Rozdział 3 - Upiór w teatrze

– Słyszałaś to? – powtórzyła, coraz bardziej przerażona. Ścisnęła moją dłoń, kiedy następny szmer doleciał do naszych uszu. Połączony z jakimś dziwnym stukotem brzmiał, jakby jednonogi pirat przemierzał powolnie drugie piętro.

   – To pewnie duch starego Czarnobrodego – powiedziałam z aktorskim strachem. – Jego załoga pewnie szykują się, żeby nas zaatakować.

   – Co? – pisnęła Mia.

   – A co? Nie słyszałaś o duchu starego Czarnobrodego, który od lat przemierza korytarze tego budynku? – Spojrzałam na nią z udawaną powagą. Złapała przynętę, przywierając ciasno do mojego ramienia.

   – Żartujesz sobie ze mnie? – jęknęła piskliwie. Jej usta wygięły się ku dołowi, a grymas płaczu przyozdobił jej twarz. Była bliska ryku, Musiałam grać dalej.

   – Musimy stąd jak najszybciej uciekać, Mia. Wiesz, co kapitan Czarnobrody robi z takimi nastolatkami? Więzi je w piwnicy starego teatru w swoich ciasnych skrzyniach na skarby. – Zaczęłam szybciej oddychać, aby dodać powagi tej sprawie. – Teraz, posłuchaj mnie uważnie Mia. – Chwyciłam ją za barki i wpatrzyłam się w jej oczy. – Słuchasz mnie? – Przytaknęła, przełykając ślinę. Oczy miała, jak monety, a przez uchylone usta wylatywał jej szybki oddech. – Pójdziesz teraz  na górę i od razu krzykniesz, żeby nas nie atakował, dobra? Musisz mu powiedzieć, że przyszliśmy tu w dobrym celu, jasne? Słyszysz mnie? – Przytaknęła, a łzy zbierały się w jej oczach. – Powiesz mu spokojnie, że mamy dla niego worek złota i damy mu go, jeśli nas zostawi w spokoju. Zaufaj mi, jeśli to powiesz, nic ci nie zrobi. Ale... słuchaj teraz uważnie. Nie patrz w jego oczy, jasne? Jeśli usłyszysz stukot jego drewnianej nogi za swoimi plecami nie odwracaj się. Na miłości i wszystkie świetności nie odwracaj się, dobrze? – Znowu przytaknęła, a je nie mogłam uwierzyć, że jest aż tak naiwna. Przytuliłam ją. – Dasz sobie radę, wierzę w ciebie! Kocham ciebie i leć.

Z bladą cerą i łzami na policzkach, jak zahipnotyzowana zaczęła kroczyć w górę.

Nie kryłam śmiechu. A mój wybuch rozbawienia zdawał się wypełniać cały teatr. Jeśli rzeczywiście na drugim piętrze czaił się jakiś pirat, po moim rechocie uciekł gdzie pieprz rośnie.

Mia odwróciła się do mnie zdezorientowana. Pomrugała powiekami, a jej przerażenie powoli zmieniało się w ogromny gniew.

   – Jesteś popieprzona! – wrzasnęła, a ja zaśmiałam się jeszcze bardziej. – Jesteś walnięta! Wszystko powiem mamie!

Zabawnie było straszyć młodszą siostrę. Znowu popłynęło jej kilka łez, które starła rękawem swojej kurtki. Odsapnęła głośno, pojękując, jak przy płaczu.

   – Jesteś nienormalna! – krzyczała. Wiłam się ze śmiechu, opierając o chłodne ściany. Mięśnie brzucha rozbolały mnie i byłam pewna, że dostałam kolki od pospiesznego łapania powietrza.

   – Nigdy więcej, już nigdzie z tobą nie idę!

I bardzo dobrze. Tego oczekiwałam.

Jeszcze przez długi czas nie mogłam przestać się chichrać. Ten żart zaliczałam do moich najbardziej udanych i aż nie potrafiłam się nadziwić, że moja mała Mia się na to nabrała. Przecież to było tak suche, jak jesienne drzewa.

   – Kto w ogóle uwierzyłby w coś takiego? – zapytałam, kiedy obydwie siedziałyśmy już na ułożonych cegłach podziwiając z dachu zachód słońca.

   – Jesteś chora, nie odzywam się do ciebie.

