rozdział 28

Jakiś czas później

jackaverymusic: Heeej
jackaverymusic: Co porabiasz?
jackaverymusic: Mamy przerwę to postanowiłem napisać

_coco_girl_: Idę właśnie 😁

jackaverymusic: Oo, gdzie?

_coco_girl_: Przed siebie

jackaverymusic: A tak na serio?

_coco_girl_: Wiesz, nudziło mi się w domu, ty mi tu piszesz że masz przerwę
_coco_girl_: To wiesz, wpadłam na pewien pomysł

jackaverymusic: Idziesz tu?

_coco_girl_:  Być może

jackaverymusic: Czemu nie mówiłaś? Od razu byś pojechała ze mną
jackaverymusic: Colette

_coco_girl_: Tak mnie nazwano prawie 24 lata temu
_coco_girl_: Chciałam ci zrobić niespodziankę, wiem że niedługo kończycie to cię odbiorę
_coco_girl_:  I muszę kończyć, znajdę jeszcze do sklepu i idę prosto do was

jackaverymusic: Kocham cię ❤️

_coco_girl_:  Ja ciebie też
_coco_girl_: Paaa!

~*~

Colette weszła do odpowiedniego pomieszczenia wyjątkowo cicho, nie chcąc przeszkadzać nagrywającym wtedy chłopakom, którzy nawet nie zauważyli jej przyjścia. Świetnie się bawili, gdy jeden z nich śpiewał w studiu nagraniowym. Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko na tamten widok i usiadła na niewielkiej kanapie, obserwując ich przez chwilę.

Wreszcie, po jakże długich minutach, cała piątka przyjaciół odwróciła się w stronę dziewczyny, nieco zdziwiona jej widokiem, a bynajmniej czterech z nich, bo Jack wiedział, że Coco miała tam przyjść.

- No hej. - przywitała się, machając do nich na powitanie. Daniel spojrzał na Jacka, a później wrócił wzrokiem do Colette, uświadamiając sobie, że to była jego sprawka, że ona tam była.

- Coco...

- Zgadza się. - przytaknęła, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Założyła nogę na nogę, przyglądając się im z uśmiechem. - Słyszałam, że niedługo macie koniec, może nawet już, nie wiem. Może gdzieś pójdziemy, co?

Coco nie musiała czekać długo na jakąkolwiek odpowiedź, czy reakcję, bo wszyscy zgodnie przytaknęli, że chętnie gdzieś z nią pójdą. Nim dziewczyna zdążyłaby się zorientować, oni już zaczęli się zbierać do wyjścia, prawie że zostawiając ją w tamtym miejscu.

- Idziesz?

Colette natychmiast się podniosła i podbiegła do Jacka, łapiąc go za dłoń. Już po chwili całą szóstką wyszli na zewnątrz i skierowali się w tylko sobie znaną stronę.

- Śmiesznie to wygląda, jak idziemy tak w parach. - odezwała się, spoglądając na przyjaciół, którzy dyskutowali o czym zawzięcie przed nimi. - Najstarszy z najmłodszym. Jeden mój przyjaciel i drugi. A na końcu my. Cała rodzinka w komplecie.

- Miło, że po nas przyszłaś. - przyznał Jack, zerkając na nią ukradkiem. Wyglądała uroczo, gdy tak mocno trzymała się jego ramienia.

- No wiesz, ktoś musi was przypilnować, nie? Jeszcze dzieci z was. Byście się gdzieś zgubili, czy coś.

- Trójka z nich jest od ciebie starsza. - przypomniał, unosząc brwi do góry. Nie spodziewał się, że użyje kiedykolwiek tego argumentu. Szczególnie że była starsza od niego o jedyne cztery dni.

- Za to ty i Zach młodsi.

- Znam to miasto niemalże na wylot. - oznajmił, kładąc dłoń na sercu. Colette prychnęła cicho, mimo wszystko mu wierząc. Może i znał znał miasto, ale co z tego?

