47. Twarz Iry

20 czerwca, dziesięć lat temu

C.D.

- Co ci odbiło, żeby mówić takie coś dziecku? - Shorty zapytała ze złością, wrzucając torbę z rzeczami z plaży na pakę auta. Naciągnęła spodnie, a potem zapięła pasek.

- Nie wiem, jakoś tak samo... - odparł Ira. Nie chciał tego, po prostu nie sądził, że prawda może być czymś złym. Skąd miał wiedzieć, że nie powinien tego nikomu mówić? Dzieci zapytały, to odpowiedział. Dokładnie tak, jak robił to podczas zdalnych lekcji.

- Samo? Sama to nawet trawa nie rośnie! - oburzyła się. - To były... dzieci, Ira! Dobrze, że pomyślały, że żartujesz.

- Ja też byłem dzieckiem i nikt się mną nie przejmował - burknął, naciągając koszulkę. Nie rozumiał, czemu się tak złościła.

- To nieprawda.

Zawiązał buty, które kupiła, byłyby trochę za duże.
- Nie? - Podniósł się gwałtownie. - Gdybym wtedy został z tobą... - nie dokończył, nigdy nie mówił o tym na głos, bo i po co? Ludzie, którzy go otaczali, i tak wiedzieli, a nie zrobili nic.

- Nie mogłeś ze mną zostać ani wtedy, ani teraz. Nie jestem twoim prawnym opiekunem!

Nie wierzył w to, co usłyszał. Bolt też nie był, a nikomu to nie przeszkadzało.
- Więc... co zamierzasz ze mną zrobić?

- Wrócisz do Aarona.

Prychnął.
- A może od razu na ring? Albo do Klubu? Podszkoliłaś mnie, to czemu nie? W końcu żadna kasa wam nie śmierdzi!

- Nie mnie o tym decydować. - Jej twarz zaczynała robić się czerwona, chyba z emocji.

- Pewnie. Ty się już zabawiłaś, to możesz się mnie pozbyć. Dostałaś co chciałaś. Po co ci wrzód na dupie!

- Ira! - Złapała go za ramię i potrząsnęła, jakby to miało sprawić, że Ira przestanie się nakręcać. - Nie mogę się tobą opiekować.

- Co? Opiekować? A co ja jestem dzieckiem, żeby się mną opiekować?

- Jesteś nieletni, nie możesz sam podejmować wszystkich decyzji. Potrzebujesz opiekuna - wyjaśniła spokojnie.

Wyszarpnął ramię z uścisku jej palców.
- Kurwa, chyba śnię. - Odwrócił się. Odszedł kawałek, a potem znowu na nią spojrzał. - Wczoraj byłem dostatecznie dorosły, żebyś mogła pieprzyć się ze mną, a dziś jestem dzieckiem?!

Otworzyła usta, jakby chciała odpowiedzieć, ale nie zrobiła tego, najwidoczniej nie wiedziała co, i dobrze, już i tak za dużo zostało powiedziane.

Ira zaczął się histerycznie śmiać. Potem zacisnął usta i obdarzył ją jednym z tych uśmieszków, w których łączył uniesione kąciki ust i żal w oczach. Sara właśnie dołączyła do panteonu ludzi, na których nie mógł liczyć.
- Aaron mnie kupił. Bolt sprzedał. Zahar zdradził, a ty porzucasz. Oto cała prawda o moim życiu... Idź! Jedź, gdzie masz jechać! Zostaw mnie tu, ja sobie poradzę - odwrócił się i zaczął iść.

- Ira! - krzyknęła. - Kurwa! Wróć tu natychmiast! Nie będę za tobą latać po całej okolicy. Gdzie idziesz?

- Przejść się! - odparł, wchodząc na ścieżkę prowadzącą na plażę. - Może znajdę rozum, który straciłem, gdy cię zobaczyłem - dodał cicho, tak że nie mogła tego usłyszeć.

Poszedł brzegiem wzdłuż wody, tam piasek nie zapadał się pod nim. Był wieczór, słońce wisiało nisko nad horyzontem, sprawiając, że wszystko, na co padały jego promienie, nabierało ciepłego, złotego koloru. Dla ludzi szukających wizualnych wrażeń to była idealna pora dnia. Ira mijał turystów dzierżących aparaty w dłoniach i robiących zdjęcia zachodzącemu słońcu.

- Hej! Mały!

Ira podniósł wzrok i zerknął w stronę lądu, skąd wołał do niego mężczyzna z imponującą lustrzanką w dłoni.

