Rozdział 11
Był ciepły, słoneczny poranek, a ja szedłem w ciszy w stronę cmentarza, trzymając małą dłoń Tobiasa w swojej. Chłopiec kroczył obok mnie, pochłonięty myślami i wyraźnie przejęty naszą wizytą. Odkąd Tobias nauczył się mówić, traktował wizyty na grobie Liama jak szczególne chwile, w których mógł „porozmawiać" z ojcem, choć ledwo go pamiętał. Dla mnie każda z tych wizyt była pełna wspomnień, emocji, wątpliwości – to właśnie tutaj najczęściej próbowałem odnaleźć w sobie odwagę, by spojrzeć prawdzie w oczy i podjąć odpowiednią decyzję, jakby Liam naprawdę mógł mi w czymś doradzić.
Tobias przyklęknął przy grobie, przeczesał palcami skrawek trawy tuż obok marmurowej płyty, i spojrzał na wygrawerowane imię i nazwisko, które nauczył się wymawiać z dumą. Czułem jednak, że mówił do niego, jakby Liam był tuż obok.
- Ceść, tato, - zaczął, z powagą, która zawsze mnie wzruszała. - Chciałem ci opowiedzieć o tych wsystkich dniach, odkąd ostatnio się widzieliśmy. Wies, naucyłem się tak sybko biegać, że plawie dolównuję chłopakom z psedskola. I wies, poznaliśmy takiego wujka Louisa... jest supel, zna się na lekach i na wsystkich tych innych splawach, bo jest moim ulubionym panem doktolem, a mama mówi, ze się tloscy o mnie tak samo jak ty...
Słuchałem go, a w środku narastało we mnie dziwne uczucie. Mimo że Tobias opowiadał o Louisie z naturalną czułością, jakby ten zajął miejsce obok Liama w jego sercu, ja wciąż czułem opór. Ta część mnie, która nie potrafiła zamknąć drzwi przeszłości, jakby blokowała drogę każdej nowej emocji, choć w głębi duszy wiedziałem, że Louis wypełniał życie Tobiasa troską i uśmiechem, którego wcześniej brakowało.
Gdy Tobias skończył mówić, wstał i odszedł kilka kroków w stronę pobliskich drzew, zostawiając mnie w ciszy. Patrzyłem na zdjęcie uśmiechniętego Liama na nagrobku, a myśli krążyły w mojej głowie jak natrętne echo. Zamknąłem oczy, wciąż czując, że muszę „porozmawiać" z nim szczerze.
- Liam - szepnąłem, z trudem przełykając ślinę. - Nie wiem, co robić. Chcę być szczery wobec ciebie i wobec nas... Nie wiem, jak poukładać to, co czuję, nie chcę cię zawieść. Ale z drugiej strony... nie potrafię tak łatwo wyprzeć się tego, co zaczynam czuć wobec Louisa. On jest jak cichy płomień, który próbuje przebić się przez mrok, jaki po sobie zostawiłeś. Chciałbym, żebyś dał mi jakiś znak, cokolwiek, co pomoże mi podjąć decyzję. Obiecałeś mi, pamiętasz? Obiecałeś, że będziesz mnie chronił, że będziesz czuwał nad nami.
Cisza wokół mnie była niemal przytłaczająca, a jednocześnie czułem jej kojący wpływ. Nagle wiatr lekko zaszumiał wśród liści, unosząc z ziemi pojedynczy, wysuszony liść. Liść zatańczył na wietrze i – co mnie zaskoczyło – opadł prosto na kamienną płytę, przykrywając dokładnie pierwszą literę imienia Liama. Była to tylko chwila, lecz przyniosła nieoczekiwane poczucie ulgi. Jakby w tym prostym, niepozornym znaku kryło się coś więcej – jakby Liam naprawdę pozwalał mi iść dalej, dając mi ciche przyzwolenie na nowy początek.
Wziąłem głęboki oddech, a w mojej głowie w końcu zagościł pewien spokój. Nie byłem jeszcze gotów podjąć ostatecznej decyzji, ale nagle perspektywa otwarcia serca na Louisa przestała wydawać się zdradą. Stała się po prostu kolejną szansą, którą być może naprawdę nam podarowano.
