46. Czarnooki
16 marca, obecnie
C.D.
Reese siedziała przy stole w kuchni i próbowała wyciągnąć więcej szczegółów o chłopaku, który zrobił na Willow takie wrażenie. Nie była jakoś bardzo wścibska, lecz szczerze zaintrygowana. Z jej doświadczenia wynikało, że młodzi mężczyźni raczej nie interesowali się pogłębianiem wiedzy na takie tematy. Zaspokojenie było ich priorytetem i tego się trzymali. Tak przynajmniej było z tymi czterema chłopakami, których miała przed Manuelem, i z nim samym też.
Już chciała zadać Willow kolejne pytanie, gdy George wszedł do kuchni, trzymając jakiś pakunek.
Willow przezornie zwinęła miseczkę z winogronami i poszła do swojego pokoju.
George postawił pudełko na stole, cały czas patrząc na Reese, odwrócił je etykietą w jej stronę i przesunął bliżej niej.
- O, moja paczka - ucieszyła się.
- Tak. Przyszła dziś rano. - Cofnął pudełko. Chyba nie zamierzał oddać go od razu.
Reese zerknęła na niego zaskoczona. Chciał się droczyć? Lubiła takie podchody. Czyli jednak na stole w kuchni? Czemu nie?
- Wyjaśnisz mi to? - zapytał, wskazując nazwisko del Toro, które znajdowało się zaraz po imieniu Reese.
Popatrzyła na niego, nieświadomie robiąc podkowę z ust.
- Nie patrz na mnie oczami mojej żony - powiedział nagle ściśniętym z emocji głosem. - Tym samym... pełnym bólu spojrzeniem, którym Tina patrzyła na świat po urodzeniu Tommy'ego.
- A co tu wyjaśniać? - spytała drżącym głosem.
- Wyszłaś za mąż? Dlaczego nie dałaś nam znać? Jesteśmy twoją rodziną. Chcielibyśmy cieszyć się tym faktem razem z tobą. A ty nie dość, że nie dałaś nam znać, to jeszcze odcięłaś się od nas na ponad pół roku. Co... tyle trwało twoje małżeństwo?
- Nie, George! - Reese poderwała się z miejsca. - Tyle trwała moja żałoba! Tyle czasu nie wychodziłam z domu, nie rozmawiałam z ludźmi, nie patrzyłam na słońce, bo świat powinien się zatrzymać po śmierci Manuela, a nie zrobił tego! - Czuła, że się zaraz rozpłacze.
George stał i patrzył na nią. Musiał przecież wiedzieć, jak to jest dusić wszystko w sobie i udawać, że było dobrze. Czy nie robił tak przez wszystkie te lata?
- Mogłaś wrócić tu od razu. Z nami byłoby ci łatwiej - powiedział głosem tak łagodnym, że Reese poczuła ulgę, że to właśnie z nim przyszło jej rozmawiać na ten temat.
- Co łatwiej? Zapomnieć? A ty zapomniałeś Tinę? Nie mogłam wyjechać. Śledztwo było w toku, a ja byłam jedynym świadkiem, rozumiesz? Manuel nie zginął w wypadku, jak Tina, został zamordowany, zaszlachtowany jak świnia na moich oczach. - Podniosła ręce do góry jakby chciała mu coś pokazać. - Do dziś czuję zapach jego krwi... - Rozpłakała się i omal nie osunęła na podłogę.
George złapał ją i przytulił, chyba tak mocno, jak silny był jego własny żal. Stał tak i czekał, aż się wypłacze. Nic nie mówił, tylko głaskał ją po plecach. Być może był zły na siebie, że nie poprowadził tej rozmowy inaczej.
W pewnym momencie Willow stanęła w drzwiach. Reese dostrzegła ją poprzez łzy, chciała się odsunąć, ale George pomachał tylko do córki, dając jej znak, żeby sobie poszła. Nie wypuścił Reese z objęć, czekał, a kiedy przestała głośno szlochać, zwolnił uścisk, myśląc chyba, że jest gotowa, by usiąść i porozmawiać twarzą w twarz. Ale ona nie była gotowa, nie odsunęła się, tylko dalej stała obok i opierała czoło o jego pierś. Przytulił więc ją znowu.
- Tak jak powiedziałem, możesz z nami zostać, jak długo chcesz. Nie wyganiam cię, a nawet myślę, że będzie lepiej jeśli nie będziesz sama. Ludźmi się nie przejmuj, zawsze plotkowali i nadal będą to robić - powiedział, jakby nie chciał na razie dociekać szczegółów śmierci męża Reese.
