Rozdział 4

Stan zdrowia Tobiasa nareszcie się poprawił. Po kilku trudnych dniach, pełnych nieprzespanych nocy i narastających obaw, gorączka u małego alfy w końcu opadła, a jego blada twarz z każdym dniem nabierała zdrowego koloru. Z ulgą patrzyłem, jak odzyskuje siły, a ręka przestaje go boleć przez co z każdym dniem bardziej energiczny, śmiejący się, jak gdyby te długie dni w łóżku były tylko złym snem. Moje serce mogło w końcu spokojnie zabić, wolne od trosk o jego zdrowie, a ja mogłem wrócić do pracy, chociaż myśl o zostawieniu go znów na długie godziny w przedszkolu była trudna. Wiedziałem, że chłopiec uwielbiał spędzać tam swój wolny czas i miał ulubionych kolegów, ale nie lubiłem się z nim rozstawać.

W piekarni wciągnąłem głęboko zapach świeżo wypieczonego chleba i słodkich ciast, które leżały na półkach. Praca chociaż zabierała mi kilka godzin dziennie z życia mojego synka to mimo wszystko dawała mi ukojenie i odrobinę normalności, której tak bardzo potrzebowałem. Zajęcie rąk ciastem, kremami i lukrem było jedynym, co pozwalało mi na chwilę odsunąć na bok myśli o tych ostatnich trudnych pod każdym względem dniach.

Pracowaliśmy w pocie czoła z Zaynem ramię w ramię chcąc zdążyć ze wszystkimi zamówieniami na czas. W tamtym momencie nie miałem nawet czasu na rozmowę z przyjacielem o całym napięciu i dziwnym uczuciu, które towarzyszyło mi od kilku dni. Mężczyzna tego dnia również szybciej musiał opuścić nasz biznes ze względu na odwiedziny jego rodziców, więc popołudnie spędzałem sam w pracy czekając, aż wszystkie zamówienia zostaną odebrane.

    Późnym popołudniem, gdy w piekarni zrobiło się już spokojniej, drzwi otworzyły się z dźwiękiem dzwonka, a ja podniosłem wzrok, by zobaczyć, kto przyszedł. Kiedy dostrzegłem Louisa, mój oddech na chwilę uwiązł w gardle. Stał tam, ubrany w jasnobrązowy płaszcz, jego oczy błądziły po półkach, jakby szukał czegoś konkretnego. Na jego widok poczułem, jak odzywa się we mnie to dziwne ciepło, które ostatnio towarzyszyło mi za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się spotykały.

Zanim zdążyłem się odezwać, podszedł do lady i uśmiechnął się, a ten uśmiech dodał mu pewnego uroku, który sprawiał, że moje serce biło nieco szybciej.

— Cześć, Harry — przywitał się, a jego głos brzmiał spokojnie i ciepło, zupełnie tak, jak w mojej pamięci z tych ostatnich dni w mieszkaniu. — Cieszę się, że cię tutaj widzę. Jak się miewa Tobias?

Uśmiechnąłem się nieco nieśmiało, czując jednocześnie ulgę, że lekarz naprawdę troszczył się o mojego syna.

— Już lepiej, naprawdę. Właściwie to dzięki tobie — odpowiedziałem szczerze. — Bez twojej pomocy nie wiem, czy poradziłbym sobie sam. Tobias wraca do sił, a ja... no cóż, cieszę się, że znów mogłem wrócić do pracy.

Louis skinął głową, jakby naprawdę rozumiał, jaką ulgę przynosi mi ta normalność.

— To świetnie. Cieszę się, że mogłem pomóc — odparł. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, aż Louis nagle odchrząknął, jakby przypomniał sobie, dlaczego właściwie przyszedł. — A poza tym, przyszedłem, żeby złożyć zamówienie... Na tort. Mam młodsze rodzeństwo, bliźniaki. Niedługo kończą dziesięć lat.

— To piękny wiek — odpowiedziałem, uśmiechając się. — Jestem pewien, że możemy coś wymyślić. Czy masz już jakiś pomysł, co by im się spodobało?

— Doris i Ernest to prawdziwe żywe srebra, więc pewnie chciałyby coś kolorowego, może z motywem przygodowym albo zwierzakami. Wiem, że Ernest uwielbia lwy, a Doris ma bzika na punkcie morskich stworzeń. Przytaknąłem, zapisując wszystko w notatniku i od razu planując w głowie różne wersje ciasta.

— Myślę, że możemy zrobić tort dwupoziomowy. Na jednym poziomie mogłyby być motywy sawanny i lwy dla Ernesta, a na drugim morski świat dla Doris. Dodatkowo, możemy ozdobić go kolorowymi figurkami, które mogliby później zabrać na pamiątkę.

Louis spojrzał na mnie z wdzięcznością, a jego oczy błyszczały, jakby naprawdę doceniał każdą myśl i zaangażowanie, jakie włożyłem w to zamówienie.

— To brzmi idealnie, Harry. Dziękuję ci.

