rozdział 4
jackaverymusic: Coco!
jackaverymusic: Zaraz będziemy lecieć
jackaverymusic: Bądź na lotnisku jak przylecimy, zrobimy niespodziankę Danielowi
_coco_girl_: Jasna sprawa Jackie 😇
_coco_girl_: Pomału się szykuje
_coco_girl_: Zajadę do studia, powiadomię Diego i pędzę prosto na lotnisko
jackaverymusic: Nie pisz nic Danielowi
jackaverymusic: Ja też mu nic nie powiem
_coco_girl_: Się chłopina zdziwi gdy mnie zobaczy 😆
_coco_girl_: Przynajmniej na taksówkę nie wydacie
jackaverymusic: Otóż to
jackaverymusic: Dobra, spadam bo zacznie coś podejrzewać a wchodzimy właśnie na pokład
_coco_girl_: Bezpiecznego lotu ✈️❤️
_coco_girl_: Będę na was czekać przed wejściem
jackaverymusic: ❤️
Colette rozejrzała się po strychu, gdzie zostawiła wszystkie rzeczy Jacka. Już po chwili zeszła na niższe piętra, sprawdziła, czy aby na pewno nic nie było, po czym wyszła ze swojego domu i udała się prosto do samochodu. A nim już do studia fotograficznego.
~*~
Coco od dziesięciu minut czekała na lotnisku, oczekując przyjścia Jacka i Daniela. Wiedziała, że ich samolot wylądował i to były jedynie minuty, aż mieli się tam zjawić. Dziewczyna opierała się o swój samochód, wypatrując ich w tłumie. Słońce przyjemnie ogrzewało jej opalone ciało.
I wreszcie ich dostrzegła. Dwójkę chłopaków, których tak dobrze znała.
Oderwała się od pojazdu i rozłożyła szeroko ręce, uśmiechając się od ucha do ucha. Naprawdę cieszyła się z ich widoku, w końcu mogła spędzić czas z dawnym przyjacielem i obecnym chłopakiem, o którym wiedziało zadziwiająco mało osób.
- Danny!
Daniel wyjątkowo szybko ją dostrzegł i, zostawiając Jacka w tyle, podbiegł do dziewczyny. Chwycił ją w ramiona, ściskając mocno. Wydawała mu się taka drobna i delikatna, ale wiedział, że czasami siedział w niej ten diabeł, którego pokazywała nielicznym.
- Jak ty wyrosłaś, Coco. Nie spodziewałem się. - powiedział Daniel, kiedy wreszcie się od siebie odsunęli. Czuł się dziwnie w jej towarzystwie, ale jednocześnie tak swobodnie, jak kiedyś. Nie zmieniła się za wiele, choć musiał stwierdzić, że była o wiele ładniejsza, niż kiedyś.
- A no widzisz. Kilka lat wystarczy, by stać się inną osobą. - zaśmiała się, patrząc w tamte jego niebieskie tęczówki, dla których można było zabić.
- I zrozumieć, że niektóre przyjaźnie były fałszywe. - dodał, patrząc na nią znacząco. Sam się dziwił, że tamta przyjaźń z nią jeszcze trwała, pomimo że dawno temu się wyprowadziła i oboje zaczęli swoje życia. - Ale ty się pod tym względem nie zmieniłaś.
- Masz pewność? - spytała, unosząc brew do góry. Tak niewiele o niej wiedział i tak wiele tajemnic i niej znał. Sama nie wiedziała, jakim cudem tak bardzo mu kiedyś zauważała.
- Znam cię, Coco.
Ale niewiele o mnie wiesz, Daniel.
- Dobra. Wy cię chyba nie znacie. - odezwał się ponownie Daniel, jakby dopiero wtedy uświadamiając sobie, że nie byli tam sami. Chłopak odsunął się od swojej przyjaciółki i spojrzał na swojego przyjaciela. - Jack, to Coco, moja przyjaciółka z dzieciństwa. Najlepsza dziewczyna, jaką znam. - przedstawił, przytulając Colette od boku. - Coco, to Jack, mój kumpel z zespołu.
- Miło poznać. Colette. - odezwała się dziewczyna, wystawiając w stronę Jacka swoją dłoń.
- Jack. Ciebie również.
Jedno spojrzenie wystarczyło. Jeden uścisk dłoni, jeden uśmiech... Świadomość, że poznawali się po raz drugi. To było dziwne doświadczenie, ale jakże ekscytujące, elektryzujące. Oni wiedzieli, znali prawdę, ale nie mogli powiedzieć o tym Danielowi, nie wtedy, nie kiedy już wszystko ustalili.
