epilog

Kiedy Colette obudziła się pewnego dnia, Jack od dawna był już na nogach, przygotowując wszystko, by było jak najlepiej. Doskonale pamiętał datę urodzin Coco, która wypadała właśnie wtedy - 27 czerwca, równo miesiąc po urodzinach Zacha. Od jakiegoś czasu planował tamten dzień, by wszystko się udało, by było idealnie.

Coco wygramoliła się z łóżka, dopiero wtedy zauważając kartkę przyczepioną do szafy, do której prędko podeszła. Przetarła oczy dłonią, biorąc kartkę w dłoń i zaczynając czytać znajdującą się na niej treść.

Obyś wybrała to, w czym najlepiej się czujesz, ale też ładnie wyglądasz ( nie żebyś we wszystkim wyglądała idealnie ❤️ ). Czekam w kuchni.

Buziaki
Jack

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko na tamtą krótką wiadomość. Nie spodziewała się jej, w ogóle nie spodziewała się niczego wyjątkowego w tamtym dniu, nawet jeśli wiedziała, co było za święto - jej święto.

Natychmiast ogarnęła się w łazience i zeszła na dół, prosto do kuchni, gdzie, według wiadomości, znajdował się Jack. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy dostrzegła w końcu swojego ukochanego ubranego w białą koszulę i z muchą przy szyi, czarnych spodniach i z tamtym uśmiechem, który tak kochała.

- Wszystkiego najlepszego, kochanie.

Coco nie odpowiedziała, tylko podeszła do niego bliżej i przytuliła go mocno, widząc, co przygotował. W całym salonie wisiały balony, na stole w jadalni czekało już na nich śniadanie przyrządzone przez Jacka, które nie było niczym innym, niż jajecznicą oraz ciepłą herbatą. Mimo wszystko Colette czuła się wyjątkowo i nie mogła wyjść z podziwu, że Jack to wszystko przygotował.

- Dziękuję. - powiedziała, podchodząc do chłopaka bliżej, by go przytulić. Czuła się szczęśliwa, czuła się, jak w niebie, widząc, że to wszystko dla niej przygotował.

- To prezent dla ciebie. - odezwał się, biorąc do rąk bukiet białych i czerwonych, które dotychczas stały w wazonie tuż za nim. Było ich równo dwadzieścia cztery, tyle, ile kończyła wtedy lat.

- Nie dość, że zorganizowałeś to wszystko, to jeszcze kupiłeś mi kwiaty? Jesteś kochany, nie musiałeś.

- To twoje święto, nie chciałem, żebyś myślała, że o tobie zapomniałem. - oznajmił, splatając dłonie za plecami. Widok zadowolonej dziewczyny był najlepszym widokiem z rana.

- Jackie...

Colette po raz kolejny przytuliła się do chłopaka, czując, jakby jej serce właśnie się rozpływało. Chłopak pocałował ją w głowę, po czym oboje zasiedli do śniadania, zdając się nie przejmować niczym innym.

~*~

Urodziny Coco pomału dobiegały końca, ale niespodzianki, które przygotował jej Jack zdawały się nie kończyć. Był wieczór, gdy oboje siedzieli w salonie, przytuleni do siebie, oglądając jakiś film lecący w telewizji. Nic ani nikt nie zakłócało ich spokoju, a mimo to Jack strasznie się stresował. Chciał, by wszystko wypadło idealnie, tak jak planował, ale tak naprawdę nie mógł przewidzieć, jak się te jego plany potoczą.

- Colette? - spytał, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę. Dziewczyna oderwała się od niego nieznacznie i spojrzała w jego ciemne tęczówki.

- Co jest?

Wahał się jeszcze przez chwilę, ale wreszcie wyciągnął malutkie, czerwone pudełeczko z kieszeni spodni. Dziewczyna zerwała się nagle z miejsca i spojrzała na niego w totalnym szoku, dopiero wtedy uświadamiając sobie, co zamierzał. Serce zatrzymało się jej na chwilę, gdy wieczko zostało otworzone, a ona zobaczyła piękny pierścionek z diamentem w kształcie serca. To był szczyt wszystkiego, tamtego dnia i ich relacji, która właśnie miała wkroczyć na wyższy poziom.

- Planowałem to od dawna. Teraz przyszedł odpowiedni czas, by w końcu zapytać. - oznajmił, przenosząc swój wzrok prosto na nią. Chciał zobaczyć jej reakcję, cokolwiek, co świadczyłoby o jej emocjach, które wtedy się w niej kłębiły. - Chciałabyś zostać moją żoną?

Choć Jack nie uzyskał odpowiedzi od razu, sama reakcja Coco była wystarczająca. Dziewczyna z radością rzuciła się na niego, ściskając tak mocno, że niemal przestał oddychać. Jack zaśmiał się cicho, wtulając się w jej ciało i zdając sobie sprawę, że to właśnie była jej odpowiedź. Już po chwili założył pierścionek na jej palec, oddychając z ulgą, że się zgodziła.

- Jest piękny. - zachwyciła się, oglądając pierścionek z bliska. Dłonie trzęsły się jej z emocji, ale to wcale jej wtedy nie przeszkadzało.

- Tak samo jak ty. - stwierdził, jeszcze bardziej sprawiając, że jej serce zaczęło mocniej bić. Colette czuła, jakby zaraz miało wyskoczyć jej z piersi.

- Kocham cię. Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham.

- To samo mógłbym powiedzieć o sobie. - odparł zgodnie z prawdą, obejmując ją mocno. Chciał ją poczuć, chciał, żeby już nigdy nie opuszczała jego ramion. Wiedział, że przepadł, ale nie żałował. - Cieszę się, że mogłem cię poznać, wiesz? Że zgodziłaś się zostać moją dziewczyną i teraz... - zaczął, splatając ich palce razem. Specjalnie odwrócił ich dłonie tak, by było widać pierścionek. - Nie wyobrażam sobie dnia bez ciebie u mojego boku. Chcę, byś zawsze była obok, ze mną, z Lav... Razem. Kocham cię.

Colette nie mogła wytrzymać już dłużej i po prostu przywarła do jego ust, czując napływające do oczu łzy. Jak mogła się nie zgodzić? Jak mogła z nim nie zostać? Jak mogła go nie kochać?

Kiedy byli sami, mogli bez żadnych problemów i świadków pokazać, jak bardzo się kochali.

~*~

_coco_girl_: ❤️💍🥺

@jackaverymusic ❤️

Polubienia: jasonalvarewitsme, _benito_ i 283 097 innych użytkowników

Użytkownik _coco_girl_ wyłączył możliwość komentowania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top