.18. To nie moje kompetencje

23 grudnia, szesnaście lat temu.

Klara Young wysiadła z samochodu na szpitalnym parkingu. Było ciemno i zimno, a w świetle latarni płatki śniegu sypiące się z nieba i gnane lodowatym, północnym wiatrem wyglądały upiornie. Przynajmniej dla niej.

Zadął wiatr. Płatki zakręciły w powietrzu piruet, a przez ciało Klary przeszedł zimny dreszcz. Spojrzała na budynek szpitala, gdzie w podziemiach mieściło się prosektorium, do którego zmierzała. Musiała zobaczyć to na własne oczy, bez tej wiedzy nie będzie miała pełni obrazu.
Zarzuciła kaptur na głowę, chwyciła jego poły pod szyją, by nie zdmuchnął go wiatr, i ruszyła, uważając, aby się nie przewrócić na śliskiej kostce brukowej.

O tej godzinie parking dla gości był prawie pusty, dlatego zaparkowała najbliżej wejścia, jak się dało. Mijając jakiegoś pogrążonego w myślach mężczyznę, rzuciła mu ciche: dobry wieczór, ale przeszedł obok, nie odpowiadając. Na chwilę jego osoba zaprzątnęła myśli Klary. Kim był? Co tu robił o tak późnej porze? Odwiedzał żonę, dziecko, a może któregoś z rodziców? Czy z tym kimś było bardzo źle? Te pytania sprawiły, że przestała myśleć o miejscu, do którego się udawała.

Stanęła przed dyżurką i uśmiechnęła się. Przez te jej rozbiegane myśli, pewnie wyglądała na zagubioną. Nie była tu pierwszy raz, ale mając świadomość ogromu tego obiektu i ilości zatrudnionych osób, wyciągnęła z torebki legitymację.
— Klara Young, zastępca prokuratora — przedstawiła się.

Młoda pielęgniarka wysunęła szyję do przodu, by lepiej widzieć i zmrużyła przy tym powieki. Klara domyśliła się, że kobieta ma problem ze wzrokiem, więc podstawiła jej legitymację prawie pod sam nos.

— Do prosektorium — wyjaśniła, gdyby pielęgniarka miała jakieś pytania.

— Znajdzie pani czy mam zaprowadzić?

— Znajdę, już tu byłam.

Ruszyła korytarzem, po drodze kłaniając się ochroniarzowi. On znał już jej twarz, za pierwszym razem sam zaprowadził ją na miejsce.
Windą zjechała na niższe poziomy. Tu, gdzie mieściło się prosektorium, korytarze wyglądały mniej przyjaźnie. Szare linoleum i ściany w podobnym odcieniu. Było schludnie i tanio. W końcu rezydentom tego miejsca było obojętne, jak ono wyglądało.

Pół godziny później, ze ściśniętym żołądkiem i bijącym nerwowo sercem, wracała tą samą drogą. Jeśli wcześniej miała wątpliwości, to teraz była już pewna, że winny tej zbrodni zasługiwał wyłącznie na najwyższy z możliwych wyroków, i o taki będą się ubiegać. Sprawca tak bestialskiego mordu nie zasługiwał na łaskę, bo sam jej nie okazał.

Wysiadła z windy na tym samym korytarzu i skierowała się do wyjścia. Pielęgniarki nawet nie zwróciły na nią uwagi, a ochroniarz gdzieś zniknął.
Wyszedłszy na zewnątrz poczuła ulgę. Nie lubiła szpitali i tego specyficznego zapachu, który wypełniał większość pomieszczeń.
Mroźny wiatr dął jeszcze mocniej niż przedtem. Klara poprawiła kaptur, pochyliła się i weszła na parking. Nagle usłyszała klakson, w ostatniej chwili odskoczyła i upadła na zamarzniętej kałuży.
Czarny van z przyciemnianymi szybami zatrzymał się w miejscu, w którym stała jeszcze przed chwilą.
Klara poderwała się z bruku i doskoczyła do samochodu.
Zwariowałeś! — krzyknęła we własne odbicie w zaciemnionej szybie.

Van nagle ruszył. Klara cofnęła się szybko. Jej wzrok powędrował na tylny zderzak, gdzie powinien znajdować się numer rejestracyjny pojazdu, ale miejsce to było tak oblepione śnieżnym błotem, że nie dało się stwierdzić, czy w ogóle tam był. Odwróciła się i wtedy dostrzegła, że obok miejsca, w którym zatrzymał się van, leżał zwinięty w kłąb jakiś materiał, jakby śpiwór lub kołdra.