- To co? Jedziemy do mnie? - zagadnęła Coco, klaszcząc w dłonie i patrząc na nich obu. Miała plan i czekała tylko, by im o nim powiedzieć.
- A nie do studia? - spytał zdezorientowany Daniel, bo tak naprawdę myślał, że od razu pojadą do studia fotograficznego i zrobią sesję zdjęciową, na którą specjalnie tam pojechał. Nie spodziewał się, że miała się odbyć kiedy indziej.
- Mała zmiana planów. - stwierdziła dziewczyna, zerkając ukradkiem na obu chłopaków. Żaden z nich nie wiedział, co wtedy siedziało jej w głowie. - Pakujcie się. Pojedziemy do mnie, pogadamy na spokojnie, a tą obiecaną sesję zrobimy jutro. Wszystko ustalone z Diego.
- Jesteś niesamowita.
- Wystarczy Coco. - zaśmiała się, posyłając Danielowi jeden ze swoich uśmiechów. Zaraz zaczęła klaskać w dłonie, by jakiś ich pogonić do wsadzania walizek do samochodu. - No szybko!
~*~
- O wow! Nie spodziewałem się, że mieszkasz w takich luksusach. - odezwał się Daniel, kiedy tylko cała trójka wysiadła przed domem Colette jakiś czas później. - Sama kupiłaś ten dom? - spytał, odwracając się do dziewczyny przodem. Jego oczy były powiększone, bo za nic nie spodziewał się takiego widoku.
- Bardziej rodzice. Mieszkaliśmy tu przez kilka lat całą piątką. Później wyprowadziła się Lindsay, Jason dość często wyjeżdżał, aż wreszcie kupił sobie kawalerkę, a rodzice stwierdzili, że kupią sobie jakieś większe mieszkanie w centrum. - wyjaśniła pokrótce, wzruszając ramionami. Już po chwili wskazała na samą siebie. - I wszystko sprowadza się do mnie, która dostała ten dom na wyłączność.
- Mogłem się tego spodziewać. - zaśmiał się Daniel, zdając sobie sprawę, że mógł od samego początku domyślić się, że tak właśnie mogło być. Prędko weszli całą trójką do środka. - Gdzie jest łazienka? Muszę skorzystać.
- Drzwi na prawo. - odparła od razu, wskazując w odpowiednim kierunku. Zanim chłopak zdążył odejść, dziewczyna odezwała się ponownie. - Mam rozumieć, że zostajesz ze mną na te kilka dni, tak?
- Skoro mieszkasz sama, to nie będę pchał się na chatę Jackowi.
- Aha? - odezwał się Jack po raz pierwszy od dłuższego czasu. Chłopak zmarszczył brwi, nie spodziewając się, że Daniel mógł zwalić mu się na głowę, nie przemyślał tego.
- Zaniosę twoje walizki do jednego z pokoi w takim razie. - stwierdziła, na co Seavey pokiwał głową i udał się prosto do łazienki. Colette w tym samym czasie odwróciła się przodem do drugiego z chłopaków. - Pomożesz mi?
Jack bez oporu złapał za rączkę od walizki Daniela i skierował się za dziewczyną na piętro. Kiedy wreszcie odłożyli wszystkie torby na ziemię w odpowiednim pomieszczeniu, chłopak natychmiast podeszła do swojej ukochanej i zamknął ją w uścisku, całując w głowę w międzyczasie. Coco uśmiechnęła się szeroko, wtulając się w jego ciało.
- Tęskniłam. - wyszeptała, zaciągając się zapachem jego perfum. Przytulanie się z nim było jedną z najprzyjemniejszych czynności, które wspólnie robili.
- Ja bardziej. - odparł, chowając głowę w zagłębieniu jej szyi. Prędko się jednak od niej odsunął i spojrzał na jej twarz. - Chyba musimy już iść. Wolę mieć pewność, że nas nie nakryje albo nie będzie drążył, gdzie tak długo byliśmy.
- Fakt. Chodź, pogadamy jeszcze później.
Pociągnęła go za dłoń i razem zeszli na dół. Colette jednak nie zamierzała ryzykować i gdzieś po drodze puściła go, by nie wzbudzać podejrzeń, szczególnie że Daniel stał już na korytarzu i grzebał w telefonie.
- Czyli pokój na górze, świetnie. - odezwał się Daniel, zacierając ręce, gdy tylko dostrzegł, że Colette i Jack schodzili z górnego piętra. - Co robimy?
- Mam basen, jeśli chcesz. Albo, jeśli wolisz, mam w piwnicy kilka gier. Będziecie mogli wybierać do woli.
