.4. Nie wszyscy są tacy sami
Słońce zaczynało już zachodzić, gdy Willow z Devilem dotarli do Seattle. Dziewczyna niezmiennie była zaskoczona ilością ludzi chodzących po chodnikach i samochodów jeżdżących po ulicach. Była tu już kilka razy i wciąż nie mogła się nadziwić, jak szybko toczyło się życie w dużym mieście.
Devil powiedział jej, że było już po szczycie komunikacyjnym i na drodze znajdowało się znacznie mniej aut niż jeszcze dwie godziny wcześniej, ale Willow i tak ciężko było uwierzyć, że może ich być więcej niż w tej chwili. Na żywo wszystko robiło większe wrażenie.
Dziewczyna wyglądała przez okno i czuła się jak w jakiejś bajce. Budynki były tak wysokie, że nie można było dostrzec ich szczytów, a oświetlały je tysiące świateł sączących się z okien. To sprawiało, że wieżowce wyglądały jak lśniące góry. U ich stóp wiły się asfaltowe rzeki. Nad tą prawdziwą przerzucono most, który za sprawą halogenów zmieniał co chwilę barwę, rzucając kolorowe blaski na spienioną wodę pod spodem. I nawet drzewa oświetlono od spodu zielonym kolorem, tak że zdawało się, jakby same rośliny tworzyły tę magiczną aurę wokół siebie.
Wszystko żyło, poruszało się i zmieniało.
Gdy dojechali na miejsce, było już całkiem ciemno. Na ulicach płonęły latarnie i neony o wszelkich barwach i kształtach przyciągających wzrok i wabiących do miejsc, na których się znajdowały.
Przed klubami stały kolejki chętnych do zabawy ludzi w różnym wieku. Jedni wchodzili, inni wychodzili. Niektórzy potrzebowali pomocy, by dostać się do taksówek, choć pora była jeszcze wczesna. Willow obserwowała to wszystko z zachwytem wymalowanym na twarzy, a Devil jechał wolno, jakby podświadomie wiedział, że tak będzie jej łatwiej podziwiać miasto, choć prawda była taka, że to jadący przed nimi poruszali się tak wolno.
Wreszcie chłopak zaparkował na chodniku, wyciągnął telefon i napisał krótką wiadomość. Willow przyglądała się jego oświetlonej twarzy, na której nie pozostał nawet cień twardziela, którego zgrywał.
— No, to jesteśmy — oznajmił, jakby fakt, że się zatrzymali nie informował o tym dostatecznie. Odpiął pasy i otworzył drzwi, a gdy Willow też odpięła swoje, spojrzał na nią poważnie. — Może lepiej ty zostań w aucie.
— Co? Nie po to przejechałam taki kawał drogi, żeby siedzieć w samochodzie — wyjęczała Willow, robiąc przy tym minę biednej sierotki.
— Dobra, tylko trzymaj się z boku, nie odzywaj się i... I w ogóle to udawaj, że cię nie ma.
Uśmiechnęła się szeroko. W tym akurat była dobra. Wysiadła i poszła za chłopakiem wprost pod klub, gdzie stało kilka osób. Na szyldzie neon o wściekłe czerwonym kolorze oznajmiał, że miejsce to nazywało się Kuźnia. Devil zerknął na telefon.
— Baby zaraz wyjdzie — oznajmił.
Willow zaczęła się zastanawiać, jak może wyglądać dziewczyna Devila i czy nie będzie zła, gdy ją zobaczy. Obserwując osoby, które znajdowały się przed klubem doszła do wniosku, że pewnie przypomina te instagramowe laski, których twarze wydają się wszystkie takie same. Aż jej się wierzyć nie chciało, że Devil mógłby z taką chodzić.
— O idzie — powiedział chłopak i uniósł rękę do góry, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Willow zaczęła się rozglądać, ale jedyną osobą, która szła w ich kierunku, był niski Afroamerykanin.
— To jest Baby? — zapytała, usiłując się nie śmiać. Nie tak wyobrażała sobie kogoś z takim imieniem.
— Siema mordo — przywitał się nowoprzybyły.
Devil wyszczerzył się w imitacji szczerego uśmiechu i kiwnął głową w kierunku klubu.
— Nie wchodzimy do środka? — zapytał.
