.3. Harpia przerobi cię na landrynę


Sobota 16 października. Obecnie

Willow dowlekła się do domu rodzinnego Devila około godziny pierwszej. Już w połowie drogi żałowała, że nie pojechała swoim rowerem, bo willa rodziców Devila stała za miastem, trochę na uboczu. Ponoć państwo Telly cenili sobie ciszę, spokój i prywatność. Dziewczyna nie wiedziała, czym zajmują się rodzice Zoe, ale przypuszczała, że to musi być coś dochodowego.

Dom był nowoczesny, zaprojektowany na potrzeby konkretnej rodziny i stał w otoczeniu równie nowoczesnego ogrodu, który w łagodny i prawie niezauważalny sposób przechodził w las. Szeroki podjazd zataczał koło przed domem i prowadził do garażu, który mógłby pomieścić kilka samochodów.

Willow kompletnie nie rozumiała, dlaczego Devil handlował trawką, skoro jego starsi mieli tyle kasy. Uśmiechnęła się pod nosem na myśli, że pewnie walczył z systemem jak ona.
Nacisnęła przycisk dzwonka, miła dla ucha melodia dała się słyszeć nawet na zewnątrz. Chwilę później stukanie obcasów o marmurową podłogę obwieściło, że ktoś się zbliżał.

— O, to ty, Willow — przywitał ją szeroki uśmiech pana Telly'ego. — Wejdź, proszę. Zoe jest u siebie, znasz drogę.

— Kto przyszedł, kochanie? — zawołała z salonu pani Telly.

— To tylko Willow. Nie przeszkadzaj sobie.

Twarz matki Zoe pojawiła się nad zagłówkiem białego skórzanego narożnika. Kobieta była jak zwykle elegancka i w pełnym makijażu, na jej twarzy brak było oznak starzenia się. Nikt nie powiedziałby, że była matką dwudziestojednolatka.

— Dzień dobry, pani Telly — przywitała się Willow. W domu, dla ojca, była opryskliwa, ale tu chciała, żeby rodzice Devila ją lubili. Nie wiedziała, czy to dlatego że mu zazdrościła, czy po prostu nie umiała być naprawdę zła.

— Matko, skarbie, jak ty wyglądasz? — pani Telly podeszła do dziewczyny z wyraźną troską na twarzy. — Czy to wczorajszy makijaż? Nie możesz tak robić, bo sobie cerę zniszczysz, a masz taką ładną buzię. Nakładanie tony czarnego cienia na oczy wcale nie sprawi, że będą się wydawały większe. Przeciwnie. Chodź tu. — Złapała ją za rękę i pociągnęła za sobą.

Willow nie stawiała oporu, gdy pani Telly wciągnęła ją do łazienki, a potem użyła z tuzina wacików, żeby wyczyścić jej twarz. Później wygrzebała jakieś sera, kremy i inne rzeczy, których Willow nigdy nie widziała na oczy.

— A powąchał tego... — Kobieta podstawiła jej słoiczek pod nos. — Pięknie pachnie, prawda?

Willow pokiwała tylko głową. Gdy pani Telly zabrała się za wykonanie „lekkiego makijażu dziennego", Willow zrozumiała, jak bardzo zazdrości Zoe tego, że może robić tak z mamą każdego dnia, albo przynajmniej w weekendy.

— Ach, Zoe nie lubi, gdy jej doradzam w kwestii ubioru czy makijażu — przemówiła pani Telly, jakby czytając w myślach dziewczyny.

— Naprawdę? — zdziwiła się Willow. — Przecież to takie miłe uczucie, gdy ktoś ci maluje twarz.

— Prawda? Ja ogromnie lubię to robić. Gdy byłam w twoim wieku, chciałam być makijażystką. Życie potoczyło się inaczej, ale dalej lubię to robić. Wiesz co? Jeśli chcesz, możesz wpadać do mnie w weekendy. Nauczę cię kilku sztuczek, pogadamy o modzie... — zerknęła na szeroką czarną bluzę. — Ile ty masz wzrostu?

— Pięć stóp i trzy cale.

Pani Telly niespodziewanie złapała Willow obiema rękami w pasie.
— Matko, a chuda jak patyk. Ty chyba nie masz anoreksji, co?

Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy.

— Bo wiesz, to się bardzo na zdrowiu odbija. Głodzenie się mam na myśli. Potem już tylko krok do choroby. — Przypudrowała jej jeszcze twarz i z zadowoloną miną oświadczyła, że skończyła.

