Rozdział 16
Po kilku intensywnych, niemal odrealnionych dniach, w końcu nastał ten moment. Leżałem obok Louisa, leniwie wsłuchując się w ciszę, która zapadła wokół nas. Była to cisza zupełnie inna niż wszystkie dotychczas — spokojna, łagodna, wolna od szalejących emocji i pragnień, które dominowały nas przez ostatnie dni. Byliśmy w końcu zmęczeni, ale spokojni.
Przeciągnąłem się i spojrzałem na Louisa, który leżał obok mnie, a na jego twarzy widniał ten rozbrajający, lekko rozmarzony uśmiech. Odpowiedziałem tym samym, poczułem w sercu ciepło, którego nie czułem już od dawna. Jednak nie trwało to długo — wróciła myśl o Tobiasie, który miał dziś wrócić do domu.
— Chyba najwyższa pora wstać, co? — mruknąłem, chociaż trochę niechętnie, bo chciałbym jeszcze zostać w ciepłych ramionach Louisa.
Louis podniósł się na łokciu, przytakując z lekkim rozbawieniem.
— Masz rację, trzeba nieco posprzątać po... wszystkim i dobrze wywietrzyć przed powrotem małego wilczka.
Wstaliśmy więc, obaj nieco skrępowani tą codzienną normalnością po tak intensywnym czasie. W sypialni wciąż unosił się subtelny zapach, echo naszych uczuć, dlatego otworzyłem szeroko okno, wpuściłem do środka świeże, jesienne powietrze. Louis wziął się za ścielenie łóżka, a ja zacząłem zbierać wszelkie porozrzucane rzeczy — jakieś koce, nasze ubrania, które nie wiedzieć kiedy znalazły się w różnych zakamarkach pokoju. Wszystko, co było śladem ostatnich dni, z cichą ulgą zbierałem na bok.
— Myślisz, że Tobias zorientuje się, że byliśmy... trochę zajęci? — zapytał Louis, a ja wybuchnąłem śmiechem.
— No, pewnie wyczuje, że tu się nieco... przewietrzyło — odpowiedziałem, odwracając się, by zobaczyć, jak Louis walczy ze swoją rozczochraną fryzurą.
Patrzyłem na niego z mieszaniną czułości i fascynacji. Wiedziałem, że ten czas tylko nas zbliżył, otworzył drzwi do czegoś, o czym wcześniej bałem się myśleć. Może to właśnie ta codzienność, te małe, proste gesty, sprawiały, że czułem, że naprawdę znaleźliśmy wspólny dom — miejsce, w którym obaj mogliśmy być sobą, bez pośpiechu, bez żalu.
W końcu, gdy pokój nabrał świeżości, a ślady ostatnich dni zniknęły, spojrzałem na Louisa i uśmiechnąłem się.
Po skończonym sprzątaniu Louis stanął przede mną, przyglądając się uważnie. Najpierw myślałem, że patrzy tak z jakiegoś innego powodu — może wciąż czując zmęczenie, może coś mu umknęło w sprzątaniu. Ale zauważyłem, jak jego spojrzenie powoli przenosi się na mój kark. Czułem jego ciepły wzrok, a po chwili uniósł rękę i lekko dotknął miejsca tuż przy barku.
— Harry... — wymruczał cicho, jakby odkrył coś niespodziewanego. Oddech mu na moment przyspieszył. — Ty... masz znak.
Przez chwilę nie zrozumiałem, o co chodzi. Przecież mój znak jest przynależności już dawno zniknął. Wtedy jednak poczułem delikatne mrowienie pod jego dotykiem, dokładnie w miejscu, które już kiedyś miałem oznaczone. Rana musiała być dość świeża, bo jego dotyk sprawiał lekki dyskomfort i pieczenie.
Spodziewałem się, że kiedyś to nastąpi, ale teraz, kiedy wiedziałem, że na moim karku widnieje jego znak, coś we mnie zadrżało. Widziałem, jak Louis unosi dłoń do ust, jakby próbował pohamować wyrzut emocji.
— Harry, ja... przepraszam — zaczął, cofając się o krok. — To nie powinno się zdarzyć. To chyba za szybko. Przecież nie rozmawialiśmy o tym. Powinienem był być bardziej ostrożny. Nie powinienem dać zawładnąć się swoim instynktom. Mój alfa nie powinien decydować za ciebie.
Widząc jego zakłopotanie, uśmiechnąłem się, czując, że serce rośnie mi z wdzięczności i ciepła, jakie Louis nosił w sobie. Był gotów przepraszać za coś, co dla mnie wcale nie było problemem — a wręcz przeciwnie, czułem się... bezpiecznie. Jakby ten symbol łączył nas jeszcze bardziej.
— Louis, spokojnie — powiedziałem cicho, łapiąc go za rękę i przyciągając do siebie. — Naprawdę nie musisz przepraszać. Wiem, że to ważne... dla ciebie, dla nas obojga. I wiesz co? Cieszę się. Cieszę się, że mnie oznaczyłeś.
Louis spojrzał mi w oczy, a w jego spojrzeniu widziałem ulgę, ale też niepewność, czy rzeczywiście rozumiem wagę tego gestu. Zbliżył się, jakby potrzebował jeszcze jednego zapewnienia, że naprawdę akceptuję wszystko, co się między nami wydarzyło.
— Naprawdę jesteś pewien? — zapytał cicho, głaszcząc moją dłoń.
— Jestem pewien — potwierdziłem, czując, że to, co mówię, jest prawdziwe do samego końca. — Ufam ci, Louis. Nie wyobrażam sobie, żeby to mogło być inaczej. W końcu to pokazuje, że twój alfa naprawdę traktuje mnie jako swoją bratnią duszę, a jeśli już mam spędzić z kimś resztę życia, to naprawdę chcę, żebyś to był ty.
