Rozdział 1 - Od tego wszystko się zaczęło
10 lat wcześniej
Widok uciekającej w pośpiechu Blancki zabolał mnie, a uczucie, które nagle zaistniało w mojej klatce piersiowej długo nie dawało mi zasnąć. Czym było? Nie wiedziałam. Wiedziałam, jednak, że dzwonek w drzwiach nie zadzwonił, a Harry stał, jak ten osioł nie wiedząc co ze sobą zrobić, po tym, jak pan Snyder go wyzwał.
Oparłam się czołem o szybę okna w kuchni, z nadzieją, że mnie dostrzeże i przypomni sobie, że nie dla zabawy siedzę na tym parapecie. Czekałam na niego, a słońce coraz szybciej dążyło ku koronom drzew.
Niczym skarcony pies stał na środku ulicy, ze spuszczonymi rękami, w jednej trzymając swój kolorowy pistolet na wodę.
Zapukałam w szybę, lecz on nawet się nie odwrócił. Tracąc dziecięcą cierpliwość, postanowiłam wyjść.
Złapałam za klamkę drzwi i otwarłam je, wynurzając się na ganek.
– Co robisz? – zawołałam.
– Nic – odparł, wreszcie na mnie patrząc.
– Miałeś do mnie przyjść, pamiętasz?
– Tak, pamiętam – odpowiedział markotnie, w tym samym momencie ruszając w moim kierunku. – Właśnie przyszedłem.
– Wcale, że nie! – warknęłam. – Miałeś przyjść do mnie dzisiaj. Obiecałeś. A wolałeś pryskać wodą Blanckę.
– Wcale nie! – oburzył się.
– Wcale tak!
– Wcale nie!
– Wcale tak!
– Wcale...
– Wcale tak!!! Widziałam, jak ją pryskasz!
– Oj. Bo musiałem zobaczyć, jak działa... – zaczął, pokazując swój plastikowy pistolet. – Moja mama kupiła mi nowy. Widzisz. Jest zielony. Musiałem zobaczyć, czy działa...
– To mogłeś zobaczyć na mnie. – Założyłam ręce na piersi, marszcząc przy tym brwi.
– To mogę do ciebie przyjść?
– Nie! – warknęłam i szybko zniknęłam za drzwiami wejściowymi. Moja wściekłość sięgnęła zenitu. Niech wie, że mój grafik jest napięty, a kolacja z księciem Kenem nie może zostać przeniesiona na jutro. Musieliby wtedy oni zmienić swoje plany, a jest to niemożliwe w królestwie.
– Ciara? – Moja mama pojawiła się, jak znikąd w holu głównym. – Harry przypadkiem na ciebie już nie czeka?
– Czeka, ale ja już nie mam dla niego czasu.
– Dlaczego?
– Bo zaraz mam kolację z księciem i księżniczką.
– To może Harry ma ochotę...
– On nie jest zaproszony!
– Dobrze, ale nie krzycz, kochanie – zaśmiała się, podchodząc bliżej mnie. Kucnęła tuż obok, a jej brązowe, średniej długości fale wpadły na moment na oczy. Odgarnęła je dłonią, chwytając mnie za rękę. – Czy coś się stało między wami?
– Tak, Harry ma nowy pistolet i popryskał nim Blanckę, a nie mnie.
– Aha. – Prawdopodobnie próbowała ukryć śmiech. – A chciałabyś zostać popryskana przez Harry'ego wodą? Możesz go zawsze o to poprosić.
– Nie.
– No to o co chodzi?
– O Blanckę chodzi.
Kobieta zaśmiała się. Przeczesała swoją grzywkę, zaczesując ją na tył, po czym cmoknęła mnie w policzek.
– Idźcie się bawić i nie myśl o Biance. Harry już pewnie o niej zapomniał.
– Ale to już któryś raz, jak na nią patrzy, mamo.
Moja mama wstała z kolan i otwarła drzwi wejściowe o które opierał się Harry. Chłopak wleciał do środka, wywracając się na plecy. Prędko podniósł się, otrzepał i tak brudne spodnie i wyciągnął dłoń w stronę starszej kobiety.
– O! Dobry wieczór, pani Luca. Ja... ja przyszedłem po Ciarę.
– Dobry wieczór, Harry. U rodziców wszystko w porządku?
– Tak, proszę pani.
– Na pewno nic im nie brakuje?
– Nie, proszę pani.
– Po lecie przygotuje małą paczkę ubrań dla twojej mamy, jeśli będzie je chciała tak, jak ostatnio. Mam dużo ciuchów letnich, które już nie noszę. Zrobię przegląd szafy męża, to może znajdą się ciuchy męskie.
