Rozdział 4 - Podziękuj mi za to, palancie

   – Ciara! – Głos Shawna wyrwał mnie z rozmyśleń, w których byłam całkowicie pochłonięta. – Piąte. Stary teatr. Impreza. Ziemia do Ciary. Idziesz?

Pomrugałam powiekami z zakłopotaniem, nie do końca rozumiejąc szyfru, którym się posługiwał zwracając się do mnie. Czy znowu coś ważnego przegapiłam?

– Gdzie?

– Stary teatr – powtórzyła Cassy, dodając od siebie: – Nie bawi mnie to. Nie lubię takich mrocznych imprez.

Czasem czułam się, jak gdybyśmy wcale nie mówili tym samym językiem. Wyłączałam się w najmniej odpowiednim czasie, a później dziwiłam, kiedy nielogiczne i niejasne treści dochodziły do mojej osoby.

– A co to za impreza? – spytałam, drapiąc się po głowie. Niekoniecznie fascynowała mnie lokalizacja w jakiej miała się ona odbyć. Nie po tym, jak o mało co nie zostałam wyrzucona przez okno przez zamaskowanego idiotę.

Ramiona Shawna opadły, wraz z głową, którą obił o blat stolika w szkolnej stołówce.

– Kobieto, Shawn tego nie wytrzyma psychicznie. Trąbi o tej imprezie od godziny, a ty nawet nie słuchałaś – roześmiała się przyjaciółka.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Shawn możesz powtórzyć?

Uniósł głowę, aby na mnie spojrzeć z lekkim pożałowaniem. Wziął łyka swojego napoju, dając tym samym wypowiedzieć się Cassy na temat rzekomej balangi, a następnie ochoczo wyjaśnił, aby odgonić jej pesymistyczny mamrot.

– To nie jest taka klasyczna impreza o jakiej myślicie – zaczął rozentuzjazmowany. – To Halloweenowa impreza w starym teatrze. Tym za miastem, które spłonęło ponad 10 lat temu. Będzie piekielna muzyka, straszydła i poncz. Zrobią ten dom na taki jakby dwór strachu, rozumiecie?

Zrobią na dwór strachu? To miejsce w stu procentach nie potrzebuje już takich zmian...

– I to za trzy dni jest?

– Za trzy jest piątek, więc logiczne, że nie dzisiaj, Ciara. Widziałaś kiedyś imprezy w inny dzień tygodnia.

– Na uniwersytetach imprezy trwają całe tygodnie, Shawn. – Tuż za mną usłyszałam męski znajomy głos, a już po chwili czyjeś dłonie wylądowały na moich ramionach. – Dlatego, nie mogę się doczekać, jak już mnie przyjmą na uniwerek! Imprezy, alkohol i wszystko co najlepsze!

Głęboki krzyk radosnych, męskich głosów rozbrzmiał, jak echo tuż za Froyem.

Sekundę później, drewniana ławka na której siedziałam ugięła się, a młody, ciemny blondyn o niebieskich oczach ubrany w baseballówkę usiadł obok.

– Masz ochotę na fryteczkę, Ciara? – Froy przybliżył tackę z jedzeniem w moją stronę. Zaprzeczyłam, dając mu krótkiego całusa w usta.

Froy Snyder był moim chłopakiem od ponad roku, co z pewnością niewielu w szkole dziwiło. Mieszkaliśmy obok siebie prawie od zawsze, a na dodatek nasi ojcowie pracowali – i pili – razem. Wszystko więc wróżyło, że kiedyś w końcu staniemy się parą. Froy nie był zły dla mnie, wręcz przeciwnie był uroczy, przystojny i ciut nadopiekuńczy oraz zazdrosny. Nie sprawiało mi to jednak problemu. Najważniejsze było dla mnie to, że potrafił bronić mnie przed docinkami ze strony Harry'ego, który należał do najbardziej bezczelnych ludzi na tej planecie i na dodatek jakimś trafem od pewnego czasu wybrał sobie mnie na wszelkie swoje głupie zagrywki.

– Ciara nie chce, ale ja z chęcią się poczęstuję – odezwała się Cassy, podkradając kilka smażonych ziemniaków pokrojonych w paski. Froy przybliżył do rudej swój talerz, zwracając się do mnie:

– A może chcesz kolejnego buziaka, od mistrza świata w futbolu?