Willow zerknęła do lustra. Musiała przyznać, że pani Telly znała się na rzeczy. Skóra dziewczyny nigdy nie wyglądała tak zdrowo i promiennie.

— Skończyłyście? — Pan Telly zapukał do drzwi. — Bo musimy już wychodzić, skarbie. Zoe i Adam też już łaskawie wstali, więc Willow może tu na nich zaczekać.

Pani Telly szybko pozbierała swoje rzeczy i wyszła, dając Willow czas na przyjrzenie się swojemu odbiciu.

— No co tam? — W prześwicie drzwi pokazała się twarz Zoe. — Widzę, że dopadła cię harpia i przerobiła na landrynę. Ale nawet spoko wyglądasz. Chodź, zjemy jakieś śniadanie.

— O tej godzinie to raczej obiad — sprostowała Willow.

— Jeśli ktoś lubi płatki na obiad...

Wyszły z łazienki i skierowały się do kuchni. Przy szafkach stał Devil w samych bokserkach i nalewał sobie mleka do miski.
— Hej, dupku, zostaw coś dla nas.

— Kto późno przychodzi, ten sam sobie szkodzi — odparł Devil, po czym wpakował łyżkę do ust, do jednej ręki wziął miskę, a do drugiej telefon i ruszył do salonu, gdzie wczytywał się właśnie S.T.A.L.K.E.R. 2.

— Cześć — rzuciła nieśmiało Willow. Devil spojrzał na nią, zrobił głupią, zaskoczoną minę, po czym potknął się o dywan i wylał całe mleko z miski, ratując się przed upadkiem.

— Chryste, Zoe, ty mnie ostrzegaj, że masz gości! — wykrzyknął cały czerwony ze złości lub wstydu.

— To tylko Willow, nie świruj! — krzyknęła za nim Zoe, bo chłopak był już w połowie schodów prowadzących na piętro.

— Założyłbym pieprzone spodnie! — odrzyknął Devil.

— A więc to o to chodzi... — Zoe uśmiechnęła się do koleżanki i posłała jej oczko. — Patrz teraz — szepnęła.

Willow nie bardzo wiedziała, o co jej chodziło, za to czuła ogromną potrzebę sprzątnięcia rozlanego mleka. Już zaczynała się rozglądać za papierowym ręcznikiem, gdy z góry zszedł Devil, tym razem w koszulce, spodniach z dziurami na kolanach i szerokim skórzanym paskiem z podpiętym z boku łańcuchem. Wyminął Willow, nie spuszczając jej z oka, i poszedł po nową miskę płatków.

— Dobra — podjęła temat Zoe, stając tuż obok Willow. — Następnym razem ostrzegę cię, że Willow przyszła, bo nie chcę, żeby patrzyła, jak ci staje na jej widok.

Devil zrobił się jeszcze bardziej czerwony niż poprzednio.
— Oż, ty mała zdziro! — wrzasnął i rzucił się w kierunku siostry. Ta użyła Willow jako tarczy, chowając się za jej plecami.

Devil próbował złapać siostrę raz z prawej a raz z lewej strony, a biedna Willow stała po środku, bojąc się, że zaraz przez przypadek dostanie w zęby. W końcu Devilowi udało się chwycić siostrę za lewą rękę, a wtedy ona w samoobronie odwzajemniała się, chwytając go za prawe ucho. Willow utknęła między rodzeństwem na plecach czując piersi Zoe, a na brzuchu klamrę z paska Devila.

— I co teraz? — zapytała Zoe, lekko ciągnąc za kolczyk w uchu Devila.

— Au, wariatko, rozerwiesz mi ucho. Puszczaj!

— Puszczę, jak się przyznasz, że jesteś perwersem i staje ci na widok Willow.

Devil spojrzał na wspomnianą dziewczynę, której się zdawało, że jej serce zaraz gardłem wyskoczy; nigdy wcześniej nie stała tak blisko niego.

— Śnijcie dalej — odparł, uśmiechając się wrednie i ciągnąc siostrę za obie ręce w swoim kierunku, tak że Willow musiała przywrzeć do niego całym ciałem. Dziewczyna poczuła, że jej twarz płonie. W życiu nie czuła się tak zażenowana. Zoe pociągnęła mocniej za kolczyk.

— Aua! — wrzasnął Devil. — Dobra, poddaję się. Jestem perwersem i staje mi przy Willow. Zadowolona?

