49. Czas na zmiany

6 kwietnia, obecnie

Ira siedział w gabinecie doktora Songa i przyglądał mu się uważnie. Był tu pierwszy raz. Do tej pory, podczas obchodu, doktor przychodził do niego, ale dziś jedna z pielęgniarek poprosiła Irę, żeby poszedł do Jina.

Doktor pisał coś na klawiaturze, co chwilę zerkając na wydruki leżące przed nim, a Ira czekał. Czekał i zaczynał się nudzić.

W końcu doktor Song puścił coś na drukarkę, a potem przybił na wydruku pieczątkę i podpisał się zamaszyście. Następnie wręczył kartkę Irze.

- Co to jest?

- Wypis - odparł doktor. - Nie mogę dłużej cię zatrzymywać.

- Jestem wolny? - Zdziwił się Ira.

- Zawsze byłeś, jednak teraz jesteś w stanie poradzić sobie sam. Pamiętaj o regularnych ćwiczeniach i przyjdź na kontrolę.

- Nie wiem, czy jeszcze tu będę - odparł Ira, składając wypis w pół. - Chociaż... Gdzie miałbym pojechać? Nadal nic o sobie nie wiem. Nie pamiętam, kim byłem. - Zamyślił się. - Jestem nikim i nie mam nic, nawet nazwiska. Co pan tu wpisał? - Rozłożył kartkę.

- Ira Blackson.

- No właśnie. A ja się tak nie nazywam... - Przyglądał się kartce, myśląc o tym, że musi kupić sobie okulary. Tylko za co? Przecież nie miał pieniędzy. To mu przypomniało o czymś jeszcze. - Ile muszę spłacić? Jaki jest mój dług wobec kliniki?

- Tym się na razie nie przejmuj. Lepiej pomyśl, co chcesz ze sobą zrobić. Musisz opuścić klinikę w ciągu dwóch dni. Rzeczy, które dała ci Brie, możesz zabrać.

Ira ponownie złożył kartkę i włożył ją do kieszeni dresowej bluzy. W tym czasie doktor Song wyciągnął z szuflady niewielką kopertę i położył ją na biurku.

- Co to jest? - zapytał Ira, sięgając po paczuszkę. W środku był plik pieniędzy.

- Pożyczka - powiedział Jin. Wyglądał na zdenerwowanego. - Chyba nie sądziłeś, że każę ci odejść z niczym? Obawialiśmy się ciebie na początku, ale teraz myślę, że jesteś dobrym chłopcem.

- Spłacę dług - powiedział stanowczo Ira, patrząc twardo na doktora. - Zawsze spłacam swoje długi, bez względu na koszty.

Pomimo, że nic o sobie nie wiedział, to tego był pewny.

Wstał, poszedł do drzwi, a gdy już trzymał za klamkę, odwrócił się i powiedział:
- Nic pan o mnie nie wie. Nie jestem dobrym chłopcem. Nigdy nie byłem. I raczej się taki nie stanę.

Pożegnał się i wyszedł prędko, za drzwiami omal nie taranując stojącego tam młodego mężczyznę.

- Wybacz - przeprosił Ira, stawiając tamtego do pionu. Wygładził mu zgniecione przez siebie rękawy cienkiego krótkiego płaszcza z wełny i spojrzał w jego przerażone zielone oczy. - Nie bój się tak, nic ci nie zrobię - powiedział, po czym wyminął go i poszedł do siebie. Chciał się stąd wynieść jak najszybciej. Nie było sensu pozostawać tu dłużej.

**

Jacob Blacksmith stał jak wryty i patrzył na szerokie plecy oddalającego się Iry. Chciał go zawołać, ale głos uwiązł mu w gardle. Czuł się jak zabetonowany. Jakby ktoś wylał mu kubeł lodowatej wody na głowę. Próbował wmówić sobie, że to niemożliwe. Że tylko mu się przywidziało. Że to nie był Ira. Ich Ira.

Drżącymi dłońmi wyciągnął telefon. Nie myśląc trzeźwo, wybrał numer.

„Tak?"

- Właśnie widziałem Irę! On żyje! Twój narzeczony żyje!

„Co, kurwa?"