Po wyjściu z cmentarza szliśmy powoli, oboje w milczeniu. Tobias trzymał moją rękę, aż w pewnym momencie jego twarz rozjaśniła się, gdy zauważył plac zabaw po drugiej stronie ulicy. Jego oczy błyszczały, więc skinąłem głową w zgodzie, nawet nie zdążył zapytać.
- Mamo, tylko na chwilę! - rzucił i ruszył biegiem w stronę kolorowych huśtawek i zjeżdżalni.
Usiadłem na jednej z ławek, obserwując go, jak szybko znajduje nowych towarzyszy do zabawy. Było w nim tyle energii, a jego radosny śmiech niósł się po całym placu. Wydawałoby się, że przez te kilka chwil świat wokół się rozjaśnił. Oparłem się o ławkę, ciesząc się widokiem, gdy nagle kątem oka dostrzegłem znajomą sylwetkę, stojącą nieopodal. To był Louis – trzymał za rękę swojego siostrzeńca, Lucasa, który przybiegł do Tobiasa. Śmiali się razem, a ja miałem wrażenie, że scena przed moimi oczami rozgrywała się, jakby już była częścią mojej codzienności. Chciałem się do niej przyzwyczaić, ale wciąż czułem w sobie ten opór.
Louis podszedł bliżej, jego spojrzenie było ciepłe, choć widziałem w nim cień zrozumienia – widział, jak wiele kosztuje mnie ten krok. Gdy tylko dzieci były zajęte sobą, Louis usiadł obok mnie na ławce, nie narzucając się, lecz cierpliwie czekając.
– Myślałem o tym, co powiedziałeś wtedy, w piekarni – odezwałem się nagle, czując, że nie ma już miejsca na uniki. – O... bratnich duszach i... wszystkim, co wiąże się z przeszłością. Przez przypadek trafiłem ostatnio na historię w starej księdze, gdzie mówiono o tym, że... są wyjątki, że czasami druga bratnia dusza... to może być prawdziwe.
Louis patrzył na mnie uważnie, jakby ważąc każde moje słowo.
– Tak, wiem – odpowiedział cicho, kiwając głową. – Harry, chcę, żebyś wiedział, że nie oczekuję od ciebie, abyś nagle odsunął wspomnienia o Liamie. Nasza przeszłość jest częścią nas, jest tym, co nas ukształtowało. Nie chcę jej wymazywać ani konkurować z nią... tylko wierzyć, że jest miejsce na coś więcej.
Słuchałem go, a słowa, które wypowiadał, układały się we mnie, rezonowały z myślami, które od dawna próbowałem uporządkować. Zacząłem czuć, że może, rzeczywiście, jest w tym wszystkim jakaś logika. Miałem prawo do szczęścia, prawo do ponownego otwarcia serca. A Louis... nie próbował zastąpić Liama, próbował być kimś nowym, kimś ważnym na swój własny sposób.
Spojrzałem na Tobiasa, który wspinał się na zjeżdżalnię obok Lucasa, a w sercu poczułem dziwne ciepło – jakby nawet on instynktownie czuł się dobrze w towarzystwie Louisa i jego rodziny. Przez chwilę zastanawiałem się, jakby to było, gdybyśmy naprawdę spróbowali stworzyć coś razem. Przestać myśleć o przeszłości jako o cieniu, który za mną podąża, a zacząć traktować ją jak most, który prowadzi mnie dalej.
– Wiesz, Louis... Myślę, że Liam nie chciałby, żebym żył wiecznie w tym samym miejscu. – Mówiłem to powoli, wyważając każde słowo. – Zawsze mi powtarzał, że chce dla mnie szczęścia, że chce, by Tobias miał pełne życie... Może właśnie to było jego pożegnanie.
Louis uśmiechnął się do mnie, tak ciepło, jak zawsze – z cierpliwością i pełnym zrozumieniem. Wiedziałem, że ten moment będzie początkiem nowego rozdziału, decyzją, której bałem się tak długo, ale teraz wydawała się naturalna. Wracając z placu zabaw, czułem w sobie coś, co przypominało akceptację. Akceptację, że może Louis naprawdę jest przeznaczeniem, na które Liam dał mi przyzwolenie, i że przyszłość nie musi być lustrzanym odbiciem przeszłości, tylko czymś zupełnie nowym – moją drugą szansą.