— Bardzo — odparła Zoe, puszczając kolczyk w uchu brata i odsuwając się na bezpieczną odległość, gdy ten puścił jej ręce.

Devil pochylił się nad Willow i szepnął jej do ucha: — Chcesz to zobaczyć?

Dziewczyna spojrzała na niego nie bardzo wiedząc, co miał na myśli, a gdy zrozumiała aluzję, poczuła, że cała twarz aż ją pali z gorąca.

— Coś ty jej powiedział, perwersie jeden? — oburzyła się Zoe, widząc jaką minę miała jaj przyjaciółka.

Devil wzruszył ramionami, zabrał swoją miskę z płatkami i poszedł w stronę łącznika garażu z domem.
— Czekam na ciebie w garażu, Will — rzucił jeszcze na odchodne.

Zoe spiorunowała spojrzeniem koleżankę.
— Chyba do niego nie pójdziesz?

— Cóż... Ja miałam posprzątać jego auto, no wiesz... przez Sama.

— Co, chyba żartujesz? Niech sobie ten perwers sam sprząta swoją brykę. Bóg jeden wie, kogo wczoraj w niej woził, a ty będziesz po nich glancować?

— Nooo...

— A jak chcesz... — Machnęła ręką Zoe. — Ale żeby nie było, że cię nie ostrzegałam.

— Przyjdę do ciebie później.

W garażu było ciemno, bo nie posiadał okien, a Devil nie zaświecił światła. Jedyny, słaby blask sączył się z wnętrza starego Camaro. Przez otwarte drzwi słychać było głośną rockową muzykę. Willow podeszła do auta i zaglądnęła do środka, Devila nie było. Coś dźgnęło ją w tyłek, podskoczyła zaskoczona i odwróciła się gwałtownie.

Devil celował w nią jakimś kluczem.
— Tam masz wszystko, co ci będzie potrzebne. — Nacisnął przycisk na pilocie i brama garażowa zaczęła się otwierać. Światło dnia wypełniło pomieszczenie. — Ja idę sobie pograć, a ty baw się dobrze. — Komórka, którą miał w tylnej kieszenią zaczęła wibrować. — Halo, no cześć, Baby. Tak, pamiętam, ale dopiero wstałem. — Pomachał na Willow, by ją pogonić. — Wiem, będę, jak obiecałem. — Zakrył mikrofon dłonią i zwrócił się do wciąż na coś czekającej dziewczyny: — Do roboty, nie mam całego dnia.

Willow została sama. Właściwie to nie wiedziała, czego się spodziewała. Chyba liczyła na to, że po akcji w salonie Devil faktycznie będzie do niej zarywał. Jak zwykle się przeliczyła. Otworzyła szafkę, którą wskazał jej chłopak i zaklęta w duchu. Wewnątrz było pełno wszelkiego rodzaju środków do czyszczenia, skąd niby miała wiedzieć, którego użyć? Ale się wpakowała.

Godzinę później z przejęciem wpatrywała się w Devila, jak ten dokonywał oględzin samochodu.

— Dobra. Dałaś radę. Może nawet zasłużyłaś na nagrodę. — Pokiwał głową z uznaniem. — Masz czas czy spieszysz się do domu?

— Nie, nigdzie mi się nie spieszy.

— To świetnie. Pakuj się do auta. Przejedziemy się.

Willow zatkało, patrzyła na chłopaka z niedowierzaniem. Po wczorajszej akcji nie bardzo chciała wierzyć, że Devil ją gdzieś zabierze. Bo niby czemu miałby to zrobić?

— Na co czekasz? Wskakuj, trzeci raz nie poproszę.

Dziewczyna chwyciła swoją kurtkę, która leżała na stole narzędziowym i zaczęła pakować się na tyle siedzenie.

— Do przodu siadaj, przecież cię nie pogryzę.

— A, jasne... do przodu. Już siadam. — Denerwowała się trochę, bo coś czuła, że Zoe będzie na nią zła.

Devil puścił muzykę, trochę zbyt głośno, żeby dało się rozmawiać, i wycofał na podjazd. Gdy odjeżdżali, Willow dostrzegła twarz Zoe w oknie. Trochę się obawiała tego, co powie jej przyjaciółka, ale z drugiej strony... przecież mogło być fajnie. Po co martwić się na przyszłość?

Devil prowadził bardzo agresywnie, tak przynajmniej wydawało się Willow. Przejechali miasto i wypadli na drogę krajową, a potem na autostradę.