- Wszedłeś mi w kadr! Zmykaj! - krzyknął, machając.

Ira upchnął dłonie do kieszeni i przyspieszył. Znowu komuś zawadzał. Po co w ogóle sprowadzali go na świat, skoro wiecznie im przeszkadzał?

Krążył po plaży całą noc. Było ciepło, gwiazdy świeciły, a on nie miał ochoty wracać. Bo i po co? Sara nie mogła się zdecydować, czy traktować go jak dorosłego, czy jak dziecko. Właściwie nie był ani jednym, ani drugim. Znajdował się obecnie w stanie pomiędzy. Ale skoro tak, to już wolał, żeby było jak pierwszej nocy, kiedy myślał, że...

- Że co? - powiedział na głos, siedząc w najgłębszym mroku, jaki na plażę rzucały rosnące na wydmie krzaki. - Co sobie myślałeś, debilu? Że będzie twoją dziewczyną. Że będziecie sobie za rączki chodzić i pić z dziubków? Idiota. Debil. Pieprzony głupek. Tak, tym właśnie jestem, głupkiem. Zahar miał rację.

Położył się. Nad nim, na tle rozgwieżdżonego nieba, kołysały się czarne gałęzie. Patrzył na nie. Analizował ich kształt i sposób, w jaki się poruszały, a wszystko po to, by nie myśleć o Sarze. O jej szarych oczach. Ciemnych rzęsach. Blizne nad nosem i tej na wardze, która zmieniała kształt, gdy Sara mówiła albo się uśmiechała. Nie chciał myśleć o tym, jak reagowała, gdy całował ją za uchem, jakby zaraz miała mieć orgazm. Oddychała wtedy tak szybko i głośno, to musiało być jedno z jej najbardziej erogennych miejsc, aż się podniecał, gdy o tym myślał.

- Kurwa!!! - krzyknął, kopiąc nogami i uderzając pięściami, jak by go mrówki oblazły. Potem przekręcił się na brzuch i zarył twarzą we wciąż jeszcze ciepły piasek. - Kurwa! - powtórzył stłumionym głosem. Przekręcił głowę, tak że leżał teraz na policzku. - Muszę sobie znaleźć normalną dziewczynę - powiedział, zamknął oczy i zasnął.

Ocknął się, gdy było już jasno. Poderwał się na nogi, otrzepał z piasku i ruszył w drogę powrotną. W głowie kołatała mu się ostatnia myśl.
- A chuja - powiedział. - Nie będę się prowadzał ze smarkulami, które nie wiedzą, czego chcą. Jak sobie myśli, że mnie spławi, to jest w błędzie.

Wyszedł z powrotem na parking. Samochód stał w tym samym miejscu, ale z rury wydechowej unosiły się ledwo widoczne spaliny. Silnik był włączony. Ira pokręcił głową i podszedł do drzwi pasażera. Chwycił za klamkę, były zamknięte, a Shorty siedziała, opierając głowę o kierownicę. Zapukał w okno, myśląc, że go nie zauważyła. Podniosła głowę, w jej oczach było coś, co mu się nie spodobało. To był strach. Ona się bała.

Rozchyliła usta i powiedziała: przepraszam, a potem wbiła bieg i ruszyła, zostawiając go na pustym parkingu. Ira rzucił się za nią, przeskoczył niewielki płotek i wypadł na drogę w chwili, w której ona na nią wjeżdżała. Omal go nie potrąciła. W ostatnim momencie odbiła, zahaczyła o przejeżdżającego Jeepa i pomknęła prosto.

Ira stał na środku pasa i patrzył, jak się oddalała. Nie miał pojęcia, co się właśnie odwaliło? Przecież nic takiego nie zrobił? To prawda, powiedział jej w złości, że ma sobie jechać, ale wcale tak nie myślał. Nie chciał być wolny bez niej. Nie chciał być tu sam. Nie, kiedy wszystko zaczęło się układać.

- Pozwól jej odjechać. Tak będzie lepiej. Już i tak za długo czekała.

Ira odwrócił się. Przed nim stał mężczyzna w czarnych bojówkach, ciemnej koszuli i kamizelce kuloodpornej. Za nim Ira zauważył, Jeepa, który oberwał rykoszetem, gdy Sara odjeżdżała, obok stali dwaj mężczyźni. Z parkingu wyjechał van, tarasując wjazd, wysiadło z niego dwóch ludzi.

- Chodź. Zabierzemy cię do ojca.