Zaskoczyła mnie jego wdzięczność, jakby oczekiwał, że to zamówienie było czymś więcej niż zwykłym zamówieniem w piekarni. Przez chwilę jego wzrok zatrzymał się na mnie, a ja poczułem, jak coś miękkiego i ciepłego rozszerza się w mojej piersi.

Dogadaliśmy resztę szczegółów, takich jak smak toru jego wielkość oraz datę odbioru. Po zapłaceniu zaliczki alfa wyszedł, a ja starałem się nie zwariować od pozostawionego uderzającego zapachu tego mężczyzny. Spojrzałem na zegarek, który wskazywał, że to najwyższa pora zamknąć piekarnię i udać się do przedszkola po mojego małego wilczka.

    Po odebraniu Tobiasa z przedszkola ruszyliśmy na zakupy, jak to bywało co tydzień. Wózek wypełnialiśmy najpotrzebniejszymi rzeczami, a Tobby co chwilę dodawał coś od siebie – a to paczkę ciastek, a to nowe kredki, których „naprawdę potrzebował do przedszkola." Oczywiście, mięknąłem przy każdym jego „proszę, mamo" i pozwalałem mu dorzucić do koszyka te małe przyjemności.

Kiedy wyszliśmy ze sklepu, Tobby od razu skierował się w stronę swojej ulubionej alejki. Wiedział, że skoro mamy jeszcze czas, to na pewno zabiorę go do parku, gdzie mógł się wyszaleć przed wieczorną kąpielą i spokojnym wieczorem. Ledwo przekroczyliśmy bramę parku, a Tobby od razu pobiegł w stronę placu zabaw, zostawiając mnie z torbami pełnymi zakupów.

Wtedy zauważyłem znajomą sylwetkę. Louis siedział na ławce nieopodal, a przy jego boku bawił się mały chłopiec, może pięcio- czy sześcioletni, z tym samym błyskiem w oku, co Louis.

Patrzyłem, jak Louis schyla się, by poprawić mu rozczochrane włosy, a potem śmieje się z czegoś, co chłopiec powiedział. Louis wyglądał... delikatnie, niemal czuło, kiedy z wyrozumiałością słuchał historii małego chłopca. Ciepło tego widoku uderzyło mnie prosto w serce. Poczułem dziwne wzruszenie, widząc, z jaką serdecznością i opiekuńczością Louis traktował chłopca. To, jak się uśmiechał, jak lekko pochylał głowę, jakby naprawdę każdy drobiazg, który chłopiec mówił, był dla niego ważny, wydało mi się wyjątkowe.

Zanim się obejrzałem, Tobby przybiegł i zatrzymał się przy mnie, a zaraz potem zauważył Louisa i podbiegł do niego z szerokim uśmiechem.

— Panie doktorze! — zawołał, a Louis uniósł wzrok i rozpromienił się na widok Tobby'ego.

— Cześć, młody wilczku! — Louis przywitał go z ciepłym uśmiechem. — Widzę, że masz się już świetnie.

Przytaknąłem, podchodząc nieco bliżej, chociaż czułem lekkie onieśmielenie. Louis odwrócił się w moją stronę i skinął głową na przywitanie.

— Tobias, to mój siostrzeniec, Lukas — przedstawił chłopca, który teraz obserwował nas z zaciekawieniem. — Lukas, poznaj Tobby'ego mojego super dzielnego pacjenta i jego mamę Harry'ego.

Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało i skinął głową. Tobby od razu wciągnął go w rozmowę, a ja i Louis mieliśmy chwilę dla siebie. Stanąłem z boku, obserwując, jak dzieci wchodzą na drabinki, i nagle, niespodziewanie, poczułem chęć, by podzielić się czymś, co zwykle wolałem przemilczeć.

— To jest... naprawdę urocze — powiedziałem cicho, przyglądając się, jak Louis spogląda na Lukasa. — Widać, że zależy ci na nim.

Louis spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.

— Jest dla mnie jak syn — odpowiedział, w jego głosie zabrzmiała nuta czułości, która podziałała na mnie dziwnie kojąco. — Jestem jego ojcem chrzestnym. Na co dzień mieszka z rodzicami za granicą, ale gdy tylko są w mieście zawsze porywam go na wspólny spacer pełen atrakcji.

Pokiwałem głową, czując, że otwieram przed nim kolejną warstwę mojego świata.

— Kiedyś miałem coś podobnego... znaczy, jak możesz się domyśleć, miałem  partnera. Liama. Tobby był naszym światem, a potem... wszystko się rozpadło — przyznałem, a głos nieznacznie mi się załamał. — Był moją bratnią duszą, wiesz? Jedyną, którą uważałem za możliwą. Po jego stracie nie wiedziałem, jak sobie poradzę. Miałem na głowie małego wilczka, który potrzebował w pełni mojej uwagi, ale również odczuwałem wielką pustkę i ból po stracie przeznaczonego. Nie wiedziałem, czy dam radę być dla niego matką i ojcem w jednej osobie.