— Gdzie jedziemy?! — zapytała, usiłując przekrzyczeć muzykę. Właśnie zdała sobie sprawę, że to będzie chyba dłuższa wycieczka.

Devil ściszył radio.
— A jak myślisz? Zdawało mi się, czy chcieliście wczoraj zwiedzić Seattle?

Willow spojrzała na niego jak na swojego bohatera. Oczywiście, że chciała zobaczyć duże, naprawdę duże miasto. Tatoma może nie była najmniejsza, ale nic się w niej nie działo. Można było z nudów zdechnąć. Wszędzie te same gęby i wszyscy cię znają, aż rzygać jej się czasami chciało. Tym bardziej podniecała ją myśl o wyjeździe, najchętniej już by tam nie wróciła.

Spojrzała na telefon, ojciec nie dzwonił, a Zoe napisała tylko jedną wiadomość: „Żebyś potem nie przychodziła się do mnie wypłakać 😉".

Willow odesłała jej buźkę z wystawionym językiem i schowała telefon. Przez boczną szybę widziała swoje odbicie w lusterku i była wdzięczna pani Telly za makijaż. Coś czuła, że gdyby nie to, nie siedziałaby w tej chwili obok Devila i nie pędziliby na spotkanie przygody.

***

Późnym popołudniem szeryf Tatomy postanowił zajrzeć na komisariat. Służbę miał dopiero w poniedziałek, ale chciał się dowiedzieć, czy jego podwładny znalazł coś w samochodzie. Otworzył drzwi, używając karty z czipem i wszedł na dyżurkę, która była pusta, a z tego co pamiętał, powinna tam siedzieć Sofia.
Z wnętrza komisariatu dobiegały śmiechy, z których wybijał się piskliwy chichot Sofii. Anthony zaglądnął do biura, z którego dochodziły odgłosy. Wszyscy pełniący dyżur stali przed monitorem i oglądali jakiś filmik, co chwilę wybuchając gromkim śmiechem. Anthony stanął za swoimi ludźmi i zapatrzył się w monitor. Nie rozumiał, co mogło być fajnego w tym, że ktoś miażdżył sobie jaja na barierce od schodów albo próbował bujać się na linie, a zapominał o tym, że miał ręce słabe jak szmata.

— Bardzo zabawne — skomentował jazdę na fotelu biurowy po drodze.

Podwładni poderwali się z miejsc. Nie spodziewali się, że będą mieli nalot.

— A nie powinien szeryf odpoczywać? — zapytał Ethan Coll, który pracował na posterunku już prawie tak długo jak Anthony.

— A nie powinieneś przypadkiem spisywać zeznań obywateli, którzy wczoraj dzwonili w sprawie wyścigów samochodowych przez miasto? — odbił piłeczkę szeryf.

— To może ja wrócę na dyżurkę — powiedziała Sofia i czym prędzej się oddaliła.

Ethan burknął coś pod nosem i poszedł po swoje rzeczy, przy biurku został tylko najmłodszy funkcjonariusz, który towarzyszył wczoraj szeryfowi w klinice.

— I co? Znalazłeś coś w aucie? — zapytał Anthony, siadając na wolnym miejscu.

Benjamin zaprzeczył ruchem głowy.
— Nic, zupełnie nic tam nie było. Czyste jakby z linii montażowej dopiero zjechało. Tylko trochę krwi, ale to chyba nie jest dziwne.

— Nie, skoro przywieziono go tym samochodem. A numer rejestracyjny?

— Zarejestrowany na jakąś firmę z siedzibą na Haiti. Próbowałem się tam dodzwonić, ale bezskutecznie. Napisałem też maila.

— Wątpię, żebyś otrzymał odpowiedź, tak samo jak wątpię w to, że można się tam dodzwonić. To pewnie jakaś firma widmo.

— Niekoniecznie, po prostu jest sobota, więc pewnie nie pracują.

— Zdziwiłbym się, gdyby tam ktoś w ogóle pracował.

— Czemu? Myśli pan, że to jakiś słup?

— Jestem nawet o tym przekonany. To biedne państwo, nic tam nie ma, a ty mi mówisz, że jakaś firma z tamtejszego zadupia kupuje sobie takie samochody? Przecież to śmierdzi na milę. Z każdą chwilą ta sprawa podoba mi się coraz mniej. Ciekawy jestem, czym mnie jutro doktor Song zaskoczy — stwierdził Anthony.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top