16. Umów się dotrzymuje

Marzec, dwa lata temu

Patrząc na plecy Shorty, Ira zdał sobie sprawę, że prawda zawsze leżała gdzieś pośrodku, a on, żądając tej prawdy, nie pozwolił jej nawet dojść do słowa.

Sara miała rację, czasami był jak Bjørn, z tą różnicą, że dział bardziej impulsywnie. Nie potrafił jeszcze w sytuacjach stresowych kalkulować na chłodno, a w jej wypadku, działał pod wpływem emocji tak silnych, że sam nie wiedział, co się stało. Chyba chciał ją zgwałcić. A może to zrobił? Nie. Ostatecznie do tego nie doszło, ale na pewno ją skrzywdził.

Mogła mu powiedzieć, że... że co? Co jej się stało? Nie chciał nawet wypowiadać tego w myślach, ale przecież wiedział. Już to kiedyś widział, ale nie w takim stopniu. Dlaczego? Nie mógł zrozumieć. Przecież Stany to nie jakaś pieprzona Afryka, tak? Nie Afryka, do chuja!

Odwrócił ją, oparł plecami o ścianę, ujął twarz w dłonie.
- Powiedz mi - poprosił.

Potrząsnęła głową.

- Powiedz, muszę to usłyszeć od ciebie. Bjørn ci to zrobił. To był on, prawda?

Załkała, osunęła się na podłogę, owinęła koszulą, jakby było jej zimno, spuściła głowę. Siedziała tak przez chwilę w ciszy, a on stał i czekał, aż ona pozbiera myśli.

- Po tym - zaczęła bardzo cicho - jak cię zabrali, pojechałam za nimi. Myślałam, że uda mi się ciebie odbić.

Osunął się na podłogę obok i też oparł plecy o ścianę.

Odbić? Z jednym pistoletem i niepełnym magazynkiem?

- Wiem, co sobie myślisz, że zupełnie mi odbiło... i masz rację. Tak było. Gdy poszedłeś na plażę, w samochodzie znalazłam schowek z bronią. To było auto Dona Jorge, więc ten fakt wcale mnie nie zaskoczył. Pomyślałam, że z jej pomocą może będę miała jakieś szanse.

Pokiwał głową. Jakie szanse? Z Jazonem i jego ludźmi zaprawionymi w boju i wyszkolonymi do walki w mieście?

- Dziś wiem, że to nie miało prawa się udać, a nasza ucieczka powieść. Nie ucieklibyśmy im. Nawet gdybyś nie odebrał tego telefonu, i tak by nas namierzyli. Zresztą... cały czas wiedzieli, gdzie jesteśmy. Śledzili nas.

- Wiem. Jazon mi powiedział. Jako paramilitarna grupa posiadają tę samą technologię, co wojsko. Wcale nie musiał do nas dzwonić. Przyznał, że chciał usłyszeć twój głos. A że odebrałem ja... to wciągnął mnie w rozmowę. On... jest trochę stuknięty.

- Tak... trochę. Kiedy zdałam sobie sprawę, że nie mam szans... - Znowu przycisnęła rękę do boku, jak poprzednio, i jak tamtego dnia.

- On ci coś zrobił? - Musiał zadać to pytanie, nurtowało go przez cały czas. Zaprzeczyła. Dlaczego? Przecież widział, że za każdym razem, gdy o tym wspominała, przyciskała dłoń do boku. Nie ważne, nie chciała powiedzieć, to nie. Później sam to sprawdzi. - Mów dalej - poprosił.

- Kiedy zapakowali cię do śmigłowca... Nie wiem, czy pamiętasz?

- Nie. Niewiele pamiętam z tego, co się działo. Chyba to wyparłem.

- Rozumiem. Kiedy to się stało, szukałam sposobu. Jakiegoś śladu. Czegokolwiek. Wytropienie Shadowa okazało się niezwykle trudne. W Klubie zawsze płacił gotówką. Nikt nie znał jego prawdziwej tożsamości. Nie było wiadomo, skąd przyjeżdżał, ani gdzie się potem udawał. W międzyczasie dzwoniłam też ciągle na numer Bolta, bo... co dziwne, Jazon nie wyłączył tego numeru. Victor miał wtykę w policji, pomyślałam, że pomogą mi namierzyć telefon Bolta i wtedy Jazon odebrał. Kurwa, to było starsze. On wiedział, że cię szukałam.

- Pomógł ci?

- Trochę.

- A nie pomyślałaś, że to może być pułapka? Że Bjørn mógł mu zlecić zwabienie cię do Norwegii?

- Wtedy i tak bym poleciała. Nie umiałam myśleć o niczym innym. Boże, jaka byłam głupia. - Zakryła twarz, łkając cicho.

- Co było dalej?

Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie. - Ukryła znowu twarz w dłoniach.

- Powiedz!

- Nie! Nie mogę. Nie chcę.

Poderwał się z miejsca. Podszedł do niej, złapał za ramiona, postawił na nogi. Nie mógł dłużej siedzieć bezczynnie.
- W takim razie ja powiem, co było dalej! Wpadłaś w jego pułapkę. Dałaś się zwabić, naiwnie sądząc, że możesz mi pomóc, a może bardziej po to, by uciszyć własne sumienie. A Bjørn skorzystał z okazji. To psychol, Saro. Sadysta. Powinnaś o tym wiedzieć. Ile cię trzymał...? Powiedz mi, ile to trwało? Ile się nad tobą znęcał? On ci to wypalił, prawda? W zemście za to, co mnie spotkało. Choć Jazon mówił, że już się zemścił, na Jorge. Ale jemu... jemu jest wiecznie mało. Tamto też on ci zrobił?! Powiedz! To on? Oczywiście, że tak. Sama byś przecież sobie tego nie zafundowała! - Puścił ją. Wrócił do saloniku, chwycił kluczyki i telefon. - Zostań tu! - rozkazał, mijając ją.

- Gdzie idziesz?

Chwycił za klamkę. Miał wszystko czy czegoś zapomniał?

- Ira! - Złapała jego ramię. - Gdzie idziesz?

- Zajebać tego chuja. Powinienem był zrobić to już dawno. Miałem szansę, słyszysz? Mogłem to zrobić, wtedy... To wszystko by nas nie spotkało.

- Nie! Nie rób tego.

- Muszę. Słyszysz? - Objął ją. Nagle poczuł taką potrzebę. - Muszę to zrobić, bo inaczej nie da nam spokoju. Zaczekaj, proszę.

- Nie! Nie idź. To niczego już nie zmieni. - Zacisnęła palce na jego koszuli. Nie chciała go puścić?

Ale on musiał iść. Jeśli tego nie zrobi, wszystko zacznie się od początku, a on nie chciał z niej rezygnować. Nie kiedy znowu się spotkali.
Odsunął ją, odwrócił się i miał już wyjść, gdy oświadczyła, że jak wróci, to jej już nie będzie. Zacisnął pięści i poszedł. Nie chciał i nie mógł wybaczyć Bjørnowi.

*

Ojciec siedział w fotelu, patrząc na nieliczne gwiazdy. Ostatnio częściej bywał w miejscach o ciepłym klimacie, popijał herbatkę, czytał mało wymagające lektury - chyba coś mu doskwierało. Kiedy zobaczył Irę, uśmiechnął się, jak gdyby wygrał z nim w partię szachów, co mu się nie zdarzyło, odkąd Ira poznał zasady tej gry.

- Czym zawdzięczam ten zaszczyt? - zapytał Bjørn. Był taki pewny swego, że aż robiło się niedobrze.

Ira doskoczył do niego, złapał za kołnierz, poderwał do góry.
- Pacta sunt servanda! Pamiętasz?! - Potrząsnął nim. - Pamiętasz, co ci obiecałem, gdy kazałeś mi porzucić dziewczynę, którą kochałem? Nie? Pozwól, że ci przypomnę. Obiecałem, że jeśli tkniesz kogokolwiek z ludzi, których obejmuje nasza umowa, wytłukę z ciebie życie gołymi pięściami.

- Nie tknąłem tej małej pizdy - warknął Bjørn.

- Nie, położyłeś swoje zbrukane łapska na Sarze!

Bjørn roześmiał się, a jego głos brzmiał jak dźwięk piły łańcuchowej.
- Czyżbyś widział się z Shorty? Mała ptaszyna nie ćwierka już tak, jak kiedyś, co? Nie jest już taka chętna?

Ira patrzył na niego w ciszy. Na jasne, kręcone, krótko ostrzyżone włosy poprzetykane siwizną. Na równie jasną brodę okalającą twarz i oczy w kolorze lodu. Nienawidził go równie mocno, jak siebie samego, właśnie za to, że był taki do niego podobny.
- Ty skur...

- Asbjørn! - Hallvor chyba chciał przywołać go do porządku, ale on nie zamierzał słuchać. - Haki chce z tobą rozmawiać. Mówi, że to bardzo ważne.

Odwrócił się. Hallvor wyciągał do niego dłoń, w której trzymał telefon.

Czego Haki mógł chcieć, i to w tej chwili?

- Radziłbym odebrać - dodał Hallvor.

Puścił Bjørna, przyjął telefon i przyłożył do ucha.
- Tak?

- Błagam cię, nie rób tego. - Usłyszał płaczliwy głos Sary. - On nie jest tego wart, Ira. Proszę.

Rozłączył się. Nie chciał jej słuchać. Nie rozumiał, jak mogła odwodzić go od tego. Przecież ten... człowiek nie zasługiwał na to, by żyć. Ira mógł załatwić go szybko, ale to byłoby aktem łaski, a na nią Bjørn sobie nie zasłużył. Nie po tym, co zrobił Sarze. Nie po tym, co chciał zrobić... Nie. Jej imienia nie wymówił od tamtego dnia. Było zakazane. Za to wszystko mężczyzna siedzący w ratanowym fotelu powinien umierać śmiercią długą i bolesną. Tylko na taką zasługiwał.

- Czyżby dzwoniła twoja kochana Sara? - zakpił Bjorn. - Jak ci się podoba po małej chirurgicznej ingerencji? Trochę chyba dla ciebie za ciasna, co? - Śmiał się jak szaleniec. - Dam ci radę, synu. Użyj noża.

Ira zacisnął pięści, miał ochotę wgnieść mu nochal w twarz, wybić zęby i szczękę.
Ale powstrzymał się. Sara tego nie chciała. Nie rozumiał czemu, ale nie chciała.

- Żal mi cię - powiedział spokojnie.

- Co?

- Z całym tym swoim majątkiem i koneksjami masz mniej niż ja.

- Co ty bredzisz?

- Odchodzę. Złamałeś umowę, a ona dotyczyła też Sary.

Bjørn parsknął.
- Tylko spróbuj, a odetnę cię od wszystkich pieniędzy. Będziesz biedny jak twoja tajlandzka rodzinka, przybłędo.

Ira uśmiechnął się.
- Myślisz, że sam nie potrafię się utrzymać? Może zapomniałeś, ale już byłem bezdomny. Wolę to, niż patrzeć na twoją gębę. Nie chcę od ciebie już nic.

- Pacta sunt servanda! Sam to powiedziałeś. Umów należy dotrzymywać. Ty pierwszy ją złamałeś, uciekając z domu i potem, zakochując się bezmyślnie w tej dziewczynie z gminu. Nie bądź głupi! Zastanów się! Ochłoń, bo chyba nie dotarło do ciebie, że nie będziesz mógł jej pieprzyć. Chcesz marnować młodość i swoją przyszłość z nią i dla niej? Ona jest stracona. Chcesz wiedzieć, czemu to zrobiłem? Bo wiedziałem, co do niej czujesz i co z nią zrobiłeś. Wszystko mi wyśpiewała ptaszyna, kiedy się nią zajmowałem. Ćwierkała jak mały wróbelek. - Uśmiechnął się, jakby na wspomnienie tego, o czym mówił.

Ira wydął usta w pogardzie i obrzydzeniu.
- Jesteś tylko starym, samotnym, niekochanym człowiekiem czekającym na śmierć. I wiesz co? Ona w końcu po ciebie przyjdzie i módl się, żeby Hallvor był wtedy przy tobie, bo innej twarzy nie zobaczysz. A mogłeś mieć rodzinę.

- Ty też nie będziesz jej miał! Nie z nią!

- Będę miał jej ciepłą dłoń, gdy moja zmarznie od trzymania parasola nad jej głową. Łagodny uśmiech, gdy powiem coś niemądrego. Pobłażliwie spojrzeniem, gdy się wygłupię, wykupując wszystkie kwiaty z kwiaciarni, bo jest tego warta. Będę miał miłość, a to mi wystarczy.

Ojciec patrzył na niego jak na wariata. Może to było głupie. Może nierealne. Może nie miało prawa się spełnić, ale chciał chociaż spróbować. Musiał spróbować, bo jeśli tego nie zrobi, nigdy nie zazna spokoju.

Wyszedł, myśląc o tym, że musi ją przeprosić. Paść na kolana i błagać o wybaczenie.

***

Wieczór, 9 kwietnia, obecnie.

Ira stał za barem i starał się, jak mógł, by nie zwiać stąd do mieszkania na piętrze. Miał ogromną ochotę zaszyć się i nie pokazywać, ale przecież musiał pracować, by się utrzymać i spłacić klinikę.

Babski Wieczór w pubie Leona, okazał się naprawdę babski. Brakowało już miejsc, a kobiety ciągle przychodziły. Okupowały wszystkie ławy, krzesła, hokery i sterczały przy barze. Co śmielsze panie zagadywały go niewybredne: jedne tylko sugerowały, inne mówiły wprost, że chętnie zajęłyby się jego Billy'm, jeśli czuje się samotny.

Pinki uśmiechała się tylko wrednie i co jakiś czas wzrokiem wskazywała słój, który postawiła na barowym blacie. Napis na słoju głosił: Jak będę pełny, barman zdejmie koszulę.

Na domiar złego przy jednym ze stolików siedziała Reese i udawała, że go nie widzi. Gdy przyszła tu ze swoimi koleżankami i zobaczyła napis na słoju, obdarzyła go takim spojrzeniem, jakby już stał nago i pozwalał się obmacywać. Jej wzrok mówił jasno, że Ira miał u niej przechlapane.

Pinki otworzyła słój i wrzuciła do środka kolejny napiwek.
- Jestem genialna - oświadczyła, uśmiechając się.

- Tak? Tylko że to nie ty będziesz się rozbierać na oczach wszystkich. I... jakim cudem ściągnęłaś tu tyle kobiet? Nie ma w tym mieście innych rozrywek?

- Rozpuściłam wici. Ira, ja tylko próbuję ci pomóc. Mój pomysł, twoje wykonane. Podzielimy się pół na pół. - Przeszła za kontuar, stanęła przed nim. - Ty musisz tylko rozpiąć guziki, zsunąć te czaderskie szelki, na których trzymają się twoje ekstra gacie w kratę, zakręcić tyłkiem i zdjąć tę bieluśką koszulę. - Poprawiła mu podwinięte nad łokcie rękawy i rozpięła guzik pod szyją, już trzeci, co w przekonaniu Iry, było stanowczą przesadą.

Westchnął niezadowolony i wywrócił oczami. Wolałby jednak zarobić na spłacenie długu w inny sposób.

- Albo nie... - Zapięła guzik z powrotem. - Ogłosimy licytację. Która da więcej, ta będzie mogła cię rozebrać.

- Teraz przesadziłaś. Już to... - Wskazał słój. - To ostra przesada. To jest pub, a nie klub nocny, a ja nie jestem stripteaserem.

- Marudzisz. - Poklepała go po piersi.

Ira odwrócił się, żeby zerknąć na Reese, ale jego spojrzenie utkwiło na głupkowato roześmianej twarzy gościa z irokezem.
- To babski wieczór - burknął Ira. Nie lubił tego faceta i wychodziło na to, że nie wyraził się ostatnio dostatecznie jasno.

- Wiem i właśnie dlatego tu jestem. - Gość błysnął uzębieniem. - Sam sobie z nimi nie poradzisz. - Zerknął na coś za Irą. - Co się stało z lustrem? - zapytał, grzebiąc w miseczce z orzeszkami, którą zamówiła kobieta stojąca obok.

- Zepsuło się - odparł Ira, zabierając mu miseczkę. Nową porcję podał kobiecie.

- Lustro się zepsuło? - dopytywał tamten.

- Tak! Wczoraj działało, a dzisiaj nie. Chcesz czegoś?

- Może być whisky z wodą.

- Nie wolisz z lodem?

- A co... zrobisz? - roześmiał się tamten, ale widząc minę Iry, odchrząknął głośno i doprecyzował: - Z wodą może być, jeśli macie źródlaną.

- Mamy - warknął Ira, myśląc o tym, że leci z rynny po deszczu. Nalał i postawił szklankę przed facetem.

Tamten wyciągnął rękę, ale zamiast złapać za szkło, przedstawił się:
- Viper.

- Ira. - Uścisnął podaną dłoń.

- Wiem.

- Wiem, że wiesz. - Zerknął na wewnętrzną stronę nadgarstka Vipera. Gostek miał taki sam tatuaż, ale Iry zasłonięty był teraz szeroką skórzaną pieszczochą. - Czego chcesz?

- Pogadać. Ale tak, żebyś nie obił mi ryja.

- Nie robię takich rzeczy.

- Robisz. - Kiwnął głową. - Lub, jak wolisz, robiłeś.

- Nie interesuje mnie to - rzucił Ira i pochylił się nad wyjątkowo niską dziewczyną, której głowa ledwo wystawała nad bar.

- A powinno! - odparł Viper i upił łyk. - Nie interesuje cię, kto i dlaczego kazał ci wpierdolić?

Ira udał, że go nie słyszy. Skupił się na zamówieniu drobnej dziewczyny.

- Myślisz, że jesteś już bezpieczny? Że cię tu nie znajdą? Że pozwolą ci chodzić sobie za rączkę z tą małolatą?

Ira odstawił pucharek z drinkiem dla dziewczyny. Uśmiechnął się do niej ładnie, a ona wrzuciła banknot do tego cholernego słoja. Po niej zrobił to Viper, wcisnął tam stos, jakby posiadanie takiej gotówki przy sobie nie było niczym nadzwyczajnym. Słój był pełny.

Ira złapał Vipera za bluzę i pociągnął nad blatem.
- Czego ty chcesz? - spytał przez zaciśnięte zęby.

- Na początek... zobaczyć jak zdejmujesz dla tych lasek koszulę. Bo to będzie widok pierwsza klasa, zważywszy na to, jaki byłeś wcześniej oziębły wobec większości kobiet. A potem pogadamy. - Uśmiechnął się. - Wydaje mi się? Czy się rumienisz, szefie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top