Kiedy Byłem Prawdziwy ( one shot)

Uwaga: Opowieść własna zainspirowana piosenką w mediach.
Taki luźny twór.

Jej włosy były wtedy czarne, jej delikatne dłonie delikatnie jeździły po jego skórze.
Była jego różą, najpiękniejszym w jego mniemaniu kwiatem.

Byli Victorem i Annabelle..
Byli związani,nierozerwalnym węzłem przeznaczenia,kochając się najczystszym rodzajem miłości...
młodzieńczą niewinną miłością zwaną Agape.

Jej zapach, smak, dotyk to wszystko doprowadzało go do szaleństwa.
Niektórzy sądzą, że miłość od pierwszego wejrzenia nie istnieje....

On kochał ją zawsze, nawet przed ich spotkaniem, nawet gdy tego nie wiedział, jego dusza zawsze dążyła do tej jej.

Odkąd byli małymi dziećmi, mieszkali w jednej wiosce, chodzili do jednej szkoły

Zawsze razem...
Ich matki były przyjaciółkami, dlatego oczywistym jest, że doś szybko się poznali. Mieszkali w tej samej wiosce, chodzili do tej samej szkoły.

Dorastali przy sobię i szybko zostali najlepszymi przyjaciółmi, nie wiedzieć czemu zawsze mieli ze sobą świetny kontakt, co bardzo cieszyło ich rodzinny. Victor był dobrym chłopakiem, a Ann porządną dziewczyną, rodziny akceptowała tą przyjaźń póki nie przerodziło się to w coś więcej...

Uwielbiał siedzieć z nią na łące podziwiając jej piękno, jej kruczoczarne włosy, które zaplatała w warkocz, jasną cerę i szaroniebieskie oczy, które często porównywał do barwy burzowego nieba, ale nie kochał jej tylko za piękno zewnętrzne, ale i to wewnętrzę, była dobrą kobietą, lojalną i oddaną przyjaciółką, czasem upartą, ale nie zmieniało to faktu,że zawsze z nim była...Zawsze go wspierała, gdy poszedł na studia dzięki stypendium, które zdobył swoją ciężką pracą, nie chciał całego życia spędzić na roli jak jego ojciec, a wcześniej dziad i pradziad.

Był wysokim blondynem, blondynem, który uwielbiał trzymać ją za rękę. Odkąd byli dziećmi, jej dotyk sprowadzał go na ziemię i leczył z wszystkich jego zmartwień.

Miał długie włosy, który mimo próśb ojca, nie zamierza ściąć i  jasno niebieskie oczy również porównywane do nieba, ale do czystego błękitnego, gdy świeci słońce i nic nie zapowiada na załamania pogody.

Mówił do niej Ana..może z wyjątkiem jakiś bardzo oficjalnych okazji, gdy musiał wymówić jej pełnę imię, choć nie znosił tych okazji, szczególnie gdy widział innych bogatszych mężczyzn pochłaniających dziewczynę wzrokiem.

Była jego Aną i koniec...
Nic nie miało prawa tego zmienić, a przynajmniej tak myślał...

Na jednym z przyjęć urządzanych przez jej rodzinę, pojawił się on...
Gilbert Greenberg i wszystko zepsuł...

Ten jego uśmieszek, to jak na nią patrzył,innaczej niż ci poprzedni, nie jak na ozdobę.
to z jak wielką swobodą dogadywał się z jej rodzicami.
Nie tylko z matką, ale i z ojcem,z którym Victor był mocno skonfliktowany.

Do tego, był żołnierzem, majętnym żołnierzem.
Idealnym materiałem na zięcia.

Co w porównaniu do niego miał Victor, student filozofii co prawda posiadacz kilku krów, ale co on mógł zaoferować w porównaniu do kogoś tak bogatego.

Ana zaczynała go lubić, wkurzało go to...
Czuł się zapominany...
Szczególnie w momencie w którym Gil, uratował ją od gwałtu i stali się sobię coraz bliżsi.

Kochał ją, a ona jego...Ale wiedział,że jej rodzina woli dla swojej córki, Żołnierza o zabujczym uśmiechu i melodyjnym śmiechu.
Żołnierza za, którym się oglądało wiele panien w Wiosce...

Wkurzało go to że, ze wszystkich tych kobiet wybrał akurat jego Ann.
Jego słodką, ukochaną przyjaciółkę..

Na początku, nie chciała Gilberta..
Pamiętał jak po jej zaaranżowanych zaręczynach z nim uciekli do lasu i kochali się w blasku księżyca.
Pamiętał jej palce w swoich włosach, smak jej skóry i ten cudowny zapach, jej skóry, trudno było mu go do czego kolwiek porównać, był ciepły i trochę pergaminowy.
To był pierwszy raz dla ich obojga...
Czekali na siebię i tylko na siebię, ale nawet gdy była zbrukana nie odwołano zaręczyn...
Gilbert się nie poddał, nawet z nim porozmawiał i udowodnił mu jakie perspektywy będzię z nim miała Ana..

Po czasie Victor zrezygnował, dla jej dobra...Dla lepszego dobra..
Rozstali się..Jej łzy i krzyki i serce, które sam sobię złamał..

Był na ich ślubie...Biała Suknia...
Wyglądała w niej tak pięknię...
Szybko okazało się,że dziewczyna była w ciąży i powiła na świat Johnathana, Johnatana będącego jego nie Gila Synem..
Niestety jakiś czas później zmarła z powodu komlikacji poporodowych..

Wtedy Vic, bo tak zwała go Annabelle przestał być prawdziwy...

Wtedy stracił duszę, stracił serce i resztki życia, w dzień w który umarła...
Stał się tylko chodzącą powłoka, patrzącą jak Gil, wychowuje jego syna..
Nie wiedział,czy mężczyzna był świafomy kogo jest jgo dziecko, ale chyba wiedział.
John przypominał Victora..
Chociażby kolorem włosów, jasnym jak kłosy zboża na polu w czasie żniw..
Jasnych przy tym,że i Gilbert i Annabelle mieli czarne.

Patrzył w niebo..
Chciał być znów prawdziwy..chciał znów z nią być...

Przed oczami leciały mu różne opcje
Wydarzeń..nie wiedział czemu...

Czasem widział jej śmierć, czasem swoją..

"Gdzie jest Vic ?"- słyszał w głowie jej zbolały krzyk, gdy dowiadywała się,że umiera..

Podszedł do klifu i zamknął oczy, rzucając się do morza...

Nie mogąc, być z nią.Nie miał powodu by żyć.
Nawet mając dziecko, wiedział że nie musi się o nie martwić..Gil zajmie się wszystkim.

Umarł...
Egoista...Wariat..Desperat..Głupiec
Różnie go nazywano..

Zrobił to dla niej, by chociaż spróbować zobaczyć ją po raz kolejny...

Anioł wzruszył się jego historią i postanowił mu dać nowe życie, ale demon karząc go za samobujstwo sprawił,że zawsze prędzej czy później, będą się tracić..

I tak się to zaczęło, ten szaleńczy cykl, dwóch splątanych dusz.

Czy uda się go przerwać ?...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top