarza. Amanda szarpała się z funkcjonariuszką, machając rękoma i wrzeszcząc, że nie wyjdzie bez niego. W tym momencie Ira miał ogromną ochotę spędzić więcej niż dwie noce w areszcie. Nienawidził zgiełku, a ta kobieta nie potrafiła chyba siedzieć cicho.

*

Odkąd wyszedł z kliniki nie miał tak luźnego popołudnia. Cisza panująca w celi przyjemnie pieściła uszy Iry. Obiad, który zamówił mu szeryf, był wyjątkowo smaczny i tylko niepewność dotycząca przyszłości i przeszłości mąciła spokój myśli. Leżąc na pryczy, próbował przypomnieć sobie wszystko, co pamiętał z przeszłości, ale ku własnemu zaskoczeniu były to tylko przykre chwile. Jakby złe rzeczy wyryły się w ganicie pamięci, a te dobre nabazgrane zostały patykiem na piasku i rozmyły się przy pierwszym podmuchu.

Przecież musiało być coś pozytywnego w jego życiu, coś co warto sobie przypomnieć i do czego mógłby wrócić. Pomyślał o Sarze. Nie. Ona go zdradziła. Nie chciał jej oglądać. Myśli o niej wciąż sprawiały, że bolała go pierś.

Haki. Może on był i jest czymś dobrym, inaczej nie szukałby go, chociaż... on przyjechał tu z powodu Bjørna.

Westchnął, usiadł i zaczął masować bolące udo. Zresztą nie tylko ono go bolało. Pewnie pogoda się zmieni. Miał ochotę na gorącą kąpiel. Zawinął się kocem i zasnął.

Obudził go szczęk zamka w drzwiach do celi. Młoda policjantka uśmiechnęła się przepraszająco, kiedy Ira usiadł i przetarł zaspane oczy.

— Przyjechał pański adwokat — oznajmiła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top