Kłąb poruszył się nagle i wydał z siebie zduszony dźwięk. Klara podeszła bliżej, ale gotowa była w każdej chwili odskoczyć, gdyby okazało się, że jest to coś niebezpiecznego. Ostrożnie spróbowała podnieść kawałek kołdry. W tym momencie ze środka, po przeciwnej stronie, wysunęła się dłoń o wyraźnie dziecięcym rozmiarze.
Serce Klary przyspieszyło, ewidentnie poczuła wzrastające w czaszce ciśnienie. Podniosła kołdrę.
— Boże — szepnęła, padając na kolana.

W zakrwawione okrycie zawinięty był nagi chłopiec o jasnych włosach.

Klara rozejrzała się. Potrzebna jej była pomoc. Nikogo. Parking pusty. Śnieg, wiatr i mróz. Złapała kołdrę. Szarpnęła. Upadła.

— Boże — zawyła. — Pomocy! — Cisza. — Ludzie, pomóżcie! — Szarpnęła znowu. Za ciężki. Albo ona za słaba. Poderwała się. Pobiegła. Na schodach upadła. Stłukła kolano. Wstała i pokuśtykała dalej. Do drzwi, do ludzi. Wpadła z impetem. — Pomocy! Szybko! — Patrzyli na nią i nie rozumieli. Przecież dopiero co wyszła. — Ruszcie się, kurwa! Potrzebuję pomocy!

Z korytarza wyszedł ochroniarz. Podbiegł do niej. Razem wypadli na zewnątrz. Klara pokazała kołdrę. On chwycił ją. Dźwignął bez problemu. Wrócili do środka. Tu gdzie sucho i ciepło. Odwinęli okrycie. Pielęgniarki coś krzyczały. Ale do kogo? Do siebie? Do nich? Klara nie wiedziała. Nie mogła oderwać wzroku od twarzy chłopca i od jego czarnych oczu, gdy te się otworzyły i spojrzały na nią, tylko przez chwilę, przez ułamek sekundy. Potem chłopiec przeniósł wzrok na ochroniarza i jego twarz stężała, przybrała kształt przerażonej, a potem wściekłej maski.

— Nieee!!! Nieee!!! Nieee!!! — zawył przeraźliwie, a raczej zacharczał. Gwałtownie poderwał się z miejsca, wyciągnął dłonie i zacisnął je na twarzy ochroniarza, który nie zdążył zareagować. Upadli obaj, ochroniarz na plecy, chłopiec na niego. — Zdychaj! — Kciuki chłopca napierały na oczodoły mężczyzny, ale nie na tyle mocno, by zrobić mu krzywdę. Nie miał już chyba siły. Zamknął oczy, głowa osunęła mu się, opadł na leżącego pod nim człowieka.

Pielęgniarki doskoczyły do nich, złapały młodzieńca i odciągnęły.

— Z drogi!

Klara uskoczyła. Wyminęli ją dwaj sanitariusze, pchający łóżko na kółkach. Na twarzy jednego z nich Young dostrzegła szok. Drugi skinął głową, jakby wskazywał kierunek. Odebrali nieprzytomnego i odjechali pospiesznie.

Young została na korytarzu z ochroniarzem i pielęgniarkami z dyżurki.
— Wyrzucili go z samochodu na parking — powiedziała, wciąż wpatrując się w korytarz, w którym zniknęli sanitariusze. — W taki mróz. Zupełnie gołego.

— Dranie — dodała pielęgniarka. — Mogli chociaż przynieść go tutaj.

— Gdybym akurat nie była na zewnątrz…

— Powinno się takich wieszać! Tak jak kiedyś było! — Pielęgniarka spojrzała na Klarę z wyczekiwaniem.

Young otrząsnęła się z szoku, w który na chwilę popadła i odwzajemniła spojrzenie.

— Nic pani nie zrobi? — spytała tamta.

Zgłoście to policji. To ich kompetencje — odparła Klara, zerkając niewidzącym wzrokiem na tarczę zegara wiszącego w holu. Wydawało jej się, że było późno, a ona musiała przecież jeszcze coś zrobić. Odwróciła się od widocznie zaskoczonej kobiety i jej wzrok natrafił na twarz ochroniarza.

Boże, czy oni nie rozumieją, że są procedury?

— Tak zrobimy — powiedział ze smutkiem mężczyzna.