– Dobrze, proszę pani.
– Wiesz, jaki twój tata nosi rozmiar koszulek?
– Nie... nie wiem, proszę pani.
– L, powinna mu pasować. Ostatnio spotkaliśmy się na zebraniu w szkole i chwilę sobie rozmawialiśmy. Wydaję mi się, że L będzie mu idealne. Mam kilka koszulek, które mój mąż zniósł ze szkoły golfa. Jak wrócicie dam ci je, może chociaż twój tata znosi je w pracy.
– Dobrze, proszę pani – odpowiadał, lekko skrępowany stadem pytań, a ja wpatrywałam się w niego z uśmiechem.
– Mamo, możemy już iść? – wtrąciłam, widząc, że szykuje się do zadania kolejnego pytania.
Kobieta zerknęła na zegarek,
– Tak, ale o dziewiętnastej macie być z powrotem, jasne?
Przytaknęłam.
– I nie łazić mi po tych melinach za miastem, jasne? – Spojrzała wymownie na Harry'ego, który stanął na baczność, jak szeregowy przed swoim oficerem.
– Dobrze, proszę pani.
– Ok, mamo, cześć.
– Ciara, poczekaj!
– Mamo!
– Pilnujcie się nawzajem i proszę Harry, jako ten starszy, zwróć uwagę na Ciarę.
– Dobrze, proszę pani. Obiecuję.
Kiedy musztra nadeszła końca wreszcie wybiegliśmy z domu i ruszyliśmy pędem do naszej bazy. Rzecz jasna znajdowała się ona na obrzeżach miasta. Ale spokojnie, spokojnie, nie w melinach o których mówiła mama. Nie byliśmy już aż tacy rebelianci.
Nasza baza znajdowała się tuż obok nich. W ogromnym budynku byłego teatru miejskiego, który został dawno strawiony pożarem.
Melinami zaś, moja mama nazywała miejsca w których spotykali się nastolatkowie ze szkoły średniej. Z reguły siedzieli oni w opuszczonych budynkach tuż obok teatru, które kiedyś były jedną ogromną restauracją i zabawiali się, łamiąc prawo. Często nawet nami się nie interesowali, kiedy przechodziliśmy tuż obok, zaglądając do nich przez wybite okna. Poza tym w większości wszyscy się znaliśmy. Siedząca wewnątrz młodzież zazwyczaj była czyimś starszym bratem, lub przyjacielem tego brata. Czuliśmy się więc całkowicie bezpieczni.
Tak było i tym razem.
Wyprzedziłam Harry'ego w gonitwie na szczyt pagórka znajdującego się tuż przy wschodniej ścianie teatru. Minęłam melinę, ignorując ciche śmiechy dochodzące z wewnątrz, a następnie wspięłam się na sam szczyt.
– Wygrałam! – krzyknęłam, unosząc zwycięsko ręce ku górze. – Jestem mistrzem!
– Dałem ci fory, Ciara.
– Nie dałeś mi forów. Po prostu jestem szybsza od ciebie.
– Nie jesteś szybsza ode mnie – odparł z lekkim uśmiechem, powolnie krocząc na szczyt. – Dałem ci fory, bo jesteś mała.
– Nie jestem mała.
– Jesteś młodsza, więc jesteś mała.
Zamyśliłam się, przez chwilę nie odpowiadając. Mój tata zawsze powtarzał, że jestem duża, więc nie mogłam być mała. A jeśli nie mogłam być mała...
– Nie jestem mała, więc nie mogę być młodsza. Jestem starsza.
– Jestem wyższy od ciebie. – Podszedł do mnie, tak blisko, że dotknęłam czołem jego brody. Następnie ułoży dłoń na czubku mojej głowy i porównał nasz wzrost. – Sięgasz mi do twarzy. Poza tym, mam 9 lat. A ty 8. Jestem starszy.
– Nie. Nie jesteś. Wbiegłam na pagórek pierwsza.
– Kto pierwszy na dach teatr ten jest starszy, ok? – zaproponował, kładąc na ziemi swój zielony pistolet na wodę. – Ale najpierw musimy się rozgrzać. Mój trener futbolu zawsze mówi, że trzeba się rozciągnąć przed treningiem.
Odgarnął niechlujnie z czoła pozlepiane od potu kosmyki brązowych włosów i zaczął się rozciągać. Poszłam w jego ślady. Podskakiwałam, kiedy podskakiwał. Machałam rękami, kiedy on to robił. Zrobiłam pompki, kiedy on je robił.
Kiedy skończył, podniósł się z ziemi i otrzepał z piasku dłonie.