***

20 marca, obecnie

Ira czuł się jak cyrkowy klaun albo tania jarmarczna rozrywka, gdy cała trójka: Reese, Todd i Aziz, przyglądała się temu, jak usiłuje sam chodzić. Musiało to wyglądać pokracznie, bo czuł się jak pokraka.

Do tego Todd co chwilę wołał: Do boju, Ragnarze Lothbroku. I: Dasz radę, Ragnarze Lothbroku. Albo: Jestem z ciebie dumny, Svartøyde.

Ira myślał, że go zaraz cholera trafi.

Ale gdy Todd stanął z przodu, na końcu bieżni, Ira poczuł się jakoś tak zdopingowały. Podwoił wysiłek i z każdym pokracznym krokiem szło mu coraz lepiej.

- Brawo, Ragnarze! - krzyknął Todd, klaszcząc w ręce.

Ira zacisnął zęby i wycedził, że jak dotrze do końca, to udusi czarnucha gołymi rękami. Już był prawie przy olbrzymie, już wyobrażał sobie, jak to robi, gdy przed Toddem stanęła Reese. Miała wściekłą minę i ręce założone na piersiach.

Cholera, czyżby słyszała, co wycedził?

Ira stracił na chwilę skupienie. Zamiast skoncentrować się na pracy mięśni nóg, zapatrzył się w błękitne tęczówki kobiety, przesunął ręce na barierkach do przodu, korpus pociągnął za nimi, a o nogach zapomniał. Runął jak długi.

Reese miała refleks godny podziwu, ale siły trochę za mało, żeby utrzymać faceta jego wzrostu i wagi. I choć doskoczyła do niego i zdążyła go nawet pochwycić, to nogi się pod nią ugięły i razem z nim upadła na podłogę.

Ira wylądowała twarzą między jej piersiami. No, chyba lepiej nie mógł trafić. Chociaż nie. Mógł trafić między nogi.

- Nic mi nie jest - wysapał, wcale nie zamierzając się podnieść. Było mu dobrze, tak jak było. Oczywiście nie mógł za długo cieszyć się tą chwilą. Zaraz poczuł wielkie łapska Todda na swoich ramionach, a chwilę później stał już na własnych nogach, przyglądając się oszołomionej Reese.

Kobieta wstała, otrzepała ubranie z kurzu, którego i tak tu nie było i spojrzała zmieszana w jego twarz. Musiała dostrzec uśmieszek satysfakcji, bo chrząknęła i uśmiechnęła się wyzywająco.

Tego się nie spodziewał. Cóż za zmiana? Nie odwróciła wzroku, nie oblała się pąsem, jak ostatnio, tylko rzuciła mu wyzwanie.

Podjął rękawicę.

- Myślę, że wystarczy na dzisiaj - oznajmiła i poszła po wózek. Ira patrzył z zaciekawieniem, jak kołysze biodrami, stawiając stopę przed stopą. Chyba robiła to nieświadomie. A może specjalnie dla niego?

Pozwolił Toddowi pomóc sobie w zajęciu miejsca, chociaż wolałby, żeby to Reese się nim zajmowała. Nawet pomyślał, że mógłby trochę poudawać, ale zaraz zrezygnował z tego pomysłu.

Położył dłonie na obręczach napędowych i pojechał powoli za nią. Czuł się dziwnie będąc od niej niższym. Pewnie zazwyczaj to on górował nad innymi.

- Zgłosiłaś to? - zapytał. Był ciekawy, czy go posłuchała. Nie żeby miał jakieś opory z powodu tego, że miała męża, choć nie nosiła już obrączki. Może palce jej utyły? Zaśmiał się, wyobrażając sobie jak ślini palec, żeby ściągnąć za ciasną obrączkę. Tak czy siak, nie ma takiego wagonu, którego nie dałoby się odczepić.

- Co? - zapytała obojętnie.

- To o czym rozmawialiśmy?

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparła.

- Czyli nie. Jak chcesz. Ja cię tylko ostrzegałem - odparł, udając, że go nie wkurza jej zachowanie.

Znaleźli się w pokoju. Ira potoczył się do łazienki.
- Poradzisz sobie? - usłyszał jej rozbawiony głos. Zupełnie nie wiedział, co w tym było śmiesznego.

- Tak! Ale jak chcesz, to możesz mi wózek potrzymać! - odparł, czekając na jakąś ripostę. Nie odezwała się. Pomyślał, że wyszła. Nie spieszył się więc. Ściągnął koszulkę, bo uznał, że nie nadaje się już do noszenia i wsadził ją do kosza na pranie, który dała mu Brie. Umył się.