— Nie dzisiaj. Atmosfera tam jest taka, że nożem można kroić. Kowale mają jakąś stypę, czy coś. Lepiej nie wchodzić im dziś w drogę. Chodź na zaplecze — odpowiedział Baby i, nie czekając na Devila, ruszył w stronę bocznej uliczki.
— Zostań tu. Z nikim nie rozmawiaj i nie nawiązuj kontaktu wzrokowego — pouczył ją brat Zoe, nim poszedł za czarnoskórym znajomym.
Willow prychnęła jak kotka. Gdzie niby miała iść? Nie znała miasta. Oparła się o znak drogowy i zaczęła się przyglądać wejściu do klubu. Po jakimś czasie stwierdziła, że przecież nic się nie stanie, jak podejdzie bliżej. Wsadziła ręce do kieszeni i poszła. Kolejka, która jeszcze przed chwilą stała przed wejściem, teraz zniknęła i, poza wielkim gościem stojącym na bramce, nie było nikogo. Willow wyminęła go i podeszła do ściany, na której wisiał jakiś plakat. Stała tak, wpatrywała się w niego i bujała się w rytm muzyki wydobywającej się z wnętrza klubu.
Nagle poczuła czyjąś obecność, odwróciła się, a jej wzrok utkwił na piersi kogoś, kto stał teraz przed nią. Willow przełknęła ślinę. Biała bluza, w którą ubrany był facet, upstrzona była burymi plamami, które układały się w wyraźne rozbryzgi. Willow przeniosła spojrzenie z bluzy na twarz mężczyzny. Ten gapił się na nią bez zażenowana, miał włosy obcięte na irokeza i tatuaż węża na szyi, którego otwarty w ataku pysk znajdował się akurat na środku gardła. Gdy mężczyzna wyciągnął paczkę papierosów w jej stronę, zauważyła, że na wierzchu dłoni tuż nad palcami wskazującym i kciukiem znajdował się kolejny tatuaż, tym razem przedstawiający trzy splecione trójkąty.
— Palisz? — zapytał.
Willow sięgnęła po papierosa, włożyła go do ust i pozwoliła, by nieznajomy przypalił go, używając srebrnej zapalniczki.
— Zajebałby mnie, gdyby widział, że częstuję fajką takie małolaty jak ty — powiedział.
Willow zrobiła wielkie oczy. Czy on mówił o Devilu? Nie spodziewała się, że Adam miał tu taką reputację.
— Viper, bracie, co słychać? — podszedł do nich czarnoskóry mężczyzna. Uśmiechając się, mrugnął do Willow i położył rękę na ramieniu gościa z irokezem. — Stary masz krew na bluzie — zauważył.
Willow poczuła, jak jeżą jej się włosy na głowie.
— Tak, bracie — odparł Viper — ale to krew kogoś wyjątkowego, więc bądź, kurwa, łaskaw zabrać łapsko, nim skazisz ją tym, czym handlujesz.
Uśmiech zniknął z twarzy czarnoskórego, zwłaszcza że z klubu wyszło kilku kolejnych mężczyzn, których ubrania pokryte były takimi samymi plamami. Facet przezornie wycofał się, pozostawiając Willow w towarzystwie Vipera i jego kumpli. Pozostali stanęli dookoła dziewczyny, jakby zagradzając jej drogę ucieczki.
— Co to za laska? — zapytał Vipera gość z idealnie przystrzyżonymi włosami zaczesanymi do tyłu i zafarbowanymi na niebiesko.
Viper wzruszył ramionami.
— Stała tu, to poczęstowałem ją fajką — odparł, nie patrząc nawet na Willow.
— Jakaś ćpunka?
— Kurwa, a skąd mam wiedzieć? — Zmierzył dziewczynę z góry na dół i na dłużej zatrzymał wzrok na potarganych trampkach.
Willow chyba w życiu nie było tak głupio. Co wydawało się fajnym pomysłem w Tatomie, tu sprawiło, że poczuła się jak bezdomny menel. Najchętniej schowałaby się w mysiej norze.
— A, bo myślałem, że wchodzi z nami do środka. Idziesz? — spytał tamten, po czym odwrócił się i poszedł do klubu. Pozostali dopalili swoje papierosy, cisnęli pety na chodnik i ruszyli za nim.