Louis uśmiechnął się nieśmiało, a jego dłoń pewnie objęła moją. W tamtym momencie wiedziałem, że wszystko układa się dokładnie tak, jak miało być. Byliśmy razem, i to znamię, ten znak na moim karku, tylko podkreślał to, co już czułem głęboko w sercu.
Alfa uśmiechnął się i złożył kilka delikatnych pocałunków na znaku przynależności, a następnie z powolnymi i leniwymi pocałunkami przeszedł na moje usta. Niestety chwilę czułości przerwał nam dzwonek do drzwi. Niechętnie odsunąłem się od swojego partnera i poszedłem je otworzyć. Za drewnianą powłoką stał mój syn i Zayn. Starszy mężczyzna tylko się przywitał i od razu skierował się do wyjścia z bloku, chcąc jak najszybciej wrócić do swojej rodziny.
Tobias natomiast wbiegł prosto w moje ramiona, niemal od progu wciskając się we mnie z siłą, która na chwilę odebrała mi oddech. Wyglądał, jakby nie widział mnie od tygodni, choć to było zaledwie kilka dni. Mocno go objąłem, czując, jak jego małe ramiona oplatają mnie wokół szyi, i przymknąłem oczy, chłonąc tę chwilę.
— Tęskniłem za tobą, mamo — mruknął, wtulając się jeszcze mocniej.
— Ja też, wilczku, ja też — szepnąłem, głaszcząc go po plecach. Louis stał obok, uśmiechając się ciepło na widok naszej sceny.
Tobias zerknął na niego, a potem przesunął wzrok na mój kark. Jego oczy nagle zaświeciły się z zainteresowaniem. Uniósł rękę i delikatnie dotknął miejsca tuż przy połączeniu z barkiem, dokładnie tam, gdzie widniał znak.
— Mamo, masz teraz taki sam znak jak wujek Niall — powiedział z powagą, a jego głos pełen był dziecięcej ciekawości. Spojrzał na Louisa, a potem na mnie, jakby składał razem kawałki układanki. — Czy to znaczy, że teraz wujek Louis będzie z nami mieszkał? Tak jak wujek Zayn z wujkiem Niallem?
Czułem, jak na mojej twarzy pojawia się lekkie zakłopotanie. Spojrzałem na Louisa, który uśmiechnął się nieco niepewnie, ale w jego oczach dostrzegłem też ciepło i coś na kształt przyszłości, o której oboje zaczynaliśmy myśleć. Jeszcze nie rozmawialiśmy o takich szczegółach, a Tobias swoim dziecięcym pytaniem wyprzedził nasze rozmowy i plany.
— Wiesz, kochanie — zacząłem powoli, głaszcząc go po głowie — jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Ale... — Spojrzałem na Louisa, który pokiwał głową z łagodnym uśmiechem. — Pewnego dnia na pewno to się stanie. Kiedy będziemy na to gotowi.
Tobias skinął głową z powagą, jakby zrozumiał coś bardzo istotnego. Uśmiechnął się do Louisa, a potem znów wtulił się we mnie.
— Będę czekał, mamo. Chciałbym, żeby wujek Louis z nami mieszkał.
Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Tobias złapał mnie za rękę, a drugą rękę wyciągnął w stronę Louisa. Patrzył na niego z takim zapałem, że trudno było odmówić.
— Pobawmy się razem! — zawołał, ciągnąc nas w stronę salonu, gdzie czekał rozrzucony na dywanie zestaw zabawek i klocków.
Louis spojrzał na mnie z rozbawieniem, dając się pociągnąć Tobby'emu. Uśmiechnąłem się, czując to ciepło rozlewające się po sercu, i pozwoliłem, by Tobias posadził mnie na dywanie obok siebie. Louis usiadł po drugiej stronie, pochylając się, żeby poskładać klocki, z równym skupieniem, co mój syn.
— Wujku Lou, pomóż mi zbudować wieżę! — Tobias poprosił go, a Louis natychmiast zabrał się do pracy, ostrożnie układając klocki, jeden na drugim, tak aby Tobias mógł dodać ostatnie elementy. Pracowali razem w ciszy, przerywanej tylko śmiechem i okrzykami ekscytacji mojego syna, kiedy wieża stawała się coraz wyższa.
Z każdym kolejnym klockiem czułem, jak moje serce mięknie. Louis wyglądał tak naturalnie u boku Tobiasa, jakby to była jego codzienność, jakby od zawsze byli w naszym życiu. Patrzył na niego z delikatnością i uwagą, które były dla mnie czymś więcej niż tylko gestem; widziałem w nich prawdziwą troskę i zaangażowanie.
— Wow, wujku, ty jesteś w tym naprawdę dobry! — powiedział mały alfa, kiedy wieża sięgnęła niemal jego ramion.
Louis zaśmiał się, przeczesując dłonią swoje włosy.
— To dlatego, że mam najlepszego pomocnika na świecie — odpowiedział, klepiąc Tobiasa lekko po ramieniu.
Uśmiechnąłem się szeroko, obserwując ich interakcję. W moich oczach pojawiła się wilgotność, której nie potrafiłem powstrzymać. To była szczęśliwa chwila, tak prosta, a jednak znacząca, pełna emocji, które ciężko było opisać.
Louis spojrzał na mnie, jakby wyczuwając moje spojrzenie, i uśmiechnął się lekko. W tym momencie poczułem, że to jest moje miejsce — że razem z Louisem i Tobiasem tworzymy coś pięknego i prawdziwego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top