Rozdział 7 - Iść twoim śladem, Ciara
– Wstawaj z wyra – wrzasnęłam w pół przytomna do mojej młodszej siostry, która spała w dziwnej pozycji przytulona do swojego misia.
– Czego chcesz? – wyjęczała, kryjąc głowę w białej pierzynie.
– Mama kazała mi ciebie obudzić – wysepleniłam. – Musimy iść do szkoły. Powiedziała, że dzisiaj nas nie podwiezie, więc wsta...waj... teraz...
Osunęłam się na łóżko siostry i lądując twarzą w jej poduszce ponownie zasnęłam.
Śnił mi się Harry, jak recytuje dzieło Romeo i Julia stojąc pod moim balkonem w białym garniturze i bukietem czerwonych róż. Byłam pod wrażeniem, jego talentu i romantyzmu. Froy nigdy nie był romantyczny i czasem mi tego brakowało. Zaś Harry w moim śnie komplementował mnie i chwalił. Jego uśmiech sprawiał, że czerwieniłam się. Był uroczy. W końcu jednak sen zamazywał się, a ja przyłapałam na pragnieniu, aby widzieć go takiego częściej. Aby uśmiechał się słodko do mnie i komplementował mnie.
Otwarłam ponownie oczy. Przetarłam je widząc, że słońce jest już dosyć wysoko.
Cholera!
Spojrzałam na telefon z którym notabene przywlokłam się tu nad ranem. Dziesięć nieodebranych wiadomości od Shawna i siedem od Cassy.
– Dziesiąta! – ryknęłam, na co Mia gwałtownie się podniosła. – Jest dziesiąta, do cholery! Wstawaj!
Skoczyłyśmy na równe nogi. Pobiegłam prędko do swojego pokoju, gdzie zabrałam uszykowane dzień wcześniej ciuchy i ruszyłam do łazienki, którą, jak się spodziewałam zastałam zajętą.
– Wyłaź! Jesteśmy spóźnione! – Trzasnęłam pięścią w drzwi.
– Zjeżdżaj! Wejdziesz po mnie, albo idź do drugiego kibla! – odryknęła mi.
Przewróciłam oczyma. Prędko poszłam skorzystać z toalety rodziców. Ich sypialnia, jak zwykle była otwarta. Łóżko pięknie pościelone, świeże ubrania taty leżały wyprasowane na komodzie, a zasłony odsłonięte – moja mama zawsze o to dbała.
Weszłam do ich łazienki i zrobiłam swoje. Ubrałam się, nałożyłam tusz do rzęs, posiłkując się kosmetykami mamy i wyszłam.
Mia siedziała na łóżku rodziców.
– Gotowa? – spytałam.
– A jakby tak dzisiaj nie iść do szkoły? – Spojrzała na mnie przystawiając mi coś nagle do twarzy. Musiałam się odsunąć, by dostrzec kartę płatniczą ojca w jej ręku. Zmarszczyłam brwi. – Oj przestań, przecież wiesz, że on jej nawet nie używa. Jest jedynie na czarną godzinę. Nawet nie zauważy jak zniknie mu parę dolców. A my zrobimy sobie małe zakupy.
– Nie kradnę, Mia – odparłam stanowczo.
– To nie jest kradzież. To pożyczka.
– A kiedy oddasz?
– To taka forma pożyczki na jakiej wzięłam od ciebie bluzkę z brokatem. Pożyczasz, ale nie musisz oddawać.
– Jaką bluzkę z brokatem?!
– Spokojnie, wyluzuj stara, pożyczyłam ją już na poprzedniego sylwestra. – Machnęła na mnie dłonią, jak gdyby było to tylko błahostką.
– Forma pożyczki może ulec zmianie i naliczymy pani odsetki w wysokości 5% na każdą godzinę, od... jak to pani sama przyznała, poprzedniego sylwestra.
– Ej, nie bądź taka!
– To nie jest pożyczka, to kradzież. I kropka.
– Ok, to kradzież, przyznaję. Ale... jako córki naszego ojca mamy obowiązek dostawać kieszonkowe, a czy je dostajemy? – Kombinowała dalej.
– Już nie. Odkąd ciągle przychodziłaś po więcej.
– No właśnie. Więc teraz same musimy zadbać o to, aby nasz ojciec nam je wypłacał.
– Mia...
– Ciara, przysięgam, że nic się nie stanie. Już nie raz zabierałam mu tę kartę.
Zamyśliłam się. W sumie po wczorajszej kozie w szkole i tak miałam jej całej dosyć.
– Ok, ale jakby co będzie na ciebie – oznajmiłam.
Założyłyśmy obydwie nasze czarne, skórzane kurtki. Czarne jeansy w dziury i czarne wiązane buty za kostkę w militarnym stylu. Przejrzałam się w lustrze. Rozpuściłam moje brązowe włosy, których fale spłynęły po moich ramionach. Mia podeszła do lustra, a ja spoglądałam na nią przez odbijającą powłokę, jak rozpuszcza swoje włosy. Jej oczy były strasznie mocno podkreślone, chociaż w tym wypadku to słowo już nie pasowało. Jej kontury oczu były czarne. Cera matowa i zbyt brązowa.