Viper stał jeszcze przez chwilę w miejscu i gapił się na potargane trampki Willow, jakby była w nich jakaś hipnotyzująca siła. Potem wydobył stówę z portfela i wyciągnął ją w kierunku dziewczyny.
— Masz, kup sobie nowe trampki albo lepiej... No nie wiem... śniegowce, bo zima idzie. A najlepiej wróć do domu i nie pakuj się w kłopoty.
— Nie... Ja nie potrzebuję, naprawdę... — broniła się Willow. Przecież nie mogła przyjąć forsy od nieznajomego, ale gdy zobaczyła, jak mężczyzna marszczy brwi, chwyciła stówę, schowała do kieszeni i ładnie podziękowała. Wówczas facet odwrócił się i zostawił ją samą. — Ja pierdzielę, co to było? — szepnęła sama do siebie i wypuściła powietrze z płuc, rozluźniając jednocześnie wszystkie spięte mięśnie.
Parę minut później pojawił się Devil z różowym plecakiem. Willow parsknięła śmiechem na jego widok.
— Takie się teraz w collegu nosi? — zapytała.
Devil nie odezwał się, tylko cisnął plecak w jej stronę. Dziewczyna w ostatniej chwili złapała go i pobiegła za chłopakiem do samochodu.
— Przekonasz się, jak tam pójdziesz — odpowiedział, chwytając za klamkę. — Wskakuj, pojedziemy jeszcze w jedno miejsce.
Tym miejscem okazała się pizzeria. Willow omal nie popłakała się ze szczęścia, gdy Devil zaproponował, że postawi jej pizzę. Była tak głodna, że miała wrażenie, iż zaraz zemdleje i już od jakiegoś czasu pluła sobie w brodę za to, że nie zjadła śniadania, a przecież ojciec proponował jej jajecznicę — pyszną, soczystą, słoną, z cebulką i boczkiem wyskwarzonym na chrupko.
Och, dlaczego zawsze musiała być taka uparta? Myślała, padając twarzą na stolik i zaciskając ręce na brzuchu.
— Źle się czujesz? — zapytał Devil.
Willow poderwała się ze stolika. Czasami zdarzało jej się odpłynąć w świat marzeń.
Chłopak patrzył na nią trochę zatroskany.
— Nie. Przepraszam. Nic mi nie jest, po prostu jestem już bardzo głodna.
— A... To tak jak ja. Te gówniane płatki wystarczą mi na pół godziny, a potem znowu jestem głodny. Chcesz dużą pizzę?
— Dużą? Nie, takiej raczej nie zjem.
— Średnią?
Willow zaprzeczyła ruchem głowy.
— Czyli małą? — Devil wskazał kelnerkę niosącą taką właśnie pizzę. Willow przytaknęła. Tak właściwie podejrzewała, że zjadłaby i tę średnią, ale nie chciała wyjść na obżartucha.
Devil zamówił sobie dużą. Dziewczyna była w niemałym szoku, gdy zjadł całą i zaczął się po sali rozglądać z wyrazem twarzy, który mówił: zjadłbym coś jeszcze. Devil nie należał do mięśniaków, jak na faceta był średniego wzrostu i szczupłej budowy ciała. Zoe mówiła o nim „Betty spagetti", bo przypominał te chude lalki. Tym bardziej Willow zaskoczył jego wilczy apetyt. Ona zjadła swoją pizzę, ale ostatni kawałek wpychała już na siłę. Była wówczas wdzięczna samej sobie, że nie pokusiła się jednak na większą.
— To co? Wracamy... czy... Pobujamy się jeszcze po mieście? — Uśmiechnął się, tym razem wyglądało, że szczerze. — Znam fajne miejsce, gdzie nie puszczają tej fejmowej muzy, którą wałkują wszędzie. Spodoba ci się.
Willow entuzjastycznie pokiwała głową, bo miała usta pełne coli. Devil zapłacił rachunek, odpisał szybko na kilka wiadomości, które otrzymał w czasie, gdy jedli, i chwilę później oboje siedzieli w samochodzie.
Lokal, do którego zabrał ją brat Zoe, był wystylizowany na lochy i nawet nazywał się Kazamaty. Przed wejściem stał wielki łysy facet z siwą brodą sięgającą mu do piersi i udawał, że sprawdza wchodzących. Willow obawiała się, że jej nie wpuści, bo bez swojego mrocznego makijażu wyglądała, jakby miała piętnaście lat, a nie całe dziewiętnaście.