- Rodzice, widzę, nie próżnowali. - zaśmiał się chłopak, w tamtej chwili spodziewając się już wszystkiego. Skoro Coco mieszkała w tamtej ogromnej chacie, to mogło być tam wszystko.
- Marzenie taty. - wyjaśniła, uśmiechając się pod nosem, kiedy przypomniała sobie tamte chwile. Doskonale pamiętała, kiedy się tam przeprowadzali i kiedy cała rodzina dowiedziała się o tamtym miejscu. - Rozgoście się, pójdę zrobić coś do picia i jedzenia. Jesteście głodni, nie?
- Masz sok jabłkowy? - spytał Daniel z nadzieją, na co Jack zaśmiał się cicho. Zarówno on, jak i Colette wiedzieli o tamtym małym uzależnieniu chłopaka.
- Zrobiłam zapas specjalnie dla ciebie. - odparła zgodnie z prawdą, wypinając dumnie pierś. Daniel uśmiechnął się szeroko, czując przyjemne ciepło w środku, że o tym pamiętała. - Jack? Jakieś predyspozycje?
- A co właściwie masz? - zagadnął, sam czując się już głodny i spragniony. Zaraz rozejrzał się na boki, udając, że szedł do tamtej piwnicy po raz pierwszy.
- Możesz iść ze mną i sprawdzić. - zaproponowała, wzruszając ramionami. Jack uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę, że powiedziała to specjalnie, by pobyć z nią chwilę sam na sam. - Zabiorę go na chwilę, zaraz wróci. A ty wybieraj, co chcesz. W razie pytań, jestem w kuchni. - dodała, kierując tamte słowa do Daniela, który przytaknął jej skinieniem głowy. - Chodź.
Jack i Coco wyszli prędko z piwnicy, a kiedy drzwi zamknęły się za nimi, chłopak natychmiast splótł ich palce razem i posłał jej delikatny uśmiech, choć zazwyczaj robił to wyjątkowo rzadko. Tylko ona widziała tamten szczery uśmiech kierowany w jej stronę. Tylko ona widziała go w pełni szczęśliwego. Tylko ona zaprzątała tak bardzo jego myśli, poza córką.
- Zrobiłaś to specjalnie. - powiedział cicho, ściskając mocniej jej dłoń. Colette uśmiechnęła się szeroko, idąc przed siebie dumnie.
- Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. - stwierdziła, po czym zaśmiała się pod nosem, zerkając na niego. - Powinieneś się cieszyć, że choć chwilę możesz ze mną spędzić. Jedna z nielicznych w najbliższym czasie.
- Cieszę się, bardzo, naprawdę bardzo.
- Jesteś dobry w ukrywaniu emocji, nie powiem. Ale przy mnie nie musisz, dobrze o tym wiesz. - odezwała się ponownie, odwracając się do niego przodem, kiedy już znaleźli się w kuchni. Dziewczyna sprawdziła jeszcze, czy Daniela nie było w pobliżu i podłożyła dłonie na piersi Jacka.
- Przyzwyczajenie. - oznajmił, wzruszając ramionami. Rzeczywiście już dawno przyzwyczaił się do nieokazywania zbędnych emocji, co bardzo mu wtedy pomogło w udawaniu.
- To co chcesz do picia? Jakiegoś soku? Wody? Herbaty? Kawy? A może czegoś mocniejszego?
- Chcesz zrobić ze mnie alkoholika? - spytał ze śmiechem, kiedy ona zaczęła szperać po szafkach w poszukiwaniu odpowiednich produktów i przyrządów. Jack patrzył na nią z tyłu, a jego serce radowało się, gdy widział ją wtedy taką szczęśliwą.
- A w życiu! Ja? Nigdy. - zaśmiała się, co udzieliło się też jemu. Chłopak jednak prędko się uspokoił.
- Wody w sumie możesz mi nalać.
- Dobra. Wyciągnij dzbanek z szafki. Lewa na górze. Weź krzesło, bo nie sięgniesz. - poleciła, sama wyciągając sok jabłkowy z lodówki. Nie odwróciła się w jego stronę i nie zauważyła jego wręcz oburzonej miny.
- Wątpisz we mnie? - spytał, wskazując na samego siebie.
Coco zmierzyła go wzrokiem i dała mu wolną rękę. Sama zajęła się przyrządzaniem makaronu w sosie brokułowym, podczas gdy on męczył się ze ściągnięciem ów dzbanka. Wreszcie jednak, ku licznym niepowodzeniom i jej słowom, wziął jedno z krzeseł i ostatecznie sięgnął odpowiednią rzecz.
- Mówiłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top