- W to nie wątpię, mieszkamy tu od dawna. Ale skąd mam mieć pewność, że gdzieś się nie zgubicie, nawet jeśli ty byś z nimi był? No właśnie, nie mam pewności, więc się nie kłóć. - powiedziała, na co on jedynie pokręcił głową, nie zamierzając się dłużej sprzeczać. Czasami bywała uparta. - Gdzie właściwie idziemy? Bo oni prowadzą, ale w sumie nie wiemy gdzie.

- A gdzie w ogóle chciałaś nas zabrać?

- Chłopaki! Zbiórka! - zawołała nagle Colette, a cała czwórka zatrzymała się i spojrzała w jej kierunku. Każdy z nich zdążył już przywyknąć do świadomości, by lepiej jej słuchać, bo inaczej mogło być źle. - Kompletnie tego nie przemyślałam, więc... - powiedziałam prostując się nagle i klaszcząc w dłonie. - Co powiecie na jakiś szybki obiad i pójdziemy pograć w kosza? Niedaleko jest boisko, podjadę szybko po piłkę i będziemy mogli sobie pograć.

- Czemu nie? - stwierdził Daniel, wzruszając ramionami. Nawet pasowała mu tamta wizja spędzenia dnia.

- Mnie to nawet pasuje. - dodał Zach, spoglądając po reszcie. Colette klasnęła w dłonie, szczęśliwa, że się z nią zgadzali.

- Świetnie. To idziemy do knajpy tu za rogiem, zostawiłam tam samochód swoją drogą, bo kawałek tutaj mam z domu. Zjemy, ja szybko wrócę i możemy iść na boisko. - powiedziała Coco w skrócie, zacierając ręce. Wizja zjedzenia wtedy czegoś strasznie kusiła, szczególnie że była już głodna. - Chodźmy.

Nikt nie zamierzał się nawet sprzeciwiać Coco, która zgodnie z planem poprowadziła ich do knajpy, w której zjedli pyszny obiad. Colette szybko się też uwinęła, wróciła do swojego domu, wzięła piłkę do koszykówki i wróciła po całą piątkę.

- Cześć, Coco. - przywitał się ktoś nagle. Dziewczyna odwróciła się w odpowiednim kierunku, natrafiając wzrokiem na swoją znajomą palącą wtedy papierosa.

- O, hej, Lucy. - odparła, podchodząc do niej bliżej. Blondynka spojrzała na Colette z uśmiechem, ciekawa, co u niej.

- Co tu robisz?

- Zgarniam tą piątkę chłopaków tam przy stole. - powiedziała prędko Coco, wskazując na odpowiednich ludzi, którzy już zbierali się do wyjścia. A tak się przynajmniej wydawało. - A ty tu chyba pracujesz, co? Dobrze pamiętam?

- Tak, zaraz zaczynam zmianę. - przytaknęła Lucy, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. Zaraz zaciągnęła się dymem papierosowym i wypuściła go ustami, co niezbyt spodobało się Coco, która nawet się nie odezwała. - Może wejdziesz?

- Już byłam, ale dzięki za propozycję. Skorzystam innym razem, bo póki co mam plany.

- Zapraszam. I spadam już, szef się wkurzy, że jeszcze nie przyszłam. Mój niezdrowy nałóg. - zaśmiała się blondynka, podnosząc dłoń do góry, gdzie akurat między jej palcami znajdował się papieros.

- Rzuć to, dobrze ci radę. - powiedziała Colette, wskazując w jej stronę.

Lucy nie zdążyła ruszyć się z miejsca, gdy koło nich stanął Jack. Dziewczyna spojrzała na swoją znajomą, później na chłopaka, znowu na Coco i znowu na niego. A później po prostu zapiszczała z ekscytacji, bo doskonale go znała i lubiła.

- Czy ty się spotykasz z Jackiem z Why Don't We?!

