Rozdział 3
Spędziłem kolejną bezsenną noce, czuwając przy łóżku Tobiasa, obserwując każdy grymas bólu na twarzy dziecka, każde drgnięcie i ciche westchnienie. Gorączka zdawała się nie ustępować, a stan zdrowia chłopca pogarszał się z każdą godziną. Czułem narastający niepokój, który z każdą chwilą zamieniał się w duszący strach. Byłem zmuszony poprosić o kolejną wizytę lekarską – tym razem jednak nie w przychodni, a w naszym domu. Pomyślałem o naszym nowym lekarzu Louisie i natychmiast uderzył mnie znajomy lęk przed ponownym nawiązaniem więzi, ale zrobiłem to dla swojego chorego wilczaka, wiedząc, że zdrowie syna jest ważniejsze od moich własnych rozterek.
Sięgnąłem po swój telefon leżący na szafce nocnej. Z drżącymi rękami i dudniącym sercem wybrałem numer przychodni. Poprosiłem o jak najszybszy przyjazd naszego lekarza ze względu na pogarszający się stan małego alfy. Dostałem informację, że doktor Tomlinson zjawi się u nas najszybciej, jak to będzie możliwe.
Siedziałem na krawędzi łóżka Tobiasa, patrząc na jego drobną sylwetkę, owiniętą kocem i walczyłem ze swoimi myślami. Jego skóra była blada, a na czole błyszczał pot, jakby ciało wciąż próbowało zwalczyć gorączkę, a antybiotyk nie działał tak jak powinien. W głowie krążyły mi coraz to gorsze scenariusze, a serce biło mocno, jakby moje ciało nie mogło się uspokoić, mimo że starałem się kontrolować każdy oddech.
Ta cała sytuacja, ta niepewność, wszystko to sprawiało, że czułem się przytłoczony. Tyle czasu radziłem sobie sam. Tyle razy przekonywałem siebie, że jestem wystarczająco silny, żeby podołać, żeby wychować małego alfę i wypełnić tę pustkę, która pozostała po Liamie. A jednak teraz, kiedy patrzyłem na chorego syna, jak nigdy wcześniej czułem tę samotność, jakby to wszystko przytłaczało mnie ciężarem, któremu nie mogłem sprostać. W głowie ciągle słyszałem jego słowa: "Jesteś silną omegą, Harry. Dasz radę, nawet jeśli mnie zabraknie."
Ale czy naprawdę miałem dość siły, by być wszystkim, czego mój mały Tobby potrzebuje? W jednej chwili poczułem, jak wzbierają się we mnie lęki i byłem gotów znów się poddać temu smutkowi, kiedy nagle, zupełnie nieoczekiwanie, pomyślałem o nowym lekarzu mojego syna. O jego spokojnych oczach i tym wyjątkowym zapachu, który wydawał się mieszanką czegoś słodkiego i świeżego, jak powiew morskiej bryzy z domieszką czegoś owocowego, egzotycznego, czego nie potrafiłem nazwać, ale co wbijało się w moje zmysły za każdym razem, gdy byliśmy blisko.
Nagle serce zabiło mi mocniej, a uczucie, które się we mnie pojawiło, było jak cichy szept, przypomnienie o czymś, co nie powinno istnieć. Przecież wilki spotykają swoją bratnią duszę tylko raz. To było coś, czego uczono nas od zawsze – przekonanie, które było jak prawa natury, nienaruszalne, niezachwiane. Ja już miałem swojego alfę. Miałem Liama, który był moim całym światem. To jego zapach czułem, gdy zamykałem oczy, to jego słowa szeptały mi w głowie w najtrudniejszych momentach, że dam sobie radę.
A jednak doktor Tomlinson pojawił się w naszym życiu jak coś nieplanowanego, jakby przewracał do góry nogami te wszystkie zasady, w które tak mocno wierzyłem. Czasem miałem wrażenie, że wbrew sobie przyciąga mnie do niego coś więcej niż tylko przypadek, że jest kimś więcej niż tylko lekarzem mojego syna. Czułem to, choć każda cząstka mnie chciała temu zaprzeczyć. A jego zapach... Ten zapach, który wyczuwałem już z daleka, wnikał we mnie, jakby chciał wypełnić pustkę, którą Liam pozostawił po sobie.