- Co ty tam tyle robisz? - usłyszał jej głos, musiała stać pod samymi drzwiami. Czyli nie wyszła.

- Masturbuję się! - powiedział z pełną premedytacją. Ciekaw był jej reakcji.

Gdy otworzył drzwi do pokoju, zobaczył, że Reese siedziała na jego łóżku. Nie wyszła, pomimo tego co powiedział. Czyżby na coś czekała? Podjechał do niej. Przyglądała mu się uważnie.

- Żartowałem - wyjaśnił, czując, jak intensywnie mu się przyglądała, jakby szukała potwierdzenia jego słów.

- Właśnie widzę, że nie wyglądasz, jakbyś to zrobił. Podać ci koszulkę? - spytała, patrząc na jego nagą pierś.

Ira zaprzeczył ruchem głowy i sam sobie ją wyjął z komody. Nie lubił być obsługiwany. Nim ją założył, zaczął grzebać przy warkoczykach. Czuł, że boli go skóra na głowie. Męczył się przez chwilę, ale nie udało mu się odplątać gumek.
- Pomożesz mi? - poprosił. Gdy kiwnęła głową, podjechał do łóżka, na którym siedziała, i odwróciwszy się tyłem cofnął tak, by dosięgła do jego głowy.

W ciszy delektował się subtelnym łaskotaniem, gdy rozplątywała warkoczyki.

- Co zrobiłeś Azizowi? - zapytała w końcu.

- Nic. A co miałem mu zrobić? - Przechylił głowę do tyłu, by na nią spojrzeć i oparł się na jej udzie.

- Ty mi powiedz.

- Nic mu nie zrobiłem.

- To czemu Aziz twierdzi, że jesteś biseksualny?

- A! Więc to o to chodzi? Masz z tym problem? Zazdrosna jesteś?

- Chciałbyś. - Pociągnęła go za włosy. - Usiądź prosto.

Gdy to zrobił, znowu zajęła się warkoczykami.

- To jak... powiesz mi, co mu zrobiłeś?

Westchnął.
- To samo co tobie - wyjaśnił. Jakoś nie czuł, żeby było w tym coś niestosownego. Aziz miał problem, a on mu tylko podsunął jedno z rozwiązań. Co w tym złego?

- To samo co mi? - Zaśmiała się. - Ira, naprawdę schlebia mi, że o mnie fantazjujesz, ale twoje fantazje zaczynają mieszać ci się z rzeczywistością. - Przeczesała palcami rozplątane włosy.

Odwrócił się. Zaczynało go denerwować to jej wypieranie prawdy. I jeszcze wmawiała mu, że ma fantazje. Jasne. Jakby potrzebował dodatkowej stymulacji, bo fakt, że cały czas czuł się jak jeleń na rykowisku nie był dowodem na to, że jej nie potrzebował. Do chuja. Miał wrażenie, że jest w stanie wyczuć, która z przychodzących pielęgniarek miała ochotę na seks. Nie koniecznie z nim. Po prostu miała na to ochotę, tak jak ona od jakiegoś czasu.

- Jeśli ja mam fantazje na twój temat, to ty masz rozdwojenie jaźni, a to... - Wyciągnął książkę. - Jest namacalny dowód na to, że ja wiem, co widzę i że to wszystko było prawdą. - Uśmiechnął się szelmowsko. Przecież nie mogła zaprzeczyć, że dała mu książkę.

- To ma być dowód? - zakpiła. - To może być dowód co najwyżej na to, że lubisz kryminały, swoją drogą ten dobry jest, i że ktoś cię tu jednak lubi, skoro ci go dał.

- Ha! Przyznałaś, że mnie lubisz. O nie kiwaj głową. Lubisz mnie. Wiedziałem, inaczej byś się do mnie nie kleiła i nie dałbyś mi tej książki.

- Ale ja ci jej nie dałam - oburzyła się.

- Przestań wypierać prawdę.

- To ty przestań fantazjować. Mylisz mnie prawdopodobnie z inną kobietą, być może z twojej przeszłości!

- I co...? Książkę też dała mi kobieta z przeszłości? Ty naprawdę tego nie pamiętasz?

Patrzyła raz na książkę a raz na jego twarz i Ira zrozumiał, że faktycznie musiała tego nie pamiętać. Jak nic miała rozdwojenie jaźni.

Zaparł się na podłokietnikach wózka i wstał. Miał dość patrzenia na nią z dołu.

