Rozdział 8
Akamaru przeskoczył nade mną. A ja usiadłam z wrażenia, oddychałam ciężko. Sztywno odwróciłam głowę by spojrzeć za siebie. Biały pies Kiby warczał groźnie na dwa obce psy. Sam odgłos jaki wydawał sprawiał, że umierałam ze strachu. Tamte dużo mniejsze od niego po krótkiej chwili odwagi w końcu odpuściły. Omijając mnie i Akamaru szerokim łukiem udały się w stronę wioski.
Mój obrońca odwrócił się a ja mimowolnie się wzdrygnęłam. Widząc to położył się opierając pysk na przednich łapach i wydal krótki pisk jakby dawał mi do zrozumienia "to tylko ja". patrzyłam w te ciemne oczy zwierzęcia i tak bardzo się bałam. Serce waliło mi jak młotem.
Akamaru podczołgał się bliżej znów wydając ten sam dźwięk. Próbowałam sobie przetłumaczyć, że przecież on próbował mnie ochronić ale nic nie pomogło. Gdy znów się podczołgał odskoczyłam do tyłu. Widziałam zawód w jego oczach ale to było silniejsze ode mnie.
- Co się tu dzieje? - usłyszałam głos szatyna tuż za mną.
Zanim się odezwałam Akamaru wydal serię rożnych dźwięków.
- A no trudno - Kiba podszedł do swojego pupila, kucnął przy nim i pogłaskał po głowie- zawsze tak jest, że chcesz dobrze a wychodzi jak zwykle.
Szatyn spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze wiesz, że nie chciał zrobić Ci krzywdy, prawda?
Skinęłam głową, bo głos odmówił mi posłuszeństwa.
- A za pomoc wypada podziękować - uniósł jedną brew.
Czułam, że coś kombinuje. Zmarszczyłam brwi i czekałam na to co powie.
- Powinnaś podejść i pogłaskać go po głowie a najlepiej podrapać za uchem, strasznie to lubi - Akamaru słysząc swojego pana zaczął radośnie machać ogonem.
- Nie! - zaprotestowałam a pies od razu posmutniał.
Kiba nie wiele robił sobie z mojego strachu przed psami, podszedł do mnie złapał za rękę i pociągnął stawiając mnie na nogi. Zaciągnął mnie w stronę swojego pupila i nie liczyło się nawet to, że w tym momencie ryłam pietami ziemię. Zatrzymał się gdy dzielił nas tylko krok a nawet kroczek do ogromnej kuli sierści.
- Teraz powoli kucnij, wyciągnij dłoń i połóż mu na głowie. - Kiba chyba przeczuwał, że jak mnie puści to jak natychmiast zwieje więc dalej trzymał mnie za rękę.
A we mnie wstąpiła jakby nieznana dotąd odwaga choć nie wiem skąd. Kucnęłam jak mówił i z ociąganiem wyciągnęłam dłoń. Akamaru miał zamknięte oczy jakby czekał na to co się wydarzy. W tym momencie w ogóle nie był straszny. Był słodki tak samo jak Kobo, gdy bierze swoje zamaszyste kąpiele. Powoli położyłam dłoń na miękkiej sierści a pies otworzył oczy i zaczął machać energicznie ogonem. Pierwszy raz głaskałam pasa więc było to dla mnie całkiem nowe doznanie. Pod wpływem impulsu zaczęłam drapać go za lewym uchem a on zaczął tupać prawa tylną łapą.
Wstałam i nagle ogarnął mnie strach. Co ja wyprawiam?! Odsunęłam się gwałtownie od nich, wcześniej gdy wstawałam szatyn pnie puścił a sam czochrał sierść swojego pupila.
- Gdzie byłeś tyle czasu? - burknęłam zła na niego, że mnie zmusił.
- Robiłem zwiad w mieście i poszedłem po śniadanie - uniósł reklamówkę. Dopiero teraz zauważyłam, że w ogóle ją ma.
- I czego się dowiedziałeś?
- Zaginęła kelnerka, która robiła nam zdjęcie - Kiba spojrzał na mnie i wiedziałam od razu o co chodzi. Daliśmy dupy ....!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top