Czasami, gdy w nocy zasypiałem po wyczerpującym dniu, zdarzało mi się, że na krótką chwilę przestawałem walczyć z tą myślą. Pozwalałem sobie, by wspomnienie lekarza rozproszyło mój smutek i samotność, ale zaraz potem przypominałem sobie, że to tylko złudzenie. Nie ma drugiej bratniej duszy, powtarzałem sobie. Ta możliwość nie istniała. To było jak kłamstwo, które musiałem sam sobie wbijać do głowy, bo inaczej moje serce mogłoby znowu pęknąć.
Ostatecznie wracałem do rzeczywistości, tej, która była przede mną – do chorych oczu mojego wilczka, do odpowiedzialności, która spoczywała wyłącznie na moich barkach. Tobias był najważniejszy, i to dla niego musiałem zrobić wszystko, by wyzdrowiał. Tomlinson był tylko lekarzem, kimś, kto miał nam pomóc przez to przejść. Przecież to nie mogło być nic więcej.
Pukanie do drzwi wyrwało mnie z rozmyślań, a moje serce zaczęło bić szybciej. Odkąd poprosiłem o wizytę w domu, nie mogłem przestać się martwić, choć wiedziałem, że Tobias potrzebuje profesjonalnej pomocy. Otworzyłem drzwi, próbując zachować spokój.
Doktor Louis stał tam w swoim lekarskim płaszczu, a w jego oczach widziałem znajomą troskę i zrozumienie. Jego zapach – ta nieziemska mieszanka słodkiego piżma, świeżej bryzy oceanu i owocowych nut – natychmiast mnie uderzył. Zanim zdążyłem się zorientować, przypomniałem sobie wszystkie chwile, w których ta woń mnie rozpraszała, przyciągając mnie na sposób, którego nie potrafiłem wyjaśnić.
– Jak się trzyma nasz mały pacjent? – zapytał cicho, przekraczając próg. Miał w sobie pewien spokój, który od razu wyciszał moje nerwy.
Zrobiłem miejsce, aby wszedł, ale szybko odwróciłem się w stronę pokoju mojego syna, unikając jego wzroku. Próbowałem zachować dystans, przypominając sobie, że jestem silną, niezależną omegą, a Tobias to mój syn i tylko ja jestem za niego odpowiedzialny. Mimo to poczułem ulgę, że lekarz tu jest, że mogę powierzyć mu zdrowie mojego dziecka.
– Proszę, tędy – wskazałem, kierując go w stronę pokoju Tobiasza. – Jego stan się pogorszył.
Doktor pokiwał głową i natychmiast podszedł do mojego syna, badając go z troską i uwagą, jakiej wcześniej nie widziałem u nikogo. Obserwowałem jego ruchy, delikatność, z jaką dotykał czoła Tobiasza, a moja dłoń sama zacisnęła się w pięść, próbując zapanować nad przypływem emocji. Tobias otworzył oczy i spojrzał na starszą alfę z lekkim uśmiechem, jakby jego obecność dawała mu odrobinę spokoju.
– Mały wojownik – mruknął Louis z uśmiechem, po czym spojrzał na mnie. – Będzie dobrze. Gorączka nie jest już tak wysoka jak wcześniej, ale musimy być ostrożni. Przepiszę coś, co powinno pomóc.
Poczułem, jak ulga miesza się z wstydem. Tyle razy mówiłem sobie, że dam radę, że nie potrzebuję niczyjej pomocy – a teraz doktor Louis tu był, pomagając nam i traktując mój lęk ze zrozumieniem, które mnie dezorientowało. Spojrzałem na niego, próbując ukryć wdzięczność, ale wtedy on nachylił się, wyciągając rękę w moją stronę.
– Jestem Louis. Mówmy sobie po imieniu. Uważam, że tak będzie nam latwiej.
– Harry - odparłem ściskając jego dłoń.
