rozdział 2

Colette krzątała się po domu, szukając dla siebie miejsca, gdy ktoś nagle zaczął pukać do drzwi. Dziewczyna zmarszczyła brwi, bo nie spodziewała się żadnych gości - Jack wyjechał, jej rodzice byli za granicą na wakacjach, brat był na wyjeździe służbowym, a siostra pomału szykowała się do ślubu i wątpiła, żeby ta do niej przyszła.

Mimo wszystko postanowiła sprawdzić, kim był nieproszony gość.

- Coco!

Dziewczyna o mało się nie wywróciła, zaatakowana nagle przez swoją przyjaciółkę. Stojący obok chłopak zaśmiał się z nagłej reakcji swojej ukochanej, również zdziwiony jej entuzjazmem, aczkolwiek za to też ją kochał.

- Jezu! Nancy. - zaśmiała się Colette, oddając uścisk dziewczyny. Prędko się też od niej odsunęła, witając się z drugą osobą. - Cześć, Nate. - dodała z uśmiechem, po czym spojrzała na oboje. Nie spodziewała się ich w swoim domu akurat tamtego dnia. - Co wy tu robicie?

- Przyszliśmy na pogaduszki. Mamy ci coś ważnego do powiedzenia.

- Zaczynam się bać. - stwierdziła Coco dość poważnym, aczkolwiek rozbawionym tonem. Zaraz otworzyła szerzej drzwi, by bez problemu mogli wejść do środka. - Wchodźcie, nie będziemy stać w przejściu. Miejsca jest dużo, nikogo nie ma.

- A ten twój chłopak? Jack, dobrze pamiętam? - zagadnął Nathan, patrząc na dziewczynę znacząco. Colette wskazała na niego z jakże szerokim uśmiechem. 

- Bingo. - zawołała, śmiejąc się cicho. - Poleciał dwa dni temu, mają nagrywać jakiś teledysk, także wiecie. Jestem tu sama do najbliższego tygodnia. - wyjaśniła pokrótce, siadając na fotelu, twarzą do pozostałej dwójki. - To co chcieliście mi powiedzieć?

Nancy i Nathan spojrzeli na siebie nawzajem z szerokimi uśmiechami. Coco natomiast zmarszczyła brwi, bo tamten uśmiech był podejrzany i natychmiast dowiedziała się, o co chodziło. Zabolało ją serce, ale starała się tego po sobie nie poznać. Tak bardzo żałowała, że nie mogła być na ich miejscu, że większość ludzi nie wiedziała o jej związku z Jackiem.

- Wow! Nie wiem, co powiedzieć. Zaskoczyliście mnie. - powiedziała w totalnym szoku, przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Tamtej wiadomości zupełnie się nie spodziewała. - Moje gratulacje, Nan. - dodała po chwili, obejmując swoją przyjaciółkę.

- Oh, dziękuję. - westchnęła Nancy, oddając uścisk Coco. Cieszyła się, że w końcu powiedziała komuś o swoich zaręczynach i tym kimś była właśnie ona. - Nadal nie mogę w to uwierzyć. Nate mnie zaskoczył, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kocham go.

- Widać. - odparła cicho Colette, po czym nagle odwróciła się do chłopaka przodem i uderzyła go w ramię. Zdziwiony Nathan zaczął masować się po obolałym miejscu. - Czemu się nie chwaliłeś?! Mogłam ci przecież pomóc!

- Wolałem ogarnąć to sam. Wybacz. - powiedział ze skruchą, naprawdę ciesząc się, że chciała mu pomóc. Ale niestety bądź stety było już po wszystkim, a on na szczęście dał sobie ze wszystkim radę.

- To kiedy ślub?

- Za kilka miesięcy. Mamy odłożonych trochę pieniędzy, uzbieramy więcej i będzie można robić. Ale niedługo będziemy rozpoczynać przygotowania. - wyjaśniła Nancy, ściskając dłoń swojego ukochanego ze szczerą radością i miłością. - Tak się cieszę!

Colette patrzyła na swoich przyjaciół i, choć z uśmiechem, czuła smutek i żal, że to nie ona była na tamtym miejscu, szczęśliwa, kochana, mająca perspektywy na dalsze życie. Czuła też, że może nigdy się nie ożeni, nigdy nikt się jej nie oświadczy, nigdy nie założy rodziny... Jack był jej nadzieją, a jego córka, Lavender jakąś namiastką rodziny, którą chciała mieć. Miała dobrą pracę, ale i bez niej poradziłaby sobie w życiu przez duży majątek swoich rodziców. Miała wspaniałych przyjaciół, kochające rodzeństwo, sporej wielkości dom... Ale to było nic w porównaniu z tym co miała jej przyjaciółka i narzeczony - miłość.

- Chcecie coś do picia? Jedzenia? Kupiłam dzisiaj ciasto, mam zapas herbaty w szafce... - zaczęła nagle Colette, podnosząc się na równe nogi, kiedy tylko uświadomiła sobie, że tak naprawdę nic im nie zaproponowała.

- Nie kłopocz się, my i tak zaraz wychodzimy. - stwierdził Nate, również się podnosząc. Zaraz za nimi zrobiła to także Nancy.

- Jesteś pierwszą osobą, której o tym w ogóle mówimy. - oznajmiła, spoglądając na swojego ukochanego. Colette widziała na kilometr tamte maślane oczy. - Jedziemy zaraz do rodziców, później do Bena i Cole'a. I może naszych dziadków, jeśli się uda.