- Umówię cię z psychiatrą - powiedziała, patrząc, jak siada obok niej.

Pochylił się nad nią.
- Sama się umów - szepnął, a potem patrzył, jak przyglądała się jego twarzy. Jej spojrzenie wędrowało od oczu, poprzez nos na usta, a skoro nic nie mówił, to nie powinna na nie patrzeć, a patrzyła. Przysunął się jeszcze bliżej i prawie dotknął jej warg, ale poczuł dłoń na piersi, w miejscu, w którym miał tę szpetną bliznę. Odpychała go lekko, jakby chciała dać mu znać, że przesadził. Nie chciała, żeby ją pocałował? Odsunął się. Spojrzał jej w oczy. Chciała. I to bardzo. Potrafił to wyczuć. Więc o co chodziło? Udaje niedostępną? Jest tak naiwna, że nie rozumie, iż to kręci go jeszcze bardziej?

Przeniosła wzrok na swoją dłoń i bliznę, którą dotykała.

- Nie pamiętam, skąd ją mam - wyjaśnił. - I czuję, że nie chcę pamiętać.

Wyprostował się. Wziął leżącą obok koszulę i ją założył.

Reese uśmiechnęła się.
- Tylko prawdziwi mężczyźni kochają pielęgniarki - przeczytała napis.

Ira zerknął na koszulę a potem na nią.
- To przynajmniej teraz już wiesz, jak wygląda prawdziwy mężczyzna - powiedział. Nagle zdał sobie sprawę, co powiedział i co mogła wyczytać między słowami.

- Czy ty...? Właśnie wyznałeś mi miłość? - dokończyła, przekornie się uśmiechając.

Ira patrzył na swój wózek, zastanawiając się, czy zaprzeczyć, czy się przyznać, i co tak naprawdę czuł. Coś poza pożądaniem?
- Nie - odpowiedział w końcu.

- Tak. Zrobiłeś to. Nieświadomie, ale jednak. - Jej głos nie był już rozbawiony. Patrzyła teraz na niego z pełną powagą.

- Gdybym chciał ci wyznać miłość. Zrobiłbym to inaczej - powiedział, znowu przysuwając się do niej, ale nie celował w usta. Przytulił swoją twarz do jej, tak że usta miał na wysokości jej ucha. Czuł, że pewnych rzeczy nie powinno mówić się zbyt głośno. Traciły wówczas zaklętą w nich moc. Więc wyszeptał:

„Ja, kiedy usta ku twym ustom chylę
Nie samych zmysłów szukam upojenia,
Ja chcę, by myśl ma omdlała na chwilę,
Chcę czuć najwyższą rozkosz - zapomnienia...

Namiętny uścisk zmysły moje strudził -

Czemu ty patrzysz z twarzą tak wylękłą?
Mnie tylko żal jest, żem się już obudził,
I że mi serce przed chwilą nie pękło.

Błogosławiona śmierć, gdy się posiada
Czego się pragnie nad wszystko goręcej,
Nim twarz przesytu pojawi się blada,
Nim się zażąda i znowu i więcej..."*

Zamarł. Ostatnie wersy nie były przeznaczone dla niej. Nie powinien był ich wypowiadać. Ogarnęło go uczucie niewypowiedzianie wielkiego smutku, a zaraz po nim złości. Na nią, na siebie, na wszystkich. Wciągnął głośno powietrze, próbując nad tym zapanować.

Nagle poczuł, że Reese go obejmuje. Jej palce wędrują po jego plecach, aż na kark. Odwrócił twarz i pocałował ją, a raczej ona pocałowała jego albo zrobili to jednocześnie. Ta wersja Reese była o wiele śmielsza i spragniona, chyba równie mocno jak on. Przyciągnął ją do siebie, to nie była zbyt wygodna pozycja, ale miał to gdzieś. Chciał czuć jej ciało. Chyba przestawał nad sobą panować. Strzelił sobie mentalnego liścia, bo jeszcze trochę, a zrobiłby to, przed czym ją ostrzegał, a to nie było miejsce ani czas na to, a do tego wcale nie był pewien, czy naprawdę tego chciała, czy dała się ponieść chwili.

Przesunął dłonie na jej policzki. Pod palcami poczuł coś mokrego. Odsunął się zaskoczony. Płakała. Nie rozumiał dlaczego. Kciukami otarł jej łzy.
- Co się stało? - szepnął. - Dlaczego płaczesz?