Louis spojrzał na mnie z pełnym zrozumienia wyrazem twarzy, a jego wzrok wyrażał współczucie, ale też coś więcej – jakby naprawdę rozumiał, co przeżywam. Ta troska, niewymuszona i szczera, sprawiła, że poczułem coś trudnego do opisania. Czułem ciepło, które przenikało przez moją własną rezerwę, przez skorupę, którą budowałem przez lata po stracie Liama. Z jednej strony chciałem odsunąć te uczucia, udowodnić sobie, że nie potrzebuję nikogo więcej. A z drugiej – ta wyrozumiałość Louisa była czymś, czego pragnąłem, choć nie chciałem się do tego przyznać.

W drodze do domu zapach Louisa wciąż krążył mi po głowie. Byłem rozemocjonowany i nie do końca pewien, co to wszystko znaczy. Wchodząc do mieszkania, czułem się jednocześnie wdzięczny za jego wsparcie i pełen wątpliwości.

Ledwo zdążyłem zdjąć kurtkę, a Tobby z entuzjazmem podbiegł do mnie, krzycząc:

      — Mamo! Doktor Louis jest supel! I Lukas tes! Mozemy ich jesce kiedyś spotkać, prawda?

Uśmiechnąłem się, niepewny, co odpowiedzieć, a Tobby dodał po chwili, niemal szeptem:

— Wiesz, mamo, doktor Louis jest trochę jak... tata.

Te słowa uderzyły mnie z całą siłą, jakiej się nie spodziewałem. Tobby patrzył na mnie z taką niewinnością, nie wiedząc, ile znaczą jego słowa, a ja z trudem powstrzymywałem emocje, które we mnie buzowały.

Gdy tylko Tobias zniknął za drzwiami swojego pokoju, pozostałem w przedpokoju, wciąż próbując przyswoić to, co powiedział wcześniej.

Opadłem na kanapę, przeczesując włosy dłonią, i powoli próbowałem uporządkować te myśli. Wiedziałem, że Tobby niewiele pamięta z czasu, kiedy Liam jeszcze żył. Był przecież tylko maluchem, gdy wszystko się rozsypało, a jednak czasami odnosiłem wrażenie, że brak ojca zostawił w jego sercu ślad, który próbował sobie jakoś wytłumaczyć. Myślałem, że dorastał, nie pamiętając tej straty. Przecież tyle razy upewniałem się, że nie wywołuję tematu, że pozwalam mu samemu odszukać swoje wspomnienia, jeśli kiedyś zapragnie. A mimo to... skąd wziął to porównanie? Może nieświadomie odczuwał troskę, którą Louis tak naturalnie kierował w jego stronę. Zawsze gotów przystanąć, zainteresować się tym, co mały alfa miał do powiedzenia, zawsze cierpliwy. Może właśnie to przypomniało Tobby'emu te momenty, których ja nigdy nie zauważyłem: jak Liam rzucał mu się w oczy swoją czułością, może małymi gestami, których sam nigdy nie wychwytywałem w codziennym biegu. Wiedziałem, jak chłopiec obserwował innych ojców – tych na placu zabaw, ojców jego przedszkolnych kolegów, czy choćby Zayna, który w każdej wolnej chwili bawił się ze swoim synem, Zahirem, z pełnym oddaniem. To wszystko mogło mu dawać jakiś obraz ojcostwa, jakiś niedościgniony wzorzec, do którego próbował teraz dopasować Louisa, który był przecież tylko jego lekarzem, a jednak okazał mu zainteresowanie, którego wcześniej nie doświadczył od innych alf.

Z każdym z tych przemyśleń narastała we mnie niepewność, prawie podsycana przez rosnącą świadomość, że coś w moim życiu być może ponownie próbuje odnaleźć porządek. Ale przecież wiedziałem, że spotkanie drugiej bratniej duszy jest w naszym świecie czymś niemożliwym. Tak właśnie mówiła nasza natura – jedna bratnia dusza na całe życie. A jednak od czasu, kiedy Louis pojawił się w naszym życiu, było coś, co drążyło mój umysł, pozostawiając mnie z coraz bardziej natrętnymi myślami.

Nie mogłem jednak tego dopuścić. To byłoby jak zdrada pamięci Liama, tego wszystkiego, co zbudowaliśmy, nawet jeśli los tak bezlitośnie mi go odebrał. Przecież byłem jego, a on był moim przeznaczeniem. Nasza więź miała być niepodważalna, jedyna.

Oparłem głowę na dłoniach, próbując uciszyć myśli, ale znów powracał zapach Louisa – ten lekko piżmowy, nieco słodki i odświeżający zapach, który nie chciał zniknąć z mojej pamięci. Czułem wewnętrzny konflikt. Z jednej strony chciałem zamknąć się na wszystko, co przypominało mi o Louisa, ale z drugiej... nie mogłem przestać o nim myśleć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top