Czułem w sobie wybuchową mieszankę emocji. Moja omega z podekscytowania merdała ogonem krzycząc „działaj! To nasza bratnia dusza!" Zaś rozum kazał uciekać, bo to przecież wszystko było niemożliwe.
–Nie musisz być cały czas silny, Harry. Czasem wszyscy potrzebujemy wsparcia.
Moje serce zatrzepotało, a coś we mnie buntowało się przeciwko temu stwierdzeniu. Byłem silną omegą – Liam zawsze mi to powtarzał. Przetrwałem stratę, przeszedłem przez ból, wychowując Tobiasa sam. Jednak Louis, jego ciepłe spojrzenie i zapach, którego nie mogłem ignorować, sprawiały, że nagle cała ta zbroja, którą przez ostatnie dwa lata budowałem, zaczynała pękać.
– Nie jestem słaby – mruknąłem, bardziej do siebie niż do niego. – Dam sobie radę.
– Wiem, że jesteś silny – odpowiedział spokojnie Louis. – Ale to nie znaczy, że musisz być z tym wszystkim sam.
Otworzyłem usta, żeby zaprzeczyć, powiedzieć mu, że radzę sobie doskonale, że nie potrzebuję pomocy ani wsparcia. Ale słowa utknęły mi w gardle. Louis zdawał się wiedzieć, co myślę, patrzył na mnie z wyrozumiałością, która była dla mnie zupełnie nowa. Nawet Liam, mój dawny alfa, nigdy nie podchodził do moich lęków z takim zrozumieniem.
Przez chwilę panowała cisza, a ja próbowałem zebrać się na odwagę, by wyrazić wdzięczność, chociaż nie chciałem, żeby poczuł, że naprawdę potrzebuję wsparcia.
– Dziękuję, Louis. Naprawdę... To dla mnie nowe – powiedziałem w końcu, z trudem wypowiadając słowa. – Nieczęsto pozwalam komuś na bliskość. Życie nauczyło mnie, że muszę radzić sobie sam.
– Wiem. Wiele wyczytałem z karty Tobiasa w przychodni. – Jego oczy miały w sobie ciepło, które przenikało moje opory. – Ale czasami to jedyny sposób, żeby naprawdę ruszyć dalej.
Przez krótki moment przeszło mi przez myśl, że lekarz może naprawdę sądzić że jesteśmy bratnimi duszami. Jednak szybko uświadomiłem sobie, że przecież to było niemożliwe.
Czułem, jak jego zapach przyciąga mnie bardziej, niż byłem gotów przyznać. Tyle razy przypominałem sobie, że wilki mają tylko jedną bratnią duszę, jedną szansę, by znaleźć przeznaczenie. A ja przecież już pochowałem moją. Więc dlaczego teraz, w obecności Louisa, czułem, że coś we mnie woła? Dlaczego czułem ten przyciągający zapach? Coś, czego nie chciałem dopuścić do siebie, jakby ponowne otwarcie serca mogło wszystko zniszczyć.
Louis położył rękę na moim ramieniu, wywołując kolejną falę emocji.
– Jestem tu dla was, Harry – powiedział miękko, spoglądając mi prosto w oczy.
Czułem, że coś we mnie pęka. Poprosiłem go o receptę i kazałem mu opuścić już nasze mieszkanie. Nie byłem w stanie dłużej znieść jego obecności. Nie potrafiłem skupić się nawet na własnym synu.
Obserwowałem, jak lekarz podawał zastrzyk z środkiem przeciwgorączkowym mojemu dziecku, po czym wypisał receptę i ze zrezygnowaniem w oczach wyszedł z naszego mieszkania, a ja po raz kolejny pozostałem z własnymi myślami.
Gdy Louis zamknął za sobą drzwi, mieszkanie znów pogrążyło się w ciszy. Stałem przez chwilę w korytarzu, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał, słysząc w głowie cichą obietnicę, że Tobias wyzdrowieje, że gorączka w końcu minie. Louis odwrócił się jeszcze raz w drzwiach, uśmiechając się do mnie pokrzepiająco, a ja skinąłem głową, próbując ukryć tę dziwną, przytłaczającą mieszankę emocji.
