First - Zapobiec tragedii

Nie wzbudzając podejrzeń, podziękowawszy niebiosom, że się przygotował, schował pustą strzykawkę do kieszeni spodni, przerzucił sobie ramię zemdlonego przez kark, obejmując go jedną ręką w talii, a w dłoń drugiej chwytając jego zakupy. Opierając ciało chłopaka na sobie, ruszył w stronę, z której przyszedł. Niecałe pięćdziesiąt metrów dalej stał jego samochód, zaparkowany na podziemnym parkingu, opustoszałym o tej porze, gdyż ludzie załatwiali sprawy poruszając się więcej autami – powodując tym samym niemiłosierny tłok na drogach – niż na nogach. Nie uważał, żeby to było zdrowe, ale dzisiaj sam dziękował Bogu, że miał środek transportu i praktycznie pusty parking.

Podszedł do drzwi pasażera i delikatnie usadził idola na fotelu, po czym z pietyzmem zapiął mu pas i pogładził go po policzku. Ach! Jak pragnął go pocałować. Ale nie! Ich pierwszy pocałunek musi być wyjątkowy i zapamiętany przez V w całości. Zamknął drzwi, obszedł samochód, po czym zajął miejsce za kierownicą i powoli opuścił parking, ciesząc się, że brak na nim budki.

Włączył się w tłok uliczny, poruszając się w ślimaczym tempie, co działało mu na nerwy, dlatego, gdy tylko dotarł do granicy miasta, docisnął pedał gazu do podłogi i pomknął przed siebie, zostawiając zgiełk za nimi. Pół godziny później wjechał w teren zastawiony uroczymi jednorodzinnymi domkami. Jeden z nich, oddalony od ich obecnego położenia o jakieś trzydzieści kilometrów i stojący w szczerym polu, należał do niego. Piwnicę domu już dawno przygotował na przyjęcie głównego bohatera, który teraz siedział obok niego.

Uśmiechał się krzywo, gładząc udo chłopaka jedną dłonią, a drugą operując kierownicą. Uśmiech zszedł mu z ust, gdy usłyszał dźwięk telefonu. Nie swojego... Rzucił nerwowe spojrzenie w stronę pasażera, zabrał dłoń z jego uda i sięgnął do lewej kieszeni markowej bluzy chłopaka. Wyciągnął aparat i spojrzał na ekran, na którym wyświetlał się napis. Dzwonił „Hobiś". Ach! Jak słodko! Niewiele myśląc, przesunął palcem w prawo po ekranie i przyłożył telefon do ucha, zatrzymawszy się wcześniej na poboczu. Nim się odezwał, z głośnika popłynęło:

— V, gdzie jesteś? Za godzinę próba. – Milczał, napawając się poczuciem władzy, jaką posiadał. – V? Jesteś tam? TaeTae, odezwij się! – Hobi w jednej chwili stał się nerwowy, co zdradzał jego podniesiony głos. Ależ mu się to podobało! Aż uśmiechnął się pod nosem.

— Witaj, J-Hope – powiedział w końcu, a po drugiej stronie zapadła cisza, przerwana chwilę później dźwiękiem gwałtownie wciąganego przez rozmówcę powietrza.

— Kim jesteś? – szepnął raper.

— Osobą, z którą TaeTae się teraz pobawi – odparł rozbawiony.

— Daj go do telefonu – zażądał Jung. To nie spodobało się porywaczowi, który zmarszczył brwi i mocniej zacisnął palce na własności uprowadzonego.

— Nie tym tonem, dzieciaku – warknął, ale zaraz się uspokoił. Odsunął aparat od ucha i odetchnął głęboko, po czym kontynuował: – Hobi, rodzice nie nauczyli cię, że zabawkami trzeba się dzielić? Teraz moja kolej, a twój TaeTae zostanie tak wypieszczony, że nie będzie chciał do ciebie wracać – zakończył i uniósł prawy kącik ust, spoglądając w stronę blondyna siedzącego obok.

