Rozdział 2 - Duchy starego teatru
10 lat później
Ulubiona muzyka włączona na moim smartphonie przeleciała białym kablem przez słuchawki wprost do moich uszu. Czerwone addidasy dobrze związałam na swoich stopach. Do tego luźna kurtka tego samego koloru i ciasne, czarne legginsy.
– Będę za godzinę – krzyknęłam do mamy, wychodząc przez frontowe drzwi mojego domu.
Drzewo na przednim ogrodzie traciło już swoje wielobarwne liście, a ich stos zdobił wypalony letnim słońcem trawnik. Jego zieleń nie zdążyła powrócić, przez tegoroczne upalne lato i brak deszczu. Natomiast mój ojciec zbyt zajęty był popijawą z panem Snyderem, aby każdego dnia włączyć zraszacz. Rzecz jasna, obydwoje nie nazywali tego alkoholizmem. Alkoholizm w ich rozumowaniu był wtedy, kiedy piło się tanią wódkę, a nie wysokiej jakości burbon, czy drogą szkocką przywiezioną przez ojca z delegacji. Dla mnie i dla mojej mamy było wszystko jedno... liczyło się tylko to, że często chodził pijany i spał w dzień. Tylko, że ona tak tego nie widziała. Cały czas broniła go mówiąc, że ciężka praca go wykańcza, a jego pijaństwo to dobry sposób na odprężenie, chociaż nos marszczył jej się niechętnie na każe stuknięcie szklanek.
– Idę z tobą – usłyszałam za swoimi plecami.
Wyciągnęłam słuchawki z uszu z nadzieją, że mi się przesłyszało. Nie, niestety... nie tym razem. Mia, moja młodsza siostra, stanęła tuż przed moją twarzą z ogromnym uśmiechem na ustach. Zmierzyłam ją leniwym wzrokiem.
– Rodzice znowu się kłócą – wyjaśniła z zakłopotaniem.
– Jeżeli musisz... to chodź.
Najwyraźniej musiała, bo już po chwili wybiegłyśmy razem na szeroki chodnik. Minęłyśmy kilkanaście domów naszych sąsiadów, w tym dom mojej przyjaciółki Cassy i ruszyłyśmy w prawo. Przebiegłam kamienny mostek wskakując na murek chroniący przed wpadnięciem do rzeczki płynącej poniżej – most oddzielał wschodnią część miasta od zachodniej – a moim śladem pobiegła Mia, która o mało co nie zleciała, kiedy stopa smyknęła jej się ze śliskiego kamienia. Następnie skręciłyśmy w lewo. Miałam w planach wbiec dzisiaj na szczyt górki z której rozpościerał się widok na nasze miasteczko. Zbliżał się wieczór, a zachód było tam najpiękniej widoczny.
Kiedy więc wybiegłyśmy z centrum, kierowałam się w stronę starego teatru, skąd nie dalej niż za dziesięć minut mogłyśmy być już u celu.
Była to najkrótsza droga, ale zarazem najmniej bezpieczna. Na obrzeżach miasta bowiem znajdowały się skromne domki jednorodzinne, przez wielu mieszkańców nazywane slumsami, a w nich najgorszy typ ludzi, jaki widziało to miasto. Z reguły zamieszkiwały je żony mężów, którzy skończyli w więzieniach za kradzież, oraz brutalne pobicia. Ale zdarzali się też ćpuni i psychopaci. Moja matka zabiłaby nas, gdyby wiedziała, że skracamy sobie tędy drogę. Pewnie znowu usłyszałabym wiązankę o tym, jaką nieodpowiedzialną jestem siostrą, co mogło nam się tam stać i że nie powinnam nawet się zbliżać do tego miejsca. Może miała i rację, ale...
To właśnie tu mieszkał mój stary przyjaciel, Harry, wraz ze swoim ojcem i matką. Jako jeszcze nieletni skazany został za pobicie Froya, a później drobne bijatyki, chociaż plotki o nim były dużo bardziej mroczne. Tylko, że o tamtym felernym dniu z udziałem Froya narobiło się tyle zamieszania, że fakty poplątały się z kłamstwami. W końcu ktoś pobił syna pana Snydera, a ten zaś był wtedy szanowanym burmistrzem naszego miasta, a ponadto wraz z moim ojcem współzałożycielem firmy produkującej wina – tak, to wyjaśniało ich popęd do alkoholu. Jednak najgorzej na tym wyszedł właśnie biedny Harry.