Ale teraz, kiedy jego obecność wypełniała mieszkanie niemal tak wyraźnie, jakby nadal stał tuż obok mnie, czułem się bardziej zdezorientowany niż kiedykolwiek wcześniej. Wciąż wyczuwałem ten jego zapach – świeży, a jednocześnie słodki, jak coś znajomego, a jednak egzotycznego, co wtapiało się w każdą cząstkę powietrza, które właśnie wciągałem.
Nie mogłem przestać o nim myśleć.
Zacisnąłem dłonie w pięści, aż paznokcie zaczęły wbijać się w skórę, próbując jakoś otrząsnąć się z tego odrętwienia. Gdzieś głęboko w środku poczułem, że robię coś złego, że pozwalam sobie na coś, czego nie powinienem. Tak, Louis był tylko lekarzem. To była jedyna rzecz, którą powinien dla mnie być. Czułem, jak wzbiera we mnie niepokój, który wykraczał daleko poza obawę o zdrowie Tobiasa.
Gdy usiadłem na kanapie, mój wzrok padł na zdjęcie Liama stojące na stoliku. Zawsze było tam, przypominając mi o wszystkim, co nas łączyło, o każdej chwili, którą razem dzieliliśmy. To było jak kompas, który przypominał mi, kim jestem i jakie mam obowiązki. Teraz jednak czułem tylko bolesny ucisk w piersi – rodzaj winy, której nie potrafiłem sobie wybaczyć. Jakbym zdradzał pamięć o nim, po prostu pozwalając sobie na myśli o Louisie, na tym, by jego obecność tak głęboko mnie dotknęła.
Przecież Liam był moją bratnią duszą. To jego zapach otulał mnie w każdej chwili naszego życia razem, to on był wszystkim, co znałem i kochałem. Każda cząstka mnie, każda myśl należała do niego. Tak miało zostać... a jednak czułem, że coś się zmienia. Każda myśl o Louisie sprawiała, że czułem, jakby wokół mnie wyrastał jakiś mur, przez który nie mogłem przebić się do wspomnień z Liamem. Jakbym zdradzał coś świętego.
– Co jest ze mną nie tak? – mruknąłem do siebie, zakrywając twarz dłońmi.
Mój umysł zdawał się być wypełniony obrazem Louisa – jego spojrzeniem, tym ciepłym uśmiechem, który kierował nie tylko do Tobiasa, ale także do mnie. Jego słowa brzmiały w mojej głowie, słowa pełne wsparcia, zrozumienia, obietnic, że nie jestem sam.
Wciągnąłem głęboko powietrze, zamykając oczy, próbując wyciszyć ten chaos, ale zamiast tego poczułem znów ten zapach, który Louis zostawił po sobie, a który teraz odbierał mi możliwość racjonalnego myślenia.
Liam zawsze mówił, że mnie rozumie. Ale nigdy nie poczułem takiego spokoju w czyjejś obecności, nigdy nie byłem gotów otworzyć się z moimi lękami, nawet przed nim. A teraz? Wystarczyła obecność Louisa, a miałem wrażenie, że powoli zaczynam pozwalać sobie na to, by ktoś inny ujrzał mnie takim, jakim jestem naprawdę. Ale co to znaczyło?
W głębi duszy wiedziałem, że to nie powinno się zdarzyć. Przeznaczenie nie miało być takie – nie mogłem mieć więcej niż jednej bratniej duszy, nie miałem prawa odczuwać czegoś podobnego do tego, co czułem przy Liamie. A jednak nie mogłem wymazać tej myśli. Louis wniósł w moje życie coś, czego nie chciałem przyjąć, a mimo to nie potrafiłem tego odrzucić.
Spojrzałem jeszcze raz na zdjęcie Liama, szeptając ciche „przepraszam", jakby mógł mnie usłyszeć. W środku czułem, że coś we mnie walczyło – między wspomnieniem o tym, co straciłem, a tą nową, nieproszoną nadzieją, która nie chciała zniknąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top