- Był dziennikarzem śledczym - powiedziała nagle, przesuwając dłonie z piersi George'a na jego plecy. - Rozpracowywał miejscową mafię. Powiedział mi tylko, że trafił na coś dużego, co zatrząść miało nie tylko całym Meksykiem. Nie wiem, co miał na myśli, nie pytałam. Nie chciałam znać szczegółów. Kiedy zaczynał o tym mówić, był taki podekscytowany i wściekły jednocześnie. Prosiłam, żeby to rzucił, ale nie chciał. Zabili go dla przestrogi, a mnie kazali przekazać innym, że taki los spotka każdego, kto będzie wtykał nos w ich sprawy.
- Co jest w paczce? - George zapytał nagle i spiął się. Podejrzewała, że zadał to pytanie trochę impulsywnie, bez zastanowienia.
- Dowody, które zebrał Manuel. Zdjęcia. Raporty. Wywiady. Wszystko, co zgromadził.
**
20 marca, obecnie
Ira siedział na wózku i patrzył na bieżnię, która się przed nim znajdowała. Po obu stronach były barierki do podtrzymywania ułatwiające ćwiczenie chodzenia.
- Jesteś tego pewien? - zapytał, patrząc na Aziza, a potem na Todda, który uśmiechał się szczerze i szeroko. - Wiesz, bo chyba Reese powinna podjąć tę decyzję. W końcu ona się na tym zna.
- Chcesz czekać, aż wróci nasza królowa? Rozmawiałem z nią przez telefon. Powiedziałem, że rowerek bez obciążenia to dla ciebie żadne wyzwanie, z obciążeniem zresztą też nie. - Kucnął obok Iry, by ten nie musiał patrzeć do góry. - Dasz radę. Chyba że nie czujesz się na siłach?
- Pewnie, że czuję się na siłach. Po prostu nie chciałbym, żeby się złościła, że robimy coś za jej plecami. A tak w ogóle... To wiesz, czemu jej nie ma? Nie widziałem jej... Cztery dni, dziesięć godzin i... - Spojrzał na zegar, który wisiał na ścianie. - Dwadzieścia sześć minut - dodał.
Aziz rozdziawił usta w zdziwieniu.
- Policzyłeś to teraz?
Ira wzruszył ramionami, co miało oznaczać, że tak, zrobił to teraz. Czekał na odpowiedź.
- Taaak... - kontynuował Aziz. - Reese zadzwoniła trzy dni temu, żeby powiedzieć, że musi wziąć parę dni wolnych, bo coś ważnego jej wyskoczyło.
Ira uśmiechnął się i uwolnił spojrzenie Aziza, przymykając powieki. Dobrze wiedział, że ludzie miewają problem z oderwaniem wzroku od jego oczu, zwłaszcza wtedy, gdy już się w nie zapatrzyli. Czuł, że już dawno nauczył się wykorzystywać ten atut swojej aparycji.
- Dzień dobry pa... nowie...
Na dźwięk tego głosu Ira odwrócił twarz. Reese patrzyła na niego, robiąc wielgachne oczy.
- Co... ty... masz... na głowie? - zapytała, przyglądając się czterem dobieranym warkoczykom ciągnącym się od nasady grzywki przez całą głowę aż do miejsca, w którym kość ciemieniowa zaczynała opadać. Nad uszami Ira miał włosy wygolone do zera, dzięki czemu widać było, że tam też ma tatuaże.
- Wiedziałem, że tak będzie - żachnął się Ira, widząc wesołość na twarzy Reese. - Twój czarnoskóry chłopak odkrył w sobie fryzjerskie powołanie, a do tego naoglądał się chyba Wikingów i mu odwaliło.
- Ragnar Lothbrok - powiedział Todd, głos miał głęboki, niski. - Wiking - dodał.
- Dupa a nie wiking - zdenerwował się Ira. - Powiedziałeś, że wiesz, co robisz. Tak coś czułem, że nie mogę ci zaufać.
- Czemu - wtrąciła się Reese. - Ładnie wyglądasz, tylko... - Zrobiła z ust dzióbek i palcem wskazującym dotknęła go kilka razy. - Dodałabym kokardki.
- Nie rozumiem... ten uniform... - Ira wskazał służbowe ubranie, które miała na sobie Reese. - Ma jakąś magiczną moc? Zamienia kobiety w zołzy?