– Już sobie nie wlewaj – ryknęli jego kumple, którzy również dosiedli się do nas ze swoim lunchem. – Zobaczymy, czy wygramy w tym tygodniu mecz. Trener mówi, że jesteśmy w słabej formie.

– W słabej formie! Do cholery! Ten gość jest szalony i kurwa sam nie wie co mówi. – Froy trzasnął dłonią w blat. Jakoś nie zdziwiła mnie jego reakcja. Z reguły łatwo było wytrącić go z równowagi. – Mój ojciec powiedział po ostatnim meczu, że jesteśmy świetni, a przypomnę wam panowie, że stał wtedy z szefem naszego klubu sportowego.

– Wygracie na pewno – wtrąciła Cassy obojętnie, zabierając jeszcze kilka frytek z talerza Froya.

– Z takimi cheerleaderkami, jak wy, Cass, to wygramy bez problemu – skomplementował ją jeden z kumpli Froya, niejaki Olivier. Równie rudy i z piegami co Cassy, podkochiwał się w niej już od kilku lat, tyle, że ona nie podzielała jego uczucia.

Jedynie uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi, oblizując czubki palców od soli po frytkach.

Znajomi głośno gawędzili o przyszłym meczu, dyskutując i wykłócając, gdy ja siedziałam i nie brałam udziału w ich rozterkach.

Rozejrzałam się po w połowie zapełnionych stołach. Większość uczniów zajęta była sobą. Koleżanki z drużyny cheerleaderek siedziały razem, z pewnością rozmawiając o kosmetycznych bzdurach. Szczerze w ogóle nie miałabym z nimi kontaktu, gdyby nie Cassy. Nie mieliśmy zbyt wielu wspólnych tematów. Od początku nie byłam fanką makijażu – wolałam spać, niż spędzać godziny nad robieniem pięknej kreski nad okiem, zwykle tusz wydłużający na rzęsy wystarczał. Nie przepadałam również za cheerleaderstwem – ja i jakieś dziwne podskoki w krótkich kieckach to, jak zetknięcie się wody z ogniem, no i nie trawiłam ich metod na zdrowy styl życia. Dbałam o siebie, rzecz jasna, ale na własnych, zdrowych zasadach, nie krzywdząc organizmu tabletkami i innymi chemicznymi świństwami, jakie teraz popularne były na odchudzanie. No i nie chorowałam na bulimię, jak większość dziewcząt w szkole – w sumie byłam zbyt zajęta uganianiem się za Mią, która naiwnie chciała dorównać swoim koleżanką w wyścigu o dobrą sylwetkę.

Po lewej od cheerleaderek siedzieli goście z klubu chemicznego. Śmiali się, pewnie z jakiejś ostatniej reakcji nauczyciela chemii – który krótko mówiąc był nierozgarnięty. A przy kolejnym stoliku rozłożyli się informatycy. Czy oni zawsze musieli chodzić z laptopami?

I w tym całym szumie, był też on. Harry. Chłopak, którego omijała cała szkoła, ale jednocześnie do którego wzdychała prawdopodobnie każda dziewczyna.

Siedział, jak zwykle na uboczu. Teraz już z paczką znajomych, których prawdopodobnie nawet nie słuchał, kiedy o czymś żwawo opowiadali. Przeczesał brązowe kosmyki, które sterczały mu w artystycznym nieładzie i zgarbiony wciąż nad swoim talerzem, spojrzał na mnie kątem oka. Nie odwróciłam wzroku. Harry był złym, lecz zarazem strasznie seksownym chłopcem i nawet ja w tym wypadku nie potrafiłam temu zaprzeczyć. Lustrował mnie długo, tak długo zresztą, jak ja jego.

Całe dzieciństwo wmawiano mi, że nie wolno mi się z nim kolegować. Moi rodzice zrobili z niego niegrzecznego chłopca, tłumacząc mi każdego dnia dlaczego nie mogę więcej widywać się z Harrym. Zakazali mi się z nim spotykać i za wszelką cenę próbowali wymazać mi go z pamięci. A po latach nasza relacja się zepsuła do tego stopnia, że dogryzanie sobie nawzajem stało się naszym hobby.