— A. – domyślił się raper, na co wargi porywacza rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a twarz nosiła znamiona szaleństwa. – Ty chory sukin... – nie słuchał już dalej. Rozłączył się, po czym, operując jedną dłonią, przesłał numer telefonu Junga na swój i czym prędzej wyłączył aparat porwanego. Nie mógł ryzykować. Wiedział, że gdyby policja ich podsłuchiwała, już by go namierzyli, a poza tym ostatnia lokalizacja będzie do odzyskania. Schował iPhone'a do wolnej kieszeni spodni i gwałtownie ruszył, z każdą sekundą przyśpieszając i co chwilę zerkając na Cudnego Chłopca, jak zwykł go nazywać. Z jego ust nie schodził uśmiech samozadowolenia.



~~~~*~~~~



Hoseok stał chwilę bez ruchu z aparatem nieopodal ucha i przysłuchiwał się dźwiękowi zerwanego połączenia. Zapomniał nawet jak się oddycha i mruga. Gdy nacisnął czerwoną słuchawkę, pikanie ucichło, a on przyglądał się z niedowierzaniem czarnemu ekranowi. W głowie kłębiły mu się miliony myśli. Jak? Dlaczego? Czy pomimo ich starań, taki scenariusz był nieunikniony? Gdzie był Tae? Do diabła! Niezależnie od wszystkiego, musiał działać. Natychmiast! Zacisnął palce na urządzeniu, aż zbielały mu knykcie, a obudowa zatrzeszczała pod wpływem nacisku.

— J-Hope, kiedy Taehyung przyjdzie? – zapytał Rap Mon, podszedłszy do chłopaka i położywszy dłoń na jego lewym ramieniu. Przebywali w dormie i wspólnie mieli jechać do studia, w celu przećwiczenia nowych układów. Usłyszawszy pytanie, Hobi wybudził się z transu i spojrzał przytomnie na lidera.

— On... – W ustach mu zaschło, a w oczach zakręciły się łzy, które spłynęły po pełnych policzkach, gdy przymknął powieki. Namjoon zaniemówił, widząc grające na twarzy przyjaciela emocje.

— Mów szybko! – ponaglił go, kiedy udzieliła mu się nerwowość chłopaka.

— Został... porwany – wykrztusił w końcu i padł na kolana, przygnieciony ciężarem okrutnej prawdy. Przecież zrobili wszystko, by zapewnić mu bezpieczeństwo! Jak, do ciężkiej cholery, do tego doszło?!

Zacisnął prawą dłoń w pięść i uderzył nią w podłogę z całej siły. Gdy poczuł ból w ramieniu, syknął, jednak dzięki temu jasność myślenia powróciła.

Spojrzenia pozostałych członków zespołu, siedzących przy kuchennym stole, skupiły się na dwóch raperach, a ich rozmowy ucichły. W powietrzu czuło się takie napięcie, że z powodzeniem zawisłaby w nim siekiera.

—  Jesteś... – Namjoon szukał odpowiednich słów, pocierając brodę palcami i usiłując zachować spokój, chociaż skóra na plecach mu ścierpła, a ramiona pokryła gęsia skórka, natomiast włosy na głowie stanęły dęba. – Skąd wiesz? – zapytał w końcu, kucając naprzeciw chłopaka i kładąc dłonie na jego ramionach.

— Stąd – rzekł, a głos niebezpiecznie mu zadrżał. Uniósł dłoń, w której trzymał telefon. Namjoon spojrzał na urządzenie, a później w ciemne oczy chłopaka, które zdawały się miotać gromy. Pełen determinacji wzrok sprawił, że lider ciężko przełknął, a kiedy Jung zabrał głos, czuł dreszcze na całym ciele. – Zadzwoniłem do Tae, ale odebrał ktoś inny. On. A. Mówił, że zabawkami trzeba się dzielić i teraz jest jego kolej na zabawę – głos mu się załamał wraz z ostatnim słowem, a niechciany szloch opuścił gardło. Nie ochronił ukochanego, mimo gorących zapewnień, że ten jest z nim bezpieczny, że nic mu nie grozi. Och! Jakże się mylił! Opuścił ramiona wzdłuż ciała i zgarbił się, przygnieciony poczuciem winy.