- Nie. Daje mi władzę nad tobą - uśmiechnęła się. - A teraz pokaż jak chodzisz.
Ira prychnął. Podjechał do bieżni, złapał za barierki i już miał się podciągnąć, gdy poczuł, że ktoś łapie go pod pachy i pomaga mu wstać.
- Pomogę ci, Ragnarze Lothbroku - powiedział Todd, stawiając Irę na nogi.
- Cholera, nie nazywaj mnie tak! - warknął Ira, a widząc uśmiech Reese, dodał: - A ty masz nade mną tyle władzy, ile ci jej udzielam. Nie mniej, nie więcej!
- To jak mogę mówić, żeby było po wikińsku? - dopytywał Todd, który był po prostu ostoją spokoju.
Ira przymknął oczy i odchylił głowę do tyłu.
- Svartøyde - powiedział, po czym spojrzał na Todda. - Ty i ja, jesteśmy svartøyde. Czarnooki - dodał, widząc, że Todd zaraz zada pytanie, co oznacza to słowo.
***
Czerwiec, dziesięć lat wcześniej
Jechali przed siebie, prawie nie rozmawiając. Ira czuł, że Sara jest na niego zła, chociaż twierdziła, że nie i że to jej wina. Ira też tak uważał. Gdyby mu powiedziała, nie odebrałby tego telefonu i teraz pewnie lecieliby samolotem do Stanów. Ta opcja jednak wcale mu się nie podobała, bo nie było już Bolta, z którym mieszkał. Po cichu liczył, że będzie mógł zostać z Sarą. Aż go skręcało na tę myśl. Nigdy wcześniej tak się nie czuł. Nie potrafił tego nazwać.
Wyczuł, że na niego spojrzała. Siedział ze zwieszoną głową, jak zbity pies, i starał się ukryć swoje podniecenie, a do tego chciał ją ukarać.
- Byłeś tu kiedyś nad oceanem? - zapytała nagle. Przed nimi znajdował się billboard informujący, że najpiękniejsza plaża po tej stronie rzeki Balsas jest tuż, tuż.
Zerknął na nią. Zaskoczyła go tym pytaniem.
- Tu nie. U nas byłem. W porcie - odparł z wahaniem w głosie.
- Ja pytam czy byłeś na plaży.
Zaprzeczył.
- Nigdy? Na wakacjach? Z Boltem? Z Zaharem? Z kimkolwiek? - dopytywała głupio.
Nie słyszała, że powiedział, że nie był?
- Nie. Nigdy - odparł, patrząc na nią podejrzliwe.
- To... trzymaj się. - Skręciła gwałtownie.
Ira w ostatniej chwili wsparł się o drzwi i uratował czoło przed spotkaniem z szybą.
- Ty walnięta jesteś! - oburzył się, patrząc jak, Shorty się uśmiecha.
- Przyda nam się mała przerwa i muszę zatankować - wyjaśniła. - O, plaża nudystów! Widziałeś znak! - krzyknęła, wciskając gaz.
- Co? Nie! - Ira zerknął w lusterko. Billboardy były zazwyczaj dwustronne. Gdy nie zobaczył niczego, zerknął na Shorty z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
- Bo za późno spojrzałeś. Ale będzie fajnie. Same golasy, natura i my.
Jakoś jej nie wierzył. Czuł, że go podpuszczała, bo śmieszyła ją jego przerażona mina.
Jakiś czas później zatrzymali się na parkingu przed plażą, który był prawie pusty. Ira nie wiedział, czy to norma, czy powinien się temu dziwić. Nigdy nie był w takim miejscu.
Shorty wyskoczyła z auta i pognała gdzieś, nie oglądając się na niego. Skonsternowany Ira spostrzegł, że wparowała do sklepu oferującego różny sprzęt do sportów wodnych. Po chwili wyszła owinięta tylko długą chustą, która powiewała za nią, odsłaniając wytatuowane ramiona i nogi. Gdy do niego podeszła, zauważył, że chusta była w pasie przewiązana sznurem. Rozcięcie znajdowało się z boku, odsłaniając biodo, aż do samego pasa. Wyglądało to tak, jakby faktycznie nie miała nic pod spodem.
- Wyskakuj z gaci - powiedziała, ciągnąc za sznurek w spodenkach Iry.
Złapał za gumkę.