Chłopak na moment zerknął na swojego kumpla, odpowiedział mu coś, a później utkwił swój wzrok ponownie we mnie. Toczyliśmy swego rodzaju bitwę – już nie pierwszy raz. Wygrywał zawsze ten, który najdłużej wytrzymał. Zmarszczył brwi, kiedy nasze przyglądanie się sobie nawzajem, z odległości dwóch przeciwległych stron stołówki, powoli zaczynało się dłużyć.

Wyprostował się, przełknął najprawdopodobniej ślinę i ze szelmowskim uśmieszkiem przystąpił do rundy drugiej, metodą, jaką wykorzystywał od dawna. Puścił mi wpierw oczko, na co ja pozostałam niewzruszona. Kiedy zdał sobie sprawę, że to nie działa, ułożył usta w dziubek i przesłał mi całusa. Może jeszcze niedawno by mnie to ruszyło, ale teraz, jedynie pokazałam mu obojętność.

Odwróciłam wzrok, czując, jak ramię Froya oplata moją talię.

– W co się tam tak wpatrujesz? – powiedział mi na ucho, dając przy tym całusa w policzek.

– Nie, nic. Patrzyłam, jaka jest pogoda. Chyba będzie padać.

– Nie będzie padać, nasza miłość ześle słońce na nasze miasto, Ciara.

– Jeśli wasza miłość ma coś zesłać, to na pewno nie będzie to słońce – odezwał się Shawn. – Prędzej bym mówił o jakimś sztormie, albo nawet tornadzie.

Wszyscy zaśmiali, łącznie ze mną. Nie powiem, uwaga mojego przyjaciela była godna pochwalenia. Z Shawna zawsze był śmieszek. Nie znaliśmy się od podstawówki i nie pijaliśmy wspólnie cytrynówki u Cassandry za dzieciaka, ponieważ rodzice chłopaka wprowadzili się na nasze osiedle dopiero kilka lat temu. Poznaliśmy się więc już będąc w szkole średniej i od samego początku nasza trójka przypadła nam sobie do gustu. Oczywiście, prócz nas był jeszcze Froy i jego paczka futbolistów i nasze dobre znajome z drużyny cheerleaderek, ale to my w naszej trójce czuliśmy się zawsze najswobodniej.

Potrafiliśmy przesiedzieć pod domem Cassy całą noc, by nad ranem lecieć się spakować i iść razem do szkoły. Spędzaliśmy wspólnie wakacje, już nie co prawda popijając lemoniadę, ale świetnie bawiąc się w Meksyku, gdzie ojciec Shawna pracował, jako archeolog.

– Ciara, przyniesiesz mi jeden jogurcik malinowy z musli, bo widzę, że kucharki doniosły – zapytała przyjaciółka, a ja się zgodziłam.

Wolnym krokiem podeszłam do lady stołówki, wcześniej zostając zagadana przez koleżanki z drużyny Cassy. Wzięłam plastikowy kubeczek jogurtu i już miałam odejść, kiedy poczułam, jak obijam się o kogoś plecami. Gwałtownie odwróciłam się, a z moich ust wyleciały słowa przeprosin, które jednak utkwiły nagle głęboko w gardle na widok bruneta, na którego wpadłam.

– Naucz się chodzić – zadrwił Harry, wskazując palcem na moją koszulkę i śmiejąc się jeszcze bardziej. Prędko zdałam sobie sprawę, że jogurt Cassy wylądował na materiale mojej bluzki. Towarzystwo ze stołówki zaczęło chichotać, a we mnie zagotowywał się powoli gniew. – Pewnie Cassy będzie smakowała taka wersja.

– Nie, ale tobie powinna – powiedziałam w złości, szybko nabierając jogurtu z kubeczka i wycierając go w jego policzek. – Może wreszcie przestaniesz cuchnąć papierosami, Styles. – Udałam, że go wącham, dodając: – No i o wiele lepiej. Teraz śmierdzisz papierosami i malinami. Podziękuj mi za to, palancie.

Prędko odstawiłam tacę z kubeczkiem na ladę kucharki i pospiesznie opuściłam stołówkę. Wybrałam pierwszą damską toaletę, pragnąc jak najszybciej pozbyć się malinowego kleksa z mojej koszulki. Plama po wytarciu jej, rzecz jasna, nie zniknęła całkowicie, ale musiałam z tym żyć. Zresztą nie daleko, jak za godzinę będę w domu, pomyślałam.