— Spokojnie. Zaraz coś poradzimy – odparł lider opanowanym głosem, mimo że wrzał z wściekłości, i pomógł wstać klęczącemu, po czym podprowadził go do krzesła i siłą na nim usadził. Stanął za chłopakiem i położył mu dłonie na ramionach, podczas gdy ten splótł palce jak do modlitwy i ukrył za nimi oczy, oparłszy łokcie o blat stołu. Myślał intensywnie. Namjoon powiódł spojrzeniem po pozostałej piątce Skautów, a widząc na ich twarzach napięcie, odetchnął głęboko, próbując uspokoić rozszalałe myśli. – Tae został porwany przez A. – rzekł w końcu. Najpierw w pomieszczeniu zapadła ciężka cisza, w czasie której piosenkarze wymieniali między sobą zadziwione i zatrwożone spojrzenia, jednak po chwili podniósł się raban. Jeden przez drugiego przekrzykiwali się, co zrobią jak dopadną porywacza, część chciała iść z tym na policję, a pozostali byli gotowi wsiąść w samochód i ruszyć w pogoń.

Lider sięgnął do kieszeni spodni po małe urządzenie, jednocześnie studząc zapędy chłopaków, i chwilę przyglądał się ekranowi, po czym położył je na blacie stołu i chwycił za telefon. Wybrał numer menadżera, uciszając muzyków. Gdy zaczął mówić, jego głos był tak przekonujący, że słuchający go przyjaciele wiedzieli, iż w dormie zaraz pojawią się dwaj nadzorujący ich mężczyźni. Pozostało czekać.

W międzyczasie raper rozłączył się i powiódł spojrzeniem po twarzach Kuloodpornych.

— Zabiję – szepnął Hoseok, czym zwrócił uwagę przyjaciół. Blondyn, słysząc to, usiadł obok niego i zmusił, by starszy spojrzał mu w oczy.

— To później, J-Hope – jego rzeczowy ton zadziwił wszystkich. Wiedzieli, jaki ma stosunek do każdego z nich, a mimo to nie dało się zauważyć jakichkolwiek emocji na jego twarzy. No, może nieco mu stężała, a żyły na szyi ukazały się w całej okazałości. Nic poza tym. – Teraz – kontynuował, sięgając po niewielkie urządzenie, które chwilę wcześniej odłożył na blat – zobaczymy, gdzie jest Tae. – Spojrzał na ekran, na którym świecił czerwony punkcik, oznaczający położenie V. Nie poruszał się, ani nie mrugał, co znaczyło, że telefon chłopaka został wyłączony, a program zapisał ostatnie współrzędne. Siedemnaście kilometrów na północny-wschód od ich aktualnego miejsca pobytu. Niby niewiele, ale znając życie, porywacz miał przygotowaną dziuplę znacznie dalej, w miejscu, o którym nikt nie wiedział, a na dodatek przewagę czasu i znajomości terenu.

Namjoon westchnął, przymykając powieki i potarł je palcami, wciąż intensywnie myśląc. Nie miał pojęcia, ile czasu minęło od jego rozmowy z menadżerem, gdyż zegar w tamtym momencie wcale go nie interesował. Faktem było, że minuty dłużyły mu się niemiłosiernie. Gdy rozbrzmiał dzwonek, drgnął. Już miał wstać, jednak uprzedził go wyjątkowo ożywiony i milczący jak zawsze, Suga. Ruszył do drzwi, a chwilę później wrócił z kilkoma mężczyznami: Bang Si-Hyukiem, ich menadżerem, dwoma ochroniarzami i czterema ludźmi w garniturach, których nie znali. Ci ostatni przedstawili się jako detektywi wydziału poszukiwań i identyfikacji osób oraz wydziału dochodzeniowo-śledczego, z każdego działu po dwóch. Po wymianie uprzejmości, przeszli do rzeczy. Kiedy dowiedzieli się od lidera o nadajniku, od razu wysłali kilka patroli do wskazanego przez urządzenie miejsca, a sami zaczęli zadawać pytania. Zapisywali coś w notatnikach, myśleli, ponownie pytali, by po chwili wpaść w zadumę.

— Do cholery! – zagrzmiał Hobi, wstając z krzesła i uderzając pięścią w blat stołu. Wszyscy, nie wyłączając funkcjonariuszy, podskoczyli na swoich miejscach. – Zaczniecie w końcu coś robić, poza płaszczeniem tyłków?! Tae został porwany! Ruszajcie się! On potrzebuje pomocy! – wrzeszczał jak opętany, a po jego policzkach płynęły łzy. Rap Mon z trudem usadził go z powrotem na krześle i przeprosił za zachowanie kolegi, po czym wyprowadził rapera z kuchni. Gdy dotarli do pokoju, który J-Hope współdzielił z V, usiadł wraz z nim na łóżku i objął go ramieniem, próbując uspokoić.

— Hoseok – zaczął, gładząc plecy chłopaka. – Oni znają się na rzeczy, daj im pracować – jego głos był spokojny i rzeczowy, a mimo to Hobi wciąż czuł, jakby siedział na minie.