- Nie! - zdenerwował się. Nie zamierzał świecić tyłkiem przed obcymi ludźmi. Nawet przed nią by się wstydził. W nocy było inaczej, bo niewiele było widać, ale w dzień nie czułby się ani dobrze, ani pewnie.
- No co ty. Nie bądź dziecinny. Przecież musisz się przebrać. - Objęła go w pasie, a brodę oparła na piersi.
Ira uśmiechnął się, myśląc o tym, że jest niewiele wyższa od Luizy. Gdy przekręciła głowę, zauważył, jak ściśnięte były jej piersi, kiedy się do niego przytulała.
- Przestań. Nie rób tak. - Złapał jej ręce, żeby odsunąć ją trochę od siebie.
- A co? Podnieca cię to? - Zakołysała biodrami, wciąż go obejmując.
Ira przewrócił oczami.
- Po co pytasz? Przecież czujesz, że tak. Dzięki wielkie. Teraz mogę sobie plażę z auta pooglądać. - Powiedział naburmuszony. Naprawdę chciał zobaczyć ocean z bliska, ale będzie musiał poczekać, aż minie uniesienie.
- Przepraszam - powiedziała, odsuwając się. - Kupiłam ci spodenki plażowe. Żartowałam z tym lataniem nago, ale ty jesteś taki poważny, że aż się prosisz. Jesteś za młody, żeby być takim sztywniakiem.
- A ty za stara, żeby zachowywać się jak dziecko.
- Au, to zabolało. Przebierz się i chodź.
Zerknął na ścieżkę prowadzącą na plażę.
- Idź sama. Ja zaraz przyjdę. - Powiedział, chwytając za klamkę od drzwi samochodu.
Gdy jakiś czas później szedł tą samą ścieżką, po raz pierwszy czuł się naprawdę wolny. Mógł robić, co chciał, a chciał być z Sarą, nawet jeśli była trochę stuknięta i dużo starsza od niego.
Wszedł na plażę i rozejrzał się, szukając jej pośród ludzi. Leżała na ręczniku w cieniu, chyba nie lubiła słońca. Ira stanął nad nią i zaczął się przyglądać. Długa chusta, którą była przedtem owinięta leżała obok, a kobietę okrywał tylko wyjątkowo skąpy strój kąpielowy.
- Zasłaniasz mi słońce - powiedziała, wyczuwając jego obecność.
- Leżysz w cieniu - odparł.
Podniosła się, wzięła go za rękę i pociągnęła w stronę fal liżących piaszczysty brzeg. Ira wszedł do wody, była ciepła. Zaskoczyło go, że fale mają taką siłę. Popychały go w stronę brzegu i ciągnęły w głąb, jakby nie potrafiły się zdecydować, gdzie chcą, by się znalazł. Puścił dłoń Shorty i wszedł głębiej, miał ochotę zanurzyć się w ciepłej wodzie, poddać się falom i uczuciu, które wywoływały. Przymknął oczy, ten ruch przypominał mu kołyszące się biodra Sary, gdy się kochali.
- Nie wchodź tak głęboko, to niebezpieczne - ostrzegła Shorty. - Prąd może cię porwać.
Ira odwrócił się. Stała kawałek za nim i widać było, że dalej jest dla niej za głęboko. Wyciągnął dłoń. Chwyciła ją, myśląc chyba, że on potrzebuje pomocy by wyjść, ale Ira złapał mocno i pociągnął ją do siebie.
Spanikowała.
- Zgłupiałeś! Nie sięgam dna! Nie umiem pływać. - Chwyciła go za szyję, rozglądając się w panice na boki, jakby zaraz miał ją złapać jakiś ludojad. I złapał, bo Ira objął ją mocno i uśmiechając się nieznacznie, próbował zajrzeć w jej przerażoną twarz. - Czego się głupio cieszysz. Boże, nie! Nie wchodź głębiej! Odstaw mnie na brzeg!
- A co będę z tego miał? - zapytał, przechylając głowę.
- A co chcesz, psychopato?
- Na razie całus wystarczy - powiedział, pochylając się. Dotknął wargami jej ust, a kiedy lekko je rozchyliła, ugryzł ją, tak jak ona zrobiła to wcześniej.
- A! Czo ty? - Odepchnęła się. Puścił, żeby nie zrobić jej krzywdy. - Co to miało być? - Spytała i oblizała usta. - Tylko tyle się nauczyłeś?