– Gotowa? – zapytał.
– Tak – odpowiedziałam radośnie, martwiąc się trochę o swój luźno zawiązany sportowy but. Czy powinnam go zawiązać mocniej? Wyleciało mi to z głowy, kiedy Harry wykrzyknął:
– Start!
Ruszył pierwszy, zbiegając z pagórka i wbiegając wprost do opuszczonego budynku. Pobiegłam w jego ślady. Sprawnie minęłam w pół wyważone, wiszące na jednym zawiasie drzwi, w mgnieniu oka znajdując się w holu głównym teatru. Następnie skręciłam wprost na klatkę schodową. Moje podeszwy obijały się o betonowe schody, kiedy czym prędzej pięłam się na pierwsze piętro.
Harry był przede mną. Ze znacznej odległości słyszałam głośne stąpnięcia jego trampek, które spływały echem w dół klatki schodowej.
To było nie fair. Byłam pewna, że wystartował wcześniej, niż wykrzyczał słowo „start", ale teraz za swój cel obrałam wyprzedzenie go. Tym bardziej, że przy wspinaniu się na drugie piętro zdołałam go dogonić. Biegłam ile sił w nogach, patrząc, jak ciągle znika mi za zakrętem. Ciągle był kilka dobrych schodów przede mną, a mi brakowało tchu, żeby mu dorównać.
W końcu, gdy dotarliśmy na szczyt schodów, a Harry minął wejście na dach, dałam za wygraną.
– Widzisz, jestem starszy – powiedział, głęboko oddychając.
– Chcę to powtórzyć. Wyprzedziłabym cię, gdybyś nie wystartował za wcześnie.
– Co?! Nie zrobiłem tego!
– Widziałam.
– Nie widziałaś.
– Widziałam.
– Nie.
– Tak. A poza tym miałam rozwiązanego buta.
– Dobra, jutro to powtórzymy, Ciara.
Rozejrzałam się po okolicy. Z dachu teatru widać było pola, zielone skwery i początek naszego miasteczka. Słońce coraz bardziej chyliło się ku horyzontowi. Harry kopał porzucone na dachu szczątki cegieł i drewna, a ja wychyliłam się, aby zerknąć w dół.
– Patrz, widać stąd twój pistolet – zauważyłam, czując w tym samym momencie, jak przyjaciel chwyta mnie za ramię.
– Uważaj, bo spadniesz. Twoja mama kazała mi cię pilnować.
– Kazała też mi pilnować ciebie.
– Nie powiedziała tego.
– Powiedziała, że mamy pilnować się nawzajem. – Harry odszedł, zwabiony dźwiękami dochodzącymi z drugiej strony budynku, a ja tymczasem zmieniłam temat. – Harry? Kim chcesz zostać w przyszłości?
– Policjantem.
– Czemu?
– Będę ratował ludzi. Nosił spluwę w kieszeni i uspokajał sąsiadów, którzy będą grali za głośno muzykę. Tak, jak ostatnio nasi sąsiedzi.
– A mnie też uratujesz?
– Oczywiście. – Spojrzał na mnie, uśmiechając się. – A ty kim chcesz zostać?
– Nie wiem, może lekarzem?
– Czyli obydwoje będziemy ratować ludzi. – Zaczął rzucać kamieniami w powietrze, jak gdyby chciał puszczać kaczki na wodzie.
– Będziemy się spotykać w przyszłości? – zapytałam.
– Nie. Będziemy razem mieszkali.
– Mieszkali?
– Dorośli ludzie ze sobą mieszkają, prawda? Moi rodzice ze sobą mieszkają, twoi rodzice ze sobą mieszkają, więc i my kiedyś zamieszkamy razem. Taka jest kolej rzeczy, Ciara.
– I co będziemy robić?
Zaprzestał na moment rzucać kamieniami, aby się zastanowić. Pomrugał powiekami, wzruszając nagle ramionami.
– Nie wiem. A co robią nasi rodzice?
– Moja mama pierze, a mój tata ogląda telewizje.
– No to ty będziesz prała, a ja oglądał telewizję. Albo możemy razem ją oglądać. Telewizja jest fajna.
– Ok.
Po raz kolejny wychyliłam się, aby spojrzeć na pagórek na którym Harry zostawił swój pistolet, lecz go już tam nie było. Zmarszczyłam brwi. Co się z nim stało?
Ściemniało się, więc chwilę później schodziliśmy już w dół, klatką schodową, rozmawiając i śmiejąc się. Prędko jednak zdaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy w budynku sami. Ktoś tu jeszcze był, kilka rozchichotanych głosów dobiegało z holu głównego na parterze. Zatrzymałam się na moment, tuż przed wyjściem, aby spojrzeć kto siedzi wewnątrz. Nikogo nie dostrzegłam, lecz wychodząc wpadliśmy na grupkę starszych chłopaków w towarzystwie Froya.