Gdy wraz z Devilem podeszli do wejścia, wielki łysol odwrócił od niej wzrok i popchnął ją lekko, jakby chciał ją pogonić, żeby nie stała w przejściu.
— Widzisz, mówiłem ci, że mają wywalone! — Devil krzyknął jej do ucha, bo muzyka grała naprawdę głośno. — Chodź. — Poprowadził ją w głąb lokalu.
Wewnątrz było gorąco i duszno i już po chwili Willow zaczęła się pocić. Devil ciągnął ją za rękę po jakiś schodach w dół, okazało się, że prowadził ją do szatni. Rzucił swoją ramoneskę na stolik, po czym wyciągnął rękę w stronę Willow, a gdy nie doczekał się tego, po co ją wyciągnął, spojrzał na dziewczynę wymownie.
— Będzie ci gorąco w tej bluzie.
— Nie, spoko, chyba dam radę — broniła się Willow, próbując sobie przypomnieć, co ma pod spodem.
— Chyba się nie wstydzisz? Zobacz, wszyscy tu są raczej skąpo ubrani. — Wskazał dwie młode kobiety w samych skórzanych stanikach. — Chyba że... — Uśmiechnął się, gapiąc się na biust Willow. — Nie masz nic pod spodem.
— Oczywiście, że mam — odparła i szybko ściągnęła bluzę, bo właśnie jej się przypomniało, że miała koszulkę z napisem „OK BOOMER".
Devil przyjął bluzę i, nie odrywając wzroku od napisu, przekazał ją pracownicy szatni.
— Trochę obcisła — powiedział w końcu, ni to do siebie ni do Willow, ale ta poczuła się, jakby była naga. Zgarbiła więc plecy, usiłując choć trochę ukryć obfity biust. To właśnie przez niego nosiła te obszerne bluzy. Nie czuła się komfortowo, gdy mężczyźni, i w sumie kobiety też, przyglądali się tej części jej ciała.
— Chodź, kupię ci drinka, chyba że wolisz piwo?
— Drink może być? — odparła dziewczyna, myśląc, że to będzie coś w stylu tego, co sami mieszali, gdy udało mi się zdobyć alkohol. Jakiś czas później trzymała w ręku wysoką szklankę, której zawartość miała kilka kolorów i smak, który ciężko było określić, tak jak zawartość procentów. To, że było ich sporo, Willow odkryła dopiero po wypiciu drinka, gdy alkohol uderzył jej do głowy. Przestała się wtedy wstydzić swojego wyglądu i ruszyła na parkiet. Kręciła się, podskakiwała, zatykała dłońmi uszy, by zmienić natężenie otaczających ją dźwięków i zamykała oczy, by wczuć się w muzykę jeszcze bardziej. Gdy tak bujała się w rytm psychodelicznych wibracji, poczuła że ktoś chwyta ją za biodra i przytula się do jej pleców. Zerknęła przez ramię i dostrzegła uśmiechniętą twarz Devila. Odwróciła się więc i zarzuciła mu ręce na szyję. Muzyka miała szybkie tempo, ale oni bujali się powoli, z nogi na nogę, przytulając się i nie zwracając na nikogo uwagi. W tym momencie Willow czuła się szczęśliwa i wyjątkowa, bo była tu z nim. Nie kto inny tylko ona. Dlatego nie broniła się, gdy Devil pocałował ją w policzek, a potem dobrał się do jej ust. Liczyła na to od samego początku, choć nie sądziła, że do tego dojdzie. Całowali się, nie przejmując tym, że nie byli sami. Nikomu to nie przeszkadzało, więc czemu im miałoby?
Potem nie była już pewna, ale zdawało jej się, że dłonie Devila dotykały ją wszędzie, gdzie sięgnęły. W końcu ktoś ich szturchnął i z uśmiechem na twarzy, powiedział, żeby wzięli sobie pokój, a nie zajmowali miejsce na parkiecie. Willow ze wstydu próbowała schować się za Devilem, ale w twarzach ludzi, którzy ich otaczali, nie dostrzegła wrogości czy obrzydzenia, lecz rozbawienie. Zdała sobie wtedy sprawę, jak bardzo różnili się obywatele Seattle od mieszkańców Tatomy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top