Znałam prawdziwą prawdę, a nie tą wyreżyserowaną na rzecz dobrego imienia państwa Snyderów. Wiedziałam, że poniekąd wina leżała po obydwóch stronach. Zarazem Froy, jak i Harry byli winni, ale pan Snyder zagroził, że jeśli kiedykolwiek prawda ujrzy światło dzienne zdrowo za to zapłacę. A mojemu ojcu zdawało się to w ogóle nie robić problemu. Obiecali, że wszystko przejdzie bez większego echa i tak właśnie było. Harry dostał kuratora, a po roku jego nieobecność wrócił do szkoły, by prowadzić dalej normalne życie. Oczywiście Froyowi nawet włos z głowy nie spadł, po pobiciu się z Harrym miał zaledwie siniaka na brodzie, za to Harry spędził tydzień w szpitalu i wrócił do domu w szwach. Nie znałam wielu szczegółów, byłam wtedy zaledwie 8-latką, ale czułam, że było to coś co odmieniło naszą relację. Moi rodzice znienawidzili go, tak jak i zresztą jego rodzice stracili zaufanie do mnie. A później i my się znienawidziliśmy.
Biegłam truchtem kilka kroków przed Mią, instynktownie spoglądając na otwarty warsztat samochodowy ojca Harry'ego. Nikogo wewnątrz nie było. Nawet cieszyłam się z takiej postaci rzeczy. Wolałam nie czuć na sobie gniewnego spojrzenia pana Stylesa, który często chrząkał niemiłe słowa na mój widok. Rodzice Harry'ego najprawdopodobniej mieli mi za złe, że w tamtej sprawie broniłam Froya, ale nie wiedzieli, że nie miałam wyboru. Byłam zastraszana, przy każdej wizycie państwa Snydersów w naszym domu temat Harry'ego i tamtego wieczoru powtarzał się, a ja słyszałam ostrzegawczo zawsze te same zdanie: „liczymy, że pozostaniesz po naszej stronie, Ciara." Ta aluzja odnośnie trzymania gęby na kłódkę sprawiła, że zaczęłam wierzyć w to, że Harry był temu wszystkiemu winien – bo tak było mi łatwiej, niż bić się z myślami, że oberwał bez powodu.
– Oj, to tylko prosta, wieśniacka rodzina – mawiał mój ojciec. – A prostaccy ludzie muszą mieć na swoim koncie kilka skandali. Nam za to, Ciara, moje największe słońce, to nie przystoi. Kiedyś, kiedy dorośniesz i dostaniesz w spadku tatusia firmę, wierz mi, ale niepotrzebne zarzuty będą ciężarem na twoich barkach.
Wierzyłam, bo czemu bym nie miała. Ufałam w końcu moim rodzicom, a gdy oni tłumaczyli mi, że Harry jest niebezpieczny i nie jest dla mnie dobrym towarzyszem zabaw, ja przyjmowałam to z pokorą.
Teraz zaś niedługo kończąc 18 lat sama już nie wiedziałam co było prawdą, a co było tylko napisanym przez pana Snydera scenariuszem. Ale czy teraz to było nadal ważne? Nie sądziłam.
Dobiegłyśmy do zardzewiałego płotu odgradzającego ulicę od terenu na której znajdował się stary teatr. Sprawnie pokonałam przeszkodę, wdrapując się na siatkę płotu, a później zeskakując z niej po drugiej już stronie.
– A co ze mną? – oburzyła się moja siostra.
– Nie mów, że pokona cię ten mały płotek – zachichotałam. – Dajesz, wdrapuj się.
Wplotła niezgrabnie palce w siatkę ogrodzenia. A następnie próbowała wdrapać się na górę. Dopiero teraz spostrzegłam, że ma na sobie ten sam kolor addidasów i kurtki co ja – tylko kolor legginsów się różnił, gdyż tym razem założyła różowe.
– Czerwień do różu – prychnęłam rozbawiona pod nosem. Matko...czy ona zawsze musiała mnie papugować? Właściwie wyglądała, jak moja kopia. Tyle, że taka perfidna i nie udana. Brązowe włosy w jasne pasemka związała w identyczny warkocz i jeśli dobrze widziałam ukradła moją gumkę do włosów.
– Dalej, dalej – poganiałam ją, kiedy próbowała przedostać nogę na drugą stronę.
Siatka ogrodzenia, jak i cały płot trząsł się pod jej ciężarem, a ona nie potrafiła utrzymać równowagi, aby przełożyć lewą nogę.
– To nie fair – jęknęła. – Nie mogłyśmy użyć furtki?
– Furtka jest zamknięta na kłódkę. Poza tym przy głównym wejściu zawsze ktoś się szwenda.
Wreszcie jej obie nogi wylądowały po drugiej stronie, a ona niepewnie zeskoczyła na ziemię, lądując tuż obok mnie. Chwyciłam ją, kiedy o mało co nie straciła równowagi.