Wyszłam z łazienki, skręcając od razu w prawo. Widząc jednak na końcu korytarza Harry'ego, zdecydowałam się zawrócić. Przysięgam, widząc go chciałam uciec. Wystarczało, że ten chłopak pojawił się na horyzoncie, a szlag mnie trafiał. Generalnie zaczynało się zwykle na głupich docinkach, a kończyło na groźbach. Cieszył mnie jedynie fakt, że nie musiałam go widzieć podczas lekcji. Chodził do innej klasy, chociaż odkąd pamiętam dziwiło mnie, że nadal jest w naszej szkole – w końcu Harry był starszy o rok.

– Ej! Luca! – zawołał, a ja przyspieszyłam. Słyszałam, jak biegnie za mną, a jego podeszwy trampek piszczą w zetknięciu z gumowo podobnym materiałem wykładziny. – Poczekaj, chcę pogadać.

– Pogadać? – zaśmiałam się. Chciał pogadać, a to ci dopiero nowość. – Nie mamy o czym rozmawiać. Nie lubimy się.

– Stój, stój, stój. Spokojnie. – Zatrzymał mnie łapiąc za ramię. – A kto powiedział, że się nie lubimy?

Uśmiechnął się. W policzkach pojawiły się dwa dołeczki, lecz ja znałam już ten jego uśmiech. Był to ten z rodzaju „mam cie w dupie, ale udam, że mnie cokolwiek obchodzisz". Podstępem śmierdziało od niego bardziej, niż papierosami, które zawsze nosił w tylnej kieszeni swoich czarnych jeansów.

Delikatnie, acz stanowczo popchnął mnie, abym oparła się o ścianę. Cały czas nie puszczał mojego ramienia. Stałam bokiem, chcąc jak najszybciej się ulotnić. On jednak delikatnie, acz stanowczo obrócił mnie, abym na niego spojrzał.

– Kto powiedział, że się nie lubimy? – powtórzył, patrząc mi w oczy. Nie odpowiedziałam, rozglądając się jedynie po korytarzu, na którym na moje nieszczęście nikogo nie było. – Nikt, prawda?

– Ja tak mówię.

– Aha. Ty tak mówisz. – Zamyślił się. Wziął głębszy oddech, a rozbudowana klatka piersiowa odbiła się na jego czarnej koszulce z krótkim rękawem. – To może coś w tym jest.

– Czego ode mnie chcesz? Mów szybko, bo nie mam czasu.

– To już kumpel z kumpelą nie może sobie pogawędzić?

– My się nie kumplujemy.

– A skąd to wiesz? – Spojrzałam na niego podejrzliwie. Kącik jego ust unosił się coraz wyżej.

– Bo widząc ciebie nasuwa mi się jedno... że z chęcią chodziłabym boso, gdyby mój but mógł zostać w twojej dupie. – Zaśmiał się, a gdy przestał, dodałam: – Daj mi spokój, błagam. Cała szkoła wie, że się nienawidzimy. Dokuczasz mi od trzech lat.

– Może robię to nie bez przyczyny. – Zbliżył się jeszcze bardziej. Teraz czułam, jak zapach jego perfum zmieszany z odorem papierosów dolatuje do mojego nosa. Cassy zawsze mówiła, że coś w tym zapachu było pociągającego. Podobali jej się protekcjonalni faceci, z papierosami w ustach. Ale mi nie. Palenie było jedną z czynności, która nigdy nie zdobyła mojego uznania.

– Przestań na mnie patrzeć, jakbyś dopiero co strajk głodowy skończył. Zaczynam się ciebie bać. – Spojrzałam na niego spode łba, lecz w tym momencie był tak blisko, że jedyne co wiedziałam to jego pełne, różowe usta. Musiałam unieść głowę, aby dostrzec zielone tęczówki, które spoglądały na mnie w dziwny, niezrozumiały dla mnie sposób.

– Będziesz w piątek na imprezie, Ciara? – zapytał cicho. Użycie mojego imienia nie zdziwiło mnie bardziej, niż fakt, że w ogóle je pamiętał. Z zasady zwracaliśmy się do siebie po nazwisku. On był dla mnie Styles, a ja dla niego Luca.