- Ciszej, Lu, spokojnie. - uspokoiła ją Colette, wręcz zatykając jej usta. Prędko rozejrzała się wokoło, czy nikt jej nie słyszał, bo nie chciała się wtedy użerać z fanami chłopaków, mimo że i tak od początku byli na to narażeni. - I tak. Wspominałam ci kiedyś, że przyjaźnię się też z Danielem. O Jacku akurat ci nie mówiłam.

- Ty wredna małpo! Jak mogłaś mi nie powiedzieć? - powiedziała głośno Lucy, uderzając Coco w ramię. Nie mogła uwierzyć, że nic nie wiedziała o związku znajomej.

- Umm, Colette... - zaczął Jack, skupiając całą swoją uwagę na swojej ukochanej. Nie znał Lucy, nie wiedział nawet, że Colette ją znała.

- Już idziemy. - odparła prędko, sama nie chcąc już rozmawiać z blondynką. Lubiła ją, ale nigdy nie przyjaźniły się na tyle, by się sobie zwierzać. - Musimy już spadać, ale zgadamy się jeszcze.

- Wtedy powiesz mi wszystko, bez wyjątków, ze szczegółami, zrozumiano?

- Jasne. Cześć. - powiedziała Coco, już po chwili obserwując, jak dziewczyna wchodzi do środka, mijając się po drodze z jej przyjaciółmi. - Idziemy, chłopcy!

Cała szóstka skierowała się w tylko Coco znaną stronę, przez dłuższą chwilę w ogóle się nie odzywając. Wreszcie odezwał się Jack, który najzwyczajniej w świecie chciał wiedzieć, kim była ów dziewczyna, którą widział po raz pierwszy. Ciekawiło go, szczególnie że wychodziło ma to, iż była ich fanką.

- Kim była ta dziewczyna? - zagadnął Jack, zastanawiając się, kim była ów dziewczyna. Trochę zdziwił się, że Colette kolegowała się z kimś takim.

- To moja znajoma, Lucy. Roztrzepana blondynka, która pracuje w tej knajpie. Dawno jej nie widziałam. I trochę zapomniałam, że bardzo was lubi.

- Okey, rozumiem. - przytaknął, trochę uspokojony. Wbrew pozorom, gdzieś z tyłu głowy miał, że ów dziewczyna mogła być ich psychofanką i zaczepiała jego ukochaną wbrew jej woli. - Jak daleko jest to boisko?

- Co ty taki niecierpliwy jakiś? - zaśmiała się Colette, szturchając go delikatnie w ramię. Jack nie odezwał się, choć po części miała rację. - Zaraz będziemy, spokojna głowa. Powinieneś w ogóle pamiętać to miejsce, bo raz już byliśmy.

- Byłem w wielu miejscach, myślisz, że je wszystkie pamiętam?

- Światowiec się znalazł. - prychnęła, wywracając oczami. Doskonale wiedziała, że się zgrywał. - Spokojnie, Jackie. Wiem, że lubisz koszykówkę, ale nie aż tak. Zaraz dam ci ładnie piłkę i będziesz mógł się wyszaleć na boisku. Może jak się zmęczysz, to nie będziesz tak marudził.

- Okey? Dzięki? - mruknął, mrużąc na nią oczy. Nie spodziewał się tamtego stwierdzenia kierowanego w jego stronę i trochę się zdziwił.

- Chodź, idioto.

Takim też sposobem Colette, Jack, Daniel, Corbyn, Jonah i Zach znaleźli się już chwilę później na boisku do koszykówki. Podzielili się na dwa zespoły, po czym zaczęli grać, robiąc sobie co jakiś czas przerwy.

I Coco miała rację. Kiedy tylko kładła się wieczorem spać, Jack od dawna już spał, zmęczony po całym dniu nagrywek i spędzeniu czasu na bieganiu za piłką i wrzucaniu jej do kosza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top