Klara przytaknęła mu głową, pożegnała się i wyszła. Naprawdę musiała już jechać do domu. Czekało ją jeszcze pakowanie walizki i lot do rodzinnego miasta na święta.

Wsiadła do auta, włożyła kartę do portu, wcisnęła sprzęgło i nacisnęła starter. Silnik zaskoczył, wydając cichy pomruk. Położyła drżące dłonie na kierownicy.

Co tam się stało? Pomyślała, przywołując w pamięci obraz chłopca. Jego nagich ramion i pleców poznaczonych krwawymi pręgami oraz ud, po których wciąż sączyła się krew.

— Boże — zaszlochała cicho. Odwróciła głowę w stronę budynku. Cokolwiek przydarzyło się temu chłopcu, było już przeszłością. Pracownicy szpitala wezwą policję. Rozpocznie się śledztwo, a chłopiec już nigdy nie wróci do miejsca, w którym go skrzywdzono. Teraz był bezpieczny. Odpowiedzialni za to zostaną ukarani. Nie może być inaczej.

*

Cztery dni później Klara Young była znowu w pracy. Świąteczny nastrój minął i można było wrócić do normalności. Nie musiała w końcu udawać szczęśliwej i spełnionej oraz odpowiadać na pytania w stylu: czy ma kogoś? Kiedy planuje założyć rodzinę? Albo czy chce się umówić z synem sąsiadów, bo on się właśnie rozwiódł, a przecież przyjaźnili się, gdy byli dziećmi. Nie. Nie chciała udzielać wyjaśnień. Nie po to latała co roku na święta, żeby czuć się jak na przesłuchaniu. Z tego powodu po powrocie oddawała się pracy w całości. Wyłączała wówczas myśli o rodzicach i angażowała je w sprawy zawodowe.

Oparła potylicę o zagłówek tylnego fotela w taksówce. Dziś była zbyt rozkojarzona, żeby samemu prowadzić. Nie chciało jej się skupiać na drodze, a do tego mogła w spokoju analizować zebrane dowody w sprawie, która się obecnie toczyła. Właśnie mijali szpital, który odwiedziła cztery dni temu. Zerknęła przez okno i przypomniało jej się wydarzenie, którego była świadkiem. Znowu poczuła ten sam ścisk w żołądku powodujący nudności.

— Proszę skręcić pod szpital — powiedziała nagle.

Kierowca wcisnął hamulec i wbił kierunkowskaz, jednocześnie skręcając kierownicę. Za nimi rozległ się dźwięk klaksonu.
— Na przyszłość proszę się szybciej decydować — burknął niezadowolony.

— Przepraszam. Ale to był impuls. Proszę na mnie zaczekać. Dowiem się tylko czegoś i zaraz wracam.

Wysiadła i poszła do wejścia, a taksówka odjechała na przeznaczone dla niej miejsce. Gdy znalazła się w środku, dostrzegła tego samego ochroniarza. Pomyślała, że ma do niego szczęście.

— Dzień dobry. — Wyciągnęła legitymację i pokazała ją pielęgniarce. Innej niż poprzednio. — Chciałabym zapytać o stan zdrowia chłopca, którego przyjęto dwudziestego trzeciego grudnia.

— Nazwisko?

— Nie znam. Znalazłam go na parkingu. — Wskazała ręką.

— A… ten. Prowadzicie śledztwo?

— Jestem tu prywatnie.

— Więc nie mogę udzielić pani informacji.

— Chciałam tylko zapytać, czy dobrze się czuje?

Pielęgniarki popatrzyły po sobie z posępnymi minami.
— Tak. Czuł się dobrze i został wypisany.

— Jak to wypisany? — zapytała Klara, marszcząc brwi. Coś tu było nie tak. — Na czyje polecenie?

— Nie wiemy. Pewnie kogoś z rodziny. — Pielęgniarka wyraźnie się jąkała. Obie wyglądały na przestraszone.

— Dziękuję — odparła Klara i wyszła. Wiedziała, że nic jej teraz nie powiedzą. Postanowiła skontaktować się z prowadzącym śledztwo.

Na zewnątrz owiało ją chłodne powietrze, powodując, że napięcie wywołane dziwnym zachowaniem pielęgniarek zmalało. Young już chciała ruszyć do taksówki, gdy zatrzymał ją głos ochroniarza.

— One nic pani nie powiedzą. Boją się.

Young nie odwróciła się w stronę mężczyzny. Zamiast tego wyciągnęła telefon z torebki i zaczęła grzebać w jego menu.
— Czego? A raczej kogo?