**

Szeryf Tatomy, Anthony Wright, stał w pokoju odpraw i przyglądał się tablicy, na której magnesami przypięte były zdjęcia różnych miejsc i ludzi oraz daty łączących ich wydarzeń. Fotografie łączyły ze sobą liczne nitki w różnych kolorach, ukazując rzeczywiste koneksje ludzi i miejsc. Pośrodku tablicy znajdowało się zdjęcie z wielkim znakiem zapytania nad nim. Do tego zdjęcia prowadziły dwie białe nitki, które symbolizowały to, że szeryf nie wiedział, czy mężczyznę ze zdjęcia cokolwiek łączyło ze sprawami zabójstwa Sary Shorty Tandeman i wyciekiem gazu w Centrum Wystawienniczym w Chilpancingo.

Anthony upił łyk kawy i zapatrzył się w czarne oczy nastoletniego Iry.

Hipnotyzujące spojrzenie.

Odstawił kubek, zerknął na zegarek. Samolot Benjamina, którym ten wracał z Europy, powinien właśnie lądować. Anthony cieszył się, że młody funkcjonariusz wreszcie wraca. Chłopak był bystry, a on potrzebował pomocy.

Minął dokładnie miesiąc odkąd widzieli się ostatni raz, bo najpierw Anthony był na urlopie, a potem Benjamin. Przez ten czas sporo się wydarzyło.

**

Benjamin siedział jak na szpilkach. Gdyby nie to, że na pokładzie samolotu nie wolno było korzystać z telefonu już dawno dzwoniłyby lub pisał do szeryfa. Tak bardzo ciekawiło go, czy Anthony widział to, co mu zostawił i co o tym myślał.

Na pewno miał już jakąś opinię. Chyba że nikt mu nie powiedział, a karteczka się zgubiła, myślał, wyglądając przez okno, za którym widać już było płytę lotniska.

**

Prokurator Klara Young leżała na szpitalnej kozetce i przyglądała się pracownikom szpitala, którzy co jakiś czas pojawiali się w polu jej widzenia, by zapytać, czy wszystko w porządku. Za każdym razem jej odpowiedź była taka sama, bo immunoterapia, której została poddana, przynosiła pozytywne skutki.

Klara już nie mogła się doczekać powrotu do pracy. Nie lubiła bezczynności. Nie to jednak było najgorsze. Od pewnego czasu w mieście bardzo źle się działo. Współpracujące do tej pory ze sobą gangi zaczęły nagle ze sobą walczyć. Na ulicach nocą toczyła się regularna bitwa. Coraz więcej było ofiar, często postronnych świadków.

Do tego martwiła się o szeryfa Anthony'ego i zastanawiała się, czy Ira odzyskał przytomność?

Musiała się pozbierać. Wrócić do pracy. Dokończyć, co zaczęli, nim rak pokona ją, zanim ona załatwi Aarona Blacksmitha.

**

Reese miała sporo czasu na przemyślenia i doszła do wniosku, że unikanie Iry w niczym nie pomoże ani jemu, ani jej. Od czasu pocałunku prawie z nim nie rozmawiała, a rehabilitację prowadziła milcząc lub wydając mu jedynie krótkie polecenie. Ira też się nie odzywał i nawet przestał się jej przyglądać, tak jak robił to wcześniej. Gdy do niego podchodziła odwracał wzrok lub skupiał się na ćwiczeniu tak bardzo, że nie widział jej zaczepnego spojrzenia.

W końcu Reese doszła do wniosku, że wolała, gdy ją zaczepiał. Czuła się wtedy atrakcyjna, a gdy ją całował, czuła się też pożądana. To było miłe uczucie. Uświadomiła sobie, że nie ma nic złego w tym, że dwoje dorosłych ludzi pragnie być ze sobą.

Ira nie miał nic wspólnego ze śmiercią Manuela. Nie powinna karać go za coś, czego nie zrobił. I powinna dać szansę sobie.

Myśląc o tym, co mu powie, weszła do sali numer pięć.

Pokój był pusty. Łóżko zaścielone, jakby nigdy nie było tu żadnego pacjenta. Podeszła do szafki. Też była pusta. Otworzyła drzwi do łazienki. Czysto. Odwróciła się. Zerknęła na tabliczkę w nogach łóżka. Karty Iry nie było.

Wyszła na korytarz. Brie pchała wózek środkiem i nuciła pod nosem żeglarską piosenkę o pannach pachnących śledziami.

- Wiesz, gdzie jest Ira? - zapytała, czując narastający niepokój.

