rozdział 19
Tamten dzień zapowiadał się dla Coco dobrze. Wszystko zaczęło się psuć, gdy dziewczyna tylko wylądowała w Los Angeles i wyszła ze samolotu. Spieszyła się, bo wiedziała, że czekał na nią Jack. Chłopak miał odebrać ją z lotniska, po czym oboje mieli jechać po córkę Avery'ego, Lavender.
Kiedy tylko Colette dotarła w docelowe miejsce, czyli na parking, ucieszyła się na widok swojego ukochanego, ale nie aż tak, jak od początku przypuszczała. I to przez pewną sytuację sprzed kilku minut. Jack od razu zauważył, że coś było nie tak.
- Czeee... - zaczął, ale od razu przestał, widząc, że dziewczyna była jakaś przybita. - Colette?
Dziewczyna po prostu podeszła do niego bliżej i najzwyczajniej w świecie wtuliła się w jego tors, pragnąc wtedy jedynie spokoju i jego uścisku. Zdezorientowany Jack dopiero po chwili ją objął, dając się jej bardziej wtulić. Nie pytał, co się stało, bo oboje wiedzieli, że było to zbędne. Z resztą, oboje nie lubili za bardzo mówić o swoich uczuciach.
- Idziemy już?
- Moje auto całe? - spytała, uśmiechając się po raz pierwszy. Jack zaśmiał się cicho i wskazał przed siebie, gdzie stało auto dziewczyny.
- Sama zobacz. - odparł, kłaniając się lekko. Colette zaśmiała się cicho, szturchając go w ramię.
- Masz szczęście. - przyznała, łapiąc go za dłoń i ściskając ją mocno. Zdecydowanie za bardzo lubiła jego dłonie, ale co mogła poradzić? - I ja też.
Jack przejechał jedynie nosem po jej policzku, na co wreszcie szczerze się uśmiechnęła, bo to była jedna z nielicznych rzeczy, które robił.
~*~
- Pamiętasz, który dom, nie? - zagadnął Jack, kiedy oboje znaleźli się już na odpowiedniemu osiedlu, gdzie mieszkała jego była dziewczyna i jego córka.
- Nie.
Spojrzenie Jacka mówiło samo za siebie, ale Colette nawet się tym nie przejmowała. Zgrywała się, by jakoś poprawić sobie humor. Jego obecność skutecznie działała i pomału zapominała o incydencie sprzed godziny.
- Gabriela nie będzie zadowolona z mojej wizyty. Nie lubi mnie. - powiedziała Coco, zerkając ukradkiem na chłopaka, ale prędko wracając też do drogi przed sobą, by w nikogo nie wjechać.
- Bo cię nie zna. - odparł zgodnie z prawdą, sam na nią spoglądając. Zaraz położył dłoń na jej udzie i uśmiechnął się szeroko. - Ważne, że Lavender chociaż cię uwielbia. Przynajmniej mam pewność.
- Nie słódź, Jackie. - zaśmiała się, zatrzymując się nieopodal domu Gabrieli. Spojrzała na niego, jakby z pewną obawą, mimo że dawno pogodziła się już z jawną niechęcią dziewczyny do siebie. - Chyba jesteśmy.
- Chodź ze mną. - powiedział, a jego oczy wręcz zaświeciły. Colette pokręciła głową, kłócąc się wewnętrznie, czy miała iść, czy nie. Nie chciała sprzeczki z Gabrielą, a ta była nieunikniona przy każdym ich spotkaniu.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Proszę.
Colette nie potrafiła odmówić jego oczom, o czym doskonale wiedział. Miał ją wtedy w garści, a ona nie miała żadnych argumentów, by zostać w samochodzie. Z resztą, chciała już zobaczyć Lavender, z którą miała naprawdę dobry kontakt. Aż sama się sobie dziwiła, że tak szybko zaprzyjaźniła się z dziewczynką.
Wyszli więc z auta i udali się pod odpowiednie drzwi. Jack kurczowo trzymał dłoń Coco, jakby bojąc się, że mogła zniknąć, wrócić do samochodu... Zdawał sobie sprawę, że zarówno ona, jak i jego była dziewczyna niezbyt za sobą przepadały i unikały się jak ognia, kiedy tylko się widziały.
- Cześć. Lavender już... - zaczęła Gabriela z uśmiechem, który prędko zniknął, gdy tylko dziewczyna zobaczyła przed sobą Colette, która stała przy Jacku, hardo trzymając go za dłoń. - A ona co tu robi? - spytała z pretensją, przenosząc swój wzrok na Jacka.
- Jest ze mną. Wracamy z lotniska.
- Tata! - zawołała nagle Lavender, zjawiając się w progu drzwi. Jack od razu stracił zainteresowanie obiema dziewczynami i kucnął, by być na równi ze swoją córką.