Spojrzenie jej zapłakanych oczu znowu powędrowało od jego twarzy na pierś. Jakby to miało mu wszystko wyjaśnić. Nie zrozumiał.

Wyrwała się i uciekła.

**

Przez całą zmianę Reese unikała piętra, na którym była sala Iry, tak jakby to była jego wina, że dała się ponieść swojej tęsknocie i pożądaniu, nad którymi coraz trudniej było jej zapanować.

Do domu wróciła w nie najlepszym nastroju. Cisnęła torbę na krzesło obok stołu w kuchni, przy którym znowu siedział Tommy. Wziąwszy kubek, nalała sobie wody. Potem stanęła nad chłopcem i zerknęła na książkę, a właściwie album, który przeglądał.

- Co tam masz? - zapytała, przyglądając się fotograficznemu portretowi starego mężczyzny.

- Album z najlepszymi zdjęciami z zeszłorocznych konkursów fotograficznych. Dostałem go w szkole od pani z biblioteki. Tu są różne zdjęcia. - Przekartkował. - Pejzaże. Natura: żywa i ta martwa. Architektura. Portrety, te lubię najbardziej.

- Tak, to który ci się najbardziej podoba? - zaciekawiła się Reese.

Tommy przerzucił kilka kartek.
- Ten. - Pokazał palcem.

Reese omal zawału nie dostała. Wciągnęła głośno powietrze, przycisnęła dłonie do ust i tak została, wpatrując się w zdjęcie, na którym był Ira. Dużo młodszy, ale to jednak był on.

- No, mnie też jest smutno, jak na niego patrzę - powiedział Tommy, głaszcząc twarz wydrukowaną na śliskim papierze kredowym. - On... jest taki smutny. Chciałbym wiedzieć czemu? I czy potem było już wszystko dobrze? Jak myślisz? Może się zgubił? I się boi? Chociaż nie wygląda na przestraszonego. Raczej... smutnego. Tak. Myślę, że jest bardzo, bardzo smutny. Też tak mam, jak myślę o mamie. Może on też tęskni za swoją? Widzisz, jak światło słoneczne pada z tyłu na jego włosy? Właśnie za to ujęcie i ten smutek autor zdjęcia dostał wyróżnienie. Tu jest napisane, że przez wiele lat zastanawiał się, czy ma... - Tommy przesunął palcem po opisie, szukając chyba właściwego słowa. - O, tu jest... moralne prawo upublicznić wizerunek chłopca, którego tożsamości nie zna. Zdjęcie zrobił... dziesięć lat temu, dokładnie 20 czerwca, w Meksyku na plaży w Eréndira.

- Mogę? - zapytała Reese, przesuwając album. Ponownie zerknęła na opis, był dłuższy niż to, co przeczytał Tommy.

„Chciałem, żeby chłopak zszedł z miejsca, które zamierzałem fotografować. Potem uniosłem aparat i strzeliłem kilka zdjęć. Założyłem filtr i wykonałem jeszcze kilka. Musiałem zrobić to szybko, bo chciałem ująć słońce w odpowiedniej pozycji. Potem odwróciłem się tyłem, żeby blask nie przeszkadzał mi w przeglądaniu wykonanych zdjęć na wyświetlaczu w aparacie. Przewijałem je niezbyt zadowolony z efektu, aż dotarłem do tego, na którym przez przypadek uwieczniłem przechodzącego chłopaka. Przesunąłem obraz i powiększyłem, tak żeby dobrze widzieć twarz. Aż mnie w dołku ścisnęło. Takiego wyrazu smutku na ładnej twarzy nie udało mi się do tej pory uchwycić, a pracowałem z najlepszymi modelami w branży. Do tego to słońce z tyłu, które sprawiło, że włosy chłopaka wyglądały jak płonąca aureola. Oderwałem wzrok od lustrzanki, by rozejrzeć się po plaży, ale chłopca z twarzą anioła już nigdzie nie było. Zostało mi tylko to zdjęcie, do którego później wciąż wracałem, zastanawiając się, co takiego przydarzyło się temu chłopcu, że patrzył na świat oczami starca."

Russell James

Wyjęła telefon i zrobiła zdjęcie twarzy i opisu. Potem oddała album Tommy'emu, poszła do siebie i wyciągnęła z szafy pudło, które przysłała jej z Meksyku siostra męża.

⚒️⚒️

Kazimierz Przerwa-Tetmajer „Ja, kiedy usta" - mój ukochany wiersz od czasów liceum. Teraz już wiecie, skąd ten tytuł. Czy Ira mógłby go znać? Czemu nie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top