— Tego nie wiem. Ale wiem, co się stało chłopcu. Ktoś go zgwałcił i obił batem albo rózgą. Takie coś widuje się tylko na filmach. Albo w tym cholernym mieście.

Wezwaliście policję, jak mówiłam?

— Nie. Doktor Hart powiedział, że się tym zajmie.

— I zajął?

— Nie wiem. Ja ich nie widziałem, a dziewczyny nie chcą o tym mówić. Miałem wolne w święta, pierwszy raz od dwudziestu lat, a jak dziś wróciłem, to po dzieciaku nie został nawet ślad na serwerach. Sprawdziłem.

— Włamał się pan?

— A tam zaraz włamał. Najzwyczajniej w świecie dziewczyny zapominają czasami zablokować komputery.

— Doktor Hart jest dziś w pracy?

— Tak. Ma gabinet na drugim piętrze, numer 225. Ale ode mnie niczego pani nie słyszała.

— Wystarczy mi to, co widziałam. — Schowała telefon do torebki, odwróciła się i wróciła do środka szpitala. Nie minęło sporo czasu, gdy stanęła przed drzwiami gabinetu. Zazwyczaj nie wykorzystywała swojego statusu, ale dziś musiała to zrobić. Kolejny raz wyciągnęła legitymację i pokazała ją pacjentom czekającym przed gabinetem, wyjaśniając jednocześnie, że ona tylko na chwilę.

— Może pani wejść, jak wyjdzie ta kobieta, która tam pół godziny temu weszła — zgodził się starszy, ciemnoskóry mężczyzna.

— Ona już wyszła. — Poprawiła go seniorka z mocno wymalowanymi ustami. — Teraz jest tam ten łysy facet, co był przed panem.

— A kiedy on tam wszedł? — zdziwił się ciemnoskóry.

— Jak żeś pan był w toalecie.

Drzwi gabinetu się otworzyły i wyszedł z nich łysy jegomość. Klara uśmiechnęła się w podziękowaniu i weszła do środka.

Doktor Hart był mężczyzną na oko pięćdziesięcioletnim. Miał spore braki w owłosieniu głowy, ale jego twarz była wciąż przystojna. Gdy zobaczył Klarę przestał pisać na klawiaturze. Najwyraźniej zaskoczył go widok młodej kobiety.

— Klara Young, zastępca prokuratora — przedstawiła się, po raz kolejny pokazując legitymację.

Doktor Hart stracił zainteresowanie i powrócił do szybkiego wciskania klawiszy. Klara poczuła, że nie jest tu mile widziana.
— Chciałam zapytać o chłopca, którego, na moich oczach, przyjęto do szpitala dwudziestego trzeciego grudnia. Miał pan wtedy dyżur na izbie przyjęć.

— Nie pamiętam. Mam wielu pacjentów. Może jakieś nazwisko?

— Powinien pan pamiętać, doktorze. Biały chłopiec, wiek między dziesięć a dwanaście lat, jasne, kręcone włosy. Pobity i zgwałcony.

Doktor głośno przełknął ślinę.
— Przykro mi, ale jeśli nie prowadzi pani oficjalnego śledztwa, to nie mogę pomóc.

— Miał pan wezwać policję. Zrobił to pan?

— Kto pani o tym powiedział?

Wyciągnęła telefon.
Nie musi pan odpowiadać, zaraz sama się wszystkiego dowiem, ale jeśli pan tego nie zrobił…

— Ach, już pamiętam. Faktycznie mieliśmy tu pobitego dzieciaka. Zgłosił się po niego ojciec. Według jego relacji chłopiec ma trudny charakter, co osobiście mogę potwierdzić. Kiedy chciałem go opatrzyć, powiedział, że mam, cytuję: spierdalać.

— Chyba mówimy o innym chłopcu.

— Nie wydaje mi się. — Odwrócił monitor w jej stronę.

Klara przysunęła się, by przeczytać to, co jej pokazywał. Data i godzina przyjęcia się zgadzały, wiek pacjenta chyba też.
„Ira Blacksmith, wiek 10 lat" — przeczytała.

Jednak karta szpitalna nie zniknęła całkiem. Zapamiętała adres, po czym przejechała jeszcze wzrokiem po rozpoznaniu i zastosowanym leczeniu. Ani słowa o gwałcie czy pobiciu.