– Nie przesadzasz? – zapytałam.
– Z czym?
– Z tym co masz na twarzy.
– Nie, nie przesadzam
– Ale po co to robisz?
– Lubię się malować. Wszystkie dziewczyny się malują. Faceci już nie patrzą na nie pomalowane laski. – Mówiąc to wyciągnęła z torebki mascarę i doprawiła nią już i tak posklejane rzęsy.
– Widzisz, żebym ja się tak malowała?
Zerknęła na mnie przez lustro.
– Ty się nie malujesz. Ale jesteś ładna i ci to nie potrzebne. I tak każdy facet na ciebie leci. Miałaś szczęście... – powiedziała, a w jej głosie dało wyczuć się żal.
– Jesteś moją siostrą, Mia. – Sięgnęłam do torebki po nawilżane chusteczki. – I nie dość, że jesteś cholernie do mnie podobna. – Chwyciłam jej brodę i delikatnie zaczęłam zmywać nadmiar makijażu. – to na dodatek masz o niebo lepsze kontury twarzy. I dłuższe i gęstsze rzęsy. Nie niszcz ich taką ilością tuszu. Tylko je zbytecznie obciążasz.
Po zmazaniu jej brązu z twarzy i czarnych kółek wokół oczu, chwyciłam tusz i delikatnie wydłużyłam nim jej rzęsy.
– Czuję się naga – stwierdziła, więc pozwoliłam jej narysować delikatną kreskę nad okiem.
Znowu wyglądałyśmy prawie identycznie.
Trzydzieści minut później podjeżdżałyśmy już taksówką pod centrum handlowe mieszczące się w większym mieście, oddalonym od naszego raptem kilkanaście kilometrów. Zapłaciłyśmy kierowcy i wyskoczyłyśmy z auta.
Centrum przyozdobione było hallowynowymi ozdobami. Za witrynami sklepów stało mnóstwo pomarańczowych dyń, a twarze manekinów zakryte były przerażającymi gumowymi maskami. Spacerowałyśmy od sklepu do sklepu, oglądając ciuchy i akcesoria.
– Patrz! – Mia zatrzymała się, wskazując na ogromną ozdobę halloweenową stojącą w centralnym holu. Był to zbudowany z tektury zamek strachów, ozdobiony pajęczynami z waty i świecącym napisem „dom luster". Tuż przed nim stało zaś stanowisko do samodzielnego wycinania dyni.
Wpierw weszłyśmy do zamku, w którym okazały się być raptem cztery lustra. Pośmiałyśmy się z naszych zniekształconych ciał, a później wyszłyśmy, aby zająć się wycinaniem dyni.
– Jak za dawnych lat, co nie? – zaśmiałam się, odkrawając górną część warzywa.
– Tylko teraz trochę mniej mi wygodnie na tym krzesełku – zachichotała w odpowiedzi. Stanowisko z dyniami było przystosowane dla dzieci, więc nasze duże zadki ledwo mieściły się na małych kolorowych krzesełkach. Tyle, że o tej godzinie mało kto odwiedzał z dziećmi centrum. Dochodziła dopiero trzynasta.
– Nie wiem, jak mam zagadać do Josha – zaczęła temat. Dłubałam w swojej dyni, uważnie słuchając, jak opowiada o jej próbach rozmowy z nim i o tym, jak ciągle ją olewa. – Myślę, że on mnie nawet nie lubi. Ciągle mnie ignoruje.
– Może to nie ten. Może jest ci przeznaczony ktoś zupełnie inny? Nie zastanawiałaś się nad tym?
– Ale Josh jest przystojny.
– Nie wszystko co ładne jest warte starania się.
– Ostatnio na przerwie słyszałam, jak rozmawia z kumplami o cheerleaderkach. Chyba dziewczyny z drużyny mu się podobają.
Co się dziwić... młodzi chłopcy ich skaczący testosteron plus dziewczyny w przykrótkich spódniczkach.
– Czy myślisz, że mogłabym zostać cheerleaderką? – zapytała, spoglądając na mnie.
– Jeżeli nie będzie przeszkadzało ci skakanie po boisku w jesienną pogodę, to czemu nie.
Mi cholernie przeszkadzały pokazy na dworze w czasie deszczu, więc nie zagrzałam sobie tam miejsca, nawet przez pierwszy semestr...
– Pewnie trochę tak, ale myślę, że fajnie jest chodzić w tych niebieskich strojach i pomponach. Poza tym, może Josh wreszcie by się mną zainteresował, bo ciągle gada z tą idiotką, Sally! – warknęła, wbijając nóż w naszkicowane oko swojej dyni.
– Właśnie ją zabiłaś.
Zaśmiała się, drążąc nożem jeszcze głębiej.
– Chyba naprawdę jej nie lubisz – dodałam.