- Rozumiem. - przytaknęła Coco, doskonale ich wtedy rozumiejąc, chcieli się pochwalić też swoim rodzinom. - No to co? Moje gratulacje, szczęścia jeszcze raz życzę. Zasługujecie. - dodała, ponownie przyciągając Nancy do uścisku. Już po chwili to samo zrobiła z Nathanem. - A ty tylko ją skrzywdzisz, to będziesz miał do czynienia ze mną.

- Zapamiętam. Ale nie wiem, czy twoja groźba będzie miała kiedykolwiek swoje pokrycie.

- Obyś miał rację, Nate. - stwierdziła Colette, w duchu stwierdzając, że mógł mieć rację. Nancy nigdy się na niego nie skarżyła. - No dobra, ja nie zatrzymuję. Pozdrówcie ode mnie wszystkich i w razie czego jestem do waszej dyspozycji. Zgłaszam się na fotografa albo załatwię Diego do tego.

- Do tego jeszcze dojdziemy. - zaśmiała się Nancy, łapiąc dłoń dziewczyny przed sobą, która od razu za nią złapała. - Dzięki, Coco, za wszystko.

Colette uśmiechnęła się, ściskając dłoń swojej przyjaciółki. Cieszyła się jej szczęściem, nie mogła powiedzieć, że nie. Nancy była dla niej ważna, spędziły połowę swojego życia razem, a to już było wiele.

Już po chwili świeżo upieczone narzeczeństwo wyszło z domu dziewczyny, zostawiając ją samą. Żadne z nich nie wiedziało, że samotna łza opuściła jej oko i spłynęła po policzku.

A serce bolało ją do końca tamtego dnia.

~*~

- Hej, mamuś. - przywitała się Colette jeszcze tego samego dnia, kiedy jej mama zadzwoniła do niej na kamerkę. Dziewczyna poprawiła się na swoim siedzeniu i spojrzała na kobietę z uśmiechem.

- Cześć, złotko. Co tam u ciebie? - zagadnęła Jennifer, patrząc z rozczuleniem na młodszą z córek. Kochała ją najbardziej na świecie.

- Siedzę w domu od dwóch dni. Jack wyjechał, studio jest chwilowo zamknięte, bo Diego pojechał na ślub robić zdjęcia, a ja siedzę sobie sama i zastanawiam się, co ze sobą zrobić. No i w międzyczasie robię obróbkę zdjęć.

- Mogłaś przecież do nas wpaść. Tata na pewno by się ucieszył. - powiedziała od razu kobieta, uśmiechając się znacząco. Colette westchnęła, zdając sobie sprawę, że jej matka byłaby w stanie zrobić wszystko, by była tam wtedy z nimi.

- Mam wolne tylko dzisiaj jeszcze, jutro już wracam do pracy. - oznajmiła Coco, przekrzywiając głowę w bok, co miała w zwyczaju robić podczas rozmów z rodzicami, szczególnie z matką. - Z resztą, to wasze wakacje, a jeśli bym do was przyjechała, to pewnie bym się zasiedziała i wróciła dopiero z wami. Diego by się wściekł.

- Diego by zrozumiał, na pewno. Znam go, to dobry chłopak.

- Nie powiedziałam, że jest zły, broń boże. Po prostu trochę mi zazdrości, że robię lepiej zdjęcia. - zaśmiała się dziewczyna, przypominając sobie kilka sytuacji ze swoim przyjacielem w roku głównej. Kochała go, jak brata.

- Typowy Diego. - odezwał się nagle jakiś męski głos, zjawiając się tuż za kobietą. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko na widok swojej córki. - Witaj, córciu.

- Cześć, tato. Jak się masz? Jak zdrowie? - zagadnęła dziewczyna, ciesząc się, że znów widziała swojego ojca. Mężczyzna zawsze był dla niej autorytetem.

- Stary cap się dobrze trzyma, nie musisz się przejmować.

- Mamo... - westchnęła Coco, mimo wszystko śmiejąc się cicho na reakcję swojej matki. Uwielbiała relacje swoich rodziców. - Mam rozumieć, że wszystko z wami w porządku, zdrowie dopisuje, cieszycie się życiem i tak dalej? - spytała, choć nie potrzebowała żadnej odpowiedzi. - No dobra, kończę. Zrobię sobie jeszcze kolację, skończę tą obróbkę i kładę się spać.

- Powinnaś wyjść do ludzi, złotko. W mieście jest pewnie pełno imprez, weź Nancy i idźcie.

- Niedługo to u niej się będziemy bawić, także poczekam jeszcze kilka miesięcy. - wymamrotała Colette, przejeżdżając dłonią po swoich ciemnych włosach. Jennifer zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co jej córka miała na myśli.

- O czym ty mówisz? - spytała, a Coco dopiero wtedy zrozumiała, co powiedziała. Wystraszyła się, że kobieta zacznie zaraz o wszystko wypytywać, mimo że ona sama nie wiedziała za wiele i niezbyt chciała wtedy o tym wszystkim rozmawiać.

- Nic, nie ważne, mamo. Kończę. Buziaki! Bawcie się tam dobrze!

Zanim małżeństwo zdążyłoby zaprotestować, czy cokolwiek zrobić, Colette rozłączyła się, po czym westchnęła ciężko. Kochała swoich rodziców, ale zdawała też sobie sprawę, że jej matka nigdy by nie skończyła, dowiedziawszy się o ślubie Nancy. Siostra Coco i tak długo zwlekała z powiedzeniem jej o dacie ślubu, bo wiedziała, że mogła się nie odpędzić od własnej matki.

A Colette postanowiła tego wtedy uniknąć za wszelką cenę. Szczególnie że serce zaczynało boleć ją coraz bardziej na samą wieść o ślubach, miłości i życiu razem z ukochaną osobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top