— Kogo pan kryje, doktorze? — zapytała, kierując na niego badawcze spojrzenie. Mężczyzna zaczynał się pocić.

— Naprawdę nie wiem, co ma pani na myśli. Jeśli to wszystko, co chciała się pani dowiedzieć, to proszę wybaczyć, ale mam pacjentów. Jak zapewne zauważyła pani, wchodząc tutaj bez kolejki.

Klara odwróciła monitor z powrotem w stronę doktora. Wstała, nie spuszczając z niego wzroku.
— Do rychłego zobaczenia — pożegnała się, dając mu do zrozumienia, że to nie koniec.

— Następny! — ryknął doktor.

Klara wyszła z poczuciem, że w tym miejscu nie wszystko działało tak, jak powinno.

Wracała korytarzami pełnymi ludzi. Aż zdziwienie ją brało na wspomnienie ciszy, która panowała tu w tamten wieczór. Zatrzymała się przed windami. Kolejka była spora. Nikomu nie chciało się iść schodami, które znajdowały się tuż obok szybu wind.

— Pani prokurator, proszę ze mną. Zawiozę panią windą dla personelu.

Klara odwróciła się. Stojąca przed nią kobieta wydała jej się znajoma. Tamta podeszła do czytnika kart umieszczonego na ścianie przy drzwiach windy, przyłożyła kartę i po chwili drzwi rozsunęły się. Pielęgniarka weszła do środka, a Klara podążyła za nią. Gdy drzwi windy się zamykały, Young dostrzegła zaciekawione i zazdrosne spojrzenia innych ludzi wciąż czekających na swoją kolej.

— Powiedział coś pani? — odezwała się kobieta. — Doktor Hart? Pewnie nie. Siedzi głęboko w ich kieszeniach, więc gębę trzyma na kłódkę.

— To poważne oskarżenia.

— Nie. To tylko obserwacje i przemyślenia. Pani tu jest od oskarżania.

Klara zerknęła na towarzyszkę.

— Nie pamięta mnie pani? Byłam tam wtedy. Rozmawiałam z panią.

Young przypomniała sobie agresywną pielęgniarkę wygłaszającą radykalne poglądy o wieszaniu.

— Gdy Ben, ochroniarz, powiedział mi, że pani tu jest i pyta o tego chłopca, pomyślałam, że muszę z panią porozmawiać. Nie może tak być, że komuś dzieje się krzywda i nikt z tym nic nie robi.

— Nie boi się pani, tak jak koleżanki?

— A czego mam się bać? Doktora Harta? I co… zwolni mnie? Niech lepiej sam uważa, bo nie zaciera śladów tak dobrze, jak mu się wydaje.

— Co mi chciała pani powiedzieć?

— A co już pani wie?

Klara streściła swoją rozmowę z doktorem, choć miała pewne obawy, czy intencje tej kobiety były szczere. Mogła przecież pracować dla tych samych ludzi, którzy opłacali doktora i tylko sprawdzać jego lojalność.

— W tym swoim komputerku Hart notuje tylko wersję wygodną dla niego i jego mocodawców. Ale była tu pani, widziała chłopca, więc wie, czy to, co zapisał doktor, jest prawdą czy nie. Ja nie brałam udziału w opatrywaniu go, ale rozmawiałam z sanitariuszami, zanim doktor zamknął im wszystkim gęby groźbami.

— Powiedzieli to pani? To, że doktor im groził?

— Nie musieli. Po prostu nagle temat ucichł. A gdy po chłopaka przyjechał ten gość…

— Doktor powiedział, że to jego ojciec.

— Może i ojciec, choć na zatroskanego nie wyglądał.

— A jak wyglądał?

— Jak zbir. Jak elegancki zbir. Ubrany w garnitur, z pyskiem, na którego widok przechodzisz na drugą stronę ulicy, żeby tylko minąć go jak najdalej. Na ręce, o w tym miejscu… — Pokazała wierzch dłoni. — Miał tatuaż. Jakby swastykę. Ale to nie była swastyka. Wiem co mówię, mój ojciec był na wojnie w Europie, miał obsesję na punkcie nazistów. Ale ja nie o tym chciałam. Gdy chłopiec go zobaczył, poderwał się z łóżka. Jeszcze czegoś takiego nie widziałam. W jednej chwili leżał taki biedny, apatyczny, a w drugiej usiłował uciec. Ale był za słaby, więc tylko stoczył się z łóżka na podłogę. Doktor kazał podać mu środki uspokajające, żeby sobie krzywdy nie zrobił, bo ponoć ciągle w szoku był i jego mózg źle interpretował bodźce… Ale ja myślę, że on tak zareagował na widok tego mężczyzny.