– Będę – odpowiedziałam bezwiednie, nie mogąc przestać wpatrywać się w jego oczy. Coś w nich błyszczało. Tajemnicze iskierki. Moje serce jakoś dziwnie przyspieszyło, a wypieki przyozdobiły moje policzki. Prędko jednak oprzytomniałam, gdy jego usta zbliżyły się do moich. – Nie, nie... – Odepchnęłam go. – Nie, nie będę. Nie interesują mnie takie bzdury.

Zaśmiał się, nie puszczając palców, które teraz delikatnie oplatały mój nadgarstek. Miał naprawdę duże i chłodne dłonie. Poczułam, jak dreszcz przechodzi wzdłuż mojego kręgosłupa.

– Myślałem, że lubisz Halloweenowe imprezki w kostiumach.

– Lubiłam, gdy byłam dzieckiem. Mam trochę zaległości, które zamierzam nadrobić w weekend – skłamałam.

No i nie chciałam spotkać idioty, który okryty czarną peleryną, chciał mnie zabić, spychając, do cholery z okna.

– Ty i zaległości, Luca? Nie uwierzę w to. Jesteś najlepszym uczniem roku.

Pociągnął mnie za nadgarstek bliżej siebie. Idź sobie już, pomyślałam, idź sobie najlepiej do diabła. Próbowałam stać, jak najdalej niego.

– Nie jestem.

– Jak zwykle jesteś zbyt skromna. A z kim idziesz na imprezę, kruszynko?

– Po pierwsze, nie idę na żadną imprezę. Po drugie, przestań mnie tak nazywać. A po trzecie, nawet jeśli, to pójdę z Froyem.

– A z kim będziesz tańczyć, kiedy on już padnie pijany?

– Pójdę do domu. – Nawet nie zamierzałam nawinie bronić Froya przed jego alkoholowym upodobaniem. Nie dało się ukryć, że mój chłopak – zresztą tak, jak i jego ojciec – uwielbiał sobie wypić.

– Mogę cię odprowadzić.

– Nie potrzebuję niańki, Styles. Jestem dużą dziewczynką.

Zaśmiał się ochryple, kiedy wyrwałam dłoń z jego uścisku i założyłam ręce na piersi.

– Kręcicie ze sobą już dość długo, nie masz go już dość?

– Wręcz przeciwnie, ale to raczej nie twój interes, Styles. Zajmij się tym co potrafisz najlepiej, terroryzuj młodszych.

– Ej! Styles! Odczep się od mojej dziewczyny! – Krzyk Froya sprawił, że moje nerwy opadły. Blondyn stał na końcu korytarza wraz z kilkoma kolegami z drużyny futbolu. Ubrani już w ochraniacze na barki wyglądali na o wiele większych, niż byli w rzeczywistości.

– O! Przyszedł twój chłopak, alkoholik – stwierdził z rozbawieniem. – Ciekawe czy przed treningiem już coś sobie łyknął...

– Waruj psie – wycedził przez zęby Froy, a ja spojrzałam na niego niedowierzająco. Koledzy blondyna zaśmiali się, klepiąc go po plecach. Czułam poniekąd dumę, kiedy Froy bronił mnie przez Harrym, a zdarzało się to nader często, jednakże nigdy nie usłyszałam takiej agresji w jego głosie, jak tym razem.

– Widziałem, jak złapałeś ją za nadgarstek, Styles. Wiedź, że ci tego nie daruję, jeśli następnym razem dotkniesz swoimi zapchlonymi łapami Ciary.

Harry zaśmiał się kolejny raz, unosząc ręce w akcie poddania. Powolnie zaczął się oddalać tyłem, kiedy Froy żwawo ruszył ku mnie.

– Nie ma sprawy, już sobie idę – odpowiedział z kpiącym uśmieszkiem, na odchodne rzucając, tak bym tylko ja słyszała: – Do zobaczenia niebawem, Luca. 


_____________________________________


Nowy rozdział pojawi się jutro :) Póki co chcę, aby opowiadanie się trochę rozwinęło i nabrało więcej rozdziałów :)

Mówcie czy podobał Wam się rozdział, czy jest coś do zmiany? :) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top