- Hej, skarbie. Co tam? - zagadnął, przytulając ją do swojego torsu. W tym samym czasie Coco i Gabriela spojrzały na niego z pewną nienawiścią.
- Jeśli coś jej zrobisz... - zaczęła ta druga, mierząc dziewczynę spojrzeniem. Colette starała się tym zbytnio nie przejmować, choć tamten dzień i tak już mocno ją dobijał..
- Jest w dobrych rękach, Gabriela. Nie musisz się bać. - przerwała jej od razu pewnym siebie głosem, nie zamierzając się sprowokować, a do tego właśnie dążyła Gonzalez.
- Nie ufam ci.
- Nie mówię o sobie. - wyjaśniła pospiesznie Coco, nie odrywając od niej wzroku ani na moment. Doskonale wiedziała, że kontakt wzrokowy był wielką przeszkodą, bo nie każdy wytrzymywał pod czyimś spojrzeniem. - Z resztą, Lavender kiedykolwiek się skarżyła, gdy od nas wracała?
- Nie mam pewności, czy jej nie zastraszałaś po drodze. - warknęła Gabriela, marszcząc brwi. Nie przejmowała się, że jej córka wszystkiego słuchała, nawet jeśli w tamtym momencie była zajęta rozmową ze swoim ojcem.
- Gabriela! - odezwał się wreszcie Jack, nie mogąc już dłużej słuchać oskarżeń swojej byłej dziewczyny kierowanych w stronę swojej ukochanej. Bolał go sam fakt, że dziewczyna mówiła w ogóle takie słowa. - Colette to najbardziej odpowiedzialna i najmilsza osoba, jaka mogła istnieć. Nie jest w stanie skrzywdzić Lavender ani nikogo innego.
- Możesz mówić, co chcesz, ale jej nie ufam i nie zaufam.
- Idź z nią, proszę, do samochodu. Ja jeszcze chwile zostanę. - powiedział chłopak już o wiele spokojniej, odwracając się przodem do Colette. Dziewczyna od razu posłała Lavender delikatny uśmiech.
- Tylko nie za długo. - wyszeptała, zerkając ostatni raz na Gabrielę. Prędko kucnęła przy dziewczynce i poprawiła jej włosy, które opadały już na jej twarz. - Chodź, Lavender, pójdziemy do samochodu. Daj rączkę.
- Nie ufaj tej zdzirze! - zawołała Gabriela, a jej słowa były jak cios prosto w serce. Colette zdawała się jednak tego nie słyszeć, choć wewnętrznie bardzo ją to zabolało.
- Nie słuchaj mamy, skarbie. Głupoty wygaduje.
Colette i Lavender prędko odeszły, nie dając się dłużej prowokować Gabrieli. Dziewczyna od razu wsadziła dziewczynkę do samochodu i zapięła ją, po czym sama usiadła na miejscu kierowcy. W tym samym czasie Jack patrzył wściekle na swoją byłą dziewczynę, nie mogąc uwierzyć, że tak bardzo nienawidziła jego obecnej ukochanej. Bolał go fakt, że nastawiała ich córkę przeciwko Coco i starała się uprzykrzyć jej życie przy każdej wizycie.
- Co w ciebie wstąpiło? Colette nic nie zrobiła, a ty ją obrażasz przy każdym kolejnym słowie. - odezwał się Jack, którego słowa Gabrieli bolały równie mocno. Było mu wstyd.
- Nie lubię jej i tyle. - odparła Gabriela, jak gdyby nigdy nic, krzyżując ręce na piersi. Nie przejmowała się swoimi słowami, nawet tym, że bezkarnie wyzywała Coco. - Idź do niej, chcę mieć pewność, że nic nie zrobi Lav.
- Odwiozę ją w poniedziałek. Cześć.
Siedząca w aucie Colette nie spostrzegła nawet, gdy Jack wrócił do samochodu. Wystraszyła się, kiedy tylko chłopak otworzył drzwi i wszedł do środka, siadając obok niej na miejscu pasażera.
- Płaczesz? - spytał od razu, zauważając ślady po łzach na jej policzkach. Coco natychmiast zaczęła się wycierać, nawet na niego nie patrząc. Nie potrafiła.
- Nie, ja po prostu... To nic takiego, Jack. - wyjaśniła pospiesznie, wysilając się na słaby uśmiech. Unikała jego wzroku, jak ognia, bo bała się, że mogła rozpłakać się jeszcze bardziej.
- Na pewno? - dopytywał, najzwyczajniej w świecie się o nią martwiąc. Kiedy dziewczyna nie odpowiedziała, odwrócił się za siebie i spojrzał na swoją córkę, w nadziei, że ona mu odpowie, co się stało. - Lavender, co się stało cioci?