Była na mnie wściekła. Piekielnie wściekła. Wiedziałam, że nie wybaczy mi tego do końca życia, a może i nawet jeszcze dłużej. Ale szczerze musiałam przyznać, że było warto...

   – I tak cię kocham. – Objęłam ją ramieniem. Odepchnęła mnie.

   – A ja ciebie nienawidzę.

Nie spoglądała na mnie. Trzymając ręce założone na piersi, wpatrywała się w zachodzące słońce. Złocistoczerwony kolor malował się na naszych twarzach, a chłodny wiatr podwiewał kosmyki, które wyleciały nam z warkoczy.

Wyciągnęłam z kieszeni swojej kurtki batonika musli. Zaszeleściłam papierkiem, na co zerknęła kątem oka. Znałam ją i doskonale wiedziałam, że nie przejdzie koło żadnej słodyczy obojętnie. Już chciałam wziąć gryza, gdy odezwała się:

   – Za to co mi zrobiłaś, powinnaś oddać mi go całego.

Zachichotałam, przypominając sobie jej przerażoną twarz. Czemu nie miałam wtedy ze sobą aparatu? Uwiecznienie tego byłoby najcudowniejszą rzeczą, jaką zrobiłabym w życiu.

Odłamałam ponad połowę i wręczyłam jej.

Oparła głowę o moje ramię, cały czas oglądając przecudowny widok, który rozpościerał się z dachu teatru.

   – Nie chcę by nasze wspólne wyjścia się skończyły – wyznała.

   – A czemu miałyby kiedykolwiek się skończyć?

   – Bo wyjeżdżasz w przyszłym roku na studia.

   – Ale to dopiero na przyszły rok.

   – Nie dużo zostało.

   – Ciesz się chwilą. – Położyłam głowę na jej. – Obiecuję, że zarezerwuję tyle czasu dla ciebie ile będę mogła.

Kątem oka dostrzegłam, jak uśmiech pojawia się na jej ustach. Nienawidziłam jej za to, że kradła moje rzeczy, że ubierała się tak, jak ja, że łaziła za mną praktycznie zawsze i że skarżyła na mnie naszej matce, ale jednocześnie zabiłabym tego, który zrobiłby jej coś złego. A nawet, który pomyślałby o tym, aby coś jej zrobić.

***

Po niespełna trzydziestu minutach schodziłyśmy już klatką schodową. Mia opowiadała o jakimś przystojnym chłopaku z pierwszej klasy, a ja śmiałam się z jej metody podrywu.

   – Mówię ci, jest cholernie przystojny, tobie też by się spodobał.

   – Nie gustuję w dzieciach, Mia. – Zaśmiała się.  – Poza tym powinnaś skupić się na nauce. 

   – Jakbym słyszała naszą matkę. Jako siostra powinnaś mnie wspierać i pokazać mi jak poderwać takie ciacho, jak Froy.

   – Nie jestem w tym ekspertką – przyznałam. – ale przede wszystkim powinnaś być miła i nie krzyczeć do niego z drugiego końca korytarza.

   – Życzyłam mu tylko miłego dnia...

   – Faceci nie lubią takich krzykliwych dziewczyn.

   – Wiesz to z autopsji?

   – Ta – zachichotałam przyznając, chociaż szczerze nie wiedziałam. Od zawsze bowiem należałam do mało gadatliwych dziewczyn. Wolałam słuchać, niż mówić.

Nagle donośny odgłos kroków sprawił, że uśmiechy spłynęły z naszych twarzy. Zatrzymałyśmy się w połowie schodów na pierwsze piętro. Siostra od razu spojrzała na mnie podejrzliwie.

   – Nie rób takiej miny! – warknęła Mia. – Nie nabierzesz mnie teraz. To z pewnością znowu odgłosy wiatru.

Uśmiechnęłam się niepewnie, nie będąc jednak pewną tego co usłyszałam. Może Mia miała rację. Ta cisza zmieszana z monotonnym świstem wiatru zdawał się powoli mieszać mi w głowie. Wydawało ci się. Tylko ci się wydawało.

Poczułam dreszcz na plecach i straszną chęć, aby jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce. Próbowałam się uspokoić, żeby więcej nie straszyć mojej młodszej siostry. Straszenie jej było zabawne, ale jeżeli miałam kontrolę nad wymyślonym przeze mnie scenariuszem, ale teraz, gdy kolejny odgłos kroków dochodził z dołu, nie miałam zamiaru dodatkowo jej stresować. Sama czułam, jak coś ciężkiego leży mi na żołądku.