— Ale nic nie robią – szepnął, po czym westchnął zrezygnowany. Na jego twarzy malował sie taki ból, że blondynowi ścisnęło się serce. Ileż by dał, żeby cofnąć czas! – Tae potrzebuje pomocy – dodał, kiedy jego szloch ustał. Bez słowa chwycił podaną przez lidera chusteczkę i otarł nią policzki oraz koniec nosa, mimo to łzy płynęły nieprzerwanie, zdobiąc spodnie chłopaka i podłogę mokrymi śladami.

— Wiem – odparł. – Mnie też nosi, ale musimy działać ostrożnie. – Westchnął głośno. – Sam dobrze wiesz, jak to się ma w przypadku idoli – zakończył smutno i spojrzał w okno. Gdy spostrzegł na szybie krople, zrozumiał, że pada. Nawet niebo płakało nad nieszczęściem Tae, a to mogło utrudnić poszukiwania, zmazując wszelkie możliwe ślady z jezdni, po której poruszał się wóz porywacza – funkcjonariusze założyli, że albo miał własny, albo jakiś wynajął. Taksówka odpadała ze względów bezpieczeństwa – każdego kierowcę mógł zainteresować zemdlony idol w towarzystwie obcego chłopaka. Może od razu by nie zareagował, ale taki fakt mógł dać do myślenia.

— Fani ponad wszystko, co? – rzekł gorzko Jung, patrząc w tym samym kierunku, co Kim. Na jego twarzy odbił się taki ból, niedowierzanie i przebłysk zrozumienia, że Namjoon zagryzł wargi i zacisnął lewą dłoń w pięść tak mocno, że krótkie paznokcie wbiły mu się w skórę, raniąc ją. Miał nadzieję, że na widok deszczu Hobi nie dojdzie do takich samych wniosków jak on. Nie docenił starszego.

— Mnie też to boli, J-Hope, ale mamy związane ręce – odparł opanowanym głosem, wyzbywając się resztek emocji i odwracając uwagę przyjaciela od widoku za szybą.

Rudzielec westchnął głośno, przeczesując włosy palcami prawej dłoni, po czym rzekł:

— Wiem, masz rację. Nie pomogę mu w ten sposób – dodał przygaszonym głosem i spróbował się uśmiechnąć, ale zamiast zwyczajowej radości pojawił się bliżej nieokreślony, przygnębiający grymas.

— Połóż się i odpocznij – powiedział lider, wstając, i poklepał plecy rapera. Wyraz twarzy przyjaciela był dla niego jak cios prosto w serce. Dałby wiele, żeby nie cierpiał, a Tae był bezpieczny. To jego wina. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, gdzie jest V, obserwował ten ekranik jak nawiedzony, jednak dzisiaj uznał, że nic mu nie grozi w tłumie ludzi. Gdyby wiedział jak bardzo się pomyli... Ktoś mądry powiedział: „Najciemniej pod latarnią", a Namjoon musiał przyznać mu rację. – Dam ci znać, kiedy się czegoś dowiemy – dodał z ręką na klamce, a kiedy Hoseok skinął głową i położył się, opuścił pokój, cicho zamykając za sobą drzwi.

Leżał chwilę bez ruchu, nasłuchując, a kiedy nabrał pewności, że Rap Mon nie stoi pod drzwiami, skoczył na równe nogi, zarzucił na siebie bluzę z kapturem i sportowe buty, po czym chwycił kluczyki od samochodu i niepostrzeżenie wymknął się z domu. Wiedział, gdzie urywa się ślad i miał nadzieję dotrzeć tam, kiedy policyjni technicy i patrole odjadą, oraz rozejrzeć się po okolicy i wypytać miejscowych.

Wsiadł za kierownicę, odpalił silnik i wyjechał z podjazdu, lawirując między samochodami funkcjonariuszy i przedstawicieli Big Hit. Zatrzymał się przy wyjeździe i zerknął do portfela, gdzie trzymał całą masę zdjęć ukochanego, a na jego usta mimowolnie wypłynął uśmiech. Tae robił wiele cudacznych min, a on kochał je uwieczniać i nosić przy sobie, przeglądać, dotykać, całować – to zawsze poprawiało mu humor. Spojrzał we wsteczne lusterko, a gdy zobaczył, że drzwi domu powoli się otwierają, nacisnął pedał gazu, by po chwili mknąć ulicą, uprzednio potraktowany klaksonami, które rozbrzmiały wraz z jego gwałtownym wyjazdem z bramy.

— Znajdę cię, Tae – powiedział z mocą, dociskając jedno ze zdjęć do serca, po czym zakrył nim licznik prędkości – mandat był teraz mało ważny. – Obiecuję – miał nadzieję, że chociaż tych słów uda mu się dotrzymać.