Gdy wróciliśmy do domu po spacerze, Tobias szybko pobiegł do swojego pokoju, zmęczony dniem pełnym wrażeń. Jego oczka powoli się zamykały, a mimo to z ekscytacją opowiadał o zabawie z Lucasem, o tym, jak się ścigali i kto pierwszy zjechał ze zjeżdżalni. Był zmęczony, ale szczęśliwy, a ja obserwowałem go z uśmiechem, widząc, jak radość po prostu wylewa się z niego całym sobą.
Leżałem obok Tobiasa, a jego drobna, ciepła rączka spoczywała na mojej klatce piersiowej, unosząc się i opadając wraz z moim oddechem. Jego spokojny oddech koił mnie, a ciche pomruki, które wydawał przez sen, wywoływały na mojej twarzy delikatny uśmiech. Dzisiaj przeżyliśmy piękny dzień w parku, pełen śmiechu, wspólnego czasu i chwil, które jeszcze długo pozostaną w mojej pamięci. Zwłaszcza spotkanie z Louisem – pełne takiej bliskości i zrozumienia, którego nie czułem już od dawna.
Z jednej strony czułem ogromne wzruszenie na myśl o naszej rozmowie, o tym, jak Louis mnie słuchał, jak łagodnie pomagał mi przetrawić to wszystko, co przez ostatnie dni dręczyło mnie w głębi duszy. Z drugiej jednak wciąż tkwiły we mnie resztki strachu, czy naprawdę jestem gotowy na krok, który wiązał się z akceptacją tej nowej, rodzącej się w sercu więzi.
Wpatrując się w sufit pokoju Tobiasa, gdzie księżyc rzucał miękkie, srebrzyste światło, pozwoliłem sobie przeanalizować te myśli. Liam zawsze mówił, że pragnie dla mnie szczęścia, że chce, żebym nawet po jego odejściu znalazł kogoś, kto mnie zrozumie i pokocha tak, jak on to robił. Przez długi czas nie wierzyłem, że to możliwe. Przecież kto mógłby zająć jego miejsce? Kto mógłby być równie blisko mojego serca?
A jednak, spotkanie Louisa, każde spojrzenie, każde słowo i ten sposób, w jaki patrzył na mnie i na Tobiasa... Wszystko to sprawiało, że zaczynałem wierzyć, że może istnieje dla nas szansa. Może, pomimo tego, co myślałem wcześniej, przeznaczenie mogło pozwolić mi poczuć miłość po raz drugi. Nawet jeśli wciąż bałem się tego, co nowa miłość mogłaby oznaczać.
Czułem, jak serce bije mi szybciej na myśl, że Louis jest teraz kimś, kto mógłby stać się moją nową bratnią duszą. I choć ten pomysł wciąż brzmiał nierealnie, powoli zaczął we mnie rosnąć – jak małe ziarenko nadziei.
Odwróciłem wzrok na Tobiasa, delikatnie gładząc jego włosy. Pragnąłem, aby był szczęśliwy, aby dorastał otoczony miłością i troską, którą zawsze pragnąłem mu dać. I chyba wiedziałem, że Louis mógłby to zrobić – dać mu to poczucie bezpieczeństwa i miłości, której wszyscy troje potrzebowaliśmy.
Zamknąłem oczy i poczułem, że jestem gotów podjąć decyzję. Jutro, kiedy Tobias będzie w przedszkolu, skontaktuję się z Louisem. Umówię się z nim na spotkanie, powiem mu o wszystkim, co czuję. Nawet jeśli się bałem, zasługiwał na szczerość i zrozumienie. Zasługiwał, by wiedzieć, że powoli zaczynam go widzieć jako kogoś, kto może być dla mnie kimś więcej niż przyjacielem.
Z tą myślą, pełen niepewności, ale jednocześnie gotowy na to, co miało nadejść, przymknąłem oczy, czując, jak spokój powoli obejmuje mnie i pozwala zapaść w sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top