- Doktor go wypisał i chłopak sobie poszedł. O, patrz, co od niego dostałam. - Wyciągnęła spod wózka papierową różę. - Zdolna z niego bestia. Z ręcznika papierowego ją zrobił. A jak mnie uścisnął, to myślałam, że ducha wyzionę. Parę ma taką w łapach, że masakra. I w życiu tak wysoko nie byłam, nogi mi się majtały w powietrzu. Ech, jakby mnie taki chciał, chociaż na jeden raz, to bym mu w życiu nie odmówiła, ale... Ech... - Machnęła ręką.

- A mówił, gdzie jedzie?

- Nie. Nic nie mówił. Tylko że mu będzie brakować mojego gderania i że pamięta o witaminach. Tyle. Potem poszedł. Ani się nie obejrzał.

**

Willow ocierała łzy, które wciąż napływały jej do oczu, rozmazując obraz chodnika, po którym szybko szła. Myślała o tym, że była głupia, wierząc w gładkie słówka Adama, który chciał się tylko zabawić, zanim jesienią wyjedzie na studia. Z każdym dniem był coraz bardziej napastliwy, a winą za to obarczał ją. W końcu doszło do tego, przed czym ostrzegał ją Ira. I to znowu była jej wina. To ona nie mogła się zdecydować, kiedy on był pewien, że tego chce, i to z nią. Twierdził, że powinna to docenić, bo w końcu nie była taka idealna, raczej przeciętna, nawet jak się pomalowała.

Willow nigdy wcześniej nie czuła się tak sponiewierana, zdradzona, sprowadzona wyłącznie do roli pojemnika na spermę. Tego uczucia poniżenia nie mogły zmazać wszystkie „kocham cię", które Adam wypowiedział w trakcie.

Naiwnie wierzyła, że ją kochał, tak jak ona jego. Że wystarczy rozmowa, by zrozumiał, że dla niej na pewne sprawy było jeszcze za wcześnie. Że nie była go pewna.

Co z tego, że większość dziewczyn miała to już za sobą? Ona nie była jak większość. Nie była nawet jak Zoe, która sypiała z Kurtem od dwóch lat.

Willow chciała wierzyć, że istnieje coś takiego, jak romantyczna miłość po sam grób. Że gdy się kogoś kocha, tak naprawdę, z całego serca, to jego dobro stawia się nad swoim. Że poświęca się dla tej osoby i nie zmusza się jej do tego, do czego nie jest gotowa. Prawdziwe zakochany człowiek jest w stanie odsunąć się na bok, jeśli miałoby to przynieść korzyść ukochanej osobie.

Czy nie o tym pisali dziewiętnastowieczni pisarze? Czy nie opisywali miłości idealnej? Pełnej poświęceń, romantyzmu i pasji?

Właśnie o takiej miłości marzyła Willow. O spacerach. Rozmowach. Patrzeniu w oczy. Trzymaniu się za ręce. Wspólnym oglądaniu zachodów słońca i komedii romantycznych. O czytaniu książek na kocu pod drzewem i przytulaniu się, gdy oczy będą już zmęczone. O pocałunkach delikatnych i dłoniach dotykających nie nachalnie, lecz z czułością i wyczuciem.

Czy naprawdę tak dużo od niego wymagała?

Przyspieszyła na pasach przed kliniką, by nadjeżdżająca taksówka nie musiała się zatrzymywać.

Dalej poszła, prawie biegnąc. Chciała spotkać się z Irą. Czuła, że tylko on ją zrozumie. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale wiedziała, że tak będzie. Że on znał to uczucie, gdy ktoś skrzywdził cię tak bardzo.

**

Taksówka zatrzymała się na chodniku przed najlepszym hotelem, jaki był w Tatomie. Z jej wnętrza wysiadł elegancko ubrany mężczyzna. Miał modnie przystrzyżone blond włosy i oczy błękitne jak ocean. Rozglądał się dookoła, podczas gdy taksówkarz wyciągał z bagażnika jego torby podróżne, wszystkie z licowej skóry, oznaczone emblematem HS.

Mężczyzna zapłacił za przejazd aż z lotniska w Seattle i to podwójne, więc kwota była niemała. Wdzięczny taksówkarz postanowił pomóc tak hojnemu klientowi, wnosząc jego bagaże do środka hotelu.

***

Koniec części pierwszej

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top