– Nienawidzę jej! Najzabawniejsze w tym wszystkim, że ona nawet na niego nie patrzy. A wiesz w kim się zakochała? – Mia machnęła nożem wskazując na mnie. Pokręciłam głową, gwałtownie oddalając się od niej. – W twoim Shawnie. Rozumiesz to? – Pomrugałam powiekami. Pierwszoklasistka zadłużona w Shawnie. To się chłopak ucieszy słysząc taką nowość. – Ja wiem, że Shawn jest przystojny, ale to jest niesprawiedliwe, Ciara. Dlaczego zakochujemy się w ludziach, którzy nawet nas nie lubią?
– Tak to już czasem jest. – Dziwnym trafem w mojej głowie pojawił się Harry i sama sobie nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Doradzanie młodszym raczej też nie było moją mocną stroną.
– Widziałam, że na szkolnych korytarzach wiszą plakaty o naborze do drużyny cheerleaderek.
– No i co, zgłosiłaś się?
– Eeem... słyszałam, że to nie jest takie łatwe... w sensie, żeby się do nich dostać. Nie zgłosiłam się, bo się boję. Ale tak... bardzo bym chciała. Wszystkie cheerleaderki są w szkole bardzo lubiane.
Tak właśnie było, dlatego też każda pierwszoklasistka, taka, jak Mia pragnęła dostać się do szkolnej drużyny. Wraz z dołączeniem zwykle przychodziła sława i nowe znajomości... no i chłopcy. Sama pamiętałam, jak dzięki temu zbliżyłam się jeszcze bardziej do Froya.
– Tylko pamiętaj, że bycie cheerleaderką to nie tylko chłopcy – tłumacząc jej, strugałam uśmiech mojej dyni. – Bycie w drużynie to przede wszystkim ciężkie treningi i ciągła siła dopingowania naszej szkolnej drużyny futbolu. Jesteś gotowa marnować kilka godzin tygodniowo na treningi?
– Wiem. Chciałabym spróbować.
– Ale chciałabyś dla siebie, czy dlatego, że od początku szkoły starasz się na siłę upodobać grupie dziwnych dziewczyn w twojej klasie.
– Nie są dziwne – zaprzeczyła, zerkając na mnie spode łba.
– Ubierają się skąpiej, niż ja kiedy idę wykąpać się w basenie.
Mia zaśmiała się.
– Może masz rację – odpowiedziała, lecz nie słychać było w tych słowach przekonania. – Nie mam nic do Sophie i Emmy, ale one... no wiesz... nie malują się praktycznie wcale. Interesują się chłopakami, ale żaden na nie nawet nie patrzy. Praktycznie każdy chłopak w szkole omija nasz stolik na stołówce.
– Czujesz się, jakbyś w ogóle nie istniała?
– Tak, dokładnie, Ciara. To nie tak, że nie lubię z nimi rozmawiać, ale... zazdroszczę ci, że wszyscy mówią ci „cześć" na korytarzu. Jestem twoją siostrą, a widząc, jak Sally czasem do ciebie zagaduje komplementując twoją koszulkę, czuję zazdrość, chociaż wiem, że z nas dwóch, to ja mam bliższy dostęp do twojej szafy, niż ona.
– To wyjaśnia, dlaczego podkradasz mi ciuchy. – Uśmiechnęłam się, kiedy posłała mi szeroki uśmiech.
I dlaczego ubierasz się, jak ja.
Zmierzyłam jej czarną kurtkę wzrokiem.
Nie domyśliłabym się, że w tym wszystkim właśnie o to jej chodzi. Ja osobiście nie dostrzegałam tego, co ona wyraźnie widziała obserwują mnie z boku. Zwykle na przerwach, kiedy podchodziła by pogadać, odtrącałam ją, każąc znaleźć sobie swoje towarzystwo. Tyle, że będąc w pierwszej klasie byłam w identycznej sytuacji co ona. Również starałam się dostać do drużyny cheerleaderek z myślą, że to odmieni moje życie. W tym samym czasie Cassy też próbowała, lecz jej ogromne okulary, które wtenczas nosiła wzbudziły na rekrutacji jedynie gromki śmiech.
Pamiętałam, jak z rykiem uciekła z próby, a ja bez zastanowienia pobiegłam za nią. Dosyć szybko zrozumiałam, że wcale nie zależało mi tak bardzo na stołku w drużynie, co na mojej przyjaciółce.
Umowa była jedna. Albo dostajemy się razem, albo odchodzimy razem. Dostałyśmy się.
Ja zrezygnowałam jednak po semestrze, ona zaś została leaderem w drużynie. Choć rezygnacja w moim wypadku nic nie zmieniła – nadal miałam dużo znajomych – to i tak najbardziej ceniłam dwójkę moich najlepszych przyjaciół, którzy byli zawsze i pomimo wszystko, czyli Cassy i Shawna.
– Chciałabym być taka, jak ty – wyszeptała smutnie. – Chciałabym iść twoim śladem, Ciara.
– Cały czas idziesz. – Puściłam jej oczko, obracając skończoną przeze mnie dynię w jej stronę. Pomarańczowe warzywo uśmiechało się szeroko, a na jego czole wycięte było imię „Mia". Siostra obróciła swoje dzieło.
Jej dynia z uniesioną jedną brwią przyozdobiona była moim imieniem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top