Dziewczynka spojrzała smutnym wzrokiem na swojego ojca, ale nie odezwała się, jedynie kręcąc głową. Nie wiedziała, co stało się Coco i dlaczego płakała, ale zdawała sobie sprawę, że to mogło być przez jej mamę.
- Chcesz kierować, czy ja mam...
- Dam radę, Jack, naprawdę. Nic mi nie jest, poradzę sobie. - powiedziała Colette, wreszcie na niego patrząc, co była dla niej sporym wyzwaniem w tamtym momencie.
Jack już więcej się nie odezwał, ale obiecał sobie, że dowie się, o co chodziło. Bo nie lubił patrzeć na jej łzy i smutek. On sam automatycznie czuł się źle.
~*~
Był późny wieczór, gdy Jack śpiewał cicho i grał na ukulele jakąś melodię, by uśpić leżącą na nim Lavender. W pomieszczeniu roznosił się tylko jego głos, gdyż Coco starała się być cicho, by nie obudzić dziewczynki.
Dziewczyna weszła spokojnie do salonu i usiadła obok Jacka, a bardziej położyła się na kanapie, zmęczona całym tamtym dniem. Miała dość, chciała już jedynie zasnąć i obudzić się następnego dnia, by zacząć wszystko od nowa. W dodatku jego głos ją uspokajał i tym bardziej chciało jej się spać, nawet na tamtej kanapie.
Sen prędko ją ogarnął i nawet nie wiedziała, kiedy chłopak przestał grać i wyszedł z pokoju. Kiedy się obudziła, jego nie było, a do niej dotarło to, co działo się tamtego dnia. Łzy od razu zagnieździły się w jej oczach, ale nie starała się ich wycierać. Dała im płynąć, wypłynąć, by choć trochę zapomnieć.
- Hej, co się dzieje, Colette?
Coco przymknęła bardziej powieki, bojąc się je otworzyć, by jeszcze bardziej się nie rozpłakać. Jack doskonale zdawał sobie sprawę, że coś było na rzeczy i dlatego też położył dłoń na jej głowie i przejechał po jej włosach w uspokajającym geście. Wiedział, że to zawsze pomagało.
- Powiedz, co się stało, Colette. Widzę, że coś ci leży na sercu. - powiedział cicho i nad wyraz spokojnie, chcąc dowiedzieć się, co siedziało jej na sercu.
Colette podniosła się do siadu i otarła łzy. Jack natomiast podszedł do niej bliżej i oparł dłonie na jej kolanach. Spojrzał na jej lekko opuchniętą twarz z pewnego rodzaju bólem. Nienawidził, kiedy była smutna, wolał ją bardziej szczęśliwą i zamierzał wywołać uśmiech na jej twarzy mimo wszystko.
- Ten dzień dzisiaj to... Po prostu mam już dość i najchętniej poszłabym już spać. Dobija mnie dzisiaj wszystko i nawet nie potrafię się cieszyć z pobytu Lavender.
- To przez Gabrielę? - dopytywał, chcąc wiedzieć, czy jej stan był wywołany tamtą "kłótnią" z jego byłą dziewczyną.
- Nie tylko. - odparła zgodnie z prawdą, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Westchnęła ciężko, unikając jego wzroku i patrząc jedynie na swoje palce. - Ona to tylko jakaś część tego wszystkiego. Dzisiaj na lotnisku miałam też pewną sytuację i to ona chyba dobiła mnie najbardziej. Staram się nie przejmować tym za bardzo, ale... Jakoś mnie to wszystko dobiło i nie wiem.
- Czemu nie mówiłaś wcześniej, że coś jest na rzeczy? Pomógłbym ci jakoś, przecież wiesz.
- Dzisiaj to już chyba nic... - zaczęła, ale nie dokończyła, znów czując napływające do oczu łzy. Nie dokończyła nawet, nie wiedząc nawet jak. - Naprawdę nie mam ochoty na spowiadanie się, Jack. Chciałabym już jedynie zapomnieć o tym wszystkim. Sam rozumiesz.
- Pośpiewać ci może? Zawsze poprawia ci to humor. - zaproponował, gotowy zrobić wszystko, byleby poprawić jej humor. Dobrze wiedział, że jego śpiew ją uspokajał i postanowił to wykorzystać.
- Nie trzeba. Po prostu... - westchnęła, po raz pierwszy od dawna unosząc na niego swój wzrok. Jej oczy były zaszklone, a to łamało mu serce. - Po prostu tu ze mną bądź i nigdy nie zostawiaj.
Jack natychmiast usiadł obok niej i wziął w swoje ramiona, dając jej wtulić się w swoje ciało. Była wtedy taka drobna i bezbronna... Taka krucha.
- Obiecuję.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top