– Nie było tak źle – stwierdziła z uśmiechem. – Dorównuję już tobie, prawda siostrzyczko.
– Dużo jeszcze ci brakuje, młoda – zaśmiałam się i machnęłam głową, aby biegła za mną.
Panowała tu cisza. To miejsce nie było już tak często zajmowane przez nastolatków, jak za czasów naszego dzieciństwa. Lata wszystko pozmieniały. Meliny, czyli niskie budynki po restauracji zawaliły się już kilka lat temu, po tym jak wybuchł w nich któryś z kolei pożar. Wszystko na dodatek zarosło gęstą trawą i krzakami.
Nie interesując się zbytnio wielkim gmachem starego teatru, biegłam dalej wzdłuż zarośniętego muru.
Czy ktoś mnie właśnie obserwował? Starałam się o tym nie myśleć, chociaż to krępujące uczucie było ze mną odkąd dostałyśmy się na teren teatru. Nieprawdopodobne aby ktokolwiek znajdował się tu teraz na terenie razem z nami. Czy były to więc duchy starego teatru?
– Ej! A co to jest? – Mia zawołała radośnie, biegnąc w stronę budynku.
Zatrzymałam się na moment, słysząc w oddali cichy szelest. Jakoś mi się tu nie podobało...
Dogoniłam siostrę, która już wchodziła do środka opuszczonego teatru.
– To jest stary miejski teatr i nie powinniśmy tu wchodzić.
– Nie wiedziałam nawet, że takie miejsce istnieje.
– Gdybyś nie spędzała tyle czasu ze swoimi przyjaciółkami, które potrafią rozmawiać tylko o kosmetykach, to może byś je znała.
Nie odpowiedziała, wchodząc głębiej do ogromnego holu. Nasze kroki rozchodziły się echem odbijając od surowych ścian.
– Na środku holu stała kiedyś ściana, odgradzająca scenę i widownię, od holu głównego – wyjaśniłam, kiedy zaczęła rozglądać się po potężnym pomieszczeniu. – A tam była toaleta, ale jednego roku jakieś nastolatki wysadziły sedes.
Przez powybijane okna wlatywały promienie zachodzącego słońca i byłam już pewna, że nie zdążymy wbiec na górę, aby w spokoju obejrzeć jego złocisty seans.
– Byłaś tu kiedyś? – Spojrzała na mnie swoimi radosnymi zielonymi oczyma. Ich kolor był prawdopodobnie jedyną zewnętrzną cechą, która nas od siebie odróżniała. Ja miałam prawie czarne oczy.
– Kiedyś. Dawno – odparłam cicho.
– To czemu mnie tu nigdy nie zabrałaś?! – fuknęła.
– Bo nie wspominam tego miejsca zbyt dobrze.
Krążąc tak po budynku doszłam, aż do drewnianej sceny, której osmolone deski wyglądały, jak zęby starca. Wyżarte przez termity i tylko co druga nie była załamana.
– A coś tu się stało? – Bardzo ją to zainteresowało, bo już po chwili stała przed moją twarzą oczekując odpowiedzi. Była o kilka centymetrów niższa ode mnie.
– Zdarzyło się tu wiele rzeczy. Jako dziecko często tu przychodziłam.
– I co tu robiłaś?
– Zwykle bawiłam się. – Oplotłam wzrokiem ściany teatru, próbując nie myśleć, co wydarzyło się tamtej nocy. – Wiesz co... pokażę ci coś.
Siostra uśmiechnęła się, kiedy chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam za sobą wprost na klatkę schodową.
Na dach budynku nie wchodziłam już od 10 lat, nic więc dziwnego, że czułam się nieswojo, kiedy moje buty stąpały po betonowych schodach. Ostatni raz biegłam tu za Harrym i cały czas wydawało mi się, że nadal mam przed oczyma te dwa przesłodkie szkraby, które ścigają się na górę. Zdawało mi się, że słyszę też nasze kroki u góry. Te wspomnienie wypełniło mnie od środka, a ciepło rozeszło się po całym moim ciele. Jednak do krótkiego czasu, gdyż po chwili, będąc na pierwszym piętrze, moja siostra stanęła gwałtownie.
– Słyszałaś? – szepnęła niespokojnie.
Stanęłam jak zamurowana słysząc kroki na wyższym piętrze. Nie zdawało mi się. Rzeczywiście słyszałam je, lecz z pewnością nie należały one do kroków dziecięcych wspomnieć, które sobie wizualizowałam.
Czym więc były? Albo raczej kim?
_______________________________
Opowiadanie powoli będzie się rozkręcać - nie martwcie się! :)
Kolejny rozdział pojawi się w weekend! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top