14. Jak biała księga
Marzec, dwa lata temu
Rzym, hotel St. Regina
Ira siedział w fotelu pokrytym brązową licową skórą i wpatrywał się w drzwi po lewej. Zaczynał się denerwować, bo minęło pół godziny, a Sara nie przyszła.
Wstał, podszedł do drzwi, zawrócił, stanął przed oknem.
Rzym nigdy nie tonął w mroku i tym razem plac przed hotelem oświetlały latarnie, a rondo w oddali tętniło życiem i blaskiem reflektorów poruszających się po nim pojazdów.
Znowu zerknął na zegarek. Miał ochotę zdjąć marynarkę, ale chciał wyglądać elegancko. Było mu gorąco i pocił się, sam nie wiedząc czemu. Temperatura w pokoju była taka, jak zawsze. Czemu więc miał wrażenie, że zaraz spłonie?
Podszedł do czarnego stolika stojącego pomiędzy dwoma fotelami oraz sofą i odstawił na blat szklankę z burbonem. Nigdy tyle nie pił, a dziś miał po prostu ochotę.
Odpiął szpilkę do krawata i poluzował go, a potem zdjął, stwierdziwszy, że bez niego też będzie dobrze. Usiadł ponownie w fotelu, ale nie wytrzymał tak długo. Zdjęcie krawata na niewiele się zdało, nadal było mu gorąco.
Zerknął na zegarek. Robiła to celowo?
Wstał, ściągnął marynarkę, odwiesił ją na oparciu sofy i znowu usiadł w fotelu. Popijając burbona, myślał o tym, że w końcu pozna prawdę, a przynajmniej jej część.
Jazon powiedział mu kiedyś, że Shorty, szukając Iry, dotarła aż do Mrocznego Jaru. Ale kiedy Ira zapytał o to Bjørna, ten stwierdził, że nic takiego nie miało miejsca. Owszem, spotkał się z nią w Oslo, chciała więcej pieniędzy, a kiedy je dostała, wróciła do Stanów.
Ira nie wierzył ani ojcu, ani Jazonowi, bo niby czemu Sara miałaby go szukać, skoro go zostawiła? Zdradziła. Gorzej... sprzedała, porzuciła jak bezpańskiego psa. Znudził się jej bardzo szybko.
Zacisnął wolną dłoń w pięść. Żałował trochę, że nie pojechał do niej, kiedy zaczynał studia. Miałby już to wszystko za sobą. Ale może wtedy by jej wybaczył, a teraz... Teraz wiedział, że tego nie zrobi. Chciał się tylko dowiedzieć dlaczego i za ile? To wszystko.
Usłyszał głośne pukanie do drzwi. Wstał, ale nie podszedł do nich od razu, choć bardzo tego chciał. Odczekał chwilę, a potem poszedł otworzyć.
Shorty nie miała już na sobie sukienki, która — zdaniem Iry — zdecydowanie odsłaniała za dużo. Reszta kobiet mogła sobie nawet chodzić nago, ale Sara miała swój styl, z którym zawsze ją kojarzył, i nie spodobało mu się, że porzuciła go na rzecz tej sukienki, której zadaniem było odsłonić to, czego inni oglądać nie powinni.
— Wejdź — zaprosił ją, chociaż miał ochotę wytknąć spóźnienie.
— Wybacz, że się spóźniłam, to przez Amandę i jej pomysły.
— Tak? A jakież to fanaberie ma nasza mafina księżniczka?
Sara zerknęła na niego, jak gdyby powiedział coś dziwnego.
— Co cię tak rozbawiło? — Wskazał jej dłonią miejsce na sofie, a sam zajął to w fotelu.
— Nic. Po prostu... nawijasz, jakbyś coś przyćpał.
— A... o to chodzi. Nie zażywam takich środków. Lubię mieć jasny umysł, chociaż dzisiaj... — Uniósł szklankę, żeby jej pokazać. — Napijesz się?
— Nie. Dzięki. Wystarczy mi to, co wlałam w siebie w barze. — Zapatrzyła się na niego. Jej usta zadrżały. — Przepraszam — powiedziała nagle, a on uniósł brwi, bo nie tego się spodziewał.