   – Ten ktoś chyba wyszedł – wyszeptała Mia.

Znajdowałyśmy się na pierwszym piętrze. Tak, jak i na parterze, tak i tutaj pomieszczenie było całkowicie puste. Osmolony sufit i ściany wskazywały na to, że przed ponad dziesięcioma laty pożar zaczął trawienie teatru właśnie z tego piętra.

   – Poczekaj tutaj. Spojrzę przez okno, czy nikogo na dole nie ma – powiedziałam do siostry, podchodząc do ogromnego okna. Słyszałam, jak idzie przez chwilę za mną, aż w końcu się zatrzymała.

Wieczór sprawił, że kąty pokoju były ukryte w mroku i ciarki przechodziły mnie na samą myśl o tym, że może się w nich coś ukrywać.

Albo ktoś ukrywać... Ciara, nie myśl o tym!

Ogromna dziura po oknie była na wysokość całej ściany. Wychyliłam się ostrożnie, aby nie spaść wprost na dziurawy dach altany znajdującej się tuż przy budynku teatru.

Na zewnątrz było chłodno i szaro. Ledwo było cokolwiek widać, ale wydawało mi się, że zdołałabym dostrzec ruszające się piętro niżej sylwetki, gdyby jakieś tam były. Ale nikogo nie było. Musiało nam się przesłyszeć.

Odwróciłam głowę z zamiarem zabrania się stąd w te pędy, kiedy nagle, jak znikąd przed moimi oczyma wyrosła długa, czarna sylwetka w przerażającej masce. Żołądek podskoczył mi do gardła. Pisnęłam w tym samym momencie, kiedy postać wypchnęła mnie przez okno. Poczułam, jak moje nogi stąpają po powietrzu, a moje ciało zlatuje w dół.

W ostatnim momencie chwyciłam się wąskiego betonowego gzymsu.

Krzyk mojej siostry odbił się echem po ścianach opuszczonego teatru. Poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę i szybko spostrzegłam, że to nie kto inny, jak Mia.

   – Trzymam cię! – krzyknęła panicznie, a łzy sączyły się z jej oczu. – Trzymam, Ciara!

Moje ciało wisiało. Trzymałam się jedną ręką, która już powoli nie dawała rady utrzymać mojego ciężaru. Czułam też, że mam skaleczone kolano.

   – Czy ty też widziałaś to coś? – spytałam, łapiąc się gzymsu drugą ręką. Pozwoliłam odpocząć lewej, a następnie podciągnęłam się.

   – Widziałam! Nie słyszałaś, jak krzyczałam? – Przerwała, kiedy z góry dało słyszeć się okropne popiskiwanie i drapanie paznokci po ścianach. – Błagam uciekajmy stąd, Ciara! To coś jest na drugim piętrze i pewnie zaraz znowu tu się pojawi. Błagam!

Płakała, okropnie płakała. Krztusząc się własnym płaczem i nie panując już nad katarem, który ściekał jej z nosa. Była śmiertelnie przestraszona, zresztą tak samo, jak ja.

Nie musiała mówić dwukrotnie. Znowu usłyszeliśmy kroki, które powolnie schodziły na piętro w którym się znajdowałyśmy.

   – Biegnij! – Popchnęłam siostrę. – Biegnij i się nie zatrzymuj!

Udało nam się wybiec z teatru. Mia pędziła przede mną, prosto do najbliższego ogrodzenia. Ja tymczasem odwróciłam się na ułamek sekundy. Na drugim piętrze, w ozdobnej wnęce stała zamaskowana postać. Ta sama, która wypchnęła mnie z okna. Jej czarna szata, jak u ducha powiewała na wietrze, a maska przypominała jedną z tradycyjnych weneckich, zaś z jej oczodołów wypływała strużką krew.

Przystawił palec wskazujący do swojej szyi, po czym przejechał po niej, tak jakby podrzynał sobie gardło. Nie zaliczyłam tego do najmilszych pożegnań, ale też nie miałam zamiaru z nim o tym rozmawiać.

Prędko przeskoczyłam płot i pobiegłam, aby dogonić spanikowaną Mię.



_____________________________________

Jakie macie plany na weekend? :D

Kolejny rozdział pojawi się w niedzielę!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top