~~~~*~~~~



No! I mamy kolejną część. Kto się cieszy? Bardzo dziękuję Mr_Smiling i Mooramo za wielce budujące komentarze pod prologiem. Naprawdę, Dziewczyny, dodałyście mi skrzydeł, dlatego powyższą notkę deduję właśnie Wam ;). Mam nadzieję, że będziecie zadowolone z rozwoju akcji i zostaniecie ze mną na dłużej :).

Co do kolejnego partu, wsio mam przemyślane, jeno muszę nanieść jakieś małe poprawki i pomyśleć o długości fragmentu oraz zrobić wszystko, żeby się nie zagmatwać, bo o to nietrudno... I oczywiście przystąpić do przepisywania tego, co mam na luźnych kartkach, żeby się nie zgubiło. Co więcej? Zachęcam wszystkich do komentowania, zostawiania gwiazdek (dalej nie wiem, do czego służą i podobnie nie ogarniam, skąd po jednym rozdziale, biorą się te wszystkie rankingi...) i zaglądania na moje blogi, wymienione przy okazji opisu mej skromnej (ta, pewnie) osobistości :). Ściskam Was i całuję!

Wasza R ♥.

PS Wyszło ponad 2000 słów, a w zasadzie prawie 2500 :D. R szaleje, nie ma co!

PS Przypominam, że kolejna część pojawi się prędzej na "Tu powstaje yaoi, to R za tym stoi!" Jednak nie wiem, kiedy to szybciej nastąpi...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top