- Widać miałem kiepską nauczycielkę - odparł, a widząc, że Shorty robi groźną minę, przywarł do jej warg. Smakowała papierosami i gumą do żucia. Chyba już zawsze pocałunki będą mu się kojarzyły z tym smakiem.
Fala rozbiła się na karku Iry, zalewając ich. Shorty oderwała się, dysząc, jakby się topiła. Widział, że bała się wody, więc wyniósł ją na płyciznę. Poszła wściekła na brzeg. Pobiegł za nią, chciał złapać za rękę, ale skręciła gwałtownie, podeszła do dwójki bawiących się w piasku dzieci i, stanąwszy nad nimi jak więzienny kapo, zapytała:
- Mogę na chwilę pożyczyć wiaderko i łopatkę?
Dzieci popatrzyły na nią, ale nie spełniły jej prośby. Kucnęła więc obok, wskazała Irę i szepnęła konspiracyjnym tonem: - Widzicie tego wysokiego chłopaka? - Dzieci przytaknęły entuzjastycznie. - On nigdy nie robił babki z piasku.
Ira przewrócił oczami i prychnął, ciekawy był z czego wnioskowała?
- Co? - zapytała dziewczynka, robiąc przy tym oczy jak spodki od filiżanek.
- No - przytaknęła Shorty. - Nigdy.
- Nie wierzę ci - powiedział chłopiec, był wyższy od dziewczynki, więc Ira uznał, że jest starszy.
- Poważnie. - Shorty przytaknęła głową.
Dzieci popatrzyły na Irę, który stał kawałek dalej z rękami założonymi na piersiach. Opatrunek zaczął mu się odklejać, a rana piec. Ira zrozumiał, że moczenie się w słonej wodzie nie było zbyt mądre. Do tego nie podobała mu się rozmowa Sary ze smarkaczami.
Chłopiec wziął swoje wiaderko oraz małą łopatkę i dał je Sarze. Ta ładnie podziękowała, podeszła do Iry, wyciągnęła zabawki i powiedziała rozkazującym tonem:
- Masz. Nie zejdziemy z plaży, dopóki nie zrobisz babki z piasku.
- Nie chcę - odparł Ira, krzywiąc się.
- Każdy robi babki z piasku na plaży - wyjaśniła.
- Ja nie jestem każdy - odparł.
- W porządku... Jak chcesz. Ale śpisz dzisiaj sam. - Zrobiła obojętną minę i odwróciła się, żeby odnieść dzieciom zabawki.
- Wygrałaś! - Rzucił się do przodu. Złapał za rączkę wiaderka. - Dawaj to! - Opadł na kolana. - To jest szantaż, wiesz? - Zaczął pakować piasek do pojemnika.
- Co on robi? - zapytał chłopiec. Chyba postanowił z bliska przyjrzeć się, jak wykorzystywane są jego zabawki, bo kucnął obok Iry.
- Babkę - odparła Shorty.
Ira dosypał piasku do pełna i zaczął wyrównywać górę.
- To on nie wie, że piasek powinien być mokry? - spytała dziewczyna, do której należała mała łopatka.
Ira przeniósł wzrok z wiaderka wypełnionego suchym piaskiem, na dziewczynkę, a potem na Shorty, która była aż czerwona od powstrzymywanego śmiechu.
- Widać, nie wie - odpowiedziała.
- Piasek musi być mokry - wyjaśnił chłopiec. - Inaczej babka się rozpadnie.
Ira poderwał się na nogi.
- Mokry chcecie?! - zapytał ze złością. - To zaraz będzie mokry! - Złapał za sznurek przy spodenkach.
- Ira! - krzyknęła Shorty, najwyraźniej zszokowana jego zachowaniem.
W tym czasie zdążył opuścić trochę kąpielówki.
- Ale macie głupie miny! - Zaniósł się ze śmiechu. Padł na piasek. Dzieci też zaczęły się śmiać i tarzać obok niego, sypiąc piachem dookoła.
Nagle Ira usiadł, a dziewczynka z piskiem odskoczyła na bok. Spojrzał na nią, a potem na Shorty, która wskazywała najpierw na swoją pierś, a potem na niego.
- Co ci się stało? - zapytał chłopiec, przybliżając się, zapewne by lepiej widzieć ranę na piersi Iry.
Ten zerknął na zwieszający się opatrunek, a potem na chłopca.
- To nagroda za zabicie człowieka - powiedział. Z radości nie zostało nic.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top