– Cześć, Ciara – odezwał się z serdecznym uśmiechem.
– Cześć – odparłam niechętnie, widząc towarzystwo w jakim się znajdował.
Harry wyprzedził mnie bez słowa. Obydwoje nie darzyli siebie sympatią.
– Nie powiesz nic moim rodzicom, prawda? – spytał.
– Nie, Froy, nie powiem.
– Dobra. To cześć.
Nasza rozmowa nie trwałaby długo, gdyby nie to, że Harry dostrzegł w ręku Froy swój pistolet. Prędko wybuchnął gniewem, wbiegając z powrotem do teatru. Poszłam za nim, nie wiedząc co może się wydarzyć, ale czując wewnątrz brzucha obawę przed nieznajomymi, starszymi chłopakami. Wydawało mi się, że byli to nastolatkowie nie z naszego miasta.
– Froy, to jest mój pistolet na wodę – zwrócił się do niego mój przyjaciel.
– Ten? – Pokazał, wyciągając go w stronę brązowowłosego. – Teraz należy już do mnie. Zostawiłeś go, więc mogłem go wziąć.
Grupka nastolatków stojąca za plecami Froya roześmiała się, widząc lekko spłoszonego Harry'ego.
– Zostawiłem go na chwilę. Nie chciałem go zgubić.
– Należy do mnie, głupku. Spadaj stąd.
– Froy, oddaj mu pistolet, proszę – wtrąciłam, zostając odrzucona jedynie ostrym spojrzeniem blondyna.
– Niech twój chłoptaś kupi sobie nowy. Stać go przecież – urwał na moment, lustrując z obrzydzeniem Harry'ego od stóp po końcówki roztrzepanych kosmyków jego włosów. – A może nie stać?
Grupka młodzieży znowu się zaśmiała.
– Chodź, Harry. – Chwyciłam go za ramię, ciągnąc za sobą, lecz ten ani drgnął.
– Czy powiedziałem coś nie tak, debilu?
– Froy! – wrzasnęłam, lecz mój krzyk zagłuszony został przez rozbawionych nastolatków.
– Przecież wszyscy wiemy, że jego starych nie stać na nic, dlatego chodzi ciągle taki brudny – dołączył się kto inny. – Ten pistolet pewnie jego matka znalazła na śmieciach. Albo może ukradła?
Spojrzałam na Harry'ego, który stał jak wmurowany w betonową podłogę budynku łupiąc wściekle na Froy, który zwijał się ze śmiechu.
– Chodźmy stąd, proszę – wyszeptałam, kryjąc się za jego plecami.
Nim zdążyłam zareagować Harry wystrzelił, jak z procy. Froy nawet nie zorientował się, kiedy Harry wylądował na nim obijając go pięściami po twarzy. Krzyknęłam ze strachu. Kilka uderzeń wylądowało na plecach Harry'ego, póki ktoś nie pociągnął go w pasie i nie ściągnął z Froya. Moje oczy napłynęły łzami, kiedy krople krwi spłynęły po ustach blondyna.
Musiałam lecieć po pomoc. Szybko kogoś zawołać, lecz to co się działo zamroziło mi krew w żyłach. Kilkoro starszych chłopaków wzięło Harry'ego pod ramiona, dając szansę Froyowi na oddanie mu kilku mocnych ciosów w brzuch. Harry wrzasnął z bólu, a moje łzy spłynęły po policzkach. Nie mogłam się ruszyć, obserwując, jak po kolei każdy z obcych mi facetów obija Harry'ego. Śmiejąc się, jak gdyby była to najciekawsza rozrywka w ich życiu.
Gwałtownie ruszyłam się do biegu, zanim jeden z nich zdążył mnie złapać.
– Złap ją – usłyszałam za plecami.
Pędziłam przed siebie, pragnąc jak najszybciej dostać się do domu. Musiałam powiadomić mamę. Musiała tu przyjść i coś zrobić.
Biegnąc myślałam o Harrym, modląc się w duchu o niego. Nie zauważyłam, że ktoś cały czas za mną biegł. Nie słyszałam prędkich kroków, które zbliżały się z każdą sekundą, gdy zatopiłam się w myślach i celu, który miałam teraz przed sobą. Nie poczułam nawet, kiedy ktoś, kto podążał za mną od dłuższej chwili, rzucił się na mnie, obijając moją głową o krawężnik.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top