— Będzie pani w stanie rozpoznać tego człowieka?

— Nawet w nocy.

— To moja wizytówka. Proszę później do mnie zadzwonić.

Drzwi windy otworzyły się i Klara wysiadła. Już wiedziała, że musi zająć się tą sprawą.

**

— Czy was kompletnie popierdoliło?! — Aaron Blacksmith ryczał niczym bizon, chodząc pomiędzy skórzaną trzyosobową kanapą a kominkiem, w którym płonął ogień.

— Możesz troszkę ciszej? — poprosiła Ashanika, cała blada ze strachu. Jeszcze nigdy nie widziała Blacksmitha takiego zdenerwowanego. — Goście mogą cię usłyszeć.

— W dupie mam gości! — ryknął Aaron, nacierając na kobietę. — Spierdoliłaś na całej linii.

— Może tak spokojniej. Jakby nie było rozmawiasz z kobietą. — Bolt zasłonił Ashanikę swoim ciałem, odgradzając ją od Aarona.

— Ciebie się to też tyczy, Bolt! Jak mogliście zawieźć go do szpitala!

— A co? Miał się, kurwa, tutaj wykrwawić? Doktorek nie mógł przyjechać, nie było czasu na zastanawianie się!

— Nie podnoś na mnie głosu!

— Nie będę, jeśli ty przestaniesz się wydzierać! To mnie stresuje — dodał znacznie ciszej Bolt.

— O, poważnie? Stresuje cię? — Aaron zaczynał się uspokajać. — A może nie powinno? — Wyciągnął palec wskazujący i dziobnął nim pierś Bolta. — Ściągnęliście na nas uwagę tej młodej prokurator.

— Daj spokój. Powęszy i przestanie.

— Otóż nie, Bolt. Ta suka nie siedzi w niczyjej kieszeni. Nic na nią nie mamy. Jest czysta jak łza i zawzięta jak pitbull.

Bolt uśmiechnął się na to porównanie.

— To cię bawi?

— Nie.

— I dobrze. Bo to ty załatwisz z nią ten problem. A teraz… Gdzie jest Ira? — Spojrzał na Ashanikę. Kobieta znowu zrobiła wielkie oczy.

— U mnie — odparł Bolt. — Jeśli nie masz nic przeciwko, zatrzymam go.

Aaron wodził wzrokiem od kobiety do Bolta i z powrotem.
Wkręcacie mnie?

Ashanika zaprzeczyła.
— Tu go nie ma.

— Na chuj ci on?

— Też ci kiedyś zadałem to pytanie. Wtedy ty miałeś swoje plany, a teraz ja mam swoje. Nie sądzisz, że coś mu się od nas należy?

— Należy? Ma moje nazwisko, to mało?

— Nazwisko to nie wszystko.

— Nie będziesz uczył ojca dzieci robić. Ty nie masz pojęcia o wychowaniu dzieci.

— On nie jest już dzieckiem. Słono zapłacił za tę lekcję, a tobie, Aaron, z całym szacunkiem, ale to wychowanie też nie wyszło najlepiej. Ira zostanie u mnie. Ashanika przeleje na twoje konto wszystko, co wpłacił Shadow.

Aaron Blacksmith zamrugał dwa razy, jakby przyswajał słowa Bolta. Nagle zamachnął się i walnął go z taką siłą, że Bolt upadł na stolik stojący w pobliżu. Chwilę później z pewnością poczuł zimno przypartego do skroni wylotu pistoletowej lufy.
— Chyba się znowu zapominasz, Bolt. To jest mój biznes i mój szczeniak. I tylko ja zadecyduję, czy ta burdel mama odda mi cały dochód czy tylko część. I czy smarkacz da jeszcze komuś dupy. A jeśli masz z tym problem, to mogę ci w tej chwili wręczyć wypowiedzenie.

— Nie mam problemu — wysapał Bolt, zaciskając palce na skrzydełkach złamanego nosa.

— To dobrze. Zatem ustalone. — Aaron wyprostował się i poprawił marynarkę. — Ira zostaje u ciebie. Ty załatwiasz problem pani prokurator. A Ashanika dostaje wypowiedzenie. — Uniósł dłoń, w której trzymał pistolet i strzelił kobiecie w twarz, która zapewne nawet nie zdążyła zrozumieć sensu jego słów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top