— Za co? — zapytał, czując dreszcz przeszywający kark i ramiona.
— Za to, że nie miałam odwagi powiedzieć ci w twarz, że nie jestem w stanie nas obronić. — Przycisnęła dłoń do boku. — Że...
— Poddałaś się bez walki?
— Co? Nie!
— Że mnie sprzedałaś?
— Co ty mówisz? Ira? Nie sprzedałam cię.
— Nie? A co zrobiłaś pierwszego dnia, żeby mi pomóc? Nic. Dobrze wiedziałaś, jaki proceder odbywa się w Klubie, wiedziałaś, co mnie tam czeka, i inne dzieci, a mimo to nie zrobiłaś nic. Zawiozłaś mnie do Taja, żebym się nauczył waszego parszywego języka zdobywców, tak jakby był mi potrzebny podczas obciągania fiutów facetom, którzy nie są pewni własnej seksualności i boją się kobiet. A później? Kiedy wiozlas mnie do Aarona?
— To spieprzyłeś sam!
— Tak? A ty naprawdę wierzyłaś, że on mnie usynowi? Że pozwoli mi tam mieszkać? Że dołączę do ich szczęśliwej rodzinki, klejąc łańcuchy na choinkę i śpiewając Dzwonki sań? Wiesz, gdzie wylądowałem?! — Podniósł się gwałtownie, rzucił w jej kierunku i zawisł nad nią, opierając się jedną ręką o oparcie sofy. — Wiesz, co mi zrobił?!
— Tak! — odkrzyknęła, bo jego zdenerwowanie musiało udzielić się i jej.
— A mimo to... — powiedział już znacznie ciszej — pozwoliłaś im mnie zabrać. Do niego.
— Nie miałam wtedy dostatecznie dużo siły...
— Gówno prawda. Mogłaś mnie chociaż zapytać. Wolałbym zdechnąć na tym parkingu, niż do niego trafić.
Podniosła się z miejsca.
— Ty, Ira, akurat byś tam nie zdechł. Ty miałeś przeżyć. Jeśli czyjeś zwłoki znaleziono by na tym parkingu to moje. Bo ja... w przeciwieństwie do ciebie, nic nie znaczę, jestem nikim. — Przecisnęła się obok i poszła do drzwi.
— Dla mnie byłaś wszystkim! Słyszysz?
Nacisnęła klamkę.
— Wypuść mnie!
— Oddałbym tam za ciebie życie! — Poszedł za nią.
— Otwórz te cholerne drzwi!
— Kochałem cię, a ty mnie sprzedałaś. — Patrzył jak szarpie się z klamką. Wszystko, co czuł wtedy, wróciło, jakby dopiero co odjechała, zostawiając go na pastwę najemników.
— Nie sprzedałam cię! Ty uparty gnojku. Tylko się taktycznie wycofałam — odparła, odwracając się do niego.
— Ach, tak? Taktycznie się wycofałaś? — odwrócił się i poszedł w stronę okna. — Żeby co zrobić? Przegrupować się? — Zaśmiał się sztucznie, bo to nie było zabawne.
— Żeby zaczekać i ruszyć za nimi.
Zaciągnął ciężką kotarę z grubej tkaniny.
— A w tym czasie, oni poczęstowali mnie kulką. Fajnie było na to patrzeć? — Poszedł do drugiego okna, zrobił to samo.
— Nie przyglądałam się temu. Planowałam za nimi pojechać. Gdybyś nie spędził całej nocy, włócząc się...
— Aaa... więc to moja wina. — Odwrócił się. Odpiął spinki do mankietów, odłożył je na stolik i podwinął rękawy.
— Co robisz?
— Rozbieram się, jak widzisz. Nie chcę potem szukać ich po całym pokoju. To czarne diamenty, wyjątkowo kosztowne.
— Jak wszystko tutaj. Jak widać życie z Shadowem nie jest takie złe.
— Tak. Za jego pieniądze można się nieźle zabawić, ale ty chyba o tym wiesz, co, Saro?
— Nie rozumiem, o co ci chodzi. Otwórz te pieprzone drzwi, bo...
Uśmiechnął się wrednie, dobrze wiedział, że był wtedy jeszcze bardziej podobny do Bjørna.
— Bo co, Saro? Co zrobisz? Broni nie masz, a w ręcz mnie nie pokonasz. Dobrze o tym wiesz.
— Tak? Taki jesteś pewien? A nie pomyślałeś, że jak zaczniemy się okładać, to zrobi się taki raban, że zaraz ktoś tu przyjdzie?
— Zapewniam cię, że nikt tu nie przyjdzie.
— To się okaże. — Zacisnęła pięści i ruszyła w jego stronę.
Pierwszy cios sparował, drugiemu pozwolił dosięgnąć swojego ciała. Uderzyła jeszcze raz, zrobił unik i popchnął ją na fotel. Odbiła się od niego, błyskawicznie stanęła prosto i spróbowała kopnąć go pod pośladkiem. Uniósł nogę, w ostatniej chwili parując kopnięcie. Impet rozłożył się na udo oraz goleń i nie dotarł do celu. Zaczęła wyprowadzać cios za ciosem, a Ira tylko się bronił. Nie chciał zrobić jej krzywdy, ale w ferworze wyciągnął dłoń o kilka centymetrów za daleko i walnął ją w nos. Zamroczyło ją.
— Cholera, przepraszam. — Doskoczył do niej. Ujął twarz w dłonie, usiłując sprawdzić, czy nie złamał jej nosa.
Ona zerknęła mu w oczy, chwyciła go za kark, błysnęły szare tęczówki, a zaraz potem poczuł ból, rozchodzący się po całej twarzy. Aż go zamroczyło, tak oberwał. Odsunął się, a wtedy przypuściła atak. Okładała go raz za razem, ale on napiął mięśnie jak na treningu i tylko od czasu do czasu odpłacał się jej celnym ciosem. W końcu znudziło go takie jałowe okładanie. Pochwycił ją za nadgarstek, drugą ręką złapał koszulę na piersiach i odwrócił się z taką siłą, że zatoczyła koło wokół niego, a guziki koszuli poszybowały, lecąc każdy w inną stronę.
— Ups — zaśmiał się, widząc jej wściekłą minę i czerwony, koronkowy stanik.
Spróbowała kopnąć go w krocze i prawie jej się to udało, w ostatniej chwili przeniósł ciężar na drugą nogę i cios dosięgnął wewnętrznej strony uda. Był silny. Shorty nie żartowała. On też nie. Znudziła już go ta zabawa. Teraz miał ochotę na coś innego. Coś, co mu się należało. Coś, za co zapłatę już dostała.
Ponownie spróbowała go kopnąć, tym razem mierzyła wysoko, uchylił się, zrobił obrót na prawej nodze i lewą podciął tę, na której stała. Łupnęła na plecy z takim impetem, że nie mogła nabrać powietrza. Przycisnął ją do podłogi.
— Teraz — szepnął — mam ochotę na zapasy w parterze.
***
9 kwietnia, obecnie
Viper siedział w samochodzie i nudził się jak mops. Nigdy nie przepadał za taką robotą – była po prostu za nudna. Bo co można robić cały dzień w samochodzie? Grać na telefonie? Znudził się po godzinie. Słuchać muzyki? Wałkowali w kółko jedno i to samo, jakby laska, którą promowała jego ulubiona stacja radiowa, zrobiła loda prezesowi, członkom zarządu, spikerowi i temu cieciowi, co na wejściu stał. No, masakra. Czytać nie lubił. A szydełkować umiał tylko scyzorykiem.
Nagle usłyszał pukanie do okna. Otworzył oczy i zerknął, telefon wypadł mu z ręki. Za oknem stał nie kto inny, jak jego underboss.
Viper odblokował drzwi. Ira wsiadł do środka. Nie odezwał się, tylko patrzył przed siebie. Viper czekał. Czuł się trochę niezręcznie, ale musiał odbyć tę rozmowę. Miał tylko nadzieję, że Ira nie zatłucze go od razu, że pozowali mu chociaż coś powiedzieć, wytłumaczyć.
— Domyślam się — zaczął Ira — że masz jakiś ważny powód, by tu stać. Ale wolałbym, żebyś znalazł sobie inne miejsce.
— Posłuchaj, ja…
Błyskawiczny cios dosięgnął szyi, Viper charknął, dusząc się. Ira złapał go za kark i przycisnął do dzielącej ich konsoli środkowej.
Cholera, zapomniał, jaki on był szybki.
— Nie. To ty posłuchaj. Jeśli jeszcze raz zobaczę tu ciebie albo tych cymbałów od śmietnika, to nie będę grzecznie z wami rozmawiał, tylko… — zamilkł.
Viper doskonale wiedział, co Ira może mu zrobić. Znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że pomimo zajmowanego stanowiska nie wyręczał się innymi, jeśli sprawa dotyczyła bezpośrednio jego lub rodziny Blacksmithów.
— Chyba mi odwala — szepnął Ira, a potem dodał głośno — Zgłoszę prześladowanie.
Co, kurwa? Prześladowanie? Ale, że na policję zgłosi? Viper omal nie parsknął głośno. Ira i policja, to jak… jak… brakowało mu porównania.
Ira puścił go, więc Viper usiadł, a minę musiał mieć nietęgą, bo Ira parsknął. Naprawdę się roześmiał. Ale nie tak jak zawsze, tylko szczerze, jakby go rozbawiło zmieszanie Vipera.
— Wybacz, poniosło mnie — powiedział uśmiechając się.
Viper zgłupiał zupełnie. Czy on sobie jaja robił?
— A na poważnie — ciągnął Ira — powiedz byłemu Willow, że porażkę trzeba umieć przyjąć z honorem.
— No, wiem. To ulubione powiedzenie Victora — odparł Viper zduszonym głosem.
— Kogo? — spytał Ira, wyglądając przez okno, jakby zobaczył coś wyjątkowo interesującego.
— Victora Blacksmitha — wyjaśnił Viper, czując, że robi się coraz dziwniej.
— Aha, nie znam gościa. Tak czy siak, powiedz Adamowi, żeby się odwalił i przestał łazić za Willow. Chyba nie zrozumiał, jak go ostatnio o to prosiłem.
— Aaa… ty się wygłupiasz czy naprawdę straciłeś pamięć? Bo myślałem, że sobie ten Arab jaja ze mnie robił.
Ira przeniósł wręcz cielęce spojrzenie z dziewczyny stojącej po przeciwnej stronie ulicy na niego.
— Jaki Arab? Z resztą nieważne. Po prostu się odwalcie. Nie chcecie chyba, żeby gliny zaczęły się wami interesować z powodu jakiejś małolaty. Jesteś stąd?
Viper zaprzeczył ruchem głowy.
— No, to możesz nie wiedzieć, ale tutejszy szeryf nie ma równo pod kopułą. Jak się na was uweźmie, to sami będziecie chcieli, żeby was pozamykali, byleby się uwolnić od tego… — Zrobił placem znak okręgu obok skroni, a potem ten swój rozbrajający uśmiech, po czym wysiadł i poszedł, kuśtykając i podpierając się laską, na drugą stronę jezdni wprost do małolaty, o której wspominał.
Viper skądś ją kojarzył, miał to uczucie już rano, jakby ją kiedyś widział. Gdy Ira do niej wrócił, rzuciła się na niego, objęła i tak stali.
Viper pokiwał głową. Ira i te jego baby.
Patrząc na niego, Vipera ogarnęła wściekłość na siebie, chłopaków, Jacoba, a przede wszystkim na bossa. Ryży chuj z aspiracjami piął się po drabinie z trupów własnych ludzi. A córunia nie była lepsza.
Spersonalizowany dzwonek rozbrzmiał tak głośno, że Viper aż podskoczył. Melodię i głośność ustawiła mu sama Amanda, twierdząc, że zawsze będzie wiedział, kto dzwonił, nim spojrzy na wyświetlacz i że zawsze usłyszy dzwonek. Chciała go wykończyć, jak nic.
Odebrał i już otwierał usta, gdy Amanda sapnęła głośno w słuchawkę.
„Masz go? O Boże, tak. Mocniej”.
Viper przełknął ślinę. Tego jeszcze nie przerabiał.
— Kto…? — Powstrzymał się, ale oczywiście chciał zapytać, który z chłopaków zajął jego miejsce.
„Nie kto… Och! Tylko kogo?” — Znowu stęknęła głośno.
Viper przygryzł dolną wargę, zacisnął powieki i przycisnął pięść do ust. Mogłaby chociaż tak głośno nie jęczeć. Z nim tego nie robiła.
„Irę, oczywiście — wyrzuciła te słowa razem z westchnieniem ulgi. — O, tak. Tak dobrze”.
Viper walnął głową w szybę, przez chwilę myślał, że nie będzie musiał już tego słuchać.
— A, Irę… To… Nie jestem do końca pewny, czy to on…
„Jeszcze trochę… celuj w drugą… O, tak. Właśnie tam. Tam lubię”.
Co? To jakiś żart? A jemu nigdy nie pozwoliła. To było chamskie. On też chciał. Wyobraził sobie jej wypięty tyłek. No, kurwa!
„Co? Jak nie jesteś pewny? — kontynuowała Amanda, stękając już trochę mniej. — Chcesz powiedzieć, że mój pizdowaty brat się pomylił? Czy że ty jesteś taka pizda i nie potrafisz rozpoznać faceta, z którym spędziłeś tyle czasu?”
O, nie! Nikt nie będzie nazywał, go pizdą. Miała szczęście, że dzieliły ich te wszystkie mile, bo wpadłby tam i pokazał jej, jak to się robi.
— To on — odpowiedział pewnie.
Znowu stęknęła.
„Jak chcesz to potrafisz. Wystarczy. Dziękuję”.
— Mam zadzwonić później? — Viper chciał się upewnić, bo nie wiedział, czy mówiła do niego, czy tego kolesia, który orał jej poletko.
„Nie. Dlaczego? — Znowu stęknęła. — O, Boże, ten tajski masaż jest genialny”.
Masaż? To… to nie było to, o czym myślał? Te jęki i prośby o więcej to tylko masaż?
„Powinieneś kiedyś spróbować. Czuję się jak nowo narodzona, a z taką nowiną, jak nowo poczęta. Viper, zrobiłeś mi dzień tą wiadomością. Chociaż, papa nie będzie zadowolony, bo… jakim cudem on żyje? Możesz mi to wyjaśnić? Tylko nie mów, że nie wiesz, bo stracę resztki wiary w twój profesjonalizm”.
Milczał. Miała go. Zapędziła w kozi róg.
— On nic nie pamięta — rzucił z nadzieją, na zmianę tematu.
„Co powiedziałeś?”
— Stracił pamięć. Nie poznał mnie, a gdy wspomniałem Victora, zapytał, kto to taki. Arab, którego przesłuchiwałem, twierdził, że Ira pamięta tylko swoje imię, nic poza tym. Jest jak… Jak…
„Biała księga, którą można napisać na nowo” — dokończyła za niego.
Viperowi nie spodobał się jej ton. Ale z drugiej strony, Aaron zawsze hołubił Amandę. Dostawała wszystko, co chciała. Amanda mogła zniszczyć Irę albo go uratować. Musiała tylko tego chcieć.
— Muszę cię ostrzec. To nie jest ten sam Ira. Nie jest w pełni sprawny i nie zachowuje się tak, jak wcześniej.
„Co masz na myśli”.
Viper zaśmiał się głośno.
— Widziałaś kiedyś, żeby on się szczerze uśmiechał? Bo ja widziałem to pierwszy raz. Zawsze był taki poważny, aż się rzygać chciało.
Czekał na jej reakcję, wyobrażając sobie tę burzę toczącą się w jej umyśle.
„Zarezerwuj mi pokój w najlepszym hotelu, jaki tam mają”. — Rozłączyła się.
Viper zerknął na chodnik, którym Ira szedł razem z dziewczyną. Wydawało się, że była mu w jakiś sposób bliska. W tym momencie żałował